Wypowiedzi
-
Reinkarnacja
Miałem dzisiaj trochę wolnego
czasu więc idąc
ulicą mego miasteczka
skręciłem
w stronę starej szkoły która
od dawna nie jest już
szkołą nie pełni żadnej ważnej
roli jest szpetną
rozpadającą się ruiną dla jednych
dla innych poruszającą
głębokie wspomnienia pamiątką
wszedłem przez
tę samą bramkę mijaną
w dzieciństwie tysiące razy tak bliską
i zarazem obcą dzisiaj
odległą
stary budynek pochylony do ziemi
obrosły dookoła
bujnym zielskiem wysokim
na półtora metra
szedłem w głąb niczym
w jakimś nierealnym zaczarowanym
ogrodzie
tajemniczym i drapieżnym
To nie był sen
I ogarnęła mnie mocno niczym
ramionami kochającej
kobiety myśl smutna ciemna i ponura
że nie ma tu życia
nie ma niestety pomimo tak bujnej
zieleni i tylu
wielobarwnych wysmukłych
kwiatów
które jak na grobach
kwitną lecz nie przypominają
życia a tylko
jego nieuchronną agonię
I wtedy ujrzałem ją
młodą piękną
w całej swej młodości i radości
istnienia
maleńką wisienkę pełną
dojrzałych owoców
która mówiła swoimi wiśniowymi
ustami że
reinkarnacja trwa dalej
ze starych słabnących łańcuchów
rodzą się nowe silne
i życie toczy się dalej na przekór
rozzuchwalonym
nieprzyjaznym chaszczom
Nie śmierć lecz życie
zwycięża
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.06.11 o godzinie 09:57 -
Ryszard Milczewki-Bruno*
Kilka próz na swoje trzydzieste urodziny
Pobłogosławiony na bonifratra?:
Handlowałem świniami – i poznałem się – na ludziach
Rozładowywałem wagony młotków
Prostowałem baranom rogi
Tudzież banany w porcie
Szyłem pokrowce – na co większe – pałace kultury
Opiłem kilka browarów – i tyleż – przespałem kościołów
Straciłem zęby w podróżach – do Abol?
Sławomir to syn a Yrta moja żona –
O, do oczu mi z nimi – i wiele gorzej - -
Oglądają mnie zwierzęta
Wykpiwa kapusty poezja
Ćma w moich snach się mota –
Za czerwono
I pod pachami siwieję - -
Hajdawery ściągnę chyba
I do tyłka śpiewać zejdę – albo i dalej - -
Dobra ta moja szczęśliwość
z tomu „Podwójna należność”, 1972
Żona poety w jego urodziny
Padnij powstań padnij
O, tu – gdzie babcia koszyk nosiła - -
I już 1001 drobiazgów z szafy
Już kir na ramce ślubnej fotografii –
Tylko w którym rogu tego fioła?
Gałki śliny – ból czy boli?
Szermierka na światło i gaz –
Portmonetka lutego bez reszki i klucza
Łysy wzrost szarej –
Na parterze – instancji - -
A za oknem szadź
A na myślach kruk
Będziesz na serio tutaj
Jako filatelista albo skunks:
Tak myśli – a ona zaraz:
A ja ci mówię – ty mnie jeszcze
Popamiętasz!
1967
z tomu „Dopokąd”, 1974
*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie ”Poeci przeklęci” -
Takie kino
To był taki szeroki próg
w starej poniemieckiej kamienicy
z jednej strony
zasłonięty dyktą pełnił rolę
szafy na ubrania
w sam raz aby zmieścić w sobie
dwóch malców
o rozbudzonej wyobraźni dla których
kino było świątynią
jeden malował przez tydzień
na wąskim długim pasku posklejanego
papieru imitującego filmową
kliszę malował sceny
z westernów baśniowego świata
przygód i mrożącej w żyłach sensacji
malował film
kolorowymi kredkami ale
wyobraźnia chłopców
nie zauważała żadnej imitacji
to było kino
a więc świat prawdziwszy od
prawdziwego
zachowany był cały rytuał
projekcji
wchodzili do szafy zamykali
za sobą drzwi
pogrążali się w ciemności
i dziecięcym świecie
marzeń wąska smużka światła
z ręcznej latarki
niczym długi język projektora lizała
papierową taśmę i tworzyła
podwójną iluzję świata
i jego kinowego odbicia a chłopcy
przytuleni do siebie
siedząc w kucki na progu który też
udawał salę kinową
a na co dzień szafę lub garderobę
płynęli wysoko na obłoku
swoich
papierowych marzeń
14. 07. 2009
wiersz jest też w temacie Magia kinaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 26.07.10 o godzinie 06:20 -
Ryszard Milczewski-Bruno*
Zabawa w wojnę
Chorągwią jest chusteczka na kiju przypięta
Hełmem durszlak lub rondel
Szablą drewniana listwa
Kozioł z desek koniem
Barykadą mur lub śmietnik
W bramie są koszary
Generałowie patrzą z okien
jak walczą podwładni
A walczą na serio
Mają guzy i rozcięte wargi
Wojna kończy się gdy generałowie uciekną
przed krzykiem mamy
1960
z tomu „Poezja, proza i listy”, 1989
*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie ”Poeci przeklęci” -
Ryszard Milczewski-Bruno*
Równoramienni
(kołysanka)
Synku, syneczku – śpij
Synku, syneczku – śnij
Synku – obudź się – wstań
Otwórz drzwi – to ja – ten sam - -
(Dobrze – poczekam – jeszcze
Wcześnie – jeszcze bardzo wcześnie...)
