Zdecydowanie debiut w pólmaratone z wynikiem 1,30 to sukces.
Początki bywają jednak bardziej prozaiczne. Zaczynałem bieganie jakieś trzynaście lat temu i pamiętam jak pierwszym sukcesem było dotarcie do "mety" bez kolki w boku. Biegałem wtedy na stadionie Gwardii na warszawskim Mokotowie i były to marne dystanse w przerwie na siłowni. Efekt magicznej połowy jest mi dobrze znany :) nic tak nie polepsza samopoczucia jak przekonanie, że przekroczyłeś półmetek :) Później korzstałem z dobrodziejstw pogody, to znaczy co kilkanaście dni wybierałem się na bieganie poszukując ekstremów pogodowych (deszcze, temperatura, wiatr) pamiętam, że to pomagało, np. im bardziej lało, tym większe było moje zacięcie w bieganiu. Jeszcze później odkryłem, że nieznane przestrzenie są siłą wspomagającą biegacza. Warto byłoby to sprawdzić w badaniach: biegnąć nieznaną ścieżką, potrafię przebiec dystans w zbliżonym czasie dystans o wiele większy, niż biegnąc ścieżką rutynową. A sposobem na ujeżdżenie samego siebie, który ostatnio stosuję jest wyznaczenie sobie drastycznego limitu czasowego i zobowiązanie do przebycia w tym czasie dystansu, który wydaje mi się wyzwaniem :) I cóż, pomimo tych technik, marze o czasie 1.45 w półmaratonie :) Co prawda marzę od niedawna, ale jednak marzę
Dariusz Piotrowicz edytował(a) ten post dnia 28.02.08 o godzinie 21:57