Anna A.

Anna A. Transport, obsługa
klienta,
administracja. ,

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Pilot Tu-154, gdy zorientował się, że jest za nisko, próbował poderwać maszynę, ale zabrakło mu około pięciu sekund. Przebieg ostatnich chwil feralnego lotu nad Smoleńskiem 10 kwietnia analizuje "Dziennik Gazeta Prawna".

Do uzyskania pełnej mocy potrzeba w tym modelu samolotu około 10 sekund. Wg wskazań polskiej, tzw. czarnej skrzynki, do których dotarła gazeta, zabrakło około pięciu sekund, by samolot z pełną mocą poderwał się wyżej. Jednak te pięć sekund oznaczało aż 400 metrów lotu.

Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", gdyby ten manewr się powiódł, maszyna wylądowałaby na brzuchu i być może część pasażerów by przeżyła. Jednak samolot uderzył o drzewo. Wtedy już nie było ratunku.

Dane z czarnych skrzynek odczytano już dwa tygodnie temu. Nie ma w nich żadnych rewelacji, o jakich próbowano spekulować w niektórych mediach - zauważa gazeta.



http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Pilot-Tu-154-pr...

Prawie do końca nie wiedzieli, że lecą zbyt nisko


Prawie do końca nie wiedzieli, że podeszli do lądowania po złym kursie, zbyt nisko i zbyt wcześnie. Prawie do końca nie zdawali sobie sprawy, co im grozi. A gdy już zdali sobie z tego sprawę, zdążyli tylko wykrzyczeć ostatnie słowa przerażenia: Jezu, Jezu!!!

Te wstrząsające informacje ujawnił Faktowi rosyjski prokurator, który należy do zespołu badającego przyczyny katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem. Nasz rozmówca to jeden z bliskich współpracowników pierwszego zastępcy prokuratora generalnego Federacji Rosyjskiej, szefa komitetu śledczego przy prokuraturze, Aleksandra Bastrykina (57 l.). Słyszał zapis z czarnej skrzynki, rejestrującej rozmowy w kokpicie pilotów, z ostatnich 30 minut tragicznego lotu. A to, co opowiedział, potwierdza wstępne ustalenia śledczych, że załoga prezydenckiego tupolewa nie miała żadnych kłopotów technicznych i nie orientowała się, że leci za nisko, aż do chwili, gdy z kabiny zobaczyła las i ziemię.

Informacje o tym, co zapisało się na taśmach z czarnych skrzynek, to jednak wciąż tajemnica śledztwa. Dlatego nasz rozmówca zgodził się o tym opowiedzieć pod warunkiem, że nie ujawnimy jego nazwiska.


Nie wiedzieli, że źle lecą

Zapis rozmów z kabiny polskich pilotów nasz informator odsłuchał już dosyć dawno. Nie miał w ręku protokołu ze stenogramem tych rozmów i nie zna naszego języka tak dobrze, by odtworzyć każdy szczegół i powtórzyć każde zdanie, które padło z ust pilotów w dramatycznych momentach. Ostatnie sekundy zapisu są jednak tak wstrząsające, że – jak mówi – zapamięta je do końca życia.

– To bardzo dziwnie wygląda. Ostatnie 30 minut nagrania z rejestratora lotu w większości nie wskazuje na to, aby coś złego działo się z samolotem – zaczyna swoją relację. – Przez większość czasu piloci zachowują się spokojnie. Nie mają sygnałów o tym, aby coś się psuło, było nie tak, aby musieli interweniować. Po prostu rozmawiają, mówią sobie, jak to zwykle bywa w kabinie, o prywatnych rzeczach – opowiada prokurator.

Zapamiętał, że w pewnej chwili, jakieś kilkanaście minut przed katastrofą, piloci zaczęli żartować czy nawet się śmiać. – Mówią o jakimś spotkaniu. Pytają: „Czy przyjdziecie”, czy będzie czyjaś żona. Pamiętam, że jeden z nich zapytał: „Czy przyjdziecie z rodziną?”.

Zwykłe rozmowy, zwykłe komendy

Prokurator podkreśla, że rozmowa prowadzona jest w luźny sposób, nie słychać żadnego napięcia, nerwowości. – Wygląda to zupełnie normalnie, takie zwykle rozmowy, czasem półsłówkami, jakie prowadzą zazwyczaj między sobą członkowie załogi. Tak jest zwykle, tak sobie gadają po prostu, jak lot jest normalny – mówi nam Rosjanin. I znów podkreśla, że ta część zapisu z kabiny nie zapowiada niczego złego.

W pewnej chwili piloci przerywają pogawędkę i zaczynają przekazywać sobie komendy. – Było słychać, jak mówią miedzy sobą o parametrach lotu, o ustawieniu samolotu, o jego kierunku i wysokości. Wszystko jest w porządku – relacjonuje nasz rozmówca. Nie pamięta dokładnie, jakie to było komendy, ale jest przekonany, że była to rutynowa rozmowa dotycząca przygotowania do podchodzenia do lądowania. Trwa wymiana komunikatów z wieżą, padają klasyczne komunikaty i normalne odpowiedzi. I z pewnością, jak dodaje, nic z tej rozmowy nie wskazywało, że załoga ma jakiś problem, czy choćby jest czymś zaniepokojona.

Krzyki w kabinie

I nagle sytuacja się całkowicie zmienia.
– Daj drugi, drugi... W drugą! – słuchać podniesiony głos w kabinie. Rosyjski prokurator nie jest pewny, co to znaczy. Przypuszcza, że może to być polecenie wykonania jakiegoś manewru na podstawie poprzedniej, pierwszej komendy, np. ze smoleńskiej wieży kontrolnej. Polscy specjaliści, którym opisaliśmy tę wypowiedź, nie wykluczają też, że to może być wykrzyczane polecenie przestawienia jakiegoś przełącznika. To będzie można ustalić dopiero po nałożeniu zapisu z rozmów w kabinie z zapisem parametrów lotu, czyli dokładnego czasu uruchomienia każdego urządzenia w kokpicie.

– Zawracaj! – kolejny okrzyk. Tu specjaliści sądzą, że rosyjski prokurator coś źle zrozumiał. Mało prawdopodobne, by chodziło po prostu o zawrócenie samolotu. – Ustawienie? – pada pytanie. – Wysokość? – za chwilę kolejne. Ale te słowa są już wykrzyczane. Mieszają się z odpowiedziami, ktoś krzyczy jakieś liczby, słuchać szum, dużo niezrozumiałych słów...

Nasz rosyjski rozmówca opowiada, że zamieszanie sięgnęło zenitu. – Trudno było cokolwiek zrozumieć, słychać było tylko krzyki – opowiada. – I wtedy usłyszałem wyraźne, przerażające okrzyki: „Jezu, Jezu!”. I było po wszystkim. I koniec, tyle. Tylko tyle... – mówi smutno prokurator.


Analizy jeszcze trwają Nad wyjaśnieniem przyczyn tragedii pracują cały czas specjaliści z polskiej i rosyjskiej komisji badań wypadków lotniczych oraz obie prokuratury. Nasi przedstawiciele nie chcą jednak komentować informacji, które przekazał nam rosyjski prokurator. Ani oficjalnie, ani nawet nieoficjalnie. Zasłaniają się tajemnicą śledztwa. A także tym, że zapisy z czarnych skrzynek wciąż są jeszcze analizowane, choć – jak mówią – koniec tych prac jest już bliski.

– Prawie wszystko jest już gotowe. Teraz tylko chodzi o odczyt i zidentyfikowanie odgłosów urządzeń, które włączali piloci. Jest tego trochę, trzeba ponad wszelką wątpliwość wiedzieć, co to było – tłumaczy nam Edmund Klich, polski akredytowany przy rosyjskich służbach badających katastrofę i szef jednocześnie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Klich dodaje, że te ustalenia są bardzo ważne dla badania przebiegu lotu i przyczyn katastrofy: w zależności od tego, co włączali członkowie załogi i z jakich urządzeń korzystali, śledczy będą mogli dokładnie odtworzyć ostatnie sekundy lotu. – Każdy z mechanizmów przy włączaniu i wyłączaniu wydaje odpowiedni odgłos, inny „klik”, każdy inaczej brzmi. Teraz komisja musi dojść, z jakich urządzeń w ostatnich momentach lotu załoga korzystała – wyjaśnia Klich.

