Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

30 czerwca 2011 roku upłynęło 100 lat od urodzin Czesława Miłosza. Jak wiadomo, wcześniej decyzją Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej, rok 2011 został ustanowiony Rokiem Czesława Miłosza. Myślę, że i nasza grupa mogłaby, a nawet i powinna, zaangażować się na miarę naszych skromnych możliwości w obchody tego pięknego jubileuszu. Temu też poświęcam niniejszy temat: na wiersze Czesława Miłosza oraz innych autorów o Nim, wspomnienia, recenzje, komentarze, fotografie oraz informacje o wszelkich edytorskich i artystycznych przedsięwzięciach w ramach obchodów Roku Czesława Miłosza. Odchodzimy tutaj od przyjętej zasady nietworzenia tematów poświęconych twórczości jednego autora, ale myślę, że w tym przypadku jest to jak najbardziej pożądane i uzasadnione.


Obrazek
fot. Krzysztof Żuczkowski/Agencja FORUM

Czesław Miłosz

Rok


Rozglądałem się po nieznanym roku, wiedząc, że niewielu
przybywa z tak daleka, blask napoił mnie jak woda roślinę.

Był to wysoki rok, lisowatego koloru, jak przecięty pień
redwoodu albo na pagórkach liście winogradu w listopadzie.

Tętno muzyki mocno biło w jego uroczyskach i pokojach,
zbiegające z ciemnych gór dopływy zaplatały się.

Łomotaniem w bębny konga witało mnie pokolenie ubrane
w szaty wzorzyste obszyte dzwoneczkami.

Gardłowe jego pieśni ekstatycznej rozpaczy powtarzałem,
idąc wzdłuż morza, kiedy przybój niósł chłopców na deskach
i zmywał mój ślad.

Na samej granicy zamieszkanego czasu uczono się chodzić
na dwóch nogach i wymawiać znaki nakreślone w zawsze
dziecinnej księdze rodzaju.

Opowiadałbym, gdybym umiał wszystko co jedna pamięć
może zebrać na chwałę ludzi.

O słońce. O gwiazdy, mówiłem, święty, święty, święty, byt nasz
podniebny i dzień, i wieczne obcowanie.

Berkeley, 1965

z tomu „Miasto bez imienia”, 1969
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 01.07.11 o godzinie 04:03

konto usunięte

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Seamus Heaney*

Śmierć starego króla


Od dłuższego już czasu ludziom, którzy znali Czesława Miłosza, nasuwało się pytanie, jak
to będzie, kiedy Miłosza zabraknie. On zaś trzymał się mocno, nadal oddając się pisarstwu
w Krakowie, w wieku dziewięćdziesięciu paru lat, w mieszkaniu, w którym miałem zaszczyt odwiedzić go dwukrotnie.

Za pierwszym razem nie opuszczał łóżka, zbyt słaby, aby uczestniczyć w konferencji zorganizowanej na jego cześć, a następnym razem usadowił się w salonie, twarzą w twarz z naturalnej wielkości brązowym popiersiem swojej drugiej żony Carol. Carol, młodsza od niego o jakieś trzydzieści lat, zmarła rok wcześniej na szybko postępującego, okrutnego raka i kiedy stary poeta siedział tak po jednej stronie pokoju, zwrócony do brązowego popiersia po przeciwnej stronie, wydawało się, że spogląda na nie i na wszystko inne
z drugiego brzegu. Podczas tej wizyty opiekowała się nim synowa i może to jej czujna troska i jego przemieniony wygląd przywiodły mi na myśl Edypa pielęgnowanego przez córki w gaju w Kolonos: starego króla, który przybył do miejsca, gdzie - jak wiedział - zakończy życie. Kolonos nie było jego ojczyzną, ale właśnie tam Edyp odnalazł drogę do siebie, do świata
i zaświata. To samo można by powiedzieć o Miłoszu w Krakowie.

