Wypowiedzi
-
Cyprian Kamil Norwid
Krytyka
(wyjęta z czasopismu)
VM - złożone ze stu rzeczy drobnych -
Wyszło - - Kolega nasz (niespracowany
Krytyk) źle wróży z utworów podobnych!...
- Takowej wszakże dalecy odmiany,
W niespracowanym czasopiśmie naszym,
Zapowiedzią przyszłości nie straszym.
* * *
Literatura kwitnie - mamy dużo
Poetów - lubo są umysły pewne,
Które - zboczywszy - zboczenia téż wróżą.
* * *
Wiersz - kwitnie u nas; kwitną rymy śpiewne
Woni rodzimej - jak zielona fletnia;
I czują u nas z dala wiew trucizny. -
- Satyra wtedy muzę uszlachetnia,
Skoro się głównie rzuca na obczyzny
Naleciałości chore z krajów owych,
Gdzie naszych wiosen brak konwalijowych!
* * *
Od jadu nawiań tych ogół bronimy
I chrześcijańskie oburzenie mamy
Dla sensu... zdradnie odzianego w rymy -
Kwilisz? poeto?... kwilże nad czasami,
Nad fatalnością... nad zbiegiem wypadków,
Łzę nawet kanąć możesz, jak łzę rosy,
Łzę safirową na safir bławatków,
Zefirem chyląc ku ziemi niebiosy - -
- Płacz!!... lecz jeżeli ból jest gorzki?... niemniej
W książce on może brzmieć lżej i przyjemniej,
Rytm powodując dla słuchaczów miły
(Skąd nazwy wieszczów-krzyża lub – mogiły,
Co w nawałności lśnią nam z wierzchu Cyklad),
Tych niechaj Autor używa za przykład!...
* * *
Jak na Leandra czekająca Hero,
Zapala światłość i nuci jej "prowadź!" -
Tak my: surowość, lecz i światłość szczerą
Zwykliśmy dla piór obłędnych szafować -
Autor nie wie: że jedną literą
Zatracić można i można zachować!...
* * *
Poeta?... jeżli poetą prawdziwie...
Żyć pierwej musi w tym samym żywiole,
Który rozlewa potém w swoim śpiéwie.
- Nie mają tętna wymarzone bole
Ni opis burz przy biurowym stole...
* * * * * * * * * * * * * * * * * * *
PS: Chwalić możemy niejedną końcówkę,
Zaciętą kształtnie - - druk broszury ditto...
Można ją nabyć oprawną lub zszytą -
Owdzie i owdzie - - jedna za złotówkę.
ze zbioru „Vade-mecum”, 1858-1866,
wydane drukiem sto lat po napisaniu -
Frank O’Hara*
Krytyk
Nijak nie umiem sobie wyobrazić, że mógłbyś
być kimś innym niż jesteś: mordercą
moich sadów. Czatujesz tam
pośród cieni, cedząc słówka
konwersacji, co jest jak pierwsza
bezradność Ewy wśród penisów i
węży. Ach pobłaznujże trochę, daj się
lubić i bądź powściągliwy! Nie
strasz mnie bardziej niż to
potrzebne! Ja muszę żyć wiecznie.
[Ann Arbor, styczeń 1951]
tłum. Piotr Sommer
*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie Poezja anglojęzycznaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.09.10 o godzinie 08:11 -
Frank O’Hara*
Przyjemna myśl z Whiteheada
Oto ja przy biurku. Światło
jest dość jasne
żeby czytać jest ciepły
przyjazny dzień czuję się
pewniej. Wsuwam kilka
wierszy w dziób
pelikana a on już się zrywa! przez
okno prosto w błękit!
Redaktor się zachwyca słyszę
jak woła o więcej
ale to jeszcze nic. Ach!
czytelniku! odwracasz stronę
moje wiersze patrzą na siebie ty
na nie, może nie? moje wiersze
mówią o srebrze twoich
oczu twoje oczy jeszcze tej
samej nocy powtarzają je oczom
twego kochanka. Przez twoje nagie
ramię rozpromienione gwiazdy
czytają moje wiersze i dalej
podają je świetliście znajomemu.
Oczy wiersze
świata zmieniły się! Pelikanie!
ty też będziesz je czytał!
[Annn Arbor, listopad 1950]
tłum. z angielskiego Piotr Sommer
*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie Poezja anglojęzycznaTen post został edytowany przez Autora dnia 07.03.14 o godzinie 00:42 -
Frank O’Hara*
Les étiquettes jaunes
Podniosłem dzisiaj
liść z chodnika.
To dość dziecinne.
Liściu! jesteś taki duży!
Jak możesz zmieniać
kolor, i po prostu opadać!
Jakby nie było nic
takiego jak integralność!
Jesteś zbyt rozluźniony
by odpowiedzieć. A ja zbyt
zatrwożony, żeby nalegać.