Tyle lat poniewierki
Z jednej – w niedźwiadki – miseczki
Jedliśmy łan
Bo Abol – przypisano nam
Na Północy - -
Duży dzień – ostra brama
Trudno i Darmo...
Co mieliśmy – zostało Tam
Piliśmy miód
Piastowski miód
Życie na próg
Kładło swój płód
Zwariowany - -
Tyle lat – a jak dzisiaj
Orzełki i reszki...
Karuzel nad Wisłą zaświtał nam
Bałagannie - -
W górę młyn
Diabelny młyn
Skoczymy w jutro jak w słonko –
Równoramienni!
Synku, syneczku – śpij
Synku, syneczku – nie wstawaj
Synku – daleka mowa traw
Odchodzę na palcach przy-
Słowia..
(Do Czasu – jeszcze czasu
Bo jeszcze czas – nie-
Wolnym jest - -)
Nielub i Zból...
Usta bez butów
I beret nie-
Wymienny - -
z tomu „Gwizdy w obecność”, 1982
*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie ”Poeci przeklęci”Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 26.07.10 o godzinie 05:34 -
Symbol wolności
Motocykl to symbol wolności.
Władimir Putin
Podjechał na swoim potworze
lśniącym harley’u
cicho i niepostrzeżenie silnik jego
rumaka ryczał tak samo jak
innych dlatego był
niesłyszalny
jeździec też się nie wyróżniał
niczym szczególnym
czarna koszula czarne skórzane spodnie
długie buty ciemne okulary
nagle wskoczył na scenę wśród tłumu
identycznych czarnych kwiatów
i przemówił: Witajcie
przyjaciele -
- to premier - krzyknął ktoś
- wódz naszego wielkiego narodu
Władimir Car
car nasz umiłowany - skandowały kwiaty
przy akompaniamencie ryku swoich
harley’ów
a premier prezydent wódz car
i showman w jednej osobie kontynuował
- jestem tu dziś z wami
bo jak wy kocham
wolność
a motocykl to symbol wolności -
- święte słowa - rzekł
przybyły na sobór stalowych rumaków
patriarcha
kreśląc w powietrzu znak krzyża
a harley’e (-owcy) ryczeli z radości
I tak historia po raz kolejny
zatoczyła koło
w jednym szeregu wyznawców
wolności stanęli
władca absolutny wielki kapłan i prosty lud ciemię-
żony
wiersz jest też w temacie Motocykl – symbol wolnościRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 20.03.12 o godzinie 13:47 -
Motocyklista
Był piękny
smukły lśniący pachniał
świeżym lakierem
i letnim wiatrem nad górskimi
grzbietami
nowy
motocykl kuzyna
daj się przejechać wyszeptał
nie odrywając wzroku od diabelskiej
maszyny
przecież ci nie wolno nie umiesz
nie masz nawet prawa jazdy
tak sądzisz nie umiem to zaraz
pokażę co umiem
wskakuj na ten stary i się
pościgamy
dosiedli wyprostowali nogi jakby
chcieli ukłuć ostrogami
swe rumaki
załóż kask krzyknął kuzyn
sam załóż ja nie
potrzebuję
ryk silników wypełnił podwórze
ulicę niebo nad jeźdźcami
ruszyli z impetem
pomknęli w mgnieniu oka jakby
nad chmurami
prosto prosto do nieba
wyjechali z miasteczka mknęli
w stronę gór miotali się
rzucali
od krawężnika do krawężnika
zaanektowali całą szosę
oni tylko oni się liczyli młodzi
dumni nieustraszeni
bogowie kosmicznych prędkości
silniki wyły na najwyższych obrotach
a oni pochyleni rozpłaszczeni jak zdeptane
płazy na drogach mknęli bez o-
pamiętania
huk potworny rozdarł stary las
na części
rozrzucił we wszystkie strony
ludzkie członki
urwana ręka głowa
zmiażdżona krwawy ochłap
mięsa skręcone
niemiłosiernie nogi
wszystko
wymieszane z kupą żelastwa
bezużytecznego
złomu
Jeszcze przez kilka dni będzie się
mówiło w miasteczku
szkoda taki był młody może
jeszcze koledzy w czarnych kombinezonach
zagłuszą rykiem silników żałobnego marsza
potem dosiądą swych rumaków i
pomkną przed siebie
może niektórzy dołączą wkrótce do niego
przynajmniej nie będzie tam taki
samotny
29. 06. 2010
wiersz jest też w temacie ŚmierćRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 23.11.11 o godzinie 08:53 -
Symbol wolności
Motocykl to symbol wolności.
