Temat: Kto chce jechać do Australii - policzmy się!!!
Ja również chciałabym pojechać do Australii :) Właściwie to marzenie z lat dziecięcych. Zakochałam się w tym kontynencie kiedy miałam jakieś 10-12 lat, po serii artykułów, które ukazały się w prasie. Chyba był to „Świat Młodych”, ale nie jestem pewna. Być może jakaś inny periodyk. Kilka rzeczy w szczególny sposób zwróciło moją uwagę. Dziś mogą wydawać się banalne, może nawet śmieszne, ale ja byłam wtedy dzieckiem i to dzieckiem żyjącym w głębokiej komunie, choć także dzieckiem rodziców, którzy starali się rozszerzać moje horyzonty, więc mogła oczarować mnie egzotyka tego kraju.
Przede wszystkim zachwyciła mnie opera ze skrzydłami w Sydney. Pamiętam, że nie mogłam oderwać od niej wzroku… lekkość i szlachetność formy, wręcz anielska biel skrzydeł na tle ciemnogranatowej tafli wody… Dziwna taka fascynacja w tym wieku, tym bardziej, że nie było w domu żadnych tradycji związanych z architekturą, chociaż mama zawsze starała się zaszczepić mi zainteresowanie zabytkami, malarstwem i innymi kulturami. Z wypiekami na twarzy czekałam na kolejne odcinki. Kangury, roztkliwiały mnie tym, że noszą swojego malca w torbie i mają wyjątkowo sympatyczne pyszczki, ale takie doznania pojawiły się chyba nawet wcześniej, podczas pierwszych wizyt w zoo. Miś koala wyglądał jak wymarzony pluszak. Chciało się go tulić i głaskać. A on do tego jeszcze był żywy! A Aborygeni… już sama nazwa powodowała gęsią skórę. Wydawali się niezwykle tajemniczy. Jednym słowem: zupełnie INNY świat... wzbudzający niepokój, ale jednocześnie szalenie pociągający. Potem od babci dowiedziałam się, że jej brat po wojnie wyemigrował do tego kraju. Fascynował mnie ten wujek, bo był „bardzo odważny” decydując się na tak daleką podróż w nieznane, chociaż jak się niedawno dowiedziałam skończył niezbyt dobrze... Wtedy jednak był w moich oczach wręcz bohaterem. Jednak dla mnie, kilkunastoletniej dziewczynki, dzieliła mnie od tej krainy odległość nie do pokonania.
Kilka lat później, w trakcie studiów, znowu odżyły dawne marzenia, kiedy zastanawiałam się gdzie chciałabym w życiu mieszkać. To był okres kiedy wielu Polaków opuszczało kraj, a ja bywałam od czasu do czasu wśród niemieckiej polonii, ale nie chciałam na co dzień mówić po niemiecku, choć ciągnęło mnie w świat. Marzyło mi się coś innego… Miały być spełnione dwa warunki: ciepły klimat, mógł być nawet gorący, i kraj anglojęzyczny. W Europie takiego miejsca nie ma. Nigdy nie pociągały mnie Stany Zjednoczone i mentalność Amerykanów. Afryka wydawała się zbyt nieprzystępna i przerażająca, tym bardziej, że mam przyjaciela, który tam mieszka i po jego opowieściach nie pałałam chęcią osiedlenia się tam. Przede wszystkim jednak nie wierzyłam, że coś takiego leży w moim zasięgu. Były także różne inne czynniki osobiste, które trzymały mnie w Polsce.
Ostatnio dziwny splot wydarzeń sprawił, że znowu wróciły dawne marzenia, ale tym razem ze wzmożoną siłą i pytaniem: właściwie dlaczego nie? Dwadzieścia lat temu to było naprawdę dużo trudniejsze niż dziś, kiedy cały świat jest bardziej otwarty niż kiedyś, podobnie jak sama Australia. Przeliczniki walutowe również są takie, że koszty takiej podróży, choć wysokie, są jednak w bliższym zasięgu niż wtedy. Hmmm…… tylko rodzi się pytanie, co miałabym tam robić? Rzeczoznawców majątkowych pewnie mają dosyć swoich ;) ? Tak więc na razie wyjazd do „Krainy Kangurów” pozostaje nadal w sferze marzeń, ale…. przecież marzenia czasami się spełniają i od nich przeważnie wszystko się zaczyna… a poza tym jak napisał P. Coelho „kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały Wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu”….
Pozdrawiam wszystkich którzy głęboko wierzą w realizację swoich marzeń… Nie dajcie ich sobie odebrać a na pewno się spełnią :) Kasia