Wypowiedzi
-
Jarosław Iwaszkiewicz
Moje siostry
Gdy jeszcze byłem maleńki,
Mówiłem: nigdy w życiu nie bolała mnie głowa.
Pisałem drukowanymi literami
Listy do sióstr, do Krakowa.
Zjadałem późno śniadanie,
Przed oknem był staw pełen chłodu.
Stały na świętojordanie
Czerwone i niebieskie krzyże z lodu.
A kiedy na święty Antoni
Przyjeżdżały z Krakowa do domu,
Był odpust w sąsiednim kościele
I kucharz robił tort.
Jakiż świat wydawał się dziecku!
Byłem w nowej sukience
I trochę po niemiecku
Zawieszałem nad drzwiami wieńce.
Nastawało upalne lato,
Noce późne i ciemne na nowiu,
Po ogrodzie w wieczór chodził tatko,
Przychodzili z kantoru panowie.
Chodziliśmy na łąki
Albo na lewadę, lub na łódkę.
W szuwarach brzęczały bąki,
Gdyśmy czółno wiązali na kłódkę.
Kurz był na dworze i szaro,
Mówiło się i spać się chciało.
Błyszczała w cieniu biel wiosła,
Jedna z sióstr je niosła.
Jeździły do miasteczka po sprawunki,
Hela miała białą woalkę,
Raz, kiedy byłem chory,
Kupiły mi śmieszną lalkę.
A w zimie bywały bale,
Mama miała suknię z atłasu.
Ubierały się tak wspaniale,
Tyle to zajmowało im czasu.
Jedna miała jedwab liliowy i kruchy,
Wsiadły po śniegu do powozu,
Z rana szyby były białe od mrozu,
Dostawałem balowy baumkuchen.
To tak już było dawno,
Wszystko tak dziwnie zawodzi:
Spotykamy się z siostrami,
Chodzimy razem po ogrodzie.
Kiedy wspominamy te czasy,
Strasznie nam bywa wesoło,
A kiedy się rozstajemy,
Całują mnie wszystkie trzy w czoło.
A kiedyś, gdy w skrzynce zielonej
Powiozą mnie niedaleko,
Będą bardzo, bardzo zmartwione,
Kwiaty położą na wieko.
Będę miał profil ostry,
Koń zbytnio się nie udźwiga,
Za trumną będą szły trzy moje siostry:
Helena, Anna i Jadwiga.
z tomu „Liryki”, 1980Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 09.08.10 o godzinie 12:02 -
Jarosław Iwaszkiewicz
Poniedziałek
I znowu się zbudziłem na ten dzień powszedni,
Po czerwono znaczonej słonecznej niedzieli.
Bez żadnej sybilańskiej grzmiącej przepowiedni
Poczułem, że część życia mego diabli wzięli.
Minęła, jak minęło tyle dawnych niedziel,
I nie było w niej mowy o tobie i smutku,
A tylko szopenowski Żal po „mojej biedzie”
I wspomnienie topoli szemrzącej cichutku.
Powiedzcież mi, dnie czarne na tym kalendarzu,
Skąd ma czerpać promieni ma słabnąca ręka?
Kiedy już każdodziennie w moim wirydarzu
Mija się zimna radość i zbyteczna męka.
z tomu „Księga dnia i księga nocy”, 1929Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 12.12.11 o godzinie 07:42 -
Zbigniew Bieńkowski*
O nagości
To nie moja dziedzina. Nie znam się na piosenkach, nie znam się na aktorstwie, nie znam się
i nawet nie chcę nauczyć się znać, aby nie odebrać swoim estradowym i teatralnym doznaniom niezbędnej – dla intensywności i naiwności przeżycia – dozy niewiedzy.
Jeśli jednak przywołuję z pamięci Edith Piaf, to dlatego że nie kojarzy mi się ona ani ze sceną sztuką aktorską. Wywołana z pamięci, widzę ją przybiegłą czy przyniesioną prosto
z życia, prosto z rogu ulicy, prosto z łóżka kochanka, prosto z rozpaczy po jego utracie
i wykrzykującą swoje szczęście i swój ból. Ona na estradzie otwierała usta nie do śpiewu, a do publicznej spowiedzi ze swojego życia. W tysiącznych wpatrzonych w nią oczach rozbierała się
z konwencji, z konwenansów, z rezerwy, ze wstydliwości i absolutnie bezbronna, obnażona tak całkowicie, że bardziej niż naga krzyczała swoją rozkosz miłości, swoją udrękę rozstania, swoją radość i swoją rozpacz, wszystko, co może pomieścić dusza.