Władimir Putin
Podjechał na swoim potworze
lśniącym harley’u
cicho i niepostrzeżenie silnik jego
rumaka ryczał tak samo jak
innych dlatego był
niesłyszalny
jeździec też się nie wyróżniał
niczym szczególnym
czarna koszula czarne skórzane spodnie
długie buty ciemne okulary
nagle wskoczył na scenę wśród tłumu
identycznych czarnych kwiatów
i przemówił: Witajcie
przyjaciele -
- to premier - krzyknął ktoś
- wódz naszego wielkiego narodu
Władimir Car
car nasz umiłowany - skandowały kwiaty
przy akompaniamencie ryku swoich
harley’ów
a premier prezydent wódz car
i showman w jednej osobie kontynuował
- jestem tu dziś z wami
bo jak wy kocham
wolność
a motocykl to symbol wolności -
- święte słowa - rzekł
przybyły na sobór stalowych rumaków
patriarcha
kreśląc w powietrzu znak krzyża
a harley’e (-owcy) ryczeli z radości
I tak historia po raz kolejny
zatoczyła koło
w jednym szeregu wyznawców
wolności stanęli
władca absolutny wielki kapłan i prosty lud ciemię-
żony
wiersz jest też w temacie Czym jest wolność?Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 20.03.12 o godzinie 13:46 -
Motocyklista
Był piękny
smukły lśniący pachniał
świeżym lakierem
i letnim wiatrem nad górskimi
grzbietami
nowy
motocykl kuzyna
daj się przejechać wyszeptał
nie odrywając wzroku od diabelskiej
maszyny
przecież ci nie wolno nie umiesz
nie masz nawet prawa jazdy
tak sądzisz nie umiem to zaraz
pokażę co umiem
wskakuj na ten stary i się
pościgamy
dosiedli wyprostowali nogi jakby
chcieli ukłuć ostrogami
swe rumaki
załóż kask krzyknął kuzyn
sam załóż ja nie
potrzebuję
ryk silników wypełnił podwórze
ulicę niebo nad jeźdźcami
ruszyli z impetem
pomknęli w mgnieniu oka jakby
nad chmurami
prosto prosto do nieba
wyjechali z miasteczka mknęli
w stronę gór miotali się
rzucali
od krawężnika do krawężnika
zaanektowali całą szosę
oni tylko oni się liczyli młodzi
dumni nieustraszeni
bogowie kosmicznych prędkości
silniki wyły na najwyższych obrotach
a oni pochyleni rozpłaszczeni jak zdeptane
płazy na drogach mknęli bez o-
pamiętania
huk potworny rozdarł stary las
na części
rozrzucił we wszystkie strony
ludzkie członki
urwana ręka głowa
zmiażdżona krwawy ochłap
mięsa skręcone
niemiłosiernie nogi
wszystko
wymieszane z kupą żelastwa
bezużytecznego
złomu
Jeszcze przez kilka dni będzie się
mówiło w miasteczku
szkoda taki był młody może
jeszcze koledzy w czarnych kombinezonach
zagłuszą rykiem silników żałobnego marsza
potem dosiądą swych rumaków i
pomkną przed siebie
może niektórzy dołączą wkrótce do niego
przynajmniej nie będzie tam taki
samotny
29. 06. 2010
wiersz jest też w temacie Motocykl - symbol wolnościRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 23.11.11 o godzinie 08:51 -
Denise Levertov*
Piasek w studni
Złote ziarenka
spadają, spadają
w głęboką wodę
i układają się
na gładkim dnie.
Aż kiedy spadną,
woda tej studni
jest przezroczysta,
nie zamącona
konstelacjami
jasnego piasku.
Czy to jest miejsce
na medytację
dla mnie wybrane?
A przezroczystość
ma być dla oczu
tym, czym jest sama,
choć przecie wzywa,
żeby w niej widzieć
więcej niż to?