Dlaczego byli tam, gdzie nie powinni

Były pilot wojskowy, który latał na TU–154, i któremu przekazaliśmy opis rosyjskiego prokuratora, zwraca nam uwagę na jedno – piloci to ludzie twardzi i bezpośredni. W powietrzu nie ma czasu na gadulstwo i zastanawianie się. Dlatego to, co opowiedział rosyjski prokurator, jest dla niego potwierdzeniem dotychczasowych przypuszczeń, że załoga prezydenckiego tupolewa prawie do końca była pewna, że leci prawidłowym kursem i że wszystkie urządzenia pomiarowe maszyny działają dobrze. – Zwykle tak jest, że jak lot jest spokojny, to się rozmawia o prywatnych sprawach. Bo jeśliby coś padło, jakieś urządzenie, to byłyby inne zapisy. Pilot krzyczałby: „cholera jasna, coś padło, co jest?”, albo „nie wiem, co się dzieje”. A czasem to nawet niecenzuralnym słowem określiłby część, która się zepsuła, albo winnych za to, że czegoś nie widzi – tłumaczy nam jeden z pilotów, który latał na tupolewie. – Skoro o tym nie mówili, skoro wszystko było ok aż do końca, to dlaczego znaleźli się tam, gdzie nie powinni – pyta pilot.
Odpowiedzi na te pytanie wciąż szukają śledczy.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,page,2,title,Prawie-d...

konto usunięte

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

To dlaczego piloci w takim razie nie rozmawiali o mgle w tych kabinach , przecież miała być taka wielka .....że nic nie było widać .....tylko sobie tak spokojnie lecieli .....
rozmawiając o pikniku....Marta Alina Jaworucka edytował(a) ten post dnia 13.05.10 o godzinie 09:11

konto usunięte

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Widac ,ze ciagle napływaja sprzeczne wersje .
To jeszcze niedawno był piaty głos w kabinie , to teraz okazuje sie ,ze przy tej wielkiej mgle gadali sobie o pikniku ...

Mysle ,ze Julia Pitera miała racje .
Trzeba czekać na wersje oficjalna.
Bo oficjalnej nie dowiemy sie nigdy ..Niestety.

Tragedia ludzi ... Nie chce sobie wyobrazac co czuli , choc jedynym pocieszeniem jest to ,ze smierc była szybka.
Anna A.

Anna A. Transport, obsługa
klienta,
administracja. ,

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Teraz wróciła poruszana przezemnie w poprzedniej grupie teoria o rozmowach przez komórki. Jest znowu badana i nie do końca jest tak, jak usiłowano mnie przekonać, że to nie ma wpływu. Jedna może i nie ma większego wpływu, ale kilkadziesiąt(kilkanaście) naraz może juz zmienic parametry. Podczas podchodzenia do lądowania ponoć rozmawiano przez komórki wysyłano smsy i mmsy.

http://www.goldenline.pl/forum/reaktywacja-katastrofa-...Anna Antosiewicz edytował(a) ten post dnia 13.05.10 o godzinie 11:49
Zbigniew Banaśkiewicz

Zbigniew Banaśkiewicz Quality, H&S and
Security Manager

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Anna Antosiewicz:
Teraz wróciła poruszana przezemnie w poprzedniej grupie teoria o rozmowach przez komórki. Jest znowu badana i nie do końca jest tak, jak usiłowano mnie przekonać, że to nie ma wpływu. Jedna może i nie ma większego wpływu, ale kilkadziesiąt(kilkanaście) naraz może juz zmienic parametry.

Jakie parametry? Wysokościomierza barycznego?
Anna A.

Anna A. Transport, obsługa
klienta,
administracja. ,

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Zbigniew Banaśkiewicz:
Anna Antosiewicz:
Teraz wróciła poruszana przezemnie w poprzedniej grupie teoria o rozmowach przez komórki. Jest znowu badana i nie do końca jest tak, jak usiłowano mnie przekonać, że to nie ma wpływu. Jedna może i nie ma większego wpływu, ale kilkadziesiąt(kilkanaście) naraz może juz zmienic parametry.

Jakie parametry? Wysokościomierza barycznego?


Nie tylko, ale podobno też.
Zbigniew Banaśkiewicz

Zbigniew Banaśkiewicz Quality, H&S and
Security Manager

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Anna Antosiewicz:
Zbigniew Banaśkiewicz:
Anna Antosiewicz:
Teraz wróciła poruszana przezemnie w poprzedniej grupie teoria o rozmowach przez komórki. Jest znowu badana i nie do końca jest tak, jak usiłowano mnie przekonać, że to nie ma wpływu. Jedna może i nie ma większego wpływu, ale kilkadziesiąt(kilkanaście) naraz może juz zmienic parametry.

Jakie parametry? Wysokościomierza barycznego?


Nie tylko, ale podobno też.

A w jaki sposób? Wiesz jak działa taki wysokościomierz?
Anna A.

Anna A. Transport, obsługa
klienta,
administracja. ,

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Napisałam tylko, że jest to prawdopodobne i że ta teza jest ponownie badana. A do wysokościomierza barycznego pilot wprowadza cisnienie powietrza i na tej podstawie ustala wysokośc.

A pozatym nie jest to jedyne urządzenie na pokładzie samolotu.Anna Antosiewicz edytował(a) ten post dnia 13.05.10 o godzinie 11:56
Zbigniew Banaśkiewicz

Zbigniew Banaśkiewicz Quality, H&S and
Security Manager

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Anna Antosiewicz:
Napisałam tylko, że jest to prawdopodobne i że ta teza jest ponownie badana. A do wysokościomierza barycznego pilot wprowadza cisnienie i chyba temperaturę ( ale nie mam pewności) i na tej podstawie ustala wysokośc.

I co miały zakłócić włączone komórki? Ciśnienie albo temperaturę?
Anna A.

Anna A. Transport, obsługa
klienta,
administracja. ,

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

A pozatym nie jest to jedyne urządzenie na pokładzie samolotu.

http://www.samoloty.pl/index.php/rosja-zsrr-hobby-574/...

Na koniec należy wspomnieć o Tu-154 M-101. Ten samolot był najlepiej wyposażonym, jeśli chodzi o awionikę, ze wszystkich Tu-154, które latały i latają obecnie. Załoga, oprócz standardowego wyposażenia, miała również do dyspozycji radiowysokościomierz, wysokościomierz barometryczny, dwa odbiorniki GPS (Global Position System), automatyczny system ostrzegania o niebezpieczeństwie oraz ILS (Instrument Landing System) – umożliwiający automatyczne lądowanie, zwłaszcza w trudnych warunkach i przy braku widzialności pasa. Niestety lotnisko, na którym tego tragicznego dnia lądowała „jedynka” nie było wyposażone w system lądowania kompatybilny z ILS samolotu, a pas startowy miał długość ok. 2 500 m, czyli tyle ile wynosi dobieg samolotu Tu-154M po lądowaniu…Anna Antosiewicz edytował(a) ten post dnia 13.05.10 o godzinie 12:16
Igor Janicki

Igor Janicki Software maker.
Java, Perl ...

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

wyłączanie komórek na pokładzie normalnego cywilnego samolotu pasażerskiego mogę zrozumieć. po 11/09.
przeszedłem nawet ceremonię zdejmowania butów i kładzenia ich na taśmę do prześwietlenia. inna sprawa, że nikt tych cholernych komórek nie sprawdza a laptopy można mieć włączone.Igor Janicki edytował(a) ten post dnia 13.05.10 o godzinie 12:09
Anna A.