Liściu! nie bądź neurotykiem
jak mały kameleon.
[Ann Arbor, wrzesień 1950]
tłum. Piotr Sommer
*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie Poezja anglojęzycznaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.09.10 o godzinie 18:41 -
Frank O’Hara*
[Na otwartej autostradzie]
Na otwartej autostradzie
gdzie śmierć ochoczo pędzi
w świetle słońca a o czwartej olbrzymie przęsła
rzucają cienie swych łuków
na przystań dowiaduję się
o niewierności Portorykańczyków
i nikczemności Żydów
z ust irlandzkiego taksówkarza
to dobrze że jest nas tak wiele rodzajów
w ten sposób śmierć będzie miała wybór
a może nawet będzie wolała
tego co rzuca pierwszy cień dnia
na tych którzy próbują dożyć zmierzchu
[1 stycznia 1960]
tłum. Piotr Sommer
*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie Poezja anglojęzycznaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 23.09.10 o godzinie 07:07 -
Frank O’Hara*
Radio
Dlaczego w sobotnie popołudnie nadajesz
tak ponurą muzykę, kiedy zmęczony
śmiertelnie zmęczony marzę żeby
mi przypomniano trochę nieśmiertelnej energii?
Przez cały
tydzień gdy ja w muzeum odbywam żmudny
marsz od biurka do biurka ty trwonisz
swoje cudowności Griega i Honeggera
na wszystkich unieruchomionych.
Czyż ja nie jestem
również unieruchomiony, i czy po tygodniu
pracy nie zasługuję na Prokofiewa?
Cóż, mam swego pięknego de Kooninga
do którego wzdycham. Jest chyba na nim
pomarańczowe łóżko, więcej niż ucho ogarnie.
3 grudnia 1955
tłum. Piotr Sommer
*notka o autorze, inne jego wiersze i linki
w temacie Poezja anglojęzycznaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 22.09.10 o godzinie 19:35 -
Kornelius Platelis*
Rozpoczęcie sezonu łowieckiego
Śnieg pokrywa puszczę. W gąszczu
Czuć ciężki oddech skaczących przez zaspy.
Naganiacze starannie rozcinają
Mroźne powietrze, wraz z dźwiękiem
Ulatuje z nich lekką parą samogon.
Po chwili sypią się strzały,
Kraczą wrony pod lasem.
Pierwsza krew
Barwi sierść i ręce,
Szpitalne prześcieradła,
Biały obrus stypy...
Niebieski dym ogniska wzbija się w szare niebo.
Żałobny obiad myśliwski: wędzone mięso,
Ciepło w gardle, rozmowy o interesach.
Nadchodzi zamieć.
Wiatr pędzi przed sobą rój białych muszek,
Przysiadają na gałęziach.
Oni pakują rzeczy i szybko wracają do przaśnego
Życia, gdzie wiatr czasu
Rozwiewa dusze myśliwych,
A świat je przytłacza
Całym ciężarem ustalonego porządku.
z litewskiego tłum. Zuzanna Mrozikowa
*Kornelius Platelis (ur. 1951) - litewski poeta, tłumacz i eseista, bardzo aktywny w życiu społecznym
i politycznym, m. in. minister kultury i edukacji w latach 1991-1993, minister edukacji w latach 1998-2000.
Jego wiersze są tłumaczone na wiele języków, w tym na: angielski, francuski, niemiecki, hiszpański, rosyjski,
szwedzki, węgierski i polski. - R. M. -
Bolesław Leśmian
Łąka
I
Czy pamiętasz, jak głowę wynurzyłeś z boru,
Aby nazwać mnie Łąką pewnego wieczoru?
Zawołana po imieniu
Raz przejrzałam się w strumieniu -
I odtąd poznam siebie wśród reszty przestworu.
Przyszły do mnie motyle, utrudzone lotem,
Przyszły pszczoły z kadzidłem i mirrą i złotem,
Przyszła sama Nieskończoność,
By popatrzeć w mą zieloność -
Popatrzyła i odejść nie chciała z powrotem...
Kto całował mak w zbożu - nie zazna niedoli!
Trawa z ziemi wyrwana pachnie, lecz nie boli...
Kocham stopy twoje bose,
Że deptały kruchą rosę,
Rozróżniając na oślep chabry od kąkoli.
Niechże sen twój wędrowny zielenią poprzedzę!
Weź kwiaty w jedną rękę, a w drugą weź miedzę,
Połóż kwiaty na rozstaju,
Zwilżyj miedzę w tym ruczaju,
Co wie o mnie, że trawą brzeg jego nawiedzę.
Już słońce mimochodem do rowu napływa,
Skrzy się łopuch kosmaty i bujna pokrzywa -
Jeno pomyśl, że ci wolno
Kochać łątkę i mysz polną,
I przepiórkę, co z głuchym trzepotem się zrywa!
