Temat: Związki DDA - problemy, trwałość, rola i miejsce partnera...
Paweł - jeśli o mnie chodzi - zgadzam się z Tobą. Osoby spokojne, elastyczne, uległe stwarzają u DDA większe poczucie bezpieczeństwa (istnieje większe prawdopodobieństwo, że taki człowiek "nie wytnie w przyszłości numeru").
Poza tym, taki człowiek więcej rozumie, daje większą przestrzeń i szybciej wybacza - taki jest mój chłopak. Cały czas dochodzę do wniosku, że ma ze mną przewalone: ogólnie mam silny charakter (ambicja, niezależność, kreatywność, ciągłe wymaganie od siebie); do tego potrzebuje silnych stymulantów (uwielbiam jak się coś dzieje - lubię ludzi, imprezy, wygłupy, coś czego nie mogę przewidzieć) - w większości spędzałam i spędzam czas w ten sposób z ludźmi, którzy nie mięli zielonego pojęcia, że wytrzymuje dłużej na imprezie, mam zwariowane pomysły, albo poznawałam najwięcej nowych ludzi w ciągu jednego spotkania, ponieważ odreagowuje w ten sposób napięcie nazbierane podczas patologicznych zachowań ojca w domu.
Ci ludzie są obcy - mimo, że lubię z nimi spędzać czas i robić różne ciekawe rzeczy, mogę na nich liczyć od czasu do czasu i spotkać się z nimi za 2 dni, albo 2 lata. Dzięki temu odzyskuje równowagę...i jest łatwiej, bo wtedy zawiązuje relację z takim natężeniem jakie mnie odpowiada.
A teraz do sedna sprawy...chcę mieć zdrowy związek, albo nawet lepszy od wszystkich pozostałych, więc kocham tą jedną wybraną osobę, ufam jej i chcę dla niej jak najlepiej, staram się współpracować itp. Pojawiają się te wszystkie wyższe uczucia, które w domu były marginalizowane albo wręcz unicestwiane...więc automatycznie ja czekam: kiedy się na nim zawiodę, zastanawiam się czy mnie nie wykorzysta, czy nie kłamie. Na co on musi reagować z natężoną pozytywnością - bo bym go zostawiła, zaraz po tym, gdybym się wewnętrznie nie przekonała, że jest wszystko ok.
No i gdy jest tak fajnie i czuję, że nic mi nie brakuje...to denerwuje mnie ta stagnacja (on jest domatorem, łagodnym, który we wszystkim ci pomoże i wspiera jak może najbardziej) i ciągnie mnie do ludzi, którym nie muszę tak bardzo ufać (tzn. na których się nie zawiodę, bo mało o mnie wiedzą). Szaleje z nimi, jestem zadowolona...i wracam taka zneutralizowana do niego. On się chce jakoś tak więcej przytulać, rozmawiać itp. niż tamci ludzie i to też mnie denerwuje (jakby sobie np. pograć z kolegami nie mógł na komputerze - tylko czeka kiedy mnie zobaczy). Na drugi dzień uświadamiam sobie, że przecież go kocham i nie widzieliśmy się na oczy 2 tygodnie...i, że taki neutral zadziałał na niego odpychająco - szczególnie - że miałam kontakt z tyloma obcymi facetami, których on nawet nie zna. Wiem, o tym wszystkim, wiem jak to działa...ale: dalej nie wierze mu, gdy mówi, że mnie kocha; dalej spotykam się z tabunem obcych mu ludzi; dalej denerwuje mnie, że ukazuje swoje uczucia tak często; dalej robię mu wyrzuty, gdy tego nie robi. Oczywiście staram się, żeby to wszystko oddziaływało na niego słabiej (staram się to zmienić i nie robić mu takiego prania mózgu), ale potrzebuje na to czasu - trudno zmienić coś co programowali ci przez kilkanaście lat w pięć miesięcy.
Dlatego, jeśli Twoja partnerka zachowuje się podobnie, to bądź cierpliwy i dawaj jej oznaki swojego zaangażowania w każdej możliwej chwili swojego życia, oczywiście dawaj znać, gdy kategorycznie nie jesteś w stanie czegoś zaakceptować - najważniejsza jest równowaga w związku (każdy musi się starać).
Uzależnij ją od swojej obecności. Wkurza mnie (szczerze) czasami jak facet się po mnie wiesza (aż do przesłodzenia - mimo, że dla niego to i tak za mało)...ale jak go nie ma, to mi tego brakuje (jak już jest to mi ta tęsknota przechodzi - ale nad tym też pracuję ;):D )
Ja w każdym razie widzę u siebie zmiany na lepsze, dzięki mojemu chłopakowi...mimo, że czasami obojgu nam "psychika siada". No i chyba jeszcze nie jest tak źle, skoro uważa, że fakt, iż mnie spotkał był najlepszym, co mogło go spotkać w życiu...