Anna A. Transport, obsługa
klienta,
administracja. ,

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

O katastrofie Tu-154M inaczej

Ocena użytkowników: / 147

piątek, 16 kwietnia 2010 19:40
Ogół Polaków mało się interesuje lotnictwem, niewiele niestety o lotnictwie wie, chyba nie lubimy samolotów, a samoloty nie lubią nas. Kiedyś było inaczej, ale dziś to już przeszłość. Falę zainteresowania lataniem i podstawowymi jego zasadami wywołują jedynie wypadki i katastrofy, czego z przykrością doświadczam w takich sytuacjach, a przedstawiciele mediów zadają mnie i innym ludziom jakoś związanym z lotnictwem bardzo naiwne pytania. Poniżej zapraszamy do artykułu o katastrofie Tu-154 spod Smoleńska autorstwa Michała Fiszera oraz Jerzego Gruszczyńskiego, ekspertów lotniczych.


Nie będę spekulował na temat przyczyn katastrofy, bo nikt rozsądny nie jest w stanie wiele o tym powiedzieć. Na tym etapie nawet komisja badająca wypadek jeszcze nie ma skrystalizowanych hipotez, w pierwszej kolejności musi bowiem nastąpić analiza pieczołowicie zebranych dowodów i materiałów. Dopiero po wstępnym odtworzeniu przebiegu lotu, a szczególnie jego ostatniej fazy, będzie można postawić kolejne pytania i spróbować udzielić na nie odpowiedzi. Ponieważ jednak media ciągle spekulują, a ludzie siłą rzeczy dyskutują, to warto pewne okoliczności wyjaśnić, by choć sprowadzić te spekulacje z kosmosu na ziemię.



Wyposażenie lotniska

Lotnisko Smoleńsk Siewiernyj to rosyjskie lotnisko wojskowe. Od 1946 r. do października 2009 r. stacjonował tu 103. Gwardyjski Pułk Lotnictwa Transportowego, w ostatnim okresie wyposażony w samoloty Ił-76 i Ił-76MD. W październiku 2009 r. pułk rozwiązano i samoloty przekazano na inne lotniska. Wcześniej, do 1991 r. stacjonowały tu też dwa pułki myśliwskie latające na samolotach MiG-23, a później też Su-27. W związku z tym pas startowy o kierunku ok. 260o ma wymiary 2500 m na 50 m i był raczej typowy dla lotnisk dawnego Układu Warszawskiego.

Środki nawigacyjne na lotnisku były także typowe dla dawnego UW. Po pierwsze był to tzw. system USL (w języku polskim – Urządzenia Ślepego Lądowania), czyli dwie radiolatarnie ogólnokierunkowe, zwane na Zachodzie NDB (Non-Directional Beacon). Obie są ustawione w osi pasa, dalsza (DRP – Dalsza Radiolatarnia Prowadząca) na odległości 4 km od jego progu a bliższa (BRP – Bliższa Radiolatarnia Prowadząca) na odległości 1 km. Obie radiolatarnie mają też nadajnik radiomarkera, pozwalający na stwierdzenie przelotu nad nimi oraz automatyczne przełączenie radiokompasu z wskazywania kierunku na radiolatarnię dalszą na wskazywanie kierunku na radiolatarnię bliższą. Dodatkowo w takim systemie jest też świetlny sygnalizator KNS, czyli wielka migająca kodem morsa czerwona lampa, ustawiona tuż koło bliższej radiolatarni prowadzącej. Wysyła ona sygnały świetlne z zakodowaną Morse’m literą, tak jak bliższa radiolatarnia prowadząca.



Technika lądowania z wykorzystaniem USL polega na wyjściu nad dalszą radiolatarnię prowadzącą nad chmurami a następnie na wykonaniu lotu z kursem odwrotnym od kursu pasa startowego, z niewielkim odchyleniem w bok. Po ustalonym czasie wykonuje się zakręt na kurs lądowania, ustawiając się w jego osi. W tym czasie manewruje się samolotem tak, by wskazówka radiokompasu pokazywała „0o”, a kurs magnetyczny pokrywał się z magnetycznym kursem pasa startowego. Dla ułatwienia wskazówka radiokompasu jest zamontowana na tym samym przyrządzie, co busola żyromagnetyczna, na której jest też wskaźnik ustawiany na kurs pasa. Zgranie obu wskazówek na „0o” to lot w kierunku dalszej radiolatarni prowadzącej z kursem pasa, czyli lot w jego osi. Odlecenie od radiolatarni dalszej z kursem odwrotnym od pasa pozwala na wyrobienie odpowiedniej odległości, potrzebnej na zniżanie samolotu z takim obliczeniem (odpowiednio dobiera się prędkość opadania na wariometrze przy zadanej prędkości lotu), by na odległości 12 km mieć 600 m. Wtedy wchodzi się na ścieżkę podejścia nachyloną ok. 3o w stosunku do powierzchni ziemi, co pozwoli na dolecenie do dalszej radiolatarni prowadzącej (4 km od pasa) na wysokości ok. 200 m. Przy korzystaniu z USL mniej więcej w tym momencie trzeba wyjść z chmur i zobaczyć ziemię, ale pas może być jeszcze nie widoczny. Widzialność pod chmurami może być bowiem rzędu 2-3 km.

Widzialność to wartość względna. Obiekty na ziemi powoli wyłaniają się z mgły (deszczu, zamglenia), początkowo niewyraźnie, a później coraz lepiej. Obiekty kontrastowe widać dalej, a silne światła – najdalej, niekiedy dwa-trzy razy dalej, niż wynosi „oficjalna” widzialność. Dlatego w trudnych warunkach atmosferycznych włącza się też światła pasa i ścieżki podejścia.

Z takiego systemu USL korzystano praktycznie już w czasie II wojny światowej, a później w latach 50. i 60. Około lat 60. rozpowszechnił się kolejny system, stanowiący jego istotne uzupełnienie.


USL z RSL

Systemy USL pozostały na lotniskach do dziś. Stanowią one istotne uzupełnienie popularnych ILS, pozwalając na kontrolę, czy ILS pracuje prawidłowo. Różnią się one nieco, bowiem w wojsku na Wschodzie obowiązywał opisany wcześniej układ, podczas gdy na Zachodzie i w lotnictwie cywilnym są trzy radiolatarnie prowadzące (ok. 6 km, 3 km i 1 km), dalsza, średnia i bliższa.

Wspomnianym uzupełnieniem był radiolokator (radar) precyzyjnego podejścia. Jego głównym elementem jest radar obserwujący ścieżkę podejścia do lądowania w zakresie kilkunastu-kilkudziesięciu stopni na lewo i prawo od osi pasa, od powierzchni ziemi do kąta kilkunastu- kilkudziesięciu stopni w górę. Samoloty podchodzą do lądowania jak wg. USL, ale dodatkowo operator tego radaru podaje im poprawki, mówiąc pilotowi przez radio, czy ma wykonać dochylenie w lewo bądź w prawo, zmniejszyć lub zwiększyć zniżanie. Częścią takiego systemu na Wschodzie jest też drugi radar, obserwujący dookrężnie ruch wokół lotniska, pozwalający wyprowadzić samolot wprost na zakręt na kurs lądowania w odpowiedniej odległości od pasa i nie trzeba już przelatywać nad radiolatarnią dalszą, robiąc typową dla USL ósemkę, wyrabiając odległość od pasa czasem i prędkością lotu od dalszej radiolatarni prowadzącej w locie od pasa. Na Zachodzie wyprowadzeniem na punkt zakrętu na kurs lądowania zajmuje się Kontrola Zbliżania, dysponująca własnym radarem. Dopiero po zakręcie przekazuje się załogę pod opiekę operatora radaru precyzyjnego.