Idzie miłość po kwiatach - wadzi o twe ciało,
Zważaj, by ci przed czasem w słońcu nie zemdlało.
W mojej rosie, w moim znoju
Pod dostatkiem masz napoju
Dla wargi, przeciążonej purpurą dojrzałą.
Cień twej głowy do moich przybłąkał się cieni.
Wiem, że w oczach nie zdzierżysz tej wszystkiej zieleni,
A co w oku się nie zmieści,
To się w duszy rozszeleści!
Jeszcze dusza ci nieraz żywcem się odmieni.
Parna ziemia przez kwiaty żar dzienny wydycha,
Uschły motyl zesztywniał wśród jaskrów kielicha -
Oczarujmy się nawzajem,
Zaskoczeni nagłym Majem -
Maj się chyli ku nocy i miłość nacicha...
II
Nie nacicha ta miłość, co nie zna rozłąki!
Usta moje i piersi spragnione są Łąki!
Tam mój obłęd i ostoja,
Gdzie ty szumisz, Łąko moja!
Jakże pachną rozprute według ściegów pąki!
Rosą zwilżyj mi rzęsy, skostniałe od skwaru,
Zgłuchłe uszy orzeźwij falą twego gwaru,
A ja w kwiatach spodem dłoni
Nauzbieram różnej woni
I omyję twarz spiekłą w źródłach twego czaru.
Nie przeciwiąc się trawom, obnażę się cały,
Aby mnie tchnienia twoje; jak wierzbę, przewiały,
A ty paruj tym oparem,
Co pokłębił się nad jarem,
Niby przed snem zrzucony twój przyodziew biały.
Ucałować mi rąbki tego przyodziewu,
Że pełen twojej woni i twego przewiewu,
I zawiesić mi go potem
Na tej brzozie popod płotem
I zamierać pod brzozą od własnego śpiewu.
Dzisiaj chatę zamiotłem w jedno oka mgnienie,
Z czworga kątów różami wypłoszyłem cienie,
A próg, zdobny pajęczyną,
Namaściłem suto gliną
I wodą moje pylne skropiłem przedsienie.
Jużem sobie nie szczędził radosnych zabiegów,
Wypiekając chleb z mąki, srebrzystszej od śniegów,
A tę ławę, tę - dębową
Przesłoniłem chustą nową,
Co się cała zieleni, krom czerwonych brzegów.
Będą czekał na ciebie z dłonią na zasuwie,
Zasłyszawszy twój szelest, z nóg zdejmę obuwie,
Wyjdę bosy na spotkanie,
Śpiewający niespodzianie.
A śpiewając, pomyślę, że pacierze mówię.
Wyślij pierwej z nowiną co najlichsze ziele,
Potem sama się przybliż z kwiatami na czele -
Pędząc przed się wonne kwiaty,
Wnijdź do wnętrza mojej chaty,
Bo chcę tobie sam na sam opowiedzieć wiele.
III
Weszłabym do twej chaty, gdy mgły się postronią,
Lecz nie wiem, czy się zmieszczę wraz z rosą i błonią.
Pierwej z niebem posąsiaduj,
Wszystkie cuda poobgaduj,
Nim napełnisz tę chatę miłością i wonią!
Jeszczem ja w żadnej chacie dotąd nie bywała,
Wiem tylko, że przez szyby widnieję - niecała.
Jakże cała poprzez drogę
Do twej chaty wbiegnąć mogę?
Od naporu zieleni runie ściana biała!
Nie umawiaj się ze mną pod żadnym jaworem,
Bym ciebie nie dosięgła szumem a przestworem -
To, co szum wyśpiewa gwarnie,
Przestwór znajdzie i ogarnie!
A chata twoja stoi przede mną - otworem...
Mocniej zioła zapachną w cztery świata strony,
Gdy zbliżywszy je do ust, spojrzysz w nieboskłony...
Czy ta sama noc na niebie
Osłoniła mnie i ciebie,
Czy dwie noce odmienne, dwie różne zasłony?
A jeżeli dwie różne o różnym przezroczu,
Nie pokładźmy ich przeto w rosie - na uboczu,
Odmiennymi zasłonami
Powiewajmy nad drzewami,
Byśmy siebie nawzajem nie stracili z oczu!
Ja tu - na dnie zieleni, pod powierzchnią rosy,
A ty tam, kędy dla mnie kończą się niebiosy,
Czy się kończą, czy nie kończą -
Śpiewaj zowąd pieśń skowrończą,
Podzwaniając mi ostrzem rozbłyskanej kosy.
Kosą grozi twa miłość, co pożera kwiaty,
Sierpem zgarniasz do duszy mych maków szkarłaty,
Lecz miłości się nie boję,
Jeno w zgrozie ci dostoję,
Bo i Bogu jest słodki powiew mojej szaty!
Porwijże mnie ku sobie, jeślić starczy mocy!
