Temat: Mąż odszedł i co dalej?
Minęły długie trzy lata od wydarzeń, o których tu pisałam. Moja historia na forum została niezakończona i pewnie dlatego co jakiś czas odzywają się do mnie kobiety/ dziewczyny, które w tym, co pisałam, odnajdują siebie i liczą, że dalej faktycznie było kolorowo i wspaniale. Szukają pozytywnych wzorców i wcale nie dziwię się, bo na etapie mojego życia, kiedy tu pisałam, miałam podobnie. Mało tego słuchałam rad tylko tych, które jasno wskazywały, co jeszcze mogę zmienić, żeby przypodobać się mężowi. Naprawdę wierzyłam, że się uda i faktycznie nie wyobrażałam sobie życia bez męża.
Dlatego napiszę, co działo się dalej. Zdaję sobie sprawę z tego, że kiedy ktoś "na świeżo" przeżywa dramat, nie uwierzy i żyć będzie nadzieją, że jego przypadek jest inny i w tym właśnie przypadku wszystko potoczy się wbrew schematom. Ale nie potoczy się. Przeczytałam mnóstwo podobnych historii do mojej, mnóstwo sytuacji innych, a jednak podobnych. Nigdzie nie zdarzył się happy end.
Zatem dalej nastąpił dwutygodniowy okres niby- szczęścia. Niby, bo uwrażliwiłam się na nastroje mojego pana i władcy, a on łaskawie mnie akceptował bądź nie. Po dwóch tygodniach odkryłam, że romans nadal trwa. A postawiłam tylko jeden warunek, kiedy mąż wrócił - ma zakończyć romans. Podobno zakończył, ale serce chyba nie dało rady. Potem przeżyłam najgorsze 11 miesięcy swojego życia. Mieszkaliśmy razem, spaliśmy razem, ale ona była cały czas obecna w naszym życiu. Niby wspólnie, ale jednak osobno zupełnie. Doszło do tego, że zaczęłam uciekać z własnego domu, nie chciałam z nim przebywać w jednym pokoju, bo to za bardzo mnie bolało. To i ta jego wiecznie skwaszona mina, wieczne niezadowolenie, tłumaczenie mi, jak oślicy, że przecież tylko przez jakiś czas mieszkamy razem itd. Bardzo się męczyłam z tym wszystkim. Potwornie. W każdym razie w końcu prosiłam go o wyprowadzkę, bo nie byłam w stanie żyć tak dłużej. W międzyczasie miałam zabieg in vitro. Ostatni. Miałam jeszcze zamrożone embriony i chciałam to zrobić, mimo tego, że już było źle. Dlaczego? Chyba żeby nie oszaleć. W każdym razie na transfer pojechałam z siostrą, a mąż nie był nawet zainteresowany moim samopoczuciem po. Kilka dni później włączył mnie do swojej rozmowy na Skype z tą kobietą. Nie muszę mówić, że in vitro się nie udało..;. Pani instruowała nawet męża w moich wydatkach na lekarza. I ja - idiotka - zrobiłam precyzyjne wyliczenie, co i jak wydałam. No dramat krótko mówiąc.
Z perspektywy czasu wbrew pozorom oceniam, że chyba mi ten zły okres był potrzebny, bo do jego powrotu naprawdę byłam przekonana, że mój mąż jest dobrym człowiekiem i że to ja byłam tą złą w naszym małżeństwie. Nie, nie wybielam się, bo myślę, że moja postawa przyczyniła się do kryzysu w związku. Na równi z jego postawą. Natomiast nie przyłożyłam palca do jego zdrady. I do rozwodu. Zdrada była jego decyzją, a rozwód konsekwencją tej decyzji.
Mąż wyprowadził się w marcu 2013 roku. Rozwód odbył się dopiero rok później. Pewnie nie odbyłby się do dziś, gdybym na niego nie nalegała. Nie miałam kasy na opłaty, dlatego ja nie składałam, ale naciskałam na męża. On nie chciał rozwodu, bo prawdopodobnie bał się, że będę chciała orzekania jego winy. Dowodów miałam mnóstwo. Nie zrobiłam tego, bo występowałam w sądzie sama, znów względy finansowe nie pozwoliły mi na wynajęcie adwokata. Bałam się samotnie przeprowadzać orzekania o winie, ale wywalczyłam dla siebie alimenty na 15 miesięcy i to wcale niemałe.
Od roku nie mam żadnego kontaktu z człowiekiem, który był moim mężem.
I choć kiedyś nie wyobrażałam sobie życia bez niego, dziś nie wyobrażam sobie życia z nim. Albo z tym kimś, kim okazał się naprawdę. Szkoda, że doszło do zdrady, do tego wszystkiego w ogóle, ale skoro już doszło, to nie żałuję, że się rozwiodłam. Raczej jednak ta zdrada i inne - przy wiedzy, którą mam teraz - kładłaby się cały czas na moim życiu cieniem. Na dłuższą metę męczyłabym się.
Dziś generalnie jestem szczęśliwą kobietą, od roku spotykam się z kimś interesującym. Jestem niezależna, sytuacja finansowa znacznie mi się poprawiła. Lubię swój dom, lubię siebie i dobrze mi tak, jak jest :)
Co mogę poradzić kobietom w podobnej sytuacji?
Odciąć się zupełnie. Uciąć jakikolwiek kontakt i zacząć mozolnie układać sobie swoje osobiste życie. To jest jedyna recepta na sukces. Jaki by on nie był.