***

Miłosz napisał kiedyś, że dziecko, które w nas mieszka, ufa, że istnieją gdzieś mędrcy znający prawdę. Dla licznych przyjaciół on sam był jednym z owych mędrców. Cytowano jego uwagi, nawet jeśli były żartobliwe. Kilka dni przed jego śmiercią otrzymałem list od Roberta Pinsky, ego, który opowiadał o odwiedzinach złożonych przed miesiącem Czesławowi
w szpitalu. "Jak się czujesz?" - zapytał go. "Przytomnie" - usłyszał w odpowiedzi. - "Głowę mam pełną staroci". Po raz pierwszy zauważyłem wtedy w słowach Miłosza nutę zniechęcenia. Parę lat wcześniej, na przykład, na podobne pytanie Roberta Hassa, również tłumacza jego wierszy, Miłosz odpowiedział: "Trwam dzięki zaklęciu" - i było to bliższe jego stylu.

Życie i dzieła Miłosza opierały się na wierze w "Słowo raz obudzone przez nietrwałe usta" ("Sens"). Ta pierwsza zasada artystyczna wyraźnie wiązała się z ostatnią ewangelią Mszy świętej (w jej dawnej, łacińskiej formie), In principio świętego Jana: "Na początku było Słowo". W nieuchronny zatem sposób, przez wypełnianie powołania poetyckiego, przez namysł nad tym, czego to wypełnianie wymaga, i przez nieustanny, obfity plon nawyku tworzenia Miłosz powziął niezłomne przekonanie o świętej potędze swojej sztuki, o tym,
że misją poezji jest walka ze śmiercią i nicością, bycie "posłem niestrudzonym", który "biegnie i biegnie, (...) / Na międzygwiezdne pola, w kołowrót galaktyk/ I protestuje, woła, krzyczy" ("Sens"). Odkąd zabrakło Miłosza, świat stracił wiarygodnego świadka tej odwiecznej ufności w zbawczą moc poezji.

***

Wiarygodność Miłosza była i nadal pozostaje sprawą kluczową. Nie było żadnej nieszczerości w jego zapewnieniach o zaufaniu do poezji, o której napisał niegdyś, że jest "sprzymierzona z [Filo-Sofiją] w służbie Dobrego", jest wieścią przyniesioną górom przez "jednorożca i echo" ("Zaklęcie"). Ową wiarę w cudowny, radosny potencjał sztuki i intelektu chroniły mocne szańce wiedzy i doświadczenia uzyskanych przez Miłosza z pierwszej ręki
i ogromnym kosztem. Innymi słowy, jego umysł był zarazem ogrodem - niekiedy ogrodem klasztornym, niekiedy ogrodem ziemskich rozkoszy - i cytadelą. Umocnienia otaczające ogród znajdowały się na wysokiej górze, skąd mógł patrzeć na królestwa świata, rozpoznawać ich pokusy i tragedie i przekazywać czytelnikom zarówno przestronność wizji, jak
i spostrzeżenia, które umożliwiał mu ów punkt obserwacyjny. Jedną z niezwykłych przyjemności, jakich dostarcza jego twórczość, jest wrażenie oglądania rzeczywistości
z otrzeźwiającej perspektywy, wyzwolenia do autentycznej samotności własnego jestestwa
i równocześnie zyskania cennego towarzystwa duchowego, tak że chciałoby się powiedzieć coś w rodzaju "Dobrze, że tu jesteśmy".

***

Miłosz zdawał sobie sprawę z tego aspektu własnej twórczości i otwarcie wyrażał pragnienie, aby poezja umiała zapewnić tak wysoko usytuowaną płaszczyznę oceny.
A jednak - jakby dla wykazania słuszności poglądu Williama Blake'a, według którego bez przeciwieństw nie byłoby postępu - z równym naciskiem twierdził, że poezja powinna zstąpić ze swojego wyniesionego punktu obserwacyjnego i krążyć ukradkiem wśród nomadów na równinie.