Witką wierzbową
znowu zamącam
znaną lustrzaność,
gwiezdne mgławice
tworzą się, rozwiewają
ziarenka z osobna
powoli, powoli
zaczynają swoje spadanie,
i znów jest spokój
i sekret
klarowności tak zupełnej,
że nie wiadomo,
czy to woda, powietrze
czy światło.
tłum. z angielskiego Czesław Miłosz
*notka o autorce, inne jej wiersze i linki w temacie
Poezja anglojęzycznaTen post został edytowany przez Autora dnia 30.01.14 o godzinie 02:55 -
William Everson
Rzeź niewiniątek
Było to już dobrze w zimie, ale deszcze
Spóźniały się. Naga pod szronem
Leżała ziemia. W dzień mroźnym światłem z południa
Napełniało się niebo, w nocy żywe od gwiazd.
Jechaliśmy więc tego ranka
W przenikliwych godzinach przed wschodem słońca
Dobrze zapięci; i suche powietrze
Jadowicie kąsało nam twarze.
Skręciliśmy w drogę między winnicami
I mogliśmy widzieć, kiedy dniało,
Że winorośl przeważnie była nie przycięta,
Skłębiona pod wikliną letnich łodyg.
Ledwo sterczały z tej gęstwiny paliki.
Niektóre jednak winnice były na wpół przycięte,
Z jedną częścią kosmatą od chaszczów
Samowolnie wybujałych, z drugą częścią
Schludną, już uładzoną ludzkim staraniem.
I to było dlaczegoś przyjemne.
Przed nami rozpostarła się cała dolina
Siwa od szronu. I ciągle wzdłuż drogi
Ujadały na nas kudłate wiejskie psy.
O wschodzie słońca przybyliśmy do nędznej osady,
Jak rozkazano, i stamtąd, po kilku,
Ruszyliśmy stępa tu i tam
Pomiędzy liche domostwa okolicy.
Z tych domostw zabieraliśmy, cośmy zabrać mieli.
Potem, na małym placu, w obecności mieszkańców,
Zrobiliśmy to, po co nas posłano,
Żeby raz na zawsze pamiętali. Niech wiedzą,
Że rody królewskie nie rosną jak grzyby
Jednej nocy, z ich wiejskich gnojowisk.
Bo tego dnia nas wysłano, żeby zabić króla.
Myśleliśmy, ż eto żart. Te rudery, ci ludzie,
Wyglądało to na żart. Tylko potem,
Kiedy już dokonane, przestało wyglądać na żart. Było coś
Pod mieczami, przerażającego.
Niewyrażalna ocena
Dymiąc przegryzała się z rozlanej krwi
I zaprawiła bezład okoliczności,
Kiedy schylaliśmy się i cięli.
Ile stuleci przebaczenia
Wybuchło z otwartych naszym ciosem tunik?
Ile lat modlitwy miało iść do Boga
Za rękę, której nigdy nic nie powstrzymało?
Historia naznaczyła nas, wzięliśmy piętno.
Gdziekolwiek drzemaliśmy, drapiąc się w rękaw
Pod płowym światłem października,
Kiedykolwiek piliśmy wodę, patrząc leniwie
Na liść obracany wirem koło brzegu,
Jakiekolwiek marzenia o wielkości
Uszlachetniały nam sen na słomie koszar,
Historia naznaczyła nas, byliśmy: oni.
Polegliśmy w lat niewiele później, rozproszeni
W innych legionach, pod ostrzem innych mieczów,
I po śmierci znaleźliśmy nasze wyjaśnienie.
A straszna to rzecz wiedzieć, że można tak się p o m y l i ć.
Nie odjąć tego nigdy od tortury.
Wracaliśmy tego dnia, kiedy już słońce
Przesunęło się na południe i wszędzie w winnicach
Widać było, jak ludzie zajęci robotą
Zbierają i palą suche pędy wina.
Dym wysokimi kolumnami
Wzbijał się koło nas w przyciszoną
Wspaniałość zimowego nieba.
tłum. Czesław Miłosz
wiersz jest też w temacie Między sacrum a profanum
(motywy religijne w poezji świeckiej)Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.07.10 o godzinie 15:55 -
William Everson
Ucieczka na pustynię
Ostatnie osiedle szczeciniało kolczastym drutem
I wstecz odbiegło. Jechali przez kraj kojota:
Meskita, bylica, szorstka trawa zaciśnięta w kępy,
I piesek stepowy ujadał w dolinie,
A na płaskowyżu krótkoręki borsuk
Miesił swoją glinę. Ale dalej pustka,
Surowa, nieugaszona, jej władza wiarołomna
Zawarta bez reszty w granitowym mandacie słońca.