W każdym rodzaju sztuki wielkość jest osiągalna. Wielka poetka, wielki malarz, wielka pieśniarka, to zestawienie nie jest rażące, bo wielkości są zawsze samoswoje, a więc nieporównywalne. Do wszystkich wielkości prowadzą te same drogi. Zrazu kręte, uboczne, wąziutkie, okrężne i osobne, gdzieś, kiedyś schodzą się i dwoma gościńcami prowadzą do Wielkości, tego Rzymu sztuki.
Wielkość daje sztuce albo kostium, albo nagość, albo wykwint formy, albo surowość prawdy. Albo artystowstwo, wyszukany styl, subtelność, inwencja, albo nagość, ascetyczna brutalność szczerości. Wśród arcydzieł malarstwa, literatury, sceny, estrady zawsze wypatrzeć można te dwie kategorie wielkości: albo kostium, albo nagość.
Chociaż niekiedy budzą się wątpliwości: czy ten kostium nie jest nagością, czy ta nagość nie jest kostiumem?
z tomu „Poezje zebrane”, 1993
*notka o autorze w tematach: Warszawa w poezji
i Autoportret w lustrze wierszaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 05.08.10 o godzinie 12:54 -
Zbigniew Bieńkowski*
Rozmowa
Ty jesteś częścią, a ja stroną świata,
ty wiesz o Ziemi, a o mnie wie przestrzeń.
Jesteśmy wzajem tak jak zysk i strata,
gdy ty westchnieniem, ja jestem powietrzem.
Ja mam kształt własny, ty nie masz go wcale,
ja jestem świateł i cieni przyczyną.
Kiedy krajobraz w mych oczach zapalę,
to tylko wtedy możesz go ominąć.
Ty tworzysz światło, a ja formę światła,
która z ciemności postać blasku weźmie,
i każda gwiazdę, co z przeczuć twych spadła,
wyśni na jawie, by świeciła we śnie.
Ja jestem z Ziemi i na jej obszarze
mogę ci niebo zbliżyć lub oddalić.
Krwią swoją twoje pragnienia zagaszę,
nim gmach przestrzeni od nich się zapali.
Tyś jest budowlą, ja jestem jej stylem.
Kiedy natchnione wzrokiem do dotyku
kamienne nieba legną w ziemskim pyle,
ja będę jeszcze pojęciem dotyku.
Gdy wieczność stawać się zacznie na Ziemi
i obowiązki serca kamień przejmie,
ty będziesz trwaniem, które się nie zmieni.
Ja pragnę więcej: aby żyć śmiertelnie.
z tomu „Sprawa wyobraźni”, 1945
*notka o autorze w tematach: Warszawa w poezji
i Autoportret w lustrze wierszaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 05.08.10 o godzinie 12:11 -
Zbigniew Bieńkowski*
Ojczyzna
1
- Ojczyzna moja jest wysoką górą,
u stóp jej stojąc nie dostrzegasz szczytu,
pierś jej oddycha ogniem i wichurą,
a w piersi bije serce z dynamitu.
Kamienie rodzą zboże i bawełnę,
niebo – materię polowych namiotów,
dzieciom na głowach rośnie forma hełmu,
a ptakom w gniazdach skrzydła samolotów.
Gdy oczy zamknie, patrzą błyskawice,
gdy ręką skinie, wtedy grzmią pioruny,
gdy milknie, wszystkie padają granice,
a gdy przemówi, to milkną rozumy.
Ojczyzna moja jest pieśnią ze stali,
melodią oręż, a siła jej słowem.
Cały świat po to się tylko zapali,
by ona miała oświetloną głowę.
2
- Ojczyzna moja jest głębokim dołem,
schyl głowę przed nim, bo w dole tym leżą
z umilkłym sercem, przestrzelonym czołem
ciała zabrane poległym żołnierzom.
Ręce ojczyzny są splecione obie,
oczy zawarte, a myśli skupione.
Martwe powietrze stoi przy jej grobie,
bo nawet słońce świeci w inną stronę.
Gdy ziemia żywi, to o życiu kłamie,
gdy niebo wzruszy, to rozpaczą natchnie.
Imię ojczyzny jest świętym opłatkiem,
którym się każde ludzkie serce łamie.
Ojczyzna moja jest głosem z oddali,
słuchana wiernie i słyszana cała.
Cały świat po to się tylko zapalił,
by ona serce gorące miała.