Nie wystarczyło, że poeta miał być jak Tetyda z wiersza "Tarcza Achillesa" W.H. Audena: spoglądać znad swojego dzieła na odległą panoramę obejmującą wszystko, od niewybrednej komedii po ludobójstwo. Poeta powinien znaleźć się tam w dole, wśród zwyczajnych ludzi, na poziomie wzroku rodziny uchodźców stłoczonych na posadzce dworca, powinien wdychać zapach czerstwych okruchów, które matka rozdziela pomiędzy dzieci, podczas gdy coraz bliżej łomoczą buty wojskowego patrolu, na miasto spadają bomby,
a mapy i wspomnienia pochłania ogień. Uświadomienie sobie przeciętności i trosk życia innych ludzi było potrzebne, aby uczłowieczyć pieśń. Nie wystarczyło bywać w salonach awangardy. Pewnych rzeczy - powiada Miłosz w wierszu "1945" - nie nauczy nas "Apollinaire / Ani programy kubistów i jarmark paryskich ulic". Miłosz doskonale by zrozumiał i potwierdził opinię Johna Keatsa, który pisał, że zadaniem świata pełnego bólu i nieszczęść jest kształcić inteligencję i czynić z niej duszę. Były żołnierz z wiersza "1945" otrzymał takie właśnie wykształcenie:

Na stepie, owijając krwawiące nogi onucą,
Przeniknął daremną pychę górnie myślących pokoleń.
Jak okiem sięgnąć płaska, nieodkupiona, ziemia.

A co w tych drastycznych okolicznościach ma do zaproponowania poeta? Tylko to, co nagromadziło się w nim dzięki obyczajowi i ceremonii, dzięki cywilizacji:

Mrugałem oczami, śmieszny i buntowny,
Sam jeden z Jezus Maryją przeciw niezbitej mocy,
Potomny aktów strzelistych i rzeźb złoconych, i cudów.

***

Czuły wobec niewinności, bezkompromisowy, kiedy miał do czynienia z brutalnością
i niesprawiedliwością, Miłosz bywał w jednej chwili wrażliwy, w następnej nieugięty. Raz odmalowuje delikatny erotyzm młodej dziewczyny krążącej po terenach litewskiego dworu, innym razem dokonuje bezlitosnej sekcji cech charakteru i niewłaściwie spożytkowanych zdolności twórczych, które wpędziły tego czy tamtego spośród jego współczesnych
w marksistowską sieć. Nieubłagana siła analityczna współistniała od początku do końca
z bezbronną radością zmysłową. Miłosz wspomina zapach świeżego pieczywa snujący się
po ulicach Paryża w jego studenckich latach, a równocześnie przywołuje twarze kolegów
z Indochin, młodych rewolucjonistów, którzy przygotowywali się do zdobycia władzy
i zabijania "w imię pięknych idei uniwersalnych" ("Rue Descartes").

Kiedyś, po spotkaniu z czytelnikami na Harvardzie, gdzie - jak pisałem później - wydał mi się zarazem Orfeuszem i Tejrezjaszem, powiedział do mnie: "Czuję się po prostu jak mały chłopiec bawiący się na brzegu rzeki". A jego wiersze przekonywały, że i tu mówi prawdę. Miłosz w zasadzie zadał kłam słowom T.S. Eliota o tym, że ludzkość nie jest w stanie znieść dużej dawki rzeczywistości. Młody poeta, który rozpoczął karierę wśród rówieśników w rozdyskutowanych kawiarniach Warszawy lat trzydziestych, był obecny, kiedy ci sami młodzi poeci ginęli od kul w Powstaniu Warszawskim, a ich nagrobkiem było niewiele więcej niż napis nakreślony w ruinach zniszczonego miasta. Stary człowiek, mędrzec z Grizzly Peak
w Berkeley, weteran zimnej wojny, bohater "Solidarności", przyjaciel Papieża, był zarazem dzieckiem, "które przystępuje do Pierwszej Komunii w Wilnie i później pije kakao roznoszone przez gorliwe katolickie panie" i poetą, który nieustannie słyszy "Olbrzymiejące wezwanie Poszczególnego, na przekór ziemskiemu prawu nicestwienia pamięci" ("Capri").