Na Wschodzie system taki ma nazwę RSP (Radiołokacjonnaja Sistiema Posadki), tłumaczoną na polski jako RSL (Radiolokacyjny System Lądowania). Jeden nawigator (operator) RSL spełnia funkcję typową dla zachodniej Kontroli Zbliżania, zaś drugi, typową dla kontrolera radaru precyzyjnego, zwanego na zachodzie PAR (Precision Approach Radar). RSP (RSL) czy PAR jest oczywiście systemem starszym, niż ILS. W cywilu niemal wszędzie został on już wycofany. Ale wojsko z różnych względów go używa nadal i będzie używać w przyszłości. Po pierwsze, dubluje on funkcje ILS i może być pomocny w przypadku uszkodzenia lub zakłócenia ILS, czy przy uszkodzeniu samolotu, w którym korzystanie z pokładowej awioniki jest niemożliwe. Po drugie, rozwinięcie ILS na obcym lotnisku jest długotrwałe i pracochłonne (widzieliście te wbetonowane anteny na lotniskach cywilnych?), a rozstawienie RSL czy PAR trwa krótko i system jest szybko gotowy do pracy. Dlatego zarówno na Wschodzie, jak i w NATO taki system jest stosowany nadal i nie traktuje się go jako „przestarzały”, „archaiczny”, „muzealny”. Oczywiście, podstawowym jest ILS (lub MLS – mikrofalowa odmiana ILS), a na Wschodzie PRMG, ale RSL/PAR nikt nie wyrzuca.

Korzystanie z RSL jest nieco inne, niż z zachodniego PARa. Różnica polega na odmiennej procedurze stosowanej na Wschodzie, a odmiennej procedurze stosowanej w NATO i w ogóle na Zachodzie. Ale to tylko kwestia sposobu wykorzystania systemu, bowiem zachodni kontroler radaru precyzyjnego podejścia mógłby hipotetycznie usiąść przed wskaźnikiem RSL, a następnie „pojechać” po swojemu, i wice-wersa.



Na Wschodzie pilot zgłasza przelot ustalonych punktów (1000 m, 600 m, dalsza, bliższa, itd.), a nawigator RSL potwierdza mu to podając odległość do progu pasa. Nawigator RSL w zasadzie włącza się tylko w ustalonych miejscach, ale także zawsze wtedy, gdy pilot odchyla się od osi pasa bądź w płaszczyźnie pionowej – od ścieżki podejścia. Wówczas podaje mu komendy, np. „5 stopni w lewo” bądź „zmniejsz zniżanie o połowę”. Za każdym razem pilot potwierdza otrzymanie takiej komendy podając swoją wysokość. Z kolei wg procedury NATO wykonuje się tzw. „talk down”. Kontroler radaru precyzyjnego podejścia (odpowiednik nawigatora RSL) wygłasza ciągły monolog podając poprawki bądź potwierdzając przemieszczanie się samolotu po ustalonej ścieżce podejścia. Przy okazji, kontroler radaru precyzyjnego podejścia nie powie „pięć stopni w prawo” tylko „kurs 265”, jeśli kurs pasa wynosi 260 stopni. Niemniej jednak w ten ciągły trajkot pilot nie jest w stanie się włączyć, więc tu się nie potwierdza. Kontroler radaru precyzyjnego podejścia wie, że pilot go słyszy, bo widzi, czy pilot wykonuje jego komendy.



Oczywiście, piloci 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego znają obie procedury, a także wiele innych procedur cywilnych. Co innego jednak znać coś, a co innego „wyrastać” w kulturze USL z RSL. Dlatego pilot Tu-154M mógł przestać odpowiadać nawigatorowi RSL, bo w NATO to nic strasznego, tak właśnie się tu lata. A z kolei dla rosyjskiego nawigatora RSL była to sytuacja nienormalna, wręcz niepokojąca.

Co innego to kwestia wykonywania komend nawigatora RSL (kontrolera PAR). Jeśli nakazuje on przejście do lotu poziomego, a następnie przejście na wznoszenie, to tego ignorować nie wolno, bo zejście pod ścieżkę, a zwłaszcza na małej odległości od pasa, czyli na małej już wysokości, to bardzo niebezpieczne. Do tego problemu jeszcze wrócimy.

Wg wojskowych procedur USL z RSL pozwala na lądowania w dzień na samolotach poddźwiękowych, w tym transportowych, przy podstawie chmur 150 m i widzialności 1,5 km. Jeśli gdzieś jeszcze służby cywilne stosują radar precyzyjnego podejścia, to ma on różne dopuszczalne warunki minimalne, ale oscylują one ok. powyższych wartości.

ILS – rewolucja w lotnictwie

System ILS, czyli Instrumetal Landing System pojawił się w lotnictwie dość wcześnie, bo opracowano go tuż przed II wojną światową, ale rozpowszechnił się dopiero w latach 60. i 70., w kolejnych dekadach stopniowo ulepszany. W najprostszej konfiguracji Category I można lądować przy podstawie chmur 60 m i widzialności 800 m (widoczności pasa z odległości nie mniejszej niż 550 m), ale już w Category II są to wartości już (odpowiednio) 30 m i 300 m, ale do 60 m musi być podjęta decyzja o lądowaniu, czyli że pilot musi być pewny, że jest na ustalonej ścieżce podejścia do tej wysokości i może kontynuować dalszy lot wyłącznie po ścieżce. Najwyższa Category IIIC nie ma żadnych limitów pogody, ale ILS tej kategorii nie został jeszcze nigdzie zainstalowany.

System ILS ma dwa zestawy kierunkowych radiolatarni i system pomiaru odległości. Radiolatarnia kierunkowa ustawiona za pasem, zwana z angielskiego Localizerem, wysyła dwie wąskie wiązki, jedna odchylona lekko w lewo od osi pasa, druga lekko w prawo. Obie są nadawane na tej samej częstotliwości, ale są inaczej modulowane częstotliwościowo, jedna częstotliwością 90 Hz, a druga 150 Hz, dodatkowo są wysyłane na przemian z określoną częstotliwością przełączania. Częstotliwości nośne localizera mieszczą się w zakresie od 108,10 MHz do 111,95 MHz. Odbiornik pokładowy ILS porównuje częstotliwości modulacji, przy czym jeśli ich przesunięcie fazowe jest równe wzorcowemu, to samolot jest dokładnie po środku wiązek, czyli w osi pasa. Jeśli samolot odchyli się w lewo lub w prawo, pojawiają się odchylenia zwane różnicą głębokości modulacji. Na tej podstawie bardzo precyzyjnie ustala się, czy samolot jest z lewej, czy z prawej strony strefy równosygnałowej na styku obu wiązek. System jest bardzo prosty, niezawodny, a zarazem niezwykle precyzyjny. Ta sama zasada różnicy głębokiej modulacji sygnałów zmodulowanych częstotliwością 90 i 150 Hz jest wykorzystywana przez drugą radiolatarnię, znaną jako glidescope, która nadaje dwie poziome wiązki, jedną nieco mocniej nachyloną, a drugą nieco mniej. Strefa równosygnałowa to płaszczyzna nachylona pod kątem ok. 3o, tworząca właściwą ścieżkę podejścia, taką swoistą równie pochyłą, po której powinien zniżać się samolot. Jedyną różnicą jest to, że tu są wiązki poziome (nachylone), a nie pionowe oraz że częstotliwości nośne ich pracy zawierają się w przedziale od 329,15 do 335 MHz, przy tej samej modulacji częstotliwościowej (90 i 150 Hz) obu wiązek. Łącznie ILS mają czterdzieści kanałów pracy, ustalonego dla danego lotniska.

Lądowanie wg ILS jest znacznie łatwiejsze. Można to wykonać ręcznie, patrząc na wskaźnik pokazujący pionową kreską położenie osi pasa i poziomą kreską położenie ścieżki podejścia, ale można też włączyć autopilota, który prowadzi samolot po ścieżce, w osi pasa. W tym drugim przypadku trzeba kontrolować prawidłowość podejścia po wysokości i wskazywanej odległości od pasa (poprzez dodatkowy system nawigacyjny zwany DME, który występuje też w ILS, podobnie jak w połączeniu z radiolatarniami VOR). Autopilot nie zawsze radzi sobie z silnym bocznym wiatrem czy turbulencją, wymagana jest więc ingerencja pilota. No i może w nim dojść do różnych uszkodzeń, pilot powinien więc być gotów na natychmiastowe przejęcie sterowania, gdyby autopilot zaczął prowadzić samolot źle. Tak czy siak, nawet lecąc na autopilocie pilot z krwi i kości musi być skoncentrowany, obserwować przyrządy, analizować sytuację, a najlepiej trzymać ręce na wolancie, by natychmiast przejąć pilotowanie samolotu, gdyby autopilot zaczął „wariować”. Oczywiście, dotyczy to głównie fazy podejścia do lądowania. Przed samym lądowaniem pilot i tak przejmuje stery, by miękko posadzić samolot na pasie.