Tam już przed nimi tylko ślad niepewny
Gubił się w wodnistym widnokręgu: Bóg wie gdzie.
A tu na marne: czaszka wołu,
Gdzie jeszcze zwierzęca groza drży w jamach oczu,
Katastrofalne szprychy, popękane, w piasku,
I smutna końska szczęka. Tak sobie przeczyły
Odwet biorące plemiona, drapieżniejsze niż dżuma.
Ich to było skrupulatne księstwo.
Tylko osiołek nie zwracał uwagi.
Stawiał przednie kopytka z miłą wybrednością kogoś,
Dla kogo dzień ma dość na swoim utrapieniu.
Nawet kłapał do taktu zabawnymi uszami.
Ale oni, mężczyzna i niespokojna kobieta,
Patrząc, aż kłuło im w oczach, na niskie słońce,
Jechali w gęstwę jego przejęci obawą
I zawróciliby już nieraz, gdyby nie to,
Co wieźli. To niosło ich naprzód.
W zgrzebnym kocu trzymali wielką stawkę świata
I wiedzieli, co mają koło ślepego serca,
Które tuli w złej godzinie swoje ukochanie
Przeciw rozległej nocy. Nad martwe arroyos
Idzie teraz noc zimna i cierpka, i czarna.
Pierwszy raz tak wyruszał na światową puszczę.
Wiele miało nastąpić: wiele rzeczy strasznych i proroczych.
Ale co było tutaj drobne, malutkie, bezsilne
(Niemal zbyt kruche, żeby dotknąć), co nerwowo strzegli,
strzegło ich. Jak my co dzień z podniesionego kielicha
przyjmujemy Chleb słabszy niż wątły nasz język,
żeby nieść potem w krzykliwe mocarstwa,
gdzie Herod poci się i jego zręczni słudzy
przerzucają dzienniki – to nas trzyma.
Nad obozowym ogniskiem księżyc pustyni,
Drzazga tkwi na zachodzie, zbyt jasny i czysty,
Żeby źle wróżył. Kucharząc, mężczyzna
Stara się zetrzeć za ostry brzeg ciszy.
Kobieta jest zamyślona. Dzieciątko
Piąstką gniecie pierś żyzną i ssie.
tłum. Czesław Miłosz
wiersz jest też w temacie Między sacrum a profanum
(motywy religijne w poezji świeckiej)Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.07.10 o godzinie 15:53 -
William Everson
Ucieczka na pustynię
Ostatnie osiedle szczeciniało kolczastym drutem
I wstecz odbiegło. Jechali przez kraj kojota:
Meskita, bylica, szorstka trawa zaciśnięta w kępy,
I piesek stepowy ujadał w dolinie,
A na płaskowyżu krótkoręki borsuk
Miesił swoją glinę. Ale dalej pustka,
Surowa, nieugaszona, jej władza wiarołomna
Zawarta bez reszty w granitowym mandacie słońca.
Tam już przed nimi tylko ślad niepewny
Gubił się w wodnistym widnokręgu: Bóg wie gdzie.
A tu na marne: czaszka wołu,
Gdzie jeszcze zwierzęca groza drży w jamach oczu,
Katastrofalne szprychy, popękane, w piasku,
I smutna końska szczęka. Tak sobie przeczyły
Odwet biorące plemiona, drapieżniejsze niż dżuma.
Ich to było skrupulatne księstwo.
Tylko osiołek nie zwracał uwagi.
Stawiał przednie kopytka z miłą wybrednością kogoś,
Dla kogo dzień ma dość na swoim utrapieniu.
Nawet kłapał do taktu zabawnymi uszami.
Ale oni, mężczyzna i niespokojna kobieta,
Patrząc, aż kłuło im w oczach, na niskie słońce,
Jechali w gęstwę jego przejęci obawą
I zawróciliby już nieraz, gdyby nie to,
Co wieźli. To niosło ich naprzód.
W zgrzebnym kocu trzymali wielką stawkę świata
I wiedzieli, co mają koło ślepego serca,
Które tuli w złej godzinie swoje ukochanie
Przeciw rozległej nocy. Nad martwe arroyos
Idzie teraz noc zimna i cierpka, i czarna.
Pierwszy raz tak wyruszał na światową puszczę.
Wiele miało nastąpić: wiele rzeczy strasznych i proroczych.
Ale co było tutaj drobne, malutkie, bezsilne
(Niemal zbyt kruche, żeby dotknąć), co nerwowo strzegli,
strzegło ich. Jak my co dzień z podniesionego kielicha
przyjmujemy Chleb słabszy niż wątły nasz język,
żeby nieść potem w krzykliwe mocarstwa,
gdzie Herod poci się i jego zręczni słudzy
przerzucają dzienniki – to nas trzyma.