Lecz co pocznie beze mnie ten wicher sierocy?
Chyba wstrzymam dla poznaki
Popod chatą wszystkie maki,
Aby mógł mnie, gdy zechce, odnaleźć po nocy.
IV
Nie odnajdzie cię wicher, mrokiem ociemniały!
Rozweselił się błękit, gwiazdy pomłodniały!
Opętały moją głowę
Przywidzenia kalinowe,
Że rozkwitam tej nocy, niby krzew zuchwały.
A nie było na ziemi tak zmyślnego krzewu,
Noc się chwieje na strony od jego zachwiewu -
Wonna liściem i żywicą
Stańże, duszo, nad krynicą,
Spójrz, czyś dosyć podobna zielonemu drzewu?
Przystroimy się wzajem! Śpi w tumanie rzeka,
Śpi kałuża pod płotem, śpi sad i pasieka,
Baczmyż przez ten wieczór cały,
By się okna nie pospały
I drzwi chaty znużonej, co na radość czeka.
Przyjdzie radość tym szlakiem, który jej się zdarzy -
Bądźmy zawsze gotowi i zawsze na straży.
Księżyc utkwi ponad studnią,
Gwiazdy w mroku się zaludnią
Snem, co jeszcze daleki, choć się z bliska marzy.
Za daleka mi byłaś wpośród kwiatów cienia,
Łąko - zielona Łąko, szumna od istnienia!
Chcę, byś była taka bliska,
Jak ta łza, co gardło ściska,
Kiedy w nim się zapóźni śpiew twego imienia!
Zapóźniła się miłość, szukająca łona,
A któż taką spóźnioną na rosach pokona?
Straszno łodzią w świat popłynąć
I z miłości nie zaginąć
W tych falach, gdzie się tężą piersi i ramiona!
I w północnej ochłodzie dość dla mnie upału!
Idę, Łąko, ku tobie brzegiem mego szału.
Ani zbrojny, ani konny,
Z ramion twoich wyjdę - wonny
I duchem zroszonemu uśmiechnięty ciału!
Sama chata rozwarła drzwi oścież ku wiośnie,
Wnijdźże teraz po ciemku - nagle i zazdrośnie!
Drzwi klonowe zamknę szczelnie
I zaśpiewam nieśmiertelnie,
A potem spojrzę w ciebie na wskroś i bezgłośnie!
V
Byłoż owo, nie było? Opowiedz nam, bracie,
Co się nocy dzisiejszej działo w twojej chacie?
Widzieliśmy, ludzie prości,
Niepojętość Zieloności
Za oknami - na ścianach i na twojej szacie.
Mówimy śpiewający, bo łatwiej przy śpiewie
Mówić o tym, co było, a czego się nie wie...
Psy, poległe nad potokiem,
Poglądały ludzkim wzrokiem,
I wzrok ludzki był w gwiazdach i w tym ślepym drzewie.
A zasię w naszych oczach były gwiezdne znaki,
I nie mogliśmy poznać, gdzie ludzie, gdzie maki.
Wszystko wokół było - gwiezdne
I odlotne i odjezdne,
Gromadzące się w białe nad ziemią orszaki.
I zdawało się wszystkim, że coś w niebie woła,
A zielona się światłość jarzyła dokoła,
Sny się wzajem pobudziły,
Ludzkie ciała opuściły
I pobiegły śnić w kwiaty i w najmniejsze zioła.
W nagłym pląsie skrzypnęły wszystkie kołowroty,
Zahuczały te groble, śpiewne od niemoty,
I w powietrzu było cudno,
Niby ludno, choć bezludno,
Jakby w nim się roiło od świąt i tęsknoty.
A na przeciąg tej nocy za sennym zrządzeniem
Każdy przezwał się innym wobec gwiazd imieniem,
Więc gdy świt ozłocił dymy,
Ujrzeliśmy, że klęczymy,
Nie wiedząc, jak i kiedy zdjęci zapatrzeniem.
Powiedz nam, co się stało w tym polu czy w lesie,
Że się dotąd czujemy, jakoby w bezkresie,
A wyjednaj nam u kwiatów
Rozszerzenie ziemskich światów
Aż po owe oddale, dokąd oczom chce się...
I objaśnij nam potem słów śpiewną wspomogą,
Co rozbłysło w twej chacie ponad ciemną drogą?
Czy ją naszła piękna zmora,
Wykrzesana z wód jeziora,
Czy sen owy, co śni się w polu bez nikogo?
VI
Ani zmora z jeziora, ani sen skrzydlaty,
Lecz Łąka nawiedziła wnętrze mojej chaty!
Trwała ze mną na tej ławie,
Rozmawiając głośno prawie -
Na ścianach moich - rosa, na podłodze - kwiaty...
Nie grążyłem ja w niebie ni steru, ni wiosła,
Lecz mnie radość swym prądem zmiotła i uniosła.
