Temat: Co czytać, pisarzu - odpowiada Jerzy Pilch

Jerzy Pilch na finał naszego wakacyjnego cyklu "Co czytać, pisarzu" opowiada o powrotach do niektórych lektur, konieczności posiadania kilku egzemplarzy ulubionej książki i codziennym nawyku zaglądania do księgarni.

Jerzy Pilch na finał naszego wakacyjnego cyklu "Co czytać, pisarzu"opowiada o powrotach do niektórych lektur, konieczności posiadania kilku egzemplarzy ulubionej książki i codziennym nawyku zaglądania do księgarni.

Beata Kęczkowska: Masz zwyczaj odkładania książek do przeczytania w wakacje?

Jerzy Pilch: Zupełnie minęło mi czysto techniczne wyróżnienie zbioru książek wakacyjnych. We wczesnej młodości, gdy jeździłem z Krakowa do Wisły, woziłem jakieś niewiarygodne paczki książek, a i tak czytałem inne. Albo te, które były na miejscu, albo ze świetnej w tamtych czasach biblioteki w Wiśle. Dziś nie zabieram. Zawsze na miejscu znajdzie się jakiś "księgozbiór przemytników". A kupić w miejscowej księgarni książkę, którą już się ma, to czysta rozkosz.

Wracasz do książek już przeczytanych?

Bardzo wracam.

[b}Książki ponownie czytane czasem rozczarowują.[/b}

Do takich nie wracam. Teraz ponownie czytam na przykład Brocha - "Niewinnych", "Kusiciela". Z rzeczy obecnie wydanych czytam "Kartki z brulionów" z Karola Ludwika Konińskiego. Mnie on interesuje z tego powodu, że był w przyjaźni z Janem Wantułą, ojcem biskupa Andrzeja Wantuły, bywał w Ustroniu. Pamięta się go głównie z jego opowiadania "Straszny czwartek w domu pastora", co może bezpieczne, bo różne zapędy facet miewał. W tych odszukanych przez mojego zmarłego przyjaciela Bronka Mamonia i wydanych przez Arcana brulionach ryzykowne i komiczne akapity bywają.

Akurat lubię "Straszny czwartek...". A inne twoje lektury?

Czytałem w te wakacje po raz drugi - i to miało jakiś pozór lektury wakacyjno-wypoczynkowej - "Dzienniki" Kisielewskiego. Tu się bałem powrotu. Pierwsza lektura była pospieszna i mocno kontekstowa. Teraz nie przeczytałem całości, ale kawał spory. To był - pozwolę sobie odkryć Amerykę - wybitnie mądry gość.

Lubisz kryminały?

Rzadko, ale czytam. Dwa, trzy rocznie. W te wakacje przeczytałem "Mężczyznę, który się uśmiechał" Szweda Henninga Mankella. Bardzo dobre, końcówkę trochę tylko puścił. Większość z tego, co u nas mu wydali, przeczytałem, dobrze pisze, ale niekiedy cechuje go niezwykle głębokie zaangażowanie społeczne. Niezwykle głębokie. Jak na kryminał za głębokie. Ale jak się mieszka pół roku w Mozambiku, pół roku w Szwecji to różne rzeczy mogą po łbie łazić...

Sporo czasu zajmuje mi lektura gazet - z wiekiem coraz wolniej ruszam oczami. No i jeszcze ten stały wybór: albo piszesz, albo czytasz. Ale zawsze czytam jakieś wiersze, przeważnie - dodam - wybitne. Ostatnio Iwaszkiewicza, on zresztą należy do zestawu pisarzy, do których wracam.

Jesteś ciekawy tego, co się wydaje, nowych książek?

Ciekaw jestem literatury polskiej; jaka ona będzie za pięćdziesiąt, za sto lat? Co ciekawego wyjdzie jesienią? Starzeję się i moje zaciekawienie z jednej strony pełne jest starczej przychylności, z drugiej - dalekie od jakiegoś porządku, nie mam systematyczności, którą musi mieć krytyk. Korzystam z tego, że nie muszę. Ja nie muszę czytać masy słabych książek po to, żeby wiedzieć, że są słabe. Jak jest coś dobrego - nie ma siły, by przeoczyć.

Kiedyś rozmawialiśmy o tomie opowiadań w twoim wyborze. Co byś tam pomieścił?

Tołstoja, Babla, Bunina, Czechowa, Brocha, Faulknera ("Różę dla Emilii" - ma się rozumieć) "Przemianę" Kafki, coś Roberta Walsera; z naszych Iwaszkiewicza, Kornela Filipowicza. Na początek dałbym "Prostotę serca" Flauberta. Dobrych klasycznych pisarzy. Gdy będę miał jakąś przerwę, wydam coś takiego, z komentarzem.

A gdyby ktoś chciał wydawać książki według rekomendacji Pilcha, to co to by było? Sama klasyka?

Klasycy rosyjscy, amerykańscy, niemieccy, austriaccy. Wybitni polscy autorzy. Żadnych ekstrawagancji: lubię to, co lubią wszyscy, a wszyscy lubią dobre rzeczy.

Zdarzyło ci się polować na jakąś książkę?

Były takie książki. I to akurat głęboko ekstrawaganckie. Szukałem na przykład książki Henryka Jasiczka. To pisarz kompletnie zapomniany i w pewnym sensie regionalny, bo mieszkający na Zaolziu. Pisał gwarą nie beskidzką nawet, ale wiślańską, po inwazji w 1968 r. z zakazem druku. Z dzieciństwa pamiętałem tom jego opowiadań "Humoreski beskidzkie". Ukazało się to w maleńkim nakładzie w wydawnictwie Śląsk u schyłku lat 50. W domu, w Wiśle gdzieś przepadło - dzięki operatywności Czesława Apiecionka zdobyłem to po latach, już tu w Warszawie.

Z nowszych rzeczy gdzieś mi przepadł tom poezji Philipa Larkina. Też mi go ktoś ściągnął.

Z dzieł takich, które są arcyważne, to lubiłbym mieć dwa-trzy egzemplarze. Był czas, kiedy miałem kilka egzemplarzy "Listów" Flauberta. Wydano je u nas raz, w 1957 r. Mały bardzo wybór w stosunku do całości korespondencji, ale i w tym wyborze jest wszystko, co można powiedzieć o pisaniu książek. Miałem, pilnowałem, ale rozdałem. Mam obecnie zaledwie jeden (jeden!) egzemplarz. Toteż chodzę i poluję

Zbigniew Mentzel opowiadał niedawno na łamach "Gazety", jak na wystawie jednej z księgarni wypatrzyłeś dla niego album o mostach na pocztówkach.

Mam ten nawyk codziennego zaglądania do księgarni. To nawyk z PRL. Miało się wprawdzie te znajome księgarki, ale bywały tytuły, które się przegapiało i jedynym sposobem było codzienne zachodzenie i sprawdzanie. Zresztą nie lubię ulic, na których nie ma księgarń i antykwariatów.

Jak Warszawę oceniasz pod tym względem?

Jest OK. Muszę mieszkać niedaleko księgarni. Na moim odcinku Hożej są dwie księgarnie i antykwariat.

Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna

Rozmawiała Beata Kęczkowska