1942
z tomu „Sprawa wyobraźni”, 1945
*notka o autorze w tematach: Warszawa w poezji
i Autoportret w lustrze wierszaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 05.08.10 o godzinie 11:49 -
Zbigniew Bieńkowski*
Demonstracja
Do wysokich tyk przybijali sztuczne niedziele i nieśli je tak uroczyście, ze wyglądały jak prawdziwe.
Oczy umyślnie na ten dzień przez całe życie myte łzami uformowali w kolumnę, która ponad ulicą wymachiwała ogromną płachtą nieba zszytą z drobnych skrawków, jakie każdy w tajemnicy zdołał wynieść z dzieciństwa.
Gdy weszli na główny plac, wzniecili od własnych serc wielki pożar miasta i płonęli razem z nim jak stos ofiarny.
Płatna straż bezpieczeństwa otoczyła ich w obawie, by nie rozprószyli ognia w księgach praw i spisów ludności.
A oni kładłszy usta przy ustach spajali je tchem i wznieśli tak wielką halę okrzyku, ze nie mieściła się w jednej ojczyźnie. Wypróżnili doszczętnie płuco przestrzeni, ze zabrakło już tchu dla Jednego, co na tę chwilę przez cały wiek czekał na podwyższeniu z marmuru.
Wtedy położył rękę na sercu i wzniósł niemilknący okrzyk ciszy.
1938
z tomu „Poezje zebrane”, 1993
*notka o autorze w tematach: Warszawa w poezji
i Autoportret w lustrze wierszaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 04.08.10 o godzinie 14:47 -
Zbigniew Bieńkowski*
Kino
Operator nawinął tysiąc oczu na taśmę
i z krzeseł wybiegł antrakt,
by niewidomym widzom wprawić w oczodoły wspólny ekran.
Bufetowy chłopiec napoczął salę cukierkiem,
jadł
aż mu został ogryzek: dziesięć groszy w dłoni,
aż odsapawszy zgasił widownię jak świecę.
W opustoszałych źrenicach operator zasadził drzewo,
rozrosło się w tysiąc drzew, w ogród
i każdy widz mógł jedno ściąć na opał.
Nowy antrakt rósł w krzesłach o tysiąc godzin dłużej.
1938
z tomu „Poezje zebrane”, 1993
*notka o autorze w tematach: Warszawa w poezji
i Autoportret w lustrze wierszaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 04.08.10 o godzinie 14:41 -
Zbigniew Bieńkowski*
Miasto
Policjant puszczał ulice uwięzione w hamulcach
mknęły aż z kół odwinęło się nowe skrzyżowanie
gdzie dłoń waży tyle
ile kamienica dojrzały owoc pędu
samochód przeciął miasto na dwie twarze wyglądające z okien
i z rany trysnął strumień błękitnej krwi
zalewając ulice aż po dachy
tramwaje tasowały przystanki
rozhazardowana gawiedź w oczekiwaniu wygranej
gorączkowała
aż zegarki wskazywały temperaturę o 90º wyższą
gazeciarze zalepiając zmęczone oczy papierem
poustawiali w różnych miejscach
tysiące odbitek tego samego zdarzenia
tysiące myśli wyjętych z oczodołów
miasto w wyścigu z człowiekiem
biegło do mety
oddalonej o jeden krok od spojrzenia którego wyminąć nie może.
1938
z tomu „Poezje zebrane”, 1993
*notka o autorze w tematach: Warszawa w poezji
i Autoportret w lustrze wierszaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 04.08.10 o godzinie 14:41 -
Zbigniew Bieńkowski*
Ucho
Zawsze otwarte, usłużne jak konstytucja, dyspozycyjne jak parlament w despotyzmie,
w każdej porze doby, roku, życia, tak samo we śnie jak w bezsilności, tak samo w odświętności pojęcia jak w dniu powszednim szargania świętości,
a zawsze przygotowane na najgorsze, jak ostry dyżur w szpitalu,
czujne jak samo czucie, przeczucie, czyli oczekiwanie
na kogo? i na co?