Wieczność ku nam znikąd zbiegła,
U stóp naszych, warcząc, legła,
A pierś moja tej nocy chabrami porosła.
I było już wiadomo, że pułap sosnowy
Wonnym deszczem, jak obłok, pokropi nam głowy,
Bo nie snem się sny płomienią,
Jeno deszczem i zielenią -
Duch mi zbłąkał się w ciele, jak wpośród dąbrowy.
Przeto Bóg, co mnie stworzył, zbladł podziwem zdjęty,
Żem uszedł jego dłoniom w tych pokus odmęty!
W kształt mię ludzki rozżałobnił,
A jam znów się upodobnił
Kwiatom i wszelkim trawom i źdźbłom gorzkiej mięty.
Nawołujcie się ludzie, pod jasnym lazurem,
Chórem w światy spojrzyjcie, zatrwóżcie się chórem!
Miłość, wichrem rozpędzona,
Wszystko złamie i pokona,
Zaś tych, co się sprzeciwią, w śnie skrępuje sznurem!
A opaszcie świat cały ścisłym korowodem,
Aby wam się nie wymknął, schwytany niewodem...
Zapląsajcie, zaśpiewajcie,
Pieśnią siebie wspomagajcie,
Toć wejdziemy w świat - próżnią, aby wyjść - ogrodem!
Niechaj dusza wam będzie błękitami czynna,
Stoi przed nią otworem ta jasność gościnna,
Czegokolwiek zażądacie,
To się zjawi w waszej chacie,
Bo nastała godzina taka, a nie inna...
Ludzie - mgły, ludzie - jaskry i ludzie - jabłonie,
Rozwidnijcie się w słońcu, boć na pewno płonie!
Dla mnie - rosa, dla mnie - zieleń,
Dla was - nagłość rozweseleń,
A kto pieśni wysłuchał - niech mi poda dłonie!
z tomu "Łąka", 1920Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 08.02.11 o godzinie 07:40 -
LISTY POETYCKIE Z PIESZYC DO CHICAGO*
List pierwszy - gratulacyjny
Szanowny Panie!
Spełniając prośbę mojego współpracownika,
którego od dawna Pan molestuje
w sprawie swojego jubileuszu twórczości,
pragnę złożyć Panu szczere i serdeczne gratulacje.
Gratuluję Panu zarówno tupetu, jak i oryginalności.
Tupet pański polega na tym, że będąc w istocie
miernym i mało znanym poetą prowincjonalnym,
pomimo zamieszkiwania od 30 lat w wielkim
świecie, oczekuje Pan i wymusza na innych, aby być
traktowany z estymą godną co najmniej
Czesława Miłosza.
Tajemnicą poliszynela jest zaś, że relacje Pana
z naszym Wielkim Noblistą były krótkie i powierzchowne,
w dodatku doszło do nich przypadkowo w miejscu
mało poetyckim, co przez delikatność i szacunek dla obu
Panów pominę milczeniem.
Oryginalny jest zaś Pan w tym, co pisze i nazywa
poezją, a co moim skromnym zdaniem niewiele ma
z poezją wspólnego. Toporne, niegramatyczne zdania,
brak metafor, przenośni i innych poetyckich środków
wyrazu, nieporadna wersyfikacja, aby wymienić tylko
najważniejsze cechy Pana warsztatu,
plasuje raczej Pańskie (u)twory w kręgu
gatunków z pogranicza wiązanej mowy ulicznej,
tzw. wiąchy, i nieartykułowanego zapisu
(nie)świadomości schizofrenika.
I tego przede wszystkim trzeba Panu pogratulować,
że jest Pan od 30 lat uparty i konsekwentny w poetyce
swoich niepoetyckich utworów.
Życzę Panu, aby w następnych 30 latach
pozostał Pan przy swojej
jakże oryginalnej i niepowtarzalnej
stylistyce. Z pewnością jeszcze dużo wody
upłynie w Potoku Pieszyckim
i jeziorze Michigan,
a nikt Panu nie dorówna w tej
prestigitatorskiej sztuce udawania poety.
Z wyrazami szacunku -
PS. Proszę przypomnieć o sobie przy okazji Pana benefisu
na 60-lecie pracy twórczej i upomnieć się o ciąg dalszy
gratulacji
*Chicago - miasto w USA, do którego wyemigrowało w różnych latach
i z różnych powodów, wielu bardziej i mniej utalentowanych, PolakówRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 25.09.10 o godzinie 08:16 -
Harry Martinson*
Uciekinier
Od kiedy wyrwał się ze szponów śmierci,
życie wydawało mu czymś upiornym.
Uważał, że o jedną łyżkę przy stole jest za dużo.
Szukał swego odbicia w zupie, żeby zobaczyć,
czy...
W końcu głód zwyciężał i na dnie talerza ukazywał się deseń:
scena polowania z obrazu Johsia Spode Młodszego.