Nad obozowym ogniskiem księżyc pustyni,
Drzazga tkwi na zachodzie, zbyt jasny i czysty,
Żeby źle wróżył. Kucharząc, mężczyzna
Stara się zetrzeć za ostry brzeg ciszy.
Kobieta jest zamyślona. Dzieciątko
Piąstką gniecie pierś żyzną i ssie.
wiersz jest też w temacie Dla nas śpiewa pustynia...
Rzeź niewiniątek
Było to już dobrze w zimie, ale deszcze
Spóźniały się. Naga pod szronem
Leżała ziemia. W dzień mroźnym światłem z południa
Napełniało się niebo, w nocy żywe od gwiazd.
Jechaliśmy więc tego ranka
W przenikliwych godzinach przed wschodem słońca
Dobrze zapięci; i suche powietrze
Jadowicie kąsało nam twarze.
Skręciliśmy w drogę między winnicami
I mogliśmy widzieć, kiedy dniało,
Że winorośl przeważnie była nie przycięta,
Skłębiona pod wikliną letnich łodyg.
Ledwo sterczały z tej gęstwiny paliki.
Niektóre jednak winnice były na wpół przycięte,
Z jedną częścią kosmatą od chaszczów
Samowolnie wybujałych, z drugą częścią
Schludną, już uładzoną ludzkim staraniem.
I to było dlaczegoś przyjemne.
Przed nami rozpostarła się cała dolina
Siwa od szronu. I ciągle wzdłuż drogi
Ujadały na nas kudłate wiejskie psy.
O wschodzie słońca przybyliśmy do nędznej osady,
Jak rozkazano, i stamtąd, po kilku,
Ruszyliśmy stępa tu i tam
Pomiędzy liche domostwa okolicy.
Z tych domostw zabieraliśmy, cośmy zabrać mieli.
Potem, na małym placu, w obecności mieszkańców,
Zrobiliśmy to, po co nas posłano,
Żeby raz na zawsze pamiętali. Niech wiedzą,
Że rody królewskie nie rosną jak grzyby
Jednej nocy, z ich wiejskich gnojowisk.
Bo tego dnia nas wysłano, żeby zabić króla.
Myśleliśmy, ż eto żart. Te rudery, ci ludzie,
Wyglądało to na żart. Tylko potem,
Kiedy już dokonane, przestało wyglądać na żart. Było coś
Pod mieczami, przerażającego.
Niewyrażalna ocena
Dymiąc przegryzała się z rozlanej krwi
I zaprawiła bezład okoliczności,
Kiedy schylaliśmy się i cięli.
Ile stuleci przebaczenia
Wybuchło z otwartych naszym ciosem tunik?
Ile lat modlitwy miało iść do Boga
Za rękę, której nigdy nic nie powstrzymało?
Historia naznaczyła nas, wzięliśmy piętno.
Gdziekolwiek drzemaliśmy, drapiąc się w rękaw
Pod płowym światłem października,
Kiedykolwiek piliśmy wodę, patrząc leniwie
Na liść obracany wirem koło brzegu,
Jakiekolwiek marzenia o wielkości
Uszlachetniały nam sen na słomie koszar,
Historia naznaczyła nas, byliśmy: oni.
Polegliśmy w lat niewiele później, rozproszeni
W innych legionach, pod ostrzem innych mieczów,
I po śmierci znaleźliśmy nasze wyjaśnienie.
A straszna to rzecz wiedzieć, że można tak się p o m y l i ć.
Nie odjąć tego nigdy od tortury.
Wracaliśmy tego dnia, kiedy już słońce
Przesunęło się na południe i wszędzie w winnicach
Widać było, jak ludzie zajęci robotą
Zbierają i palą suche pędy wina.
Dym wysokimi kolumnami
Wzbijał się koło nas w przyciszoną
Wspaniałość zimowego nieba.
wiersz jest też w temacie Dlaczego zabijamy?
