Temat: W świecie baśni, legend i mitów
Mark Strand
Orfeusz Sam
Przygoda obfita w twórcze możliwości:
Przechadzka nad brzegiem najmroczniejszej z rzek,
Wśród tłumów postaci w kapturach, wzdłuż ruder
Walących się w błocie, w dymiących oparach kamieni,
A potem ten dwór z marmurowym dziedzińcem,
Tak pustym, że przeszył go dreszcz,
I tam, w grobowej ciszy, siedział i opowiadał,
Co stracił i co mu zostało, aż wreszcie
Nie mógł się oprzeć i jął opisywać jej oczy
I czoło w blasku złotego zmierzchu, jej szyję,
Ramiona, łydki i uda, niepowstrzymanym potokiem
Słów jakby przebudzonych, płynących pod prąd,
Wbrew wodzie, do miejsca, gdzie cały ten trud skazańców,
Daremny, przeklęty, zamrze, olśniony jego głosem,
I nawet szalone furie po raz pierwszy zapłaczą,
I czarne od sadzy powietrze oczyści się trochę, aż ona,
Stracona małżonka, przejdzie przez własne odbicie
I ukaże się w świetle.
To była, jak wierny, pierwsza wielka pieśń.
Potem całymi dniami snuł się po domach przyjaciół,
Siedząc z głową do tyłu, z zamkniętymi oczyma,
Próbując siłą woli zmusić ją do powrotu,
ale wciąż odnajdując tylko samego siebie,
Aż zerwał się bez słowa i wybiegł na wzgórza za miastem,
I tam się wałęsał, póki się nie otrząsnął
Ze swojej wizji miłości i zastąpił ją światem -
Światem, o jakim marzył, tworząc go i kształtując
W słowach tak świeżych, że wszystko się zachwiało,
I nagle w miejscu, gdzie mówił, na tej wyschniętej ziemi,
Pojawiły się drzewa i podniosły ramiona, by zamieść młodą trawę
Sukniami swego cieni, i przyszły kamienie,
Wreszcie nieważkie, i pośród cudownych pól zboża
I rzędów kukurydzy małe zwierzęta zwinęły się do snu.
I wtedy z ciała ognia wyłonił się głos światła
I każda rzecz wypełzła ze swych głębin, by błyszczeć,
Jak nigdy przedtem.
To druga wielka pieśń, dawno już zapomniana.
Trzecia pieśń, ta największa, przyszła na świat jako świat,
Z niewysławialnej, ukrytej tęsknoty za zaistnieniem;
Przyszła tak, jak przychodzi coś, co ma zamiar zaginąć,
Co będzie tylko przez chwilę
Słyszane albo widziane, jak warstwa szronu czy wiatr,
I potem nigdy więcej; zjawiała się podczas snu,
Jak drzwi do nieskończoności, i znów, otoczona płomieniem,
W momencie przebudzenia; czasami, odległa i mała,
Zjawiała się jako wizja drzew nad brzegiem strumienia,
Gdzie w fioletowym cieniu, wśród kłębów spleśniałych liści,
Leżą porozrzucane czyjeś ręce i nogi, a w wodzie odcięta głowa
Turla się pod falami, rozpryskując promienie wibrującego światła
I przemieniając je w wir złotych odprysków i plamek;
Zjawiła się spowita w język nietknięty litością,
W słowach bogatych i ciemnych,
W których śmierć się odradza i jest wysłana w świat
Jako dar, aby przyszłość, nie mając
Własnego głosu ani nadziei, że kiedyś
Uda jej się wyrosnąć ponadto, czym ma być,
Mogła obchodzić żałobę.
z tomu „The Continuous Life”, 1990
tłum. Agnieszka Kołakowska
wersja oryginalna pt. „Orpheus Alone ”
w temacie Poezja anglojęzycznaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 06.05.11 o godzinie 09:42