Tutaj jednak ILS nie było. Nie było nawet rosyjskiego systemu PRMG, który jest odpowiednikiem ILS, ale pracującym na nieco innych częstotliwościach modulacji - 1300 Hz i 2100 Hz oraz na innych częstotliwościach nośnych 905,1 do 932,4 MHz w kursie (localizer w PRMG jest zwany KRM) i 939,6 od 966,9 MHz po ścieżce (glidescope w PRMG jest zwany GRM). Jak z tego wynika odbiornikiem ILS odbierać sygnałów PRMG się nie da, i odwrotnie. Na większości rosyjskich lotnisk wojskowych jest właśnie PRMG, ale nie było go w Smoleńsku, bowiem na lotnisku nie bazuje już na stałe jednostka lotnicza i system został zdemontowany. Zresztą to i tak na nic, bo nasz Tu-154M miał odbiornik ILS, a nie miał odbiornika PRMG.



Spektakl medialny

Nawigator systemu RSL (po rosyjsku to RSP), w wywiadzie dla rosyjskich mediów żalił się, że „oni kwitancju nie dawali”, czyli że załoga nie potwierdzała jego komend. Nasze dzielne media przetłumaczyły to jako „dawać kwita”. Jest to niesamowicie kuriozalne tłumaczenie, porównywalne jedynie z innym lapsusem dziennikarskim ze znanej telewizji (cytuję z pamięci) „po zakończeniu strajku pielęgniarki wróciły do łóżek pacjentów”. Korzystając więc z okazji, chciałbym podać na potrzeby mediów: po rosyjsku „eszelon” to poziom lotu a nie transport wojskowy, „zapomiet”, to akurat zapamiętać, „wypołniat” to wykonywać a nie wypełniać, „dwigatiel” to silnik, a nie ciężarowiec, a „tuman” to mgła, a nie ktoś niekumaty. Tak na przyszłość.

Uderzenie skrzydłem w drzewo to koniec, fatalny finał...

Obecnie dziennikarze rzucili się na co innego, równie dziwacznego. Z różnymi innymi dziennikarzami bardziej obeznanymi z lotnictwem oglądają w telewizji szczątki samolotu i każą im na tej podstawie wyjaśniać przyczyny katastrofy. Dosłownie przypomina to wróżenie z fusów. Dziennikarz telewizyjny pokazuje na ekranie oderwaną zewnętrzną część skrzydła i pyta: „o czym to świadczy? Co można z tego wywnioskować?” Aż się ciśnie na usta najprostsza odpowiedź: „Panie, to świadczy o tym, że jak rąbnął w drzewo, to mu pół skrzydła odpadło!” No bo co można z tego wywnioskować? Co za różnica, jak się samolot rozpadał, czy się odwrócił w prawo, czy w lewo, tyłem czy przodem. Uderzenie skrzydłem w drzewo to koniec, fatalny finał. Chyba, że dziennikarz myślał, że to tak jak na filmie „Hot Shot” – najpierw samolot tnie skrzydłami pół lasu, a później się wbija nosem w ziemię i sterczy do góry.



Ważne jest, dlaczego 1 km przed progiem pasa startowego był na wysokości kilku metrów, zamiast na 60-80 m. Już słyszymy głosy, że pilot za bardzo się zniżył. I to nie jest niestety wykluczone, ale wciąż pozostaje pytanie dlaczego. Czy wiedział jaka jest naprawdę wysokość? Mógł nie wiedzieć. W samolocie Tu-154M są aż trzy wskaźniki wysokości korzystające z różnych dajników, ale mimo wszystko możliwe są ich błędne wskazania i to nie tylko z powodu awarii technicznej. Lądujący na obcym lotnisku samolot musiał otrzymać informację o panującym tu ciśnieniu atmosferycznym, bowiem wysokościomierz to przyrząd ciśnieniowy, mierzący tak naprawdę ciśnienie, a nie wysokość, tylko wyskalowany proporcjonalnie do spadku ciśnienia wraz z wysokością. Od razu uprzedzam pytania – w Tu-154M był wysokościomierz zarówno wyskalowany w stopach, jak i w metrach i jeszcze dodatkowo trzeci, cyfrowy, którego wskazania można przełączać.



Ciśnienie podaje kontroler wieżowy, ale na Zachodzie podaje się ciśnienie zredukowane do poziomu morza (QNH), zaś na Wschodzie – ciśnienie panujące na poziomie lotniska (QFE). Kiedy ustawimy QNH na wysokościomierzu, to będzie on nam pokazywał wysokość do poziomu morza, zaś jak ustawimy QFE – to do poziomu lotniska. Jest też tzw. wysokość standardowa, czyli mierzona do poziomu ciśnienia 760 mm Hg/1013 HPa, tzw. ciśnienia normalnego czy standardowego. Na Zachodzie korzysta się z QNH, by samoloty startujące z różnych lotnisk w pobliżu siebie leciały według wysokości mierzonej do jednakowego poziomu i się dzięki temu nie pozderzały. Z tego samego powodu w drogach lotniczych i poza strefami kontrolowanymi lotnisk korzysta się z wysokości standardowej – wszyscy mierzą wysokość do jednego poziomu.



Nie jest wykluczone, że kontroler w Smoleńsku podał pilotowi ciśnienie z poziomu lotniska, o czym pilot zapewne wiedział. Jeśli dołożymy do tego, że do pomiaru ciśnienia na wschodzie używa się milimetrów słupka rtęci, a na zachodzie hektopaskali… Tak czy siak pole do pomyłki załogi bądź kontrolera na ziemi jest znaczne. Ale jest to tylko jedna z tysięcy możliwości, wcale nie bardziej czy mniej prawdopodobna od innych. Samolot mógł też być z jakiś przyczyn nie sterowny, mogło dojść do jakiejś awarii, która w krytycznym momencie odwróciła uwagę załogi. Technicznej przyczyny dalej wykluczyć nie można. Możemy tylko powiedzieć, że samolot leciał za nisko, ale dlaczego tak było, tego już nie wiadomo, to dopiero ustali komisja.



Inne sprawy

Jest to niestety trzecia katastrofa w polskim lotnictwie transportowym w ciągu ostatnich dwóch lat, po wypadku CASA C-295M dwa lata temu i wypadku samolotu M-28 Bryza z Marynarki Wojennej rok temu. Różne jednostki, nawet różne rodzaje sił zbrojnych, ale ten sam rodzaj lotnictwa – transportowe. Wcześniej, przed 2008 r. aż po rok 1945, rozbiły się tylko dwa polskie wojskowe samoloty transportowe.

13 maja 1977 r. pod Bejrutem rozbił się An-12 w czasie przelotu z Warszawy do Bejrutu. Samolot należał do 13. Pułku Lotnictwa Transportowego z Krakowa, ale latał w czarterze LOT z rejestracją cywilną SP-LZA. Dowódca załogi, ppłk Henryk Bajer, miał nalatane ponad 6000 godzin. Pomimo to katastrofy nie uniknął. Samolot uderzył w górę Douair, pod miastem Aaramoun. Jednak najprawdopodobniej został zestrzelony, tego nie wiadomo, bo do dziś owa katastrofa pozostaje bardzo tajemnicza.



Z kolei 28 lutego 1973 r. rozbił się samolot An-24 należący do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Okoliczności wypadku były bardzo podobne do ostatniej katastrofy, z tym, że tamten samolot podchodził do lądowania w Goleniowie, a nie w Smoleńsku. Też miał na pokładzie ważne osobistości, w tym ówczesnego ministra Spraw Wewnętrznych Polski, Wiesława Ociepkę i ministra SW Czechosłowacji - Radko Kaska. Samolot podchodził do lądowania w trudnych warunkach atmosferycznych i uderzył w ziemię przed pasem. Oficjalnie stwierdzono, że przyczyną wypadku była silna turbulencja, która spowodowała nagłe przepadnięcie samolotu w końcowej fazie podejścia. Tutaj dowódcą załogi był 43-letni mjr pil. Edward Jedynak, ale nie znalazłem informacji o jego nalocie.