Za oknem rozbrzmiewał głos rogu, była jesień
i za czymś jeszcze goniono po ostępach świata.
z tomu „Gräsen i Thule” 1958
tłum. ze szwedzkiego Janusz B. Roszkowski
*notka o autorze, inne jego wiersze w oryginale i linki
do polskich przekładów w temacie Poezja skandynawskaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 01.11.11 o godzinie 18:43 -
Harry Martinson*
Straty
Straty poezji dotyczą nie tylko poezji.
Spójrz na te zawsze poległe motywy,
które padając pociągnęły za sobą symbole.
Istnieje całe pole walki pokryte takimi trupami.
Szybkie przemiany,
surowy duch złomowania, który od tak dawna unosił się nad polami,
podstarzałych doprowadza do przygnębienia, młodych do szaleństwa.
Nadszedł nas wszystkich pewien rys szaleństwa:
Tchórzliwe współtrzepotanie niegodne człowieka.
z tomu „Gräsen i Thule” 1958
tłum. ze szwedzkiego Leonard Neuger
*notka o autorze, inne jego wiersze w oryginale i linki
do polskich przekładów w temacie Poezja skandynawskaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 01.11.11 o godzinie 18:24 -
Harry Martinson*
Meduza
Meduza porusza się, poszerza i oddycha
w unoszeniu się fal,
w rozkołysaniu morza od przypływów i odpływów.
W niej ujrzałem czarę z Tyru
i wszystkie formy szkła artystycznego,
których Wenecja nauczyła się od morza.
Prześwietlony słońcem klosz ze szkła wysklepia się,
staje się czarą i wydłuża w doskonały pod względem formy wazon,
wydyma się w kunsztowną wazę,
poszerza, by znów być misą w morzu,
doskonale uformowaną misą z weneckiego szkła.
z tomu „Dikter om ljus och mörker”, 1971
tłum. ze szwedzkiego Janusz B. Roszkowski
*notka o autorze, inne jego wiersze w oryginale i linki
do polskich przekładów w temacie Poezja skandynawskaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 01.11.11 o godzinie 18:21 -
Harry Martinson
Niebo ludowych bajd
Nocny wiatr zgarnia do kupy nieba ludowych bajd,
wysrebrzone księżycem chmury,
pierzaste i tysiącmilowe.
wiele starych ksiąg otwiera teraz swoje puzdra.
wszystko jest niedorzeczne i swojskie.
Powędruj do zagubionej w lasach góry
i póki czas po temu: wczytaj się w te chmury!
tłum. Janusz B. Roszkowski
Baśń o Azji
W zaciśniętej paszczy tygrysa
syn Karmy zobaczył zwisającą lilię wodną,
i woda spływała z wąsów
i małpy wołały: oto ona!
A wtedy lilia wodna zabłysła
jak miotające się światło latarni nad mrokiem tropikalnego źródła
przywierając pyłkiem do prętów wąsów
i odjechała pociągiem tygrysa.
Nie przepadła w wielkiej dzikiej Azji.
W kablach lian śpiewa jej sława,
a małpy słuchają: halo! halo!
przy ryku, który przeszywał do szpiku kości,
zasadzono ją w północnej Birmie!
z tomu "Nomad", 1931
tłum. Leonard Neuger
wersja oryginalna pt. "Saga om Asien"
w temacie Poezja skandynawska
Wiersz jest też w temacie
Buddyzm i kultura Dalekiego WschoduTen post został edytowany przez Autora dnia 03.09.13 o godzinie 06:25 -
Harry Martinson
Li Kan żegna się pod drzewem
Przybyłem z Taikalan, żeby się pożegnać.
Jesień powiała w wietrze, pewno na wędrowca.
Wiele lat minęło, jak tutaj siedzieliśmy ostatnio.
Drzewo nie ma już tych samych liści.
My nie mamy już tych samych włosów ani skóry.
Co najpierw uderza w oczy, to nieobecność i zmarli.
Nasze grono, to teraz tylko trzech.
Wśród tych, którzy wywędrowali przez przełęcze,
jest Li Ti.
Malował piękne obrazy rzek i strug na Górach Deszczów.
Odszedł w czasie podróży przez przełęcz Lao-hu-Nan.
Utonął w śniegu.
Sam usłyszałem o tym dopiero po trzech latach.
Moja małżonka Tien Fang, która była jeszcze wtedy przy życiu,
weszła i opowiedziała ostrożnie o wypadku.
Myślałem, że spadam w przepaść.
Postanowiliśmy tego dnia nie jeść.
Rok później w miesiącu dobrej pogody
odwiedziliśmy tę przełęcz, gdzie odnaleziono Li Ti.
Teraz były tam tylko skały i pustynny wiatr.
Złożyliśmy trzy święte gałęzie, które zabraliśmy z sobą.
