Temat: Szkodliwa książka
Dorota Baran:
Paweł ujął to tak, że nie można lepiej. Nie mam wiele do dodania ;) A czytałeś "Malowanego ptaka" ? Uważam, że jak ktoś czytał, to wie doskonale o co mi chodziło odnośnie "zapaskudzania wyobraźni".
Czytanie "Malowanego ptaka" jak byłam nastolatką wywarło na mnie dość negatywny wpływ. Jeszcze długo po przeczytaniu wracały do mnie różne drastyczne sceny. Wiele lat później wzięłam się za "American Psycho" i nie mogłam się od niej oderwać "jęta" chorą fascynacją, dość typową w takich przypadkach. Była to jednak druga książka w moim życiu, której przeczytania żałowałam.
Z tych właśnie powodów nie oglądnę np. "120 dni Sodomy" Pasoliniego. Kto oglądał, ten wie o co chodzi.
Nie, szczerze mówiąc o "Malowanym Ptaku" nigdy nawet nie słyszałem, "American Psycho" widziałem w wersji celuloidowej i był nieźle pokręcony, chyba nawet nie wiedziałem, że to ekranizacja. Sięgnę po obie, mimo argumentów za tym, by tego nie robić. ;-)
A'propos "zapaskudzania wyobraźni", może nie mam jakichś super hardkorowych przykładów, ale pamiętam jakie miałem ciary czytając "Władcę Much" Goldinga czy "Zbrodnię i Karę" Dostojewskiego (chodzi mi tutaj głównie o sny i przywidzenia głównego bohatera: zatłukiwanie konia na śmierć, hałasy na klatce schodowej, rechocząca staruszka z siekierą w głowie - brrr!)
Aleksandra Dziemaszkiewicz:
Razi mnie okropnie argument: nie podobała mi się, chociaż powinna, bo najsłynniejsza. Z całym szacunkiem, to argument mierny. Nie podobała się - okej, miała prawo, ale poproszę argumenty MERYTORYCZNE. Uzależnianie stopnia szkodliwości książki od jej popularności jest pozbawione sensu. Biblia jest popularna, więc jest szkodliwa. Tak samo książka telefoniczna. A już Mein Kampf nie jest książką szkodliwą, bo mało kto przez to przebrnął. Coś mi tu nie gra.
Nagle modne zrobiło się kontestowanie książek, które sprzedają się w milionach egzemplarzy, tak dla zasady. No bo "skoro podoba się masie, to musi być słaba". Lubię Samotność w sieci (jedynie książkę, ekranizacja jest beznadziejna) i jestem w stanie wytłumaczyć dlaczego. Nie lubię Coelho i też jestem w stanie wytłumaczyć dlaczego. Ale nie jest dla mnie argumentem "bo za dużo osób go czyta". Również za dużo osób jada w McDonaldzie, ale to nie ilość klientów jest argumentem na rzecz szkodliwości hamburgera.
Już spieszę z wyjaśnieniem swojego stanowiska. :-)
"S@motność w sieci" podpiąłem po prostu pod argument, o którym wcześniej pisałem przy Coelho i może w niejasny sposób spisałem swoje myśli, ale chodziło mi bardziej o to, że to przede wszystkim książki słabe pod względem treści a dopiero później, o dziwo, bardzo popularne. Zrobiła się z tego mała dyskusja a'propos masowych gustów, która uzasadniła szkodliwość owych tytułów.
Przytoczę pewną anegdotkę związaną akurat z Wiśniewskim. Miałem okazję przez jakiś czas dorabiać sobie przez kilka miesięcy w księgarni, gdzie często w czasie wolnym dyskutowaliśmy sobie o tym, co sprzedajemy. Była tam sobie pani, która przeczytała jego najnowszą książkę (nie przypomnę sobie tytułu, ale na okładce była chyba klamka z zawieszką) w jeden wieczór i z przejęciem opowiadała nam jej treść. Słuchając tego, o czym jest ta książka, miałem ochotę parsknąć śmiechem. Może teraz coś pokręcę, ale było chyba o alkoholiku, który nawrócił się w cudowny sposób na trzeźwy tryb życia i o gościu, którego jako dziecko znaleziono kiedyś na śmietniku i on teraz jeździ co roku na ten śmietnik zostawiać kwiaty (!!!!!). Ludzie, błagam! Przecież takie sceny to się chyba nawet Łepkowskiej nie śniły!
I może nie powinienem oceniać, skoro jej nie przeczytałem, ale "S@motność w sieci" dała mi jako takie pojęcie o kunszcie pana Wiśniewskiego i nie sięgnę po nic więcej.
Na czym polega szkodliwość słabych książek? Na tym, że często nie zasługują na tak rozwiniętą promocję, jak utwory Coelho czy Wiśniewskiego i - pozwolę sobie zacytować jedną z wcześniejszych wypowiedzi - "dają masom złudzenie, że czytają mądre i głębokie rzeczy i sami są równie mądrzy i głębocy".
Zejdę lekko z tematu, ale podobnie rzecz ma się z muzyką, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Słyszeliście kiedyś radio ESKA? Orientujecie się, co jest obecnie najpopularniejsze? W przerażającej większości są to straszne szmiry, a mimo to osiągają wysokie pozycje na listach i są niemiłosiernie tłuczone przez radiostacje cały dzień. I te piosenki nie są złe dlatego, że tyle osób ich słucha, ale są beznadziejne same w sobie, co w połączeniu z taką popularnością jest wyjątkowo szkodliwe, bo kreują i wypaczają gusta słuchaczy. A można byłoby puścić coś nawet tylko troszkę trudniejszego, ambitniejszego, by pokazać ludziom, że nie mają pojęcia o wielu innych, dużo bardziej wartościowych dziełach, bo najłatwiej łyka się to, co zostaje podane na pięknej tacy (na którą nie zasługuje).
Uff... mam nadzieję, że udało mi się to jakoś sensownie ubrać.
Charlie Brown edytował(a) ten post dnia 01.02.09 o godzinie 23:53