Temat: Odzywki "kochających" rodziców do swoich małych pociech
U. Ale wojna się zrobiła... Ja mam tylko takie swoje 0,03PLN.
Pierwszy grosz:
Bardzo fajne jest to porównanie "odzywek" do dzieci z "odzywkami" do partnera. Konia z rzędem bowiem temu, komu w trakcie kilku-kilkunastu lat bycia razem, wspólnego mieszkania, wspólnych problemów i różnych sytuacji - ANI RAZU nie zdarzyło się podnieść głosu w rozmowie z partnerem.
Kto bez winy - zapraszam do rzucania we mnie kamieniami. Mi się zdarzało, jemu też się zdarzało. Nijak nam z tego nie wyszło że się nie kochamy, nie szanujemy i ogólnie mamy siebie w nosie. Stosunki międzyludzkie to nie tylko słodzenie sobie, ciumcianie o miłości, słodziutkie szepciki - to również czasami poważna różnica zdań czy zwykła wściekłość na partnera o zrobienie czegoś tam. To są EMOCJE. Ma je każdy. Czasami nie idzie nad nimi zapanować bo ludźmi jesteśmy, nie robotami.
Dowcip moim zdaniem nie polega bynajmniej na tym, żeby walić się czymś ciężkim w głowę jak akurat szarpią nami silne emocje - żeby tylko nie podnieść głosu, nie wyładować tych emocji, nie pokazać że się je odczuwa.
Dowcip polega na tym, żeby wzajemne stosunki UMOŻLIWIAŁY w razie potrzeby także wyładowanie emocji - bez jednoczesnego "szmacenia" bliskich nam osób. Można, zapewniam - daje się rozedrzeć na całe gardło w taki sposób, że nie jest to obraźliwe i nie sprawia że nagle nasze stosunki padają na pysk.
Drugi grosz:
Może byliśmy patologiczną rodziną, pal licho - u nas się emocje wyrażało. W formie różnej, czasami syczenia pod nosem, czasami ciśnięcia czymś szklanym o ścianę. Dla wszystkich było oczywiste jak wschód słońca, że jest to wyładowanie emocji własnych, nie zaś sugerowanie że się komuś zaraz przypiertego. Działało także w drugą stronę - miłość i radość też okazywało się całkowicie, normalnym zjawiskiem było skakanie do góry jak ping-pong, zrobienie salta z radości, ale też przylecenie kompletnie bez powodu, przytulenie się i powiedzenie "ależ ja cię kocham, tak się cieszę że jesteś!" I nikt nigdy nie sugerował że coś jest głupie czy niestosowne.
Nie wiem, może jakaś durna jestem, ale nie za bardzo widzę powód, dla którego rodzic miałby udawać słup soli. Dostałam w życiu nie jeden opierdziel, nie raz skończyło się klapsem - nic mi się od tego nie stało, natomiast komunikat "przeginasz" zazwyczaj na przyszłość zapamiętywałam. I to też nie było tak, że zawsze to wina rodziców była że ja coś robię; jako dziecko automatem też nie byłam, własne pomysły posiadałam, nie dziwię się że mnie opierdzielili jak np. zobaczyli swoje 4-letnie dziecię ok. 7 metrów nad ziemią na drzewie. Ja ze swojej strony natomiast widząc jak silnie to rodziców ruszyło uwierzyłam na słowo że to kiepski pomysł był i nie testowałam więcej.
Trzeci grosz:
Uważałabym mocno na "czepianie się słów". O ile są takie zwroty, które są jednoznaczne - o tyle w każdej rodzinie funkcjonuje masa takich, które na zewnątrz mogą być zupełnie mylnie interpretowane. Mój tato do tej pory potrafi jak się o coś tam spieramy stwierdzić "a ty tu szczylu nie podskakuj" - i interpretacje można sobie robić dowolnie sugerujące zaburzone relacje i brak szacunku, a ja akurat wiem, że takie stwierdzenie mur beton oznacza, że jednak się ze mną zaraz w spornej kwestii zgodzi. Ostatnio pojechałam z kolei do kumpla, kawał drogi notabene; na wejściu rzucił mi "a ty tu po jakie licho?" - na co mu odparłam że "żeby cię powpieniać". Całość została wygłoszona jak najbardziej poważnym tonem - też sobie można dowolnie interpretować, ale to jest takie nasze prywatne drażnienie się, które oboje bardzo lubimy, i które akurat wyrażało radość ze spotkania.
Nie wszystko co dla nas jest wyrazem obrażania i braku szacunku jest tak samo odbierane w relacjach znających się, żyjących ze sobą, bliskich sobie ludzi. Tak że sugeruję jednak z takimi interpretacjami uważać.