***

Znam poezję Miłosza tylko w przekładzie, lecz przecież, czytając te wiersze po angielsku, łatwo zapomina się o problemie językowym. Czytelnik poddaje się niepowtarzalnemu stylowi, poezji niosącej doświadczenie o niezwykłej gęstości, przeżyte i rozświetlone przez umysł, który uczynił je symbolicznym. Nie chodzi tu jedynie o zaufanie do słuchu i dokładności poetów, którzy dokonali przekładu - choć ich wkład był nieodzowny i twórczy. Chodzi o coś więcej niż to, że nie sposób nie wyczuć znaczenia ludzkiej osobowości, zawartości prozatorskiej i przekazu muzycznego, które są niewątpliwie obecne w oryginale, poza naszym zasięgiem językowym

Poezja ta jest w całości nadzwyczaj zrozumiała i nie do zlekceważenia. Z równą hojnością dostarcza momentów zaskoczenia i momentów rozpoznania. Potrafi przechodzić od pełnej przepychu wizji do wypowiedzi solowej. Jej naturalne jak oddech kadencje, jej często niespodziewana prostota (jak w urzekających wczesnych utworach, choćby w "Spotkaniu")
i równie niespodziewana, lecz przekonująca niejasność (w "Kresach" na przykład) potwierdzają wypowiadane nieraz przez Miłosza twierdzenie, że wiersze dyktuje mu daimonion, że on sam jest tylko "sekretarzem". A słowa te oznaczały, że Miłosz nauczył się pisać szybko, nauczył się pozwalać na błyskawiczne tempo skoków skojarzeniowych i nie dawać "wścibskiemu intelektowi" zbyt dużo czasu na interwencję. Kiedy Miłosz mówi, że wiersz "Ars Poetica?" powstał w ciągu dwudziestu minut, wierzę mu i raduję się.

***

Sekret tej twórczości częściowo, a jej moc w znacznej mierze wynikały z ogromnej wiedzy Miłosza. Jego umysł przypominał renesansowy teatr pamięci. Szkolna łacina, teologia tomistyczna, rosyjska filozofia, poezja światowa, dwudziestowieczna historia, ważne postaci epoki, z których wiele było jego bliskimi znajomymi - wystarczy przeczytać kilka stron jego obfitej prozy, aby zrozumieć, jak bardzo to wszystko było dla niego obecne i jak nieadekwatne w odniesieniu do niego okazuje się powiedzenie "tęga głowa". Poezja Miłosza jest kwintesencją dzieła obejmującego autobiografię, polemikę polityczną, krytykę literacką, eseje na tematy osobiste, beletrystykę, sentencje, pamiętniki i wiele jeszcze utworów, oryginalnych, swawolnych, złowieszczych, mniej lub bardziej nieklasyfikowalnych.

Inni poeci także pisali obszerne teksty prozatorskie. Spośród współczesnych Miłoszowi autorów anglojęzycznych na myśl przychodzą Hugo MacDiarmid i W.H. Auden, obaj obdarzeni żywą inteligencją i pasją porządku. MacDiarmid jednak przy całej swojej kompendiowości sprawia wrażenie mniej poważnego, jego deklaracje brzmią bardziej jak wystąpienia namiętnego dyskutanta, a swada wydaje się oznaką talentu oratorskiego raczej niż jakiejś rozpaczliwej potrzeby zrozumienia. Auden jest bliższy Miłoszowi, bo i on zmuszony jest badać pośredni stan ludzkiego życia i nigdy nie potrafi zapomnieć o granicznych stanach bestii i anioła. Jednak w porównaniu z Miłoszem objawia skłonność do akademickiego żargonu, nie odczuwa chyba tak dotkliwie ciężaru przypadkowości: dostarcza głębokich rozważań, lecz na ogół brakuje w nich interesującego nadwątlenia konkretnej, osobistej powagi. Przepadam za Miłoszem, ponieważ ton jego pisarstwa daje taką gwarancję - gwarancję, że postać tworząca prozę pozostaje pod baczną kontrolą swojego bardziej skruszonego, bardziej rygorystycznego ja. W tej prozie, jak i w poezji, mówi do nas człowiek w pełni swojej osobowości.

***

A przecież Miłosz zawsze niecierpliwił się "niewystarczalnością liryki", według określenia poety Donalda Daviego, a właściwie niewystarczalnością sztuki w ogóle, głęboko świadomy, jak nieosiągalna jest otaczająca nas rzeczywistość. Jego tęsknota za formą wyrazu bardziej pojemną niż te dostępne człowiekowi była tematem, do którego powracał wielokrotnie. Mimo to radował się pewnością, że został wezwany "Do pochwalania rzeczy, dlatego że są" ("Kuźnia") i twierdził, że sensem istnienia poety jest kontemplacja słowa "jest".