na wszystko, co się rozlega i co się nie rozlega, co może się rozlec i sie rozlec nie jest w stanie,
na grom z jasnego nieba, uderzenie serca,
tąpnięcie węgla i stąpnięcie mrówki,
na westchnienie kamienia poruszonego wspomnieniem odległej geologicznej epoki
i na westchnienie znużonego kamieniowaniem oprawcy,
na skrzypienie ziemskiej osi i zgrzyt klucza w zamku,
dzwon na trwogę i dzwonek do drzwi,
wybuch wulkanu, wojny, gniewu, radości,
pekanie lodów, ostrzenie stanowisk, gadulstwo milczenia i wrzask metafory,
identycznie wrażliwe na dźwięk i na brak dźwięku,
podatne na wszystko i na nic, idealnie niepragmatyczne, organicznie tolerancyjne, bo przyjmujące z taka samą bezstronnością cokolwiek brzmi, grzmi, szepce, kwili,
obdarzone kłopotliwym geniuszem chłonności, a jednocześnie wyzbyte talentu wartościowania,
czyli ponad miarę bezbronne,
niezdatne nie tylko do agresji, ale nawet do strategii defensywnej,
wyzyskiwane, nadużywane, eksploatowane ponad stan,
łącze przekaźnikowe wszystkich ośrodków informacji i dezinformacji o aktualnym stanie świata,
obecne i nieobecne, zainteresowane i obojętne, jak massa tabulettae środków nasennych, nagminnych, nadaremnych...
z góry skazane na porażkę w rywalizacji z czymkolwiek,
z okiem na przykład.
Cóż za porównanie! Oko z każdej sytuacji znajdzie wyjście na jakąś rzeczywistość.
A tutaj nic nie jest oczywiste.
Odwrotnie:
tu wszystko jest niesłychane.
z tomu „Poezje zebrane”, 1993
*notka o autorze w tematach: Warszawa w poezji
i Autoportret w lustrze wierszaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 04.08.10 o godzinie 14:42 -
Zbigniew Bieńkowski*
Milenium
Dwudziestu
takich jak ja,
metr sześćdziesiąt pięć,
bez znaków szczególnych,
rozstawionych
jak konie pocztowe
co pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat,
idzie,
wlecze się,
czołga,
byle wolniej,
byle o rok, dzień, godzinę dłużej,
dźwigać ten wór głodu płodu,
szeleszczący plewą i sieczką życia,
ciążący ziarnem czyjejś sytości,
idzie,
wlecze się,
czołga
jeden za drugim, piąty, dziesiąty,
jak krople łez jeden w drugiego
bezimienny,
głuchy jak pień po wyciętej ptasiej pieśni,
nieczuły jak egoizm losu
idzie,
wlecze się,
czołga,
dokąd?
przed siebie,
po co?
dla siebie,
Bieńkowski z tyłu,
Bieńkowski z przodu,
każdy przejęty swoją ważnością,
każdy pewien tylko swego, tylko tego,
że świat się na nim jak zaczął, tak skończy.
A przecież starczyłby łut wyobraźni:
skrzyknąć się!
I byłby w mig pluton żołnierzy.
Może za mało na wzięcie Bastylii,
ale w sam raz na spalenie gmachu Sądów w Lesznie.
Niestety, nie z nimi takie rzeczy.
Zawzięci na siebie, na swoją bezimienność i bezsłowność,
nawet głowy nie odwrócą,
nie zerkną w lewo, w prawo,
każdy wpatrzony w bezcelowość własnego życia
idzie prościutko przed siebie,
jakby się bał, że zabłądzi
i do piachu nie trafi.
Czyżby to oni na mnie się złożyli,
bym wyewoluował, z niemoty
do głosu doszedł
i mógł za nich wszystkich
zawtórować kosowi
gwiżdżącemu na Świętym Dębie?
1966
W mieście N.
Gdzie jestem albo gdzie mnie nie ma?
Gdzie są albo gdzie ich nie ma –
te chwile mną będące bardziej
niż ja jestem sobą?
Rzucam okiem w lewo, w prawo,
zawsze niecelnie:
każda jest miniona.
Każda wbudowana w jakąś przeszłość.
Każda wmyślona w jakąś przyszłość.
Choćbym nie wiem jak chciał rękę przyłożyć,
zawsze przychodzę do gotowego.
Aż rzeczywistość za mnie rumieńcem się oblewa.
Jak tu nie zakorzenionemu owocować?
Żeby chociaż na grządce działkowego ogródka
móc –
jak radzi poeta –
zasiewać smutki, tęcze zbierać.
1977
z tomu „Poezje zebrane”, 1993
*Zbigniew Bieńkowski (1913-1994) – poeta, tłumacz, krytyk literacki i eseista, jeden
z najwybitniejszych polskich twórców literackich XX wieku, autor tomów wierszy: „Kryształy cienia” (1938 – arkusz poetycki), „Sprawa wyobraźni” (1945; wyd. 2 rozsz. 1960), „Trzy poematy” (1959), „Liryki i poematy” (1975), „Poezje wybrane” (1979), „Poezje zebrane” (1993); a także tomów krytyki literackiej: „Piekła i Orfeusze: szkice z literatury zachodniej” (1960), „Modelunki. Szkice literackie” (1966), „Poezja i niepoezja” (1967), „Notatnik amerykański” (1983), „W skali wyobraźni. Szkice wybrane” (1983), „Ćwierć wieku intymności: szkice o poezji i niepoezji” (1993), "Przeszłość i przyszłości" (1996).