Lotnictwo transportowe w ostatnim okresie jako jedyne zostało rozbudowane. Lotnictwo bojowe zostało w tym samym czasie znacznie zredukowane. W jednym i drugim odeszło wielu doświadczonych pilotów, ale w lotnictwie transportowym było to znacznie bardziej odczuwalne. W latach 90. lekką ręką pozbywano się pilotów wojskowych, bo byli to oficerowie wywodzący się z Układu Warszawskiego, bo należeli do partii. Zamykano im drogę do awansu, stosowano różne inne „zachęty”. Jak by tego było mało, w 1996 r. zmieniono ustawę emerytalną, zmieniając zasady naliczania wysługi lat. Wówczas nastąpił masowy odpływ starych, doświadczonych pilotów, którzy chcieli „załapać” się na stare zasady. Nikt ich nie zatrzymywał, krzyżyk na drogę.

Młodzi piloci, którzy ich zastąpili, są zdolni, ambitni i dobrze wykształceni. Są starannie selekcjonowani i intensywnie szkoleni. W ciągu kilku-kilkunastu lat nabrali doświadczenia lotniczego, może nieco mniej życiowego bo wciąż są dość młodzi. Ale nastąpiło nieuchronne zerwanie ciągłości pokoleniowej, nie przekazano doświadczeń oraz specyficznej, lotniczej kultury środowiskowej. Dodatkowo w lotnictwie transportowym wprowadzono niskie etaty, co wciąż nie sprzyja zatrzymywaniu najbardziej doświadczonych, najstarszych. Jest praca dla porucznika czy kapitana, także w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego. Ale dla majorów czy podpułkowników stanowisk jest zdecydowanie za mało. W rezultacie oficerowie dochodzą do pewnego etapu rozwoju i uciekają, do lotnictwa cywilnego, czy na inne stanowiska, gdzie jest szansa na awans, na lepiej płatną pracę. W tej sytuacji nie będziemy mieć 50 letnich, bardzo doświadczonych pilotów z nalotem 6000-8000 godzin, bo nikt nie będzie chciał być porucznikiem czy kapitanem w tym wieku, wciąż biorąc porucznikowską pensję.



Gen. Andrzej Błasik starał się naprawić szkody poczynione ponad dekadę temu. Skierował do szkolenia i do lotnictwa transportowego doświadczone kadry. Doświadczonego pilota transportowego „starej szkoły” mianował dowódcą 4, Skrzydła Szkolnego w Dęblinie, zaś niezwykle wymagającego, sumiennego i sprawnego generała który razem z nim ukończył dęblińską szkołę, wyznaczył na dowódcę 3. Skrzydła Lotnictwa Transportowego. Walczył o przywrócenie dodatków lotniczych, motywujących pilotów do podnoszenia kwalifikacji zawodowych, robił wiele innych rzeczy dla zatrzymania doświadczonych kadr lotniczych. Zakupiono też dodatkowe samoloty PZL M-28 Bryza, doskonale nadające się do szkolenia i treningu pilotów transportowych. Od przełomu wieków systematycznie podnoszono poziom szkolenia w Dęblinie i unowocześniano bazę szkoleniową, zwiększano nalot podchorążych, dla których było teraz więcej paliwa.

Gen. Błasik działał w bardzo złożonych warunkach. Wciąż musiał walczyć o dodatkowe przydziały paliwa, o wykonywanie remontów samolotów (co należy do Inspektoratu Wsparcia, które zawsze ma inne wydatki), musiał przekonywać polityków, że na lotnictwie oszczędzać nie można. Niestety, gen. broni pil. Andrzej Błasik, wciąż borykając się z niedofinansowaniem, nie zdążył zrealizować wielu ze swoich wizji… Był jedną z 96 ofiar smoleńskiej katastrofy.



A my oszczędzamy na lotnictwie i lotnikach, a to niedopuszczalne. Trzeba nie tylko kupić nowe samoloty do transportu VIP, ale także stworzyć odpowiednią bazę szkoleniową, zadbać o symulator dla nich, a przede wszystkim nie pozwolić, by wciąż uciekali nam doświadczeni piloci. Z całą pewnością nie wiemy, kto będzie prezydentem Polski za 15-20 lat, ale już dziś powinniśmy wiedzieć, kto będzie jego pilotem…



Autorzy:

Mjr rez. dr pil. Michał Fiszer jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „Lotnictwo” i wykładowcą Collegium Civitas.

Ppłk dypl. rez. pil. Jerzy Gruszczyński jest redaktorem naczelnym miesięcznika „Lotnictwo”.

Obaj autorzy są absolwentami Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie, którą ukończyli w 1985 r., razem z generałami: Jackiem Bartoszcze, Andrzejem Andrzejewskim, Andrzejem Błasikiem i Jerzym Piłatem, wszyscy wymienieni zginęli w wypadkach lotniczych.

http://samoloty.pl/index.php/artykuly-lotnicze/5061-an...

jest to jak widzicie opinia fachowców
Anna A.

Anna A. Transport, obsługa
klienta,
administracja. ,

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Tu-154M-101... gdzie są granice?

http://samoloty.pl/index.php/artykuly-lotnicze/5115-tu...

Wiele już słów powiedziano i puszczono w eter, jeszcze więcej pewnie przelano na papier w postaci druku. Trudno by nawet policzyć ilość drzew, które przemielono, produkując papier, na którym znalazły się artykuły dotyczące tego jednego wypadku: katastrofy Tu-154M nr 101 pod Smoleńskiem. Zginęło 96 osób. Tragedia...

Nie chcę po raz kolejny opisywać tego wypadku ani przedstawiać analiz, hipotez czy domysłów na temat jego przyczyn. Chcę najkrócej, jak tylko potrafię, odpowiedzieć na pytanie, które nie daje mi spać od jakiegoś czasu. A pytanie brzmi: gdzie są granice?

Każdy ma prawo przedstawić swoje poglądy, spekulacje czy nawet domysły. Ale muszą być one oparte na faktach. A jeżeli już poznało się fakty, to do wysnucia z nich hipotez potrzeba (przynajmniej tak mi się do tej pory wydawało) odrobinę znajomości rzeczy, o której się mówi lub pisze. Na temat katastrofy Tu-154-101 przeczytałem i usłyszałem już wiele domysłów (nie powiem hipotez, bo hipotezę – tezę-można przynajmniej zweryfikować, czy jest fałszywa czy nie, według zasad nauki zwanej logiką). Pomijam już fakt, że te domysły czy „wnioski”, choć są przedstawiane na bazie faktów, lecz (niestety) przy braku znajomości materii. No cóż, nie każdy musi znać się na lotnictwie, czy badaniu wypadków lotniczych (a tym bardziej ciężki wypadków lotniczych). Ale (o zgrozo!) spora część autorów tego typu „wyjaśnień” przyczyn wypowiada się tak kategorycznie, jak by to oni znali jedyną słuszną prawdę i prowadzą swój wywód z nieprawdopodobną determinacją.


Niestety, przypomina mi to, tak kiedyś powszechne, stwierdzenie, że „jeśli fakty są przeciw nam, tym gorzej dla faktów”. Widzę również, jak łatwo i dowolnie naginane są fakty, tylko po to by udowodnić własną teorię, bez względu na to, jak bardzo byłaby szalona. Zadaję więc pytanie: gdzie są granice tego szaleństwa? Bo w wyjaśnienie przyczyn tej katastrofy wmieszano już Rosję, USA (łącznie z Barack’iem Obamą), Alkaidę, KGB, polski wywiad wojskowy, Izrael, Irak…no, po prostu prawie cały świat łącznie z przestrzenią okołoziemską. Nie bacząc na to, że przy okazji zapomina się o prawie międzynarodowym, ustalonych od dawna (i działających sprawnie) procedurach badań katastrof lotniczych, czy wręcz o prawach aerodynamiki czy fizyki, które nieraz nagina się w dowolny sposób albo o nich zapomina, jakby w ogóle nie istniały. Niestety, wszystkiemu przypisując jak najgorsze zamiary.