W poszukiwaniu tego ideału wyprowadził poezję poza wytyczony krąg znaczącej formy
i uczynił ją otwartą na rozległe widoki i drobne zdarzenia domowe: jego wiersze niekiedy charakteryzują się bezpośrednią, pełną wykrzykników niewinnością dziecięcej sztuki
("O szczęście! widzieć irys"), niekiedy zaś panoramicznym rozmachem synoptycznych rozważań nad historią, jak w "Oeconomia divina": "Nie myślałem, że żyć będę w tak osobliwej chwili. / (...) Drogom na betonowych słupach, miastom ze szkła i żeliwa, / Lotniskom rozleglejszym niż plemienne państwa/ Nagle zabrakło zasady i rozpadły się. / (...) Z drzew, polnych kamieni, nawet cytryn na stole/ Uciekła materialność". Diagnozując jednak początek tej lekkości bytu, Miłosz skutecznie powstrzymał ją dla czytelników swojej poezji,
a jego nieprzemijalność jako poety nadal będzie w dużym stopniu zasadzała się na godnym naśladowania uporze, odmowie niedoceniania solidności tego, co rzeczywiste, i suwerennej wartości tkwiącej nieraz w tym, co powierzyliśmy naszej pamięci.
"Co jest wymówione, wzmacnia się. / Co nie jest wymówione, zmierza do nieistnienia" ("Czytając japońskiego poetę Issa").

***

Myśląc o Czesławie w tych minionych miesiącach, oczyma duszy widząc go przykutego do łóżka, odwiedzanego przez przyjaciół, lecz zawsze wpatrzonego ze spokojem przed siebie,
w unicestwiający życie mur, postrzegałem go w kontekście dwóch dzieł sztuki, które mają
w sobie jakieś typowo Miłoszowskie połączenie solidności i duchowej mocy. Pierwsze z nich to obraz Davida ze zbiorów Metropolitan Museum of Art, przedstawiający śmierć Sokratesa. Krzepki filozof, obnażony do pasa, ze wzniesionym palcem wskazującym, siedzi wyprostowany na łożu i wykłada przyjaciołom naukę o nieśmiertelności duszy. Alternatywnym tytułem lub komentarzem do tego malowidła mogłyby być słowa "Pozwoliłem sobie na wszystko oprócz skarg" - uwaga wypowiedziana przez Josifa Brodskiego, którą Miłosz cytował z aprobatą i która równie dobrze mogłaby odnosić się do niego samego.

Drugim dziełem, które przyszło mi na myśl, prawdopodobnie pod wpływem tamtej zapamiętanej sceny: Miłosza twarzą w twarz z brązową podobizną Carol, jest etruski sarkofag z Luwru, potężny terakotowy wizerunek pary małżeńskiej w pozycji półleżącej. Kobieta spoczywa przy lewym boku męża, równolegle, oboje zaś, swobodnie oparci na łokciach, bacznie spoglądają na coś przed sobą, coś, co według wszelkich reguł perspektywy powinno być widoczne w wyciągniętej prawej ręce mężczyzny. Niczego jednak tam nie ma. Czy był to ptak, który odfrunął? Kwiat, który został zerwany? Ptak, który nadlatuje?
Nie widać niczego, ale w oczach tych dwojga błyska zrozumienie, jakby właśnie godzili się
z gorzko-słodką odpowiedzią, której Miłosz udzielił sobie na pytanie zadane życiu
(w "Nie więcej"):

Z opornej materii
Co da się zebrać? Nic, najwyżej piękno.
A wtedy nam wystarczyć muszą kwiaty wiśni
I chryzantemy, i pełnia księżyca.

***

Byłem w ogrodzie za domem, w blasku słońca, pośród kwiatów, kiedy zadzwonił telefon. Tamto przedpołudnie miało w sobie jakąś kalifornijską pełnię. Jakąś bezcieniowość, która przywodziła na pamięć "Dar", wiersz napisany w Berkeley, kiedy Miłosz miał sześćdziesiąt lat: "Dzień taki szczęśliwy. / Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie. / Kolibry przystawały nad kwiatem kapryfolium"... Dziękczynienie i zachwyt unosiły się w powietrzu
i łatwo byłoby mi wtedy powtórzyć słowa, które Miłosz wypowiedział w jednym z wywiadów, komentując swój epigram "Czuł wdzięczność, więc nie mógłby w Boga nie wierzyć" ("Do ut des"). Oświadczył wówczas: "można wierzyć w Boga z wdzięczności za wszystkie dary".