Szerzej o autorze w temacie Warszawa w poezjiRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 04.08.10 o godzinie 14:45 -
Ryszard Mierzejewski
Noc sierpniowa
Gwiazdy uciekają
z atlasów astronomii układają się
na niebie w prawdziwe
konstelacje właśnie rozpoznaję
Wielki Wóz
idę między nimi jak demiurg
ponad-
czasowy miliony lat świetlnych
mając sobie za nic dzisiaj
nic nie jest ważne
i wszystko zarazem tak samo
skłania do beztroski
wokół śpiewy
pijanej od alkoholu i cielesnej
miłości młodzieży
tańczę wraz nimi na ulicach
mimo samotności wyję swoje nie-
poskromione szczęście przez
otwarte szeroko okna
wlewa się żar ćmy komary i
ryki pijanych
zakochanych porzuconych bez-
robotnych świętujących wiecu-
jących po pracy odpo-czy-wa-
jących za-
wiedzionych nawiedzonych
wędrujących w pielg-
rzymkach
lato śpiewa tańczy modli się
upija zanim
wytrzeźwieje jeszcze trochę po-
szaleje poukłada
gwiazdy w różne konstelacjeTen post został edytowany przez Autora dnia 25.04.14 o godzinie 20:00 -
Maciej Woźniak*
Lipiec, nie śpię
Nie śpię. Słucham jak wiatr szamocze
gałęzią orzecha, skrobiąc na ścianie domu
chwiejny wykres. Jeszcze trochę, a spod tynku,
który Nejcz rzucał taką śmieszną maszynką,
wyjrzy cegła. Wszystko tam jest, pod spodem,
całe wcześniej. Noc nie zapada. To dzień
jest klapą włazu. Żeby mogły jeździć samochody
i wózki z dziećmi. Jątrzę się. Jakbym leżał
bez bandaża, słysząc nawoływania
z krwi, która nie chce krzepnąć. Czekam aż rano
smród od kurzej fermy, warkot ciężarówek
na drodze z Rydzyna, blask monitora
zawiną mnie znowu. Czyżby szeleścił apeiron,
ten dryfujący kryl, co osadza się na fiszbinach,
przybierając na chwilę kształt przedmiotów,
drzew, grudek tętna? Nie śpię. Słucham jak wiatr
tarmosi orzechem. Noc to otwarty właz,
przez który paruje całe wcześniej
z tomiku „Iluzjon”, 2008
*notka o autorze i inne jego wiersze w temacie
Współczesna poezja polska – najmłodsze pokolenie
wiersz jest też w temacie Noce bezsenne...Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 31.08.10 o godzinie 10:19 -
Maciej Woźniak*
Lipiec, nie śpię
Nie śpię. Słucham jak wiatr szamocze
gałęzią orzecha, skrobiąc na ścianie domu
chwiejny wykres. Jeszcze trochę, a spod tynku,
który Nejcz rzucał taką śmieszną maszynką,
wyjrzy cegła. Wszystko tam jest, pod spodem,
całe wcześniej. Noc nie zapada. To dzień
jest klapą włazu. Żeby mogły jeździć samochody
i wózki z dziećmi. Jątrzę się. Jakbym leżał
bez bandaża, słysząc nawoływania
z krwi, która nie chce krzepnąć. Czekam aż rano
smród od kurzej fermy, warkot ciężarówek
na drodze z Rydzyna, blask monitora
zawiną mnie znowu. Czyżby szeleścił apeiron,
ten dryfujący kryl, co osadza się na fiszbinach,
przybierając na chwilę kształt przedmiotów,
drzew, grudek tętna? Nie śpię. Słucham jak wiatr
tarmosi orzechem. Noc to otwarty właz,
przez który paruje całe wcześniej
z tomiku „Iluzjon”, 2008
*notka o autorze i inne jego wiersze w temacie
Współczesna poezja polska – najmłodsze pokolenie
wiersz jest też w temacie Kalendarz poetycki na cały rokTen post został edytowany przez Autora dnia 01.08.13 o godzinie 09:18 -
Stary sad
Stary sad pełen życia pszczół,
owoców i ludzi, kolorowe ule
stoją w długim rzędzie,
przy nich dwaj mężczyźni,
na głowach białe kapelusze z szerokim
rondem, gęste siatki przysłaniają
twarze skupione przy pracy, dłonie
w długich gumowych rękawicach
zanurzone przez uchylone dachy
w domostwie pracowitych owadów.