Nie chcę tych teorii opisywać, bo każdy pewnie się z nimi zetknął, ale pewien jestem, że z każdą rozprawiłbym w ciągu paru minut, mając do dyspozycji kartkę papieru, ołówek i ewentualnie kalkulator, bo pamięć już nie ta, i wolno czasem robię obliczenia.

Przepraszam z góry za odrobinę ironii, którą zawarłem, a czego robić nie powinienem – mówimy przecież o tragedii, w której zginęło 96 osób, a jej skutki, czysto ludzkie, już pozostaną. Z czasem zmniejszy się żal za już nieobecnymi , bo „czas leczy rany”, ale życie nikt im nie zwróci. Czy trzeba więc z tego robić widowisko?

Żeby była jasność: nie mówię tu o tezach czy teoriach, które nie ignorują rzeczy, które przed chwilą opisałem. Bo jest też bardzo wiele głosów rozsądnych, wyważonych. Rozmawiałem i czytałem artykuły czy analizy osób, z którymi nie zawsze się zgadzam, ale których poglądy na temat katastrofy są rzeczowe i poparte FAKTAMI I DOWODAMI. Chylę głowę przed nimi, przede wszystkim za ich odwagę cywilną. Także za to, że nie gonią za sensacją. Bo śmierć 96 osób to nie jest sensacja, to tragedia. I chyba czasem o tym zapominamy.

Badanie ciężkiego wypadku lotniczego to proces wieloetapowy. Zawiera dokładnie 4 etapy:

1.Etap wstępny, który kończy się opracowaniem planu i kierunków badań;

2.Etap dowodowy, kończący się sformułowaniem hipotez dotyczących przyczyn wypadku;

3.Etap ostatecznego wnioskowania, w którym określa się przyczyn wypadku, niedociągnięcia oraz spisuje zalecenia profilaktyczne, mające zapobiec podobnym wypadkom w przyszłości

4.Etapu końcowego, którego zasadniczym elementem jest opracowanie dokumentów końcowych badania zdarzenia lotniczego.

Każdy z tych etapów wymaga czasu. Zawsze na początku, tuż po zdarzeniu, określa się położenie tzw. czterech rogów samolotu: dzioba, ogona i końcówek skrzydeł. W zależności od ich ułożenia względem siebie można wywnioskować, czy samolot eksplodował, czy uderzy w ziemię jako całość, czy też ulegał destrukcji sunąc po ziemi lub jeszcze nad ziemią uderzając o przeszkody terenowe (np. drzewa) i gubiąc części (vide Tu-154M-101). W tym ostatnim przypadku nie musi nawet dojść do wybuchu, bo zbiorniki skrzydłowe były separowane od kadłuba, a resztki paliwa się po prostu wylewały. Samolot nie uderzał w betonowy pas, tylko w nasyconą wilgocią ziemię, gdzie trudno o wywołanie iskrzenia (które jest najczęstszą przyczyną pożaru).

Zebranie i zabezpieczenie materiałów, dowodów, ich opisanie, wreszcie zrekonstruowanie samolotu ze zniszczonych części pochłania mnóstwo czasu. Nierzadko części są tak zniszczone (nie tylko wysoką temperaturą, ale energią kinetyczną, powstałą w czasie zderzenia, miażdżącą elementy konstrukcji), że trzeba je identyfikować po numerach seryjnych. Pracuje nad tym sztab ludzi: inżynierów, techników, konstruktorów, śledczych – a to dopiero początek, punkt wyjściowy. Te wszystkie osoby powinno łączyć (i łączy) przede wszystkim jedno: ODPOWIEDZALNOŚĆ. Odpowiedzialność za to co robią, i za to co mówią. Nie ma nic prostszego, jak rzucić teorię, dopasować do niej fakty (pozostałe odrzucając) i znaleźć winnego, czyli kozła ofiarnego.

Czy tego chcemy? Byle szybko, byle bardziej sensacyjnie i żeby było o czym później dyskutować? Czy chcemy poznać rzetelną prawdę o tej największej w historii RP katastrofie lotniczej? Nawet niektórzy politycy zaczynają to rozgrywać po swojemu, żeby coś na tym skorzystać, urwać kawałek władzy lub kogoś jej pozbawić. Gdzieś w tym wszystkim gubi się ludzki, najważniejszy, wymiar tej tragedii a zaczyna dominować hasło-suchy fakt- że miała ona miejsce. Kolejny news.

Czarne skrzynki urosły niemalże do rangi fetyszu. Większość chciałaby poznać ich treść jak najszybciej. Ja też bym chciał. Ale przecież ( na Boga!) trzeba przynajmniej zadać sobie trochę trudu i poznać procedury ich badania. I nie bez przyczyny jest to skomplikowany proces. Jeśli się już taką skrzynkę odnajdzie, nie można jej otworzyć zaraz, teraz, już! Otwarcie takiego rejestratora, bez przygotowania, może skutkować zniszczeniem jego zawartości, czyli zapisu. NIE DO WIEMY SIĘ WÓWCZAS NIC! Rejestrator musi zostać przewieziony do laboratorium, dokładnie obejrzany przez specjalistów czy nie jest np. uszkodzony. Jeżeli uszkodzony, to w jakim stopniu. Dopiero potem można przejść do ostrożnych prób otwarcia i wydobycia zawartości. Ale to też dopiero początek, bo samo odczytanie danych, analiza, a potem interpretacja trwa nie dni. Nawet nie tygodnie, ale nieraz miesiące. A już słychać głosy, że jak nie odczytano czarnych skrzynek w ciągu paru dni, to już ktoś coś chce ukryć.



Podejrzewam (choć mogę się mylić), że nawet prokuratorzy w Polsce na konferencji prasowej, nie związani przecież z lotnictwem na co dzień, nie do końca zdawali sobie sprawę, mówiąc, że dane zostaną odczytane w ciągu paru dni i przedstawione publicznie. Dopiero jak poznali prawdę, co do komplikacji procesu odczytu od strony technicznej, zaczynają prostować swój błąd, Ala zaraz są posądzani o złą wolę, prawie o spisek. Więc proponuję, żeby Ci, którzy tak łatwo rzucają takie oskarżenia i już „wiedzą” jaki to „spisek” doprowadził do katastrofy, niech zadadzą sobie trochę trudu, i sprawdzą w fachowej literaturze, ile czasu i wiedzy trzeba posiadać, że tworzyć bezpiecznie i prawidłowo odczytać zapisy z rejestratorów samolotu. A prokuratorzy pod naciskiem oczekiwań opinii chcieliby to mieć jak najszybciej. Tak jak najszybciej i najbliżej lasu katyńskiego chciała wylądować załoga Tupolewa, czując presję (niekoniecznie wypowiedzianą) i mając w pamięci incydent gruziński. Z wiadomym skutkiem. Być może. Nic nie przesądzam.



I jeszcze jedno: badanie wypadku lotniczego trwa bardzo długo. Bo jest to proces skomplikowany i wielostopniowy. Trwa to nieraz kilka, kilkanaście miesięcy a nawet lat. Raporty końcowe liczą po kilkaset stron (najdłuższy miał 7000 stron). Nad wypadkiem Tu-154M-101 pracują prokuratorzy polscy, rosyjscy, przedstawiciele biura konstrukcyjnego Tupolewa. Pracuje Komisja Badań Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWL LP) pod przewodnictwem Edmunda Klicha, Międzynarodowa Komisja Lotnicza (MAK) pod przewodnictwem Tatiany Anodinej, powołana przez Prezydenta Rosji na podstawie przepisów Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego – ICAO (Aneks 13 Konwencji Chicagowskiej), które nakładają taki obowiązek na kraj zdarzenia (czyli Rosję). Bierze udział również przedstawiciel ICAO. Czy naprawdę trzeba ich wszystkich posądzać o złą wolę?



