Temat: the end of men by Rosin
Jacek K.:
Moment. A jeżeli oboje będą pracować, takie słowa są wykluczone ? Czy robienie kariery przez oboje uchroni ich od zarzutów ? Czy przez sam fakt, że oboje pracują, słowa takie będą mniej bolały ?
cały czas jedziemy po dwóch równoległych torach. nie rozumiemy się :)
kariera nie chroni przed raniącym partnerem. kariera nie daje szczęścia z automatu, tak jak i siedzenie w domu. to nie o to chodzi. :) przeczytaj jeszcze raz.
Czy jednak chodzi o : dzięki Bogu pracuję, inaczej zostałabym/bym na lodzie ?
jeśli partner odchodzi to siłą rzeczy tak pomyślisz. pomyśl jaka jest różnica (bez względu na płeć) kiedy ktoś Cię zostawia a Ty nie masz pracy, dochodów, doświadczenia... i kiedy Cię zostawia, ale wiesz, że masz z czego żyć i utrzymasz dom... pomijam już to, że w pierwszym przypadku z partnerem odchodzi właściwie wszystko dla czego żyłeś. w drugim coś znanego, stałego, twojego Ci zostaje.... dlatego JEŚLI zostajemy sami to "dzięki Bogu..." jest naturalne.
ja rolę pracy widzę jeszcze inaczej. kiedy jemu lub komuś z bliskich trzeba pomóc, mogę. mogę dać nam czas na rozwiązanie problemów... świadomość, że mogę dzięki pracy pomóc daje mi poczucie bezpieczeństwa.
Wiesz, praca to jest tak niepewna rzecz na tym świecie, że jutro być może już nie będzie się czym pochwalić :(
dlatego tak ważne żeby nie opierać wszystkiego na jednej nodze... na dwóch stoi się stabilniej. :)
po pierwsze, nie znam kobiety która nie chce się czuć spełniona. :)
Ale znasz i takie które spełniają się w domu ? Mam nadzieję :)
oczywiście. ja nie głoszę "wszystkie kobiety do roboty". uważam, że jeśli chcą coś zmieniać to powinny móc. bez wzbudzania agresji, ironii albo powodowania komentarzy "takie jesteście mądre? jeszcze będziecie żałować".
Powiem Ci jak to wyglądu w kraju, gdzie mieszkam. I nie napiszę tego dlatego, że tu jest jakiś raj. Nie. Po prostu tutaj obecny system trwa od 60 lat.
Żyje się w domach wielopokoleniowych. Kobiety pracują a kiedy zajdą w ciążę, obowiązki utrzymania tego domu spadają na mężczyznę. Po latach bycia "kurą domową", kobiety najczęściej wracają do pracy. Ponieważ ciężko jest z tą pracą, to powracają do takiej, jaka jest. Czasami bez podatkowa (430€ na miesiąc), czasami na pół a czasami na cały etat. Nie czują tego, że coś przegapiły, straciły.
Jacek.. jedne czują, inne nie. tyle, że mądre nie gapią się w przeszłość płacząc nad wylanym mlekiem tylko idą do przodu.
powiem więcej. są dni kiedy się nam nasze wybory podobają, a są dni kiedy się zastanawiamy jakby to było gdybyśmy wybrali inaczej. każdy z nas wybrał jakąś drogę. i każdemu co jakiś czas piknie w głowie "Anka to lepiej zrobiła, bo została z dziećmi w domu" albo "Iga to ma klawe życie, kasy jak lodu, kiecki od Diora, zero pieluch"... tyle, że coś za coś.
Dom, mąż, dzieci - patrząc na to - daje im to satysfakcję.
ależ daje. co nie oznacza, że praca nie. to też kawałek naszego spełniania się.
Jednak już młode kobiety, zaczynają wojować. Eva Hermann, znana dziennikarka mówi :
"– Najwyższy czas, byśmy wyrzuciły z naszych serc i umysłów jad wojowniczego spojrzenia na mężczyzn. Inaczej nie staniemy się prawdziwymi kobietami i matkami – przekonuje."
wiesz co... zawsze się znajdzie ktoś kogo najdzie refleksja "a może inaczej byłoby lepiej". i zawsze znajdzie na to argumenty. mogę udowodnić :)))
a te młode kobiety, które to głoszą, w tym p. Eva, zrezygnowały z karier? ona przestała pisać, publikować, porzuciła to co robiła żeby się poświęcić macierzyństwu?
co to znaczy "prawdziwa kobieta"? ja pracuję od 18 roku życia. jestem kobietą sztuczną?! :)
nie znoszę tych frazesów...
co do jadu - pełna zgoda. z obu stron.