W powietrzu unosi się słodki zapach
owoców, miodu i kwitnących kwiatów.
Przy stoliku pod słonecznym parasolem
kobiety popijają kawę z maleńkich
filiżanek, patrzą z uśmiechem na dzieci,
które rzucają się radośnie na kolorową
piłkę toczącą się po trawie.
Stary sad blednie w ostrym słońcu,
unosi się powoli i zamienia w obłok,
płynie po błękitnym niebie i
nagle znika.
Jeszcze w sercu czuję jego oddech,
tam układa się bezpiecznie
w ciepłych pieleszach wspomnień.
05. 05. 2009 -
Ostatnia wola
Rzućcie mnie w ogień
spalcie
skremujcie ciało a tę garść
popiołu co pozostanie
zanieście wysoko
na ukochaną górę wypuśćcie
na wiatr
uwolnijcie z ziemskich trosk
chcę wmieszać się
w tłum braci i sióstr wędrujących
szczęśliwie między
ugiętymi w kolanach do modlitwy
pasmami gór
będę śpiewał wieczną pieśń
o ich pięknie i dobroci
Pana
który otwiera nam bramę
świetlistą do swego królestwa
09. 09. 2008
Symboliczny anonimowy grób Człowieka gór na Wielkiej Sowie,
którego ostatnią wolą było rozsypanie Jego prochów na szczycie
Wiersz ten jest też w temacie CmentarzeTen post został edytowany przez Autora dnia 28.04.14 o godzinie 01:42 -
Diane Wakoski*
Testament Jennifer**
Nie było na świecie niczego bym się nie bała.
Wszystko co żywe
pożerało mnie.
Cienie rzeczywistych przedmiotów są niszczące
jak same przedmioty.
Nienawidzę ich.
Zarówno samych przedmiotów jak i udawanych przez cienie.
Pragnęłam tylko jednej rzeczy:
pięknego konia
i nie mogłam go mieć.
W kartach jest odpowiedź na wszystko,
ale odpowiedź znajdziesz wszędzie, gdzie zasięgasz rady.
Odpowiedź zawarta jest w pytaniu.
Nikt naprawdę nie chce odpowiedzi.
Jedyne o co chciałabym zapytać: czy jest na świecie ktoś taki,
kto boi się mnie ode mnie.
Jeśli jest,
dlaczego ja bałam się tak bardzo?
z tomu „Discrepancies and apparitions”, 1966
tłum. Julia Hartwig
*notka o autorce, inne jej wiersze w wersji oryginalnej i linki
do polskich przekładów w temacie Poezja anglojęzyczna
**Część II poematu pt. "Pięć snów Jennifer Snow i jej testament"
Część I pt. "Pięć snów Jennifer Snow" w temacie Co się poetom śni...?Ten post został edytowany przez Autora dnia 06.08.13 o godzinie 12:33 -
Diane Wakoski*
Pięć snów Jennifer Snow**
Kiedy nadchodzi choroba
ciało kurczy się i maleje
i staje się tak blade że aż przezroczyste,
zjawia się Śmierć w czarnym kapturze
i staje patrząc w okno.
Zaciągamy przed nią kotary;
ale czeka pod domem.
Jej cierpliwość jest niepojęta.
Blada dziewczyna w łóżku
czeka także,
uśpiona.
1.
Trzyma lustro w ręce.
W lustrze
widzi obrazy.
Idzie ku niej lew.
Daniel zbliża się z drugiej strony.
Przy spotkaniu kłaniają się sobie
i wymieniają dary.
Lew otrzymuje od Daniela miecz.
Rękojeścią miecza jest ludzka czaszka.
Daniel otrzymuje od lwa puchar,
Z pucharu wystaje ludzka dłoń
w haftowanym mankiecie.
Kłaniają się sobie i odchodzą.
Jennifer ogląda tę ceremonię w lusterku.
Teraz odsuwa je.
Daniel i lew stają.
Odwracają się.
Daniel wraca i oddaje swój puchar.
Ale dłoń w pucharze porusza się,
chwyta lusterko
i podnosi je ku słońcu
rozsiewając wokół błyski
od których ogród staje w ogniu.
Wszystko płonie ale jest to ogień spokojny.
Nie słychać trzaskania płomieni ani wiatru.