I na koniec jedna uwaga. Katastrofa lotnicza to na ogół splot drobnych błędów, czy nawet zbiegów okoliczności, które nałożyły się na siebie w jednym czasie i spotęgowały. Na ogół nie ma jednego winnego. Jak będzie w przypadku prezydenckiego Tupolewa – nie wiem. Wiem jedno: chcę poznać rzetelną prawdę. Może za miesiąc, może za rok, może za 5 lat. Ale prawdę. O śmierci 96 osób. I poznać wnioski, aby podobna katastrofa nie powtórzyła się w przyszłości. Bez względu na to, jak bardzo bolesna będzie to prawda. A obawiam się (obym się mylił), że taka właśnie będzie. Ale przez szacunek dla ofiar, nie powinniśmy jej unikać. Czego nie chcę? Na pewno nie chcę sensacji.



Maciej Ługowski
Monika G.

Monika G. Business Travel

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Przy rzetelności,jaką reprezentuje polski rząd + prokuratura + strona rosyjska, to i za 70 lat nie będzie prawdziwego wyjaśnienia tego, co stało się w Smoleńsku.
Skoro każdy dowód - KAŻDY - jest ważny w śledztwie, to jak można rzetelnie przeprowadzić postepowanie, skoro części samolotu walają się do tej pory na miejscu tragedii; skoro nie przeprowadzono sekcji zwłok....
Wkurzające są już te powtarzane do upadłego argumenty "trzeba czasu". Owszem, trzeba, ale co da tutaj ten cenny czas, skoro ci, do których należy staranne zbadanie sprawy mają je "w głębokim poważaniu".
Zbigniew Banaśkiewicz

Zbigniew Banaśkiewicz Quality, H&S and
Security Manager

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Anna Antosiewicz:
Do uzyskania pełnej mocy potrzeba w tym modelu samolotu około 10 sekund.

Tak jak mniej więcej w każdym tej wielkości samolocie z silnikami turbinowymi

Wg wskazań polskiej, tzw. czarnej skrzynki, do których dotarła gazeta, zabrakło około pięciu sekund, by samolot z pełną mocą poderwał się wyżej. Jednak te pięć sekund oznaczało aż 400 metrów lotu.

Truizmy. W przypadku katastrof typu CFIT zawsze ileś sekund zabrakło. Nie ma znaczenia czy 1, 3, 5 czy 10.
Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", gdyby ten manewr się powiódł, maszyna wylądowałaby na brzuchu i być może część pasażerów by przeżyła.

Miał wysunięte podwozie, czemu miałby lądować na brzuchu? Poza tym danie pełnej mocy na kilometr przed pasem raczej wyklucza jakiekolwiek lądowanie tylko wymusza odejście na krąg nad lotniskiem lub odlot na zapasowe.

Czemu ma służyć wrzucanie w wątki tych wszystkich śmieciowych newsów?Zbigniew Banaśkiewicz edytował(a) ten post dnia 13.05.10 o godzinie 12:36
Anna A.

Anna A. Transport, obsługa
klienta,
administracja. ,

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Zbigniew Banaśkiewicz:
Anna Antosiewicz:
Do uzyskania pełnej mocy potrzeba w tym modelu samolotu około 10 sekund.

Tak jak mniej więcej w każdym tej wielkości samolocie z silnikami turbinowymi

Wg wskazań polskiej, tzw. czarnej skrzynki, do których dotarła gazeta, zabrakło około pięciu sekund, by samolot z pełną mocą poderwał się wyżej. Jednak te pięć sekund oznaczało aż 400 metrów lotu.

Truizmy. W przypadku katastrof typu CFIT zawsze ileś sekund zabrakło. Nie ma znaczenia czy 1, 3, 5 czy 10.
Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", gdyby ten manewr się powiódł, maszyna wylądowałaby na brzuchu i być może część pasażerów by przeżyła.

Miał wysunięte podwozie, czemu miałby lądować na brzuchu? Poza tym danie pełnej mocy na kilometr przed pasem raczej wyklucza jakiekolwiek lądowanie tylko wymusza odejście na krąg nad lotniskiem lub odlot na zapasowe.

Czemu ma służyć wrzucanie w wątki tych wszystkich śmieciowych newsów?

no nie wiem czy opinię fachowca można zawać smieciowym newsem, ale przeciez co on tam wie, tu na forum są przecież sami specjaliści.

Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", gdyby ten manewr się
powiódł, maszyna wylądowałaby na brzuchu i być może część pasażerów by przeżyła.


bo to gdzie jest podwozie to jest tzw.brzuch samolotu a to na co spadła Tutka to grzbiet.Anna Antosiewicz edytował(a) ten post dnia 13.05.10 o godzinie 12:41
Monika G.

Monika G. Business Travel

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Anna A. najlepiej wie, jak Tutka lądowała. Ma wszelkie materiały ze śledztwa, zapisy czarnych skrzynek i opinie biegłych.....

To są nadal hipotezy, jeśli koleżanka jeszcze nie zanotowała.
Zbigniew Banaśkiewicz

Zbigniew Banaśkiewicz Quality, H&S and
Security Manager

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Monika G.:
Anna A. najlepiej wie, jak Tutka lądowała. Ma wszelkie materiały ze śledztwa, zapisy czarnych skrzynek i opinie biegłych.....

To są nadal hipotezy, jeśli koleżanka jeszcze nie zanotowała.

Teraz to co drugi jest ekspert...

Jak ktoś chce zobaczyć rzeczową dyskusję na temat bez oszołomstwa to polecam:

http://lotnictwo.net.pl/3-tematy_ogolne/15-wypadki_i_i...
Anna A.

Anna A. Transport, obsługa
klienta,
administracja. ,

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Monika G.:
Anna A. najlepiej wie, jak Tutka lądowała. ----

to chyba każdy juz wie, kołami do góry czyli na tzw,grzbiecie.

To są nadal hipotezy, jeśli koleżanka jeszcze nie zanotowała.


Wiesz to że brzuch zawsze jest na dole to akurat jest dość logiczne - pierwsze samoloty projektowane były na podstawie obserwacji latających ptaków, które brzuch mają na dole tam gdzie łapy(w samolocie koła)- i na tej podstawie projektowane są i produkowane wszystkie samoloty.

wiem, że to są TYLKO hipotezy, ale chyba bliższe prawdy niż wsztstkie inne do tej pory - bo pisane przez fachowca - czyli z innej strony niz myślilmy.Anna Antosiewicz edytował(a) ten post dnia 13.05.10 o godzinie 13:07
Anna A.

Anna A. Transport, obsługa
klienta,
administracja. ,

Temat: Pilot Tu-154 próbował poderwać maszynę - zabrakło mu 5...

Zbigniew Banaśkiewicz:
Monika G.:
Anna A. najlepiej wie, jak Tutka lądowała. Ma wszelkie materiały ze śledztwa, zapisy czarnych skrzynek i opinie biegłych.....

To są nadal hipotezy, jeśli koleżanka jeszcze nie zanotowała.

Teraz to co drugi jest ekspert...

Jak ktoś chce zobaczyć rzeczową dyskusję na temat bez oszołomstwa to polecam:

http://lotnictwo.net.pl/3-tematy_ogolne/15-wypadki_i_i...


tak, tam dyskusja jest bardzo rzeczowa - prowadzona jak tu przez internautów, a nie przez fachowców - poza ciekawymi zdjęciami kabiny pilotów nic rzeczowego tam nie znalazłam, ale co się dziwić wy wiecie lepiej. Zawsze,wszędzie i wszystko.

Na samolty.pl można bez rejestrowania się zadać pytanie specjaliście - pilotowi, mechanikowi lotniczemu, specjaliście ds.silników, kontrolerowi ruchu lotniczego i instruktorowi i oni sie właśnie na tym forum wypowiadają - ale to jest przeciez mało fachowe - internauci wiedzą przeciez lepiej.Anna Antosiewicz edytował(a) ten post dnia 13.05.10 o godzinie 13:40



Wyślij zaproszenie do