Mówię o tym,
albowiem wspomnienia o przyjaciołach, którzy odeszli,
i pamięć ukochanej żony
więcej są niźli mądrość.
Cóż po mądrości,
skoro zostało nas tylko trzech.
Skoro zebraliśmy się tutaj my trzej, którzy przeżyliśmy,
niech mądrość odpoczywa.
Niech odbite wspomnienia zadźwięczą na lutni.
Wypijmy powoli wino i zagrajmy melancholijną pieśń
o samotnej Latarni Wodnej na rzece Lu.
z tomu „Vagnen”, 1960
tłum. Leonard Neuger
Baśń o Azji
W zaciśniętej paszczy tygrysa
syn Karmy zobaczył zwisającą lilię wodną,
i woda spływała z wąsów
i małpy wołały: oto ona!
A wtedy lilia wodna zabłysła
jak miotające się światło latarni nad mrokiem tropikalnego źródła
przywierając pyłkiem do prętów wąsów
i odjechała pociągiem tygrysa.
Nie przepadła w wielkiej dzikiej Azji.
W kablach lian śpiewa jej sława,
a małpy słuchają: halo! halo!
przy ryku, który przeszywał do szpiku kości,
zasadzono ją w północnej Birmie!
z tomu "Nomad", 1931
wersja oryginalna pt. "Saga om Asien"
w temacie Poezja skandynawska
Wiersz jest też w temacie
W świecie baśni, legend i mitówRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 01.06.12 o godzinie 06:10 -
Z pochodniami
Szli ulicami całą szerokością
hardzi nieprzejednani
w oczach nienawiść na ustach
nienawiść w dłoniach płonące
pochodnie
Maszerowali wsparci modlitwą
twardzi do boju rozgrzani
w oczach śmierć nieśli
na ustach nienawiść
w dłoniach karabin gotowy
by zabić
Płonęły oczy żądne zemsty
i władzy płonęły
nienawistne pochodnie
usta krzyczały złe słowa
przekleństwa mieszały się z pieśnią
do Boga
Nienawiść nienawiść bij za-
bij każdego kto nie z nami
Krzyż nam od-
dajcie Nasz krzyż dajcie atrybut
władzy i sławy
Jezu nasz Chryste Jezu nasz Chryste
zmiłuj się nad nami –
Ten post został edytowany przez Autora dnia 17.07.13 o godzinie 07:21 -
Harry Martinson*
Deszczowe lato
Padało długo,
a potem coraz dłużej:
dni i noce, noce i dni.
Obciążona deszczem trawa
ciskała wodą we wiatr. Rozbryzgi szły w żyto.
Deszcz stał się ciężarem lata. Cała gleba kwaśna i przepita.
Na koniec z pysków otworów odpływowych tryskał ocet
* * *
Gdy lato jest już dostatecznie zdarte,
nie ukrywa swoich czułych miejsc.
Jego liście i ogonki
obluzowują się i wyruszają w drogę.
Drzewa zaczynają szeptać między sobą
w rozpoczynającym się liściopadzie.
Spracowany trzmiel
traci nagle oparcie
i opada zużyty
przezroczysta skorka chitynowa
z burzowego kapelusza jesieni, na ziemię.
z tomu „Tuvor”, 1973
tłum. ze szwedzkiego Leonard Neuger
*notka o autorze, inne jego wiersze w oryginale i linki
do polskich przekładów w temacie Poezja skandynawskaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 02.11.11 o godzinie 08:32 -
Tadeusz Sułkowski*
Wiosna kolejowa
Pociąg cieniem wpadł w światło,
W jasny wiatr wiejący naprzeciw,
Słońce w okna otwarte upadło,
Zimną wiosną w przeciągu leci.
Żwir przystanków jest mokry i czarny,
Zawiadowca bez palta już wyszedł,
Chce od wątłej, koło toru, darni
Nauczyć się zielonej ciszy.
Pociąg mostem zadudnił i przewiał
Zapach lodu rzecznego w wagonie,
O liściach ktoś mówił, o drzewach,
W przedziale grają na harmonii;
Wiatr cuci z węgla kasztany, tuje,
W gałęzie wpił się, sok żywy uczuł,
Dalekie chmury telegrafują
O pierwszym, zimnym, wiosennym deszczu.
z tomu „List do dnia”, 1930
*notka o autorze w temacie O przemijaniu... -
Last minute
Jak długo
trwać może ostatnia minuta
uwierać boleśnie
budzić lękliwie w środku
nocy i nie pozwalać spokojnie
zasnąć
wyśmiewać szydzić ubliżać
poniżać zabierać wszystko
bezwzględnie
kłaść się wulgarnie między mnie
a kochającą kobietę
piszę w tej wyssanej od dawna gumie
do żucia nie pozwalającej otworzyć
szeroko ust by mówić co boli i
krzyczeć krzyczeć bez końca
czuję jej chłód beznamiętny
i jak potrafię
na ile mam jeszcze sił i ochoty
próbuję racjonalizować
i choć męczy mnie i nudzi zarazem
paradoksalnie chciałbym ją jeszcze
wydłużać by
zdążyć przed świtem zamknąć
ostatni tomikRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 18.09.10 o godzinie 10:08 -
Tadeusz Sułkowski*
Pociecha
I
Pociechy szukam jak rosy,
bo już za bardzo ciężko –
nawet ciebie nie mogę uprosić –
samotności, pocieszycielko.