Ogień wznosi się i opada
jakby ktoś rysował go ołówkiem na papierze.
Płoną Daniel i lew.
I ogród.
Ale puchar pozostaje nietknięty
i wciąż nieskazitelny jest haftowany mankiet;
miecz którego rękojeść stanowi ludzka czaszka
leży porzucony w ogrodzie.
* * *
Jennifer budzi się na chwilę.
Ma gorączkę.
Podaję jej wodę do picia.
Czuje za oknem obecność Śmierci
i znów zasypia.
2
Za oknem stoi piękny koń.
Jennifer chce go dosiąść.
Patrzy przez okno
i widzi jego kształty
pełne wdzięku i siły.
Czyj to koń?
Stary mężczyzna wychodzi z ceglanego domu naprzeciw.
Potem wychodzi chłopiec.
Szczupły, ubrany w strój do jazdy konnej.
Mężczyzna wręcz mu jakieś pieniądze,
chłopiec dosiada konia
i odjeżdża. Jennifer patrzy na niego i na konia
dopóki nie znikną jej z oczu.
To bolesne stracić coś nim to otrzymamy.
Po starego człowieka
zajeżdża limuzyna z szoferem.
Kiedy szofer wyskakuje
żeby otworzyć drzwiczki,
Jennifer widzi, że to szkielet,
elegancko ubrany.
Otwiera drzwiczki przed starym człowiekiem,
zatrzaskuje
i znowu siada za kierownicą,
limuzyna odjeżdża.
* * *
Zbudziłam Jennifer, żeby wzięła lekarstwo.
Kiedy ją podtrzymywałam,
wydawała się nie dość materialna, by być chora.
Jakie okropności wytrzymać może ciało.
Zasnęła zanim jej głowa dotknęła poduszki.
3
Jennifer pływa.
Boi się wody, ale nie może przestać pływać.
Płynie jeziorem
wciąż dalej i dalej.
Przez jezioro mknie
ryba z jaspisu wyrzeźbiona w Chinach przed tysiącem lat.
Jennifer zobaczyła ją i zlękła się.
Nie znosi pływania.
Nie znosi wody.
Boi się, że ryba wejdzie jej do ust,
albo otrze się o jej ciało.
Bardziej niż jakiejkolwiek innej
śmierci boi się utonięcia.
Ale na jeziorze jest w łodzi rybak.
Zapuszcza sieć. Chwyta obie, Jennifer i rybę,
Jennifer dostrzega piękne rzeźbienia na ciele ryby,
widzi, że ryba jest nieżywa,
gładka i wypolerowana,
i przestaje się bać.
Boi się ryby prawdziwej,
z prawdziwymi łuskami i oskrzelami.
* * *
Jennifer budzi się znowu.
Prosi żebym rozsunęła zasłony.
Robię to.
Ale Śmierć wciąż tam jest,
stoi samotnie w ogrodzie
w czarnym nasuniętym ciasno przed wiatrem kapturze.
Chciałam zasłonić portiery.
Ale Jennifer błaga mnie, żeby tego nie robić.
Kiedy znów zasypia,
zasuwam zasłony.
Wiem o Śmierci, ale nie lubię jej oglądać.
4
Jennifer śni się że jest harfistką.
Kiedy siedzi grając na harfie w Hiszpanii,
zjawia się przed nią niepozorny stary mężczyzna
i sprzedaje jej małpę.
Małpa ma tańczyć wokół harfy
i uderzać w struny.
Jennifer uczy ją grać na harfie „Golondrinę”
i kilka trudniejszych utworów.
Zabiera ją na koncerty objazdowe,
zarabiają dużo pieniędzy.
Pewnego dnia ktoś daje małpie szklankę wina,
co ma dalsze skutki.
Małpa zostaje alkoholiczką.
Wino, które pije zamienia się w krew. Po wypiciu szklanki krwi małpa zdycha.
Jennifer budzi się z płaczem.
* * *
Pyta dlaczego zasłoniłam zasłony.
Odsłaniam je.
Śmierć podchodzi do okna i zagląda do środka.
Jennifer siada na łóżku i patrzy na nią.
Podaję jej lekarstwo
i znów zasypia.
5
Pająk osnuwa siecią
usta uszy i oczy Jennifer.
Pająk śpiewa piosenkę
Raz bardzo dumnie
Siedząc na trumnie
Panna Bułeczka zjadała wiersze
Nadleciał ptaszek
Porwał okruszek
Bardzo przestraszył Bułeczkę.
Kiedy ptak przelatuje nad opajęczonym ciałem Jennifer
chwyta kilka jej włosów na budowę gniazda
i szepcze do ucha dwa słowa
„diamenty” i „śmierć”.