oba wiersze w tłumaczeniu Czesława Miłosza -
Ptakiem bądź
Kiedy cię już osaczą
ostatecznie
upokorzonego rzucą
na ziemię
przygniotą boleśnie
przyjaciele odejdą do
swoich tylko spraw nie-
znajomi będą głośno
szydzić
Ptakiem bądź unieś
głowę i ręce
zobacz ile wokół kwiatów
przyjaznych traw
liści lasów niezmierzonych
tam leć
słuchaj swoich braci i sióstr
od nich się ucz
czym jest wolność prawda
piękno i
nie wracaj już
ptakiem
bądź w wolnym świecie wiatru
deszczu obłoków
Śpiewaj swą pieśńTen post został edytowany przez Autora dnia 19.03.14 o godzinie 02:19 -
Denise Levertov*
Rozglądając się za wierszami o diable
Powiedz Denise, żeby napisała o diable
III
Rozglądając się za diabłem szłam
w dół ulicą Webster, potem
ulicą ulicą Cottage i znów w dół,
ulicą Summer do Placu Maverick,
gdzie zobaczyłam
3 psy obwąchujące zielone plastikowe
worki na śmieci leżące na chodniku,
5 dzieci przekrzykujących się wesoło i ślizgających się
na płytce szarego lodu,
1 przechodnia (mieszkańca Webster), który machnął do mnie ręką
i zawołał: „Się masz!”
4 osobno idące, starsze wieśniaczki włoskie
dźwigające do domu zakupy
w wielkich papierowych torbach, z twarzami uroczystymi
jak podczas nabożeństwa,
2 dwunastoletnie dziewczynki w przydługich płaszczykach,
10 mniej więcej nastolatków
stojących grupami milcząco po 3 po 4
na rogach ulicy z podniesionymi kołnierzami,
jakby czekali na coś,
co się przydarzy,
2 bukmachertów w średnim wieku, jeden
w podniszczonej dopasowanej jesionce – widziałam ich
któregoś dnia w Halach Mięsnych, zamawiających
wielkie steki, dziś mających widać
gorszą passę –
i z pewnością widziałam wiele innych osób,
ale było to wszystko co zauważyłam:
i w żadnym z nich nie dostrzegłam diabła
(pod posępnym sierpniowym niebem), nie był też diabłem
z pewnością wschodni wiatr
wywiewający śmieci z worków,
kiedy już psom udało się już rozszarpać,
nie było też diabłem paskudne
psie łajno, niewinnie rozmnażane na bruku
Więc może ukrył się on
w moich poszukujących go oczach
Lub był w niezbadanym
oparze nudy jaką oddychaliśmy
ja i bawiące się
dzieci, nawet, być może, psy?
lub był on
bezwolną niewiedzą o sobie samym tych wszystkich
których napotkałam
tłum. Julia Hartwig
*notka o autorce, inne jej wiersze i linki w temacie
Poezja anglojęzyczna
wiersz jest też w temacie
Za bramą piekieł, czyli motyw diabła w poezjiRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.07.10 o godzinie 16:27 -
Denise Levertov*
Rozglądając się za wierszami o diable
Powiedz Denise, żeby napisała o diable
III
Rozglądając się za diabłem szłam
w dół ulicą Webster, potem
ulicą ulicą Cottage i znów w dół,
ulicą Summer do Placu Maverick,
gdzie zobaczyłam
3 psy obwąchujące zielone plastikowe
worki na śmieci leżące na chodniku,
5 dzieci przekrzykujących się wesoło i ślizgających się
na płytce szarego lodu,
1 przechodnia (mieszkańca Webster), który machnął do mnie ręką
i zawołał: „Się masz!”
4 osobno idące, starsze wieśniaczki włoskie
dźwigające do domu zakupy
w wielkich papierowych torbach, z twarzami uroczystymi
jak podczas nabożeństwa,
2 dwunastoletnie dziewczynki w przydługich płaszczykach,
10 mniej więcej nastolatków
stojących grupami milcząco po 3 po 4
na rogach ulicy z podniesionymi kołnierzami,
jakby czekali na coś,
co się przydarzy,
2 bukmachertów w średnim wieku, jeden
w podniszczonej dopasowanej jesionce – widziałam ich
któregoś dnia w Halach Mięsnych, zamawiających
wielkie steki, dziś mających widać
gorszą passę –
i z pewnością widziałam wiele innych osób,
ale było to wszystko co zauważyłam:
i w żadnym z nich nie dostrzegłam diabła
(pod posępnym sierpniowym niebem), nie był też diabłem
z pewnością wschodni wiatr
wywiewający śmieci z worków,
kiedy już psom udało się już rozszarpać,
nie było też diabłem paskudne
psie łajno, niewinnie rozmnażane na bruku
Więc może ukrył się on
w moich poszukujących go oczach
Lub był w niezbadanym
oparze nudy jaką oddychaliśmy
ja i bawiące się
dzieci, nawet, być może, psy?
lub był on
bezwolną niewiedzą o sobie samym tych wszystkich
których napotkałam
tłum. Julia Hartwig
*notka o autorce, inne jej wiersze i linki w temacie
Poezja anglojęzyczna
wiersz jest też w temacie Na miejskich ulicachRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.07.10 o godzinie 16:27 -
Denise Levertov*
Strzyżyk
Wśród liści strzyżyk
siedzi spokojnie, jak gdybym była niewidzialna,
lub poruszała się bezszelestnie jak on.