II
Sową nadciąga to co będzie
i sową krzyczy to co przepadło –
jakże być możesz miłosierdziem
sowie nad głową stado.
III
Młodości, pierwsza błędna owco,
świat nam jak kładka się zapadł –
wieku męski, druga błędna owco,
patrz ile na nas babiego lata!
IV
Obraca się los na swej osi
jak kur blaszany i ziemia –
poratuj, o cierpliwości,
krynico uspokojenia.
V
Długo czekam. Poczekam dłużej
na złotą miarkę siły –
dobrą godzinę otwórz jak różę,
zegarze nierychliwy.
VI
- Kiedyś, czasie, chmury sów przejdą
ile lat na to czekanie dałeś?
- Najwyżej życie jedno
i to już na pociechę niecałe.
z tomu „Tarcza. Wiersze i poematy”, 1980
*Tadeusz Sułkowski (1907-1960) – poeta, prozaik, krytyk literacki i dziennikarz. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, ale studiów nie ukończył. Brał udział w kampanii wrześniowej 1939 roku jako oficer rezerwy w stopniu podporucznika. Ranny w bitwie pod Bzurą, trafił do szpitala polowego, skąd został wywieziony i osadzony w niemieckich obozach jenieckich. Kiedy jego obóz został wyzwolony przez wojska amerykańskie, wyjechał do Włoch, gdzie służył w oddziałach 2 Korpusu Polskiego w składzie brytyjskiej 8 Armii. W 1946 roku wraz z żołnierzami Korpusu dostał się do Anglii, gdzie przez jakiś czas przebywał jeszcze w obozach demobilizacyjnych. W Anglii pracował fizycznie
w drukarni, prowadząc jednocześnie ożywioną działalność kulturalną. Współpracował m. in. z prasą emigracyjną, polskimi towarzystwami kulturalnymi i Rozgłośnią Polską Radia Wolna Europa. Zmarł na zawał serca w Londynie, w wieku 53 lat. Za życia wydał tylko jeden tom poezji: „List do dnia” (1930), przygotował też drugi „Żal niedoskonały”, którego wydaniu przeszkodził wybuch II wojny światowej. Pośmiertnie ukazały się jeszcze: „Dom złoty” (1961), „Tarcza” (1961), „Tarcza. Wiersze i poematy” (1980), „Poezje wybrane” (1990) i „Poezje” (1997). Od 2003 roku w Skierniewicach – jego rodzinnym mieście – odbywa się Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Tadeusza Sułkowskiego.Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 17.09.10 o godzinie 22:10 -
Labirynt
Daj kwiatu wonie
Harry Martinson
Umarł poeta nikt
tego nie zauważył bo poeci
nie umierają
poeci kochają cierpią są
osamotnieni tęsknią złorzeczą
przeklinają widzą i czują to
co dla innych
jest tylko bezwonnym powietrzem
robią różne rzeczy
ale nigdy nie umierają tak
zwyczajnie banalnie jak
starcy chorzy
zdrowi którzy giną w wypadkach
zachłanni na życie co są
zabijani i sami zabijają
umiera ojciec matka przyjaciel
i sąsiad z przeciwka
umierają dzieci również te
nienarodzone
umierają emeryci celebryci bogacze i
nędzarze i zasłużeni
dla rozwoju ludzkości ale nie poeci
Co ten dupek znowu wymyślił sobie
o czym pisze i co mu się marzy
śmierć nie dla ciebie jest
pisana
poeci nie umierają
poeci odchodzą w zapomnienie
takie nic nieznaczące
trudne do zobaczenia i opisania nie-
zwyczajne nic nigdzie nikogo
nie-
obchodzące możesz umrzeć tylko tak
jak umierają inni jak psuje się
kupa
nieświeżego mięsa kilka litrów
krwi zatrutej
doświadczeniem życia wyschnięty
szczap drzewa
gotowy do spalenia to o mózgu
i sercu
reszta to bezużyteczne bebechy
do wyrzucenia
Pamiętaj o kwiatach
inni nie będą pamiętać ty
będziesz żył wiecznie
poeci nie umierają błąkają się
tylko w swoim życiu i śmierci
w labiryncie
słów czułych przeklętych czasem
zapomnianych
Wiersz jest też w temacie
W labiryncie życia i poezjiTen post został edytowany przez Autora dnia 16.07.13 o godzinie 09:48