Kiedy zatem przyniesiono mi bezprzewodowy telefon i usłyszałem głos Jerzego Jarniewicza, wiedziałem, jaka będzie wiadomość, ale od dawna przygotowany, nie doznałem wstrząsu. Zamiast tego żal sięgnął w wieczną dziedzinę poezji. W dublińskim słońcu postać poety
w ogrodzie położonym na wzgórzu nad zatoką San Francisco połączyła się w jedno
z postacią Edypa mozolnie wspinającego się po lesistym zboczu w Kolonos, aby następnie zniknąć w mgnieniu oka: spojrzałem i był tam w swojej ludzkiej solidności i oddaniu, spojrzałem znów i nie było po nim śladu - a przecież nie odszedł zupełnie. W tamtej chwili mógłbym powtórzyć słowa Sofoklesowego Posłańca opisującego owo zdarzenie, które przy całej swojej tajemniczości pobrzmiewa prostą prawdą: odejście Edypa, którego "ni boga pokonał ognisty / Grom, ani burza od morza zerwana", ale zabiera go "bogów posłaniec lub głębie / Ciemne, rozwarłszy się pod nim życzliwie".

przełożyła Anna Skucińska

*notka o autorze w temacie Poezja anglojęzyczna



Obrazek
Czesław Miłosz i Seamus HeaneyKrzysztof Adamczyk edytował(a) ten post dnia 01.07.11 o godzinie 08:59

konto usunięte

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Czesław Miłosz

Moja wierna mowo


Moja wierna mowo,
służyłem tobie.
Co noc stawiałem przed tobą miseczki z kolorami,

żebyś miała i brzozę i konika polnego i gila
zachowanych w mojej pamięci.

Trwało to dużo lat.
Byłaś moją ojczyzną bo zabrakło innej.

Myślałem że będziesz także pośredniczką
pomiędzy mną i dobrymi ludźmi,
choćby ich było dwudziestu, dziesięciu,
albo nie urodzili się jeszcze.

Teraz przyznaję się do zwątpienia.
Są chwile kiedy wydaje się że zmarnowałem życie.
Bo ty jesteś mową upodlonych,
mową nierozumnych i nienawidzących
siebie bardziej może niż innych narodów,
mową konfidentów,
mową pomieszanych,
chorych na własną niewinność.

Ale bez ciebie kim jestem.
Tylko szklarzem gdzieś w odległym kraju,
a success, bez lęku i poniżeń.
No tak, kim jestem bez ciebie.
Filozofem takim jak każdy.

Rozumiem, to ma być moje wychowanie:
gloria indywidualności odjęta,
Grzesznikowi z moralitetu
czerwony dywan podścieła Wielki Chwał,
a w tym samym czasie latarnia magiczna
rzuca na płótno obrazy ludzkiej i boskiej udręki.

Moja wierna mowo,
może to jednak ja muszę ciebie ratować.
Więc będę dalej stawiać przed tobą miseczki z kolorami
jasnymi i czystymi jeżeli to możliwe,
bo w nieszczęściu potrzebny jakiś ład czy piękno.

Berkeley, 1968

z tomu "Miasto bez imienia", 1969

konto usunięte

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Clare Cavanagh*

Hiob i Forrest Gump


Josif Brodski nieraz mawiał, że Polska dała najwspanialszą poezję XX wieku. Zgadzam
się z nim. Jeszcze na długo przed Nagrodą Nobla Brodski nazwał Miłosza "jednym
z największych, być może największym poetą XX wieku". Moim zdaniem nie ma wątpliwości, że Miłosz był - nie znoszę używać tu czasu przeszłego - nie tylko największym poetą XX wieku, ale jednym z jego największych duchów, myślicieli i nauczycieli. Podejrzewam, że gdyby Brodski żył dzisiaj, podpisałby się pod tym stwierdzeniem - jak mawiał Mandelsztam - "obiema rękami".