Inna z pań ostrzega, że wraz z pędem kobiet do kariery :
"– Instytucja rodziny ulega degeneracji i zanika. Pozostaje pustka samotności. Już 14 milionów Niemców żyje samotnie. Liczba ta ciągle rośnie, pogłębia się też chaos emocjonalny i uczuciowy coraz większej części społeczeństwa"
poświęć się kobieto, bo bez ciebie świat zginie. kobieto, ratuj świat. kobieto, dbaj o emocjonalny ład... kobieto, zahamuj degenerację!
mężczyzno poczekaj, ona to wszystko naprawi. wróci do domu, porzuci pracę, jeszcze będzie normalnie. mężczyzno... nic nie rób, spokojnie poczekaj. :)
Ta ostatnia przestroga jest Ci Kasiu znajoma ? Widzisz jakieś podobieństwa ? Bo ja wiele.
jw. albo obie strony wezmą tyłek w troki i ruszą naprawiać albo koniec tej demagogii.
Rodzi się więc pytanie. Czy ta walka, czy te zmiany - podobno na lepsze - są warte takiej ceny ?
te zmiany są nie do zatrzymania. problem w tym, że męska część nadal marzy że ich świat się nie zmieni. cały czas kombinują "kobiety albo ogarną trzy fronty, albo będą musiały wrócić do wersji "pani domu". poczekamy". a tacy czekający stają się obciążeniem, a nie partnerem.
I czy na pewno, to mężczyźni nie nadążają czy jednak kobiety zbyt szybko biegną. Niejako na oślep ku przepaści. Ku własnemu nieszczęściu.
kocham ten argument. :))) jak stary dobry belfer "ja wam nic nie narzucam. ja was tylko ostrzegam, zrobicie sobie krzywdę". a świat nie zwolni i zmian się nie cofnie, panie psorze. :)
logicznie rzecz biorąc, jeśli kobiety biegną tak szybko (za szybko czy nie), że faceci nie nadążają to... faceci nie nadążają. :)
Kasia znasz kogoś kto krytykuje swoją żonę, ponieważ jest zaradna, ma pomysły i są silne ?
Ja nie znam. Znam wyłącznie mężów, których żony robią kariery, dobrze zarabiają (często lepiej niż oni) a oni są z nich wyłącznie dumni
osobiście znam niewiele osób, które nie są dumne z partnerów. tych pracujących i tych siedzących w domu.
ale nie próbuj mnie przekonać, że nie istnieją panowie (i panie) nie wytrzymujący porównań, tempa partnerki. że nie bywają zazdrośni, sfrustrowani, bo to drugie jest lepsze...
Tak, że dla mnie to jest Si-Fi. I sam tego zrozumieć nie mogę.
ja też. ale dla innych nie. znam kilka przykładów działań dywersyjnych "bo to mnie się ma udawać". chore? a bo tylko to?
Oczywiście, że nie. Ale nie może być też tak, że cokolwiek ktoś wymyślił => jest złe => to nawet mu się nic nie podrzuci a wyzwie od nielogicznych jełopów.
voila! i masz odpowiedź na to co napisałeś wcześniej. najpierw piszesz, że nie znasz nikogo, kto nie cieszy się z sukcesów partnera a potem piszesz o partnerze, który wszystko komentuje "on wymyślił = do dupy". nie widzisz podobieństwa? wyśmiewane sukcesy, podcinanie skrzydeł to nie musi dotyczyć tylko kontraktu na milion. to może być pomysł na odwodnienie garażu... mechanizm jest ten sam. jak w socjalizmie - równaj w dół.