Kiedy ptak odlatuje
Jennifer się budzi.
Śmierć puka do drzwi. Wpuszczam ją. Jennifer z nią mówi.
z tomu „Discrepancies and apparitions”, 1966
tłum. Julia Hartwig
*notka o autorce, inne jej wiersze w wersji oryginalnej i linki
do polskich przekładów w temacie Poezja anglojęzyczna
**Część I poematu pt. "Pięć nów Jennifer Snow i jej testament"
Cześć II pt. "Testament Jennifer" w temacie Testament w poezjiTen post został edytowany przez Autora dnia 06.08.13 o godzinie 12:32 -
Dziewczyna
Ach gdybym był młodszy
dziewczyno
gdybym był tylko młodszy nie
spojrzałbym
na ciebie wcale bo nie
podobasz mi się po prostu
nic w tobie nie
pociąga
mnie nic nie podnieca
nic a nic
ani kolczyki w nosie i na gołym
pępku ani tatuaże na rękach
i nogach
ubiór kiczowaty jak u klowna
zielone paznokcie no i ten
język
zajebisty spoko imprezka
co trzy kurwy jedno słowo
nowomowy tępy wyraz
twarzy
nic mi się w tobie nie podoba
ani dzisiaj
ani przed czterdziestu latyRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 29.07.10 o godzinie 21:06 -
Dzikie jeżyny przy drodze
Te ostatnie lata które
przechodziliśmy po górach wbrew
wszystkim przeciwnościom
zdrowiu pogodzie złośliwym plotkom
są najważniejsze
przykryły wcześniejsze jasności
cienie uśmiechy grymasy smutku
łzy szczęścia i rozpaczy
oczekiwanie i długą samotność
przywróciły nadzieję dały
niezbędne siły
pozwoliły dostrzec świat
inny
bliski i serdeczny
świat wolnych ptaków obłoków
zwierzyny leśnej
grzybów jagód malin więc
gdy zobaczyłem
dzisiaj przy drodze krzak
dzikich jeżyn
zaraz ty się pojawiłaś
obok schylona
z umalowanymi czarnym sokiem
palcami i ustami
i znów świat się zakręcił
totalnie beztrosko szczęśliwie
niczym wiejski głupek
tańczący wesoło na drodze
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 18.02.12 o godzinie 13:37 -
Amy Lowell*
Z Chin
Nagle myśl:
Księżyc
Oświetlający te wszystkie stopnie pałacu
przede mną
Świeci także na szachownicę różowych pól
W moich stronach rodzinnych.
Łzy upadły
Do moich stóp
Jak białe ziarnka ryżu.
Ogród cesarza
Kiedyś podczas duszących letnich upałów,
Cesarz rozkazał, aby miniaturowe góry w jego ogrodzie
Przykryto białym jedwabiem,
Tak ozdobione
Miały koić jego oczy
Iskrzącym śniegiem.
Wygnany cesarz
Ptaki śpiewają dzisiaj,
Bo jutro będą musiały odlecieć
Wiele mil za to wzburzone morze.
Mija rok
Od błękitnozielonych ryżowisk za porcelanowym
Ogrodzeniem parku dochodzi mnie rechot żab;
Ale sierp księżyca
Rozciął mi serce na dwoje
Droga do Yoshiwary
Szłam do ciebie po Japońskim Nadbrzeżu,
Nagle droga pogrążyła się w ciemności,
To stado dzikich gęsi
Zasłoniło księżyc.
Uroczystość w świątyni
(naśladowanie z japońskiego
według Shöjö Henjö)
Dmuchaj leciutko,
Wietrze!
Niech żadna chmura nie zasłania księżyca,
W którego świetle stawia wyszukane kroki
Najpiękniejsza z tancerek.
Złudzenie
Przechodząc obok krzewów piwonii,
Ujrzałam żuka
O skrzydłach z czarnej lak w mleczne kropki.
Złapałabym go,
Ale uciekł szybko
I skrył się pod kamiennym lotosem
Podtrzymującym posąg Buddy.
wszystkie utwory w tłumaczeniu Andrzeja Szuby
Wiersz „Złudzenie” w wersji oryginalnej pt. "Illusion” w temacie
Poezja anglojęzyczna. Inny przekład Katarzyny Szóstak pt. „Iluzja"
w temacie Owady są wszędzie
*notka o autorce, inne jej wiersze i linki
w temacie Poezja anglojęzycznaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 28.07.10 o godzinie 07:22