Przy innej okazji Brodski nazwał Miłosza "Hiobem naszego wieku". Tu kończy się moja z nim zgoda. Nic na przykład nie wiadomo o tym, by Hiob miał cudowne poczucie humoru. Długie, bogate i czasami wyjątkowo trudne życie Miłosza mogło bez trudu być postrzegane, przez niego jak i innych, jako przewlekła próba ognia, niekończąca się seria niesprawiedliwych doświadczeń. Ale gdy kilka lat temu rozpoczęłam pracę nad anglojęzyczną biografią Miłosza - z jego błogosławieństwem - pewnego dnia nagle powiedział mi, że musi przekonać mnie do porzucenia projektu. Byłam zszokowana: "Ale ja już wydałam zaliczkę" - tłumaczyłam. "Więc zrób z tego komedię - powiedział. - To życie Forresta Gumpa".

Hiob i Forrest Gump. Cóż, być może jeśli dodać do tego niespotykany poetycki dar, pamięć, która byłaby nadludzka, gdyby nie była tak doskonale ludzka - reszta z nas może tylko śnić o takim człowieczeństwie - nadzwyczajną erudycję napędzaną przez bezgraniczną ciekawość, niewyczerpaną energię i fenomenalny umysł, duchowy instynkt, niezrównany
w naszych kwestionujących duchowość czasach, oraz wielką i szczodrą duszę, możemy zbliżyć się do jego oceny. "Możesz uwierzyć w Boga z wdzięczności do niego" - często pisał. Jestem wdzięczna, że znałam Czesława Miłosza. Będę za nim tęsknić.

przekład. MF

źródło: "Tygodnik Powszechny" z 22 sierpnia 2004 r.

*Clare Cavanagh
– jest historykiem literatury, krytykiem i tłumaczką, specjalizuje się
w literaturze rosyjskiej XIX i XX wieku oraz polskiej poezji współczesnej, jest profesorem na Uniwersytecie Northwestern, autorką tłumaczeń i monografii m.in. Wisławy Szymborskiej, Stanisława Barańczaka, Marka Zagajewskiego, a także autoryzowanej biografii Czesława Miłosza „Czeslaw Milosz and His Age: A Critical Life” (wyd. Farrar, Straus, and Giroux, 2011) – M. K.
Marta K. edytował(a) ten post dnia 02.07.11 o godzinie 06:35
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Miłosz

Nie przepadałem kiedyś za jego wierszami
właściwie mało je znałem mimo dość
bliskich kontaktów z poezją
nawet kiedy trąbił o nim cały świat
literacki gdy odbierał prestiżową nagrodę
międzynarodową a w Polsce umieszczano
jego poetyckie frazy na pomnikach
nie uległem koniunkturalnej
ekstazie nie nadrabiałem w pośpiechu
zaległości ze szkolnych lektur bo tak
wówczas wypadało nosić Go na ustach
aby przy każdej sposobności
błysnąć stosownym cytatem - dowodem
literackiej ogłady i patriotycznej powinności
osobiście wyżej cenię
Herberta
odpowiadałem wywołany
do tablicy

Musiały upłynąć lata aby dojrzał we mnie i
przemówił jak poezja mówić powinna
głęboko do trzewi i uśpionego na piękno
i prawdę mózgu
Dzisiaj kiedy celebrujemy jego setne urodziny
nie z obowiązku lecz ze spragnionego
serca czytam jego proste
wystrugane z polskiej wierzby słowa i
nie wiem dlaczego ale
nie wstydzę się do tego przyznać że

płaczę w poczuciu wielkiej samotnościTen post został edytowany przez Autora dnia 05.06.13 o godzinie 05:08
Małgorzata A.

Małgorzata A. projektantka

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Ryszard Mierzejewski:
30 czerwca 2011 roku upłynęło 100 lat od urodzin Czesława Miłosza. Jak wiadomo, wcześniej decyzją Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej, rok 2011 został ustanowiony Rokiem Czesława Miłosza. Myślę, że i nasza grupa mogłaby, a nawet i powinna, zaangażować się na miarę naszych skromnych możliwości w obchody tego pięknego jubileuszu. Temu też poświęcam niniejszy temat: na wiersze Czesława Miłosza oraz innych autorów o Nim, wspomnienia, recenzje, komentarze, fotografie oraz informacje o wszelkich edytorskich i artystycznych przedsięwzięciach w ramach obchodów Roku Czesława Miłosza. Odchodzimy tutaj od przyjętej zasady nietworzenia tematów poświęconych twórczości jednego autora, ale myślę, że w tym przypadku jest to jak najbardziej pożądane i uzasadnione.