Bo staje się to regułą, że człowiek hoduje sobie w domu nie przyjaciela a wroga.
no i widzisz. jednak znasz schemat nie cieszenia się z sukcesów partnera... :)
Kasia, ja trochę przejaskrawiłem. Bo oczywiście, że nie odburknę kobiecie : idź sobie stąd ! :)
oboje przejaskrawiamy żeby pokazać mechanizm. w dalszym ciągu - u mnie jest inaczej :)
Chodziło mi raczej o coś takiego, jak przyznanie się do faktu, że można się na czymś => ot tak po prostu => nie znać. I nie wstydzić się tego i powiedzieć : kochanie, mam do Ciebie pełne zaufanie. ja nie wiem jak to działa :)
ale przyznanie, że się na czymś nie znam nie wyklucza, że się interesuję, pytam, próbuję pomóc... nie chodzi o wpychanie się przed faceta. chodziło mi raczej o nie wykluczanie kogoś z prac, bo założyliśmy że wiemy lepiej. hmmmmm.... jak twoje zdanie, tylko widziane z drugiej strony. :)
zobacz co napisałeś - "ja się nie wtrącałem do BZDETÓW, a ona nie miała prawa do wyburzania (poważnej pracy)". :)
j.w
a co z mimowolnym podziałem na bzdety i poważne prace? :))
bo? :)
Bo sprzątanie, mysie i drobne naprawy auta, to moja domena. Na przykład :)
oooo nie, mySie nie! :)
Idealizujemy ? :))
Oczywiście, że masz rację. Ale do tego jest potrzebne równe siebie traktowanie. Siebie nawzajem. A nie, ja jestem kobieta sukcesu i ty mi go nie spieprzysz :)
a takiej wersji nie graliśmy... ale jeśli chce jej to spieprzyć (bo nie umie przeżyć, że jest dobra, chwalona, podziwiana...) to ona ma prawo o swoje walczyć. :)
ile cichych dni możesz wytrzymać? max...
Ani jednego. Zaraz mnie gniecie :)
dobra, coś już wiem :)
Rozumiem. Tylko ja wiem na czym polegał ten myk :)
Ona dawała mu poczucie bycia szefem a on, doskonale sobie zdawał z tego sprawę :)
Czyli zabawa, która dawała obu stronom satysfakcję :)
Oszustwo ? A co mi tam, jeżeli nawet ? Wszyscy w rodzinie o wszystkim wiedzieli a i tak liczyło się tylko rodziny.....dobro :)
i jak jest dobrze, to tak jest dobrze.
Zaczynasz mnie przerażać :)))
no, nareszcie :)))
Wiedziałem, że padną te słowa :)
musiały. bez tego byłbyś rozczarowany :)))
Napisałem coś o chwaleniu za pracę wykonaną za kogoś ? Nie. Ja pisze tylko o takim czymś, jak to , że on, na przykład, ugotował. Nie jest to smaczne jak u Paula Bocuse'a ale pochwalenie nic nie kosztuje a może zdopingować do lepszej kuchni :) To samo dotyczy zresztą pochwalenie kobiety za cokolwiek normalnego. Powiedzenia dziękuję, za coś, za co normalnie się nie dziękuje.
no.. to ja napisałam to samo :)))
To zawsze lepiej zadziała niż bąknięcie : noooooooooooooooo albo "jest zjadalne" => na pytanie czy smakuje ?
jw :)
teraz Ty przerysowujesz. :)
chwalenie nie należy się tylko kiedy wyjdzie super. należy się za dobre chęci, starania... może nawet bardziej niż wtedy kiedy się w 100% uda. :) chociaż to zależy od człowieka. nie każdy lubi pochwały kiedy sam czuje że mógł lepiej. coś o tym wiem :)))
Ale jednak, nawet wtedy kiedy wiesz, że nie wyszło na 100% = pochwała jest przyjemna i jednak łagodzi gorzki smak "niedoskonałości" :)
Jacek... a ja nie znoszę kiedy ktoś mnie chwali kiedy wiem, że nie było na min. 98% :) innych chwalę bez oporów. jeśli jest za co! :)))
To powiedz mi jaki jest ten lepszy świat ? Jaki powinien być ?
dla nas lepszy? to taki, w którym nie jesteśmy gorsze tylko dlatego że jesteśmy kobietami. taki, w którym zbierający truskawki panowie dostają 8 zł i panie też (wiesz o co kamon). :)
No ja znam przeważnie jeden scenariusz ale nie chcę być nudny :)))
przepraszam, ale bym skomentowała to uogólnianie. ale to by było nudne :)
Oczywiście. I ja bym sam namawiał moją kobietę do prób. Ale do prób a nie do zastępowania mnie :)
i o to chodzi. nie o zastępowanie, wypychanie, pozbawianie praw do wycinki drzew. a o próby właśnie.