Z krzewu na krzew
przefruwa bez wahania,
bez kołowania i trzepotu.
Czuję się uniesiona wzwyż,
rozświetlona, rozproszona.
Zamienił mnie w powietrze,
może przefrunąć przeze mnie na wskroś.
tłum. Julia Hartwig
*notka o autorce, inne jej wiersze i linki w temacie Poezja anglojęzycznaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 03.05.12 o godzinie 06:11 -
Sylvia Plath
Maki w lipcu
Małe maki, małe płomienie piekła,
Czy mi nie zaszkodzicie?
Migotacie. Nie mogę was dotknąć.
Wkładam dłonie między płomienie. Nic nie parzy
I to mnie wyczerpuje, patrzeć na was
Migoczących, jak ta pomarszczona i czysta czerwień,
Jak skóra na ustach.
Usta właśnie krwawiły.
Małe zakrwawione sukienki!
Są opary, których nie mogę dotknąć.
Gdzie jest wasze opium, wasze obrzydliwe tabletki?
Gdybym mogła krwawić, albo spać!
Gdyby moje usta mogły poślubić taki ból!
Albo wasze soki sączyć się we mnie, w tej szklanej pigułce,
Otępiając i wyciszając.
Ale bez koloru. Bez koloru.
z tomu "Ariel", 1965
przełożył Ryszard Mierzejewski
wersja oryginalna pt. "Poppies in July" w temacie Poezja anglojęzyczna,
Inny przekład, Gowera, w temacie Krew Ten post został edytowany przez Autora dnia 25.07.19 o godzinie 11:33 -
Stanisław Barańczak
Czy jakiś Wielki Fałszerz...
Czy jakiś Wielki Fałszerz
podrobił tamten czek
wręczony nam na starcie
w kopercie gór i rzek?
Czy w lewym górnym rogu
fikcyjny wpisał bank?
Zataił, że w nim z boku
steruje jakiś gang?
W podpisie swoim własnym
celowo zrobił błąd,
by nas pozbawić szansy
czerpania z jego kont?
Czy też nazwiska nasze
napisał zmyślnie w skos,
by z góry wiedział kasjer:
„Co zaraz zrobią skok?”
Masz chęć – to wierz tej bajce:
że jakiś czek lub glejt
w ogóle dla nas znajdzie
nadziemskie welfare state,
nadziemskie welfare state.
Masz chęć – to wierz tej bajdzie,
bo trudniej znosić myśl,
że ktoś na łez otarcie
dał Wszystko nam – i Nic,
dał Wszystko nam – i Nic,
dał Wszystko nam – i Nic.
z tomu „Podróż zimowa. Wiersze do muzyki Franza Schuberta”, 1994
Auf dem Flusse - słowa Wilhelm Müller, muzyka Franz Schubert,
śpiewa Lotte Lehmann
słowa pieśni Wilhelma Müllera w temacie A może w języku Goethego?Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 16.10.10 o godzinie 22:03 -
Derek Mahon*
Fałszerz
Gdy sprzedawałem moje podrobione Vermereery Goeringowi
Nikt nie rozumiał, nikt nie podejrzewał
Udręki ani zaślepienia
Tej pracy nie krytykowanej przez nikogo
I lepszej niż najlepsza.
Gdy zaciągnęli mnie przed sąd wojskowy
Nikt nie przypuszczał, nikt nie rozumiał
Udręki żalu
Z jakim opowiadałem swe sekrety.
Rzecz jasna, nie pojęli istoty rzeczy –
Do diabła z dziedzictwem narodowym,
Sprzedałem d u s z ę za miskę zupy.
Eksperci pokazali jednak, co umieli,
Gdy poszli zbadać ma pracownię –
To o n i byli oszustami.
Ja zrewolucjonizowałem ich metody.
A teraz nic prócz pustosłowia
O „gołej technice” i „prawdziwej wizji”,
Jakby istniało jakieś rozróżnienie –
To sposób, żeby mnie pomniejszyć.
Ale mój geniusz będzie żył;
Bo nawet z oddalenia
Chodziło mi o miłość.
I ja się też błąkałem
Po ciemnych ulicach Holandii
O wygłodniałym żołądku
Gdy mgły toczyły się od morza;
O ja cierpiałem
Od drwin i niezrozumienia,
I ukrywałem w moim sercu serc
Światło do przemienienia świata.
tłum. Piotr Sommer
*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie Poezja anglojęzyczna
wiersz ten jest też w temacie Prawda i kłamstwoRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 20.07.10 o godzinie 07:14