Ty patrzysz na to drzewo jak na zawłaszczanie męskiego poletka. ja jak na próbowanie nowego... :)
Chyba, żeby jej to wychodziło lepiej a mnie lepiej mycie okien :)
a dlaczego chyba, że lepiej? sam przed chwilą mówiłeś o chwaleniu nawet jeśli nie jest na 100%, o chwaleniu obiadu nawet jeśli nie zasługuje na 5 gwiazdek... ze strony jednej płci widzisz problem, z drugiej ten sam problem jest fanaberią i zawłaszczaniem. dlaczego obiad ma być chwalony, a drzewo to zawłaszczanie? :)
Faceci nie przypalają obiadów :)))
a jakże :)))
Nie rozmawiajmy o normalnych inaczej. Jaki facet nosi czerwoną apaszkę ? :)))
albo lata w białej pościeli... :)))
nie. bo zrobią to SAME. nie lepiej, nie idealnie, ale się uczą i robią. a to cholerna frajda umieć.
Ale po jakiego ch...??!! :))
a po co się uczysz nowych rzeczy? żeby mieć frajdę z
umienia. żeby się sprawdzić. dla własnej satysfakcji. żeby sprawdzić jak to jest. żeby poczuć adrenalinę jak jarzębina walnie o glebę... :)))
Aby nauczyć się tego, odebrać tą męską pracę facetowi a potem nazwać go ciotą ??!! :)
nie żartuj. ciota będzie marudzić, że mu odbieram męskość bo ścięłam drzewo. mężczyzna pochwali hirołka i nie ucierpi. chyba, że całe jego męstwo w tym drzewie właśnie... :)
Czy po to aby zakrzyknąć : "patrzcie mężczyźni ile ja "waszych" prac opanowałam, jak zapierdzielam do przodu a wy jeszcze nie opanowaliście PMS !!!" ? :))
nie. dla własnej frajdy.
a okrzyk "patrzcie, jednak umiem!" nie wynika z niczego innego jak uwag mężczyzn "nie dasz rady". jak się staracie tak walczyć, to nie dziwi mnie taka odpowiedź. :)
A jeżeli w tym czasie, możesz zrobić coś cudownego dla związku a mąż ściąć drzewo ?
rany... jak mam do wyboru coś pięknego dla związku albo wycinkę lasu to wybieram związek. ale czy musi być taka zależność? zresztą satysfakcja ze zrobienia czegoś nowego, fajnego też wpływa dobrze na związek. człowiek zadowolony i pochwalony jest fajnym partnerem. :)))
To jest hańba ? :)
ale co? :)
A ja uważam, że żyjemy tak szybko - jak szybko żyć chcemy.
ale oczywiście. i część z nas chce szybciej. :)
Mam wieloletniego przyjaciela, mieszka w Hamburgu. Strasznie bogaty facet. Ciągłe kursy, ciągłe szkolenia, ciągłe doskonalenie. Rozwód, rozpad rodziny. Zamknięcie oczu i dalej do przodu.
Aż nagle, dwa lata temu, był u mnie i powiedział : Jacek, jakim ja byłem idiotą. Mam wielkie konto, mam dyplomów pełną szafę i....nie mam nic. Nie zdążę nawet wydać tych pieniędzy.
I teraz zwolnił, rozkoszuje się życiem. I wcale nie musi mieć do tego swoich kont :)
a ja Ci powiem jeszcze raz. wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. nasze wybory powodują, że z czegoś musimy rezygnować. to zrezygnowane czasami nas gniecie. jakby nie walczył o pieniądze to może stałby się nudnym facetem w rozdeptanych kapciach, rozgoryczonym, unieszczęśliwiającym bliskich. a może nie mając samochodu zginąłby w wypadku pociągu... a może ... i tak tysiąc scenariuszy.
wybrał. coś zdobył, coś stracił.
zapytaj tych z rodzinami czy nie żałują, że kiedyś nie rzucili się robić karierę. spojrzą na to co mają i powiedzą... chciałbym tak jak ten facet z Hamburga... no, tak jakoś mamy...
możemy się tak przerzucać przykładami do śmierci :)
Z pewnością, nie jest lepszy. Co starałem się udowodnić tą długą i znowu bezsensowną wypowiedzią :)
bo to wszystko wasza wina! :))))))) sory, musiałam.