Czy wiadomo, jak obchodzi się stulecie na Litwie?Małgorzata Arnold edytował(a) ten post dnia 02.07.11 o godzinie 09:01
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Małgorzata Arnold:
Czy wiadomo, jak obchodzi się stulecie na Litwie?


Mnie nic na ten temat nie wiadomo, ale przyznaję, że nawet się tym nie próbowałem zainteresować. Sądząc po atmosferze, jaka panuje wokół Polaków na Litwie, nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że w ogóle nie zauważa się u naszych wschodnich sąsiadów tego jubileuszu. Ale jeśli ktoś wie coś więcej na ten temat, może tutaj o tym napisać. Pozdrawiam - Ryszard

konto usunięte

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Józef Baran

Doświadczenie Hioba


Pamięci Czesława Miłosza

Najpierw Bóg obdarzył go
tym co najlepsze
pod słońcem i gwiazdami:
siłą dębu zdrowiem
powodzeniem
wilczym apetytem
na życie i piękno
geniuszem fortuną

Potem jakby naigrawając się
z niego
odbierał mu po kolei
wszystko co dał
siłę zdrowie przyjaciół
ukochaną kobietę
wzrok słuch
zdolność chodzenia

wtrącił go do celi późnej starości
każąc męczyć się wyczekiwaniem na
egzekucję

Pozostawił mu octowy
smak sławy
jakby chciał powiedzieć
zobacz ile jest warta?

Rzucił ślepca na kolana
przed zagadką istnienia

jakby chciał rzecz
musisz zaprzeć się wiary
we wszystko do czego się przywiązałeś
ziemskimi zmysłami

dopiero wtedy dostąpisz
Wiary w Królestwo
o którym ani ucho nie słyszało
ani oko nie widziało
po tamtej stronie
Ciemności

Ale on Prometeusz słów
nawet w Ciemnościach
nie potrafił się wyrzec
buntowniczego gestu

A zapytany
czy pragnąłby ocalić duszę
za cenę wypędzenia z niej
pysznego dajmoniona poezji

Do końca
uparcie
kręcił przecząco głową...

4 sierpnia 2004

---------------
Tekst ukazał się w "Dzienniku Polskim"
26 sierpnia 2004
Krystyna Bielarczyk edytował(a) ten post dnia 02.07.11 o godzinie 12:45

konto usunięte

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Bohdan Zadura

Czesław Miłosz na Pomorzu

(Krzysztof Myszkowski pisze do nas z Bydgoszczy)

Od siódmego do dziesiątego czerwca
gościł w Toruniu i Bydgoszczy

(u boku kochanej osoby)
na zaproszenie redakcji "Kwartalnika Artystycznego"
(obficie pylą pokrzywy i szczaw)

Siódmego czerwca zwiedzał Toruń
obejrzał panoramę miasta z Kępy Bazarowej

(u boku kochanej osoby)
oraz spacerował "trasą królewską"
(obficie pylą pokrzywy i szczaw)

od Bramy Żeglarskiej przez katedrę św. św. Janów
Największe wrażenie zrobiły na Miłoszu

(u boku kochanej osoby)
gotyckie witraże z dawnego kościoła
(obficie pylą pokrzywy i szczaw)

oraz monumentalny ołtarz w kościele NMP
Podpisywał książki w księgarni "A. Bednarek"

(u boku kochanej osoby)
Wieczorem w hotelu "Helios" odbyło się spotkanie
(obficie pylą pokrzywy i szczaw)

z biskupem Andrzejem Suskim Rektorem UMK
oraz władzami miasta i województwa

(u boku kochanej osoby)
Ósmego czerwca Poeta przebywał w Bydgoszczy
(obficie pylą pokrzywy i szczaw)

gdzie w hotelu "Pod Orłem" spotkał się z władzami
miasta i województwa

(u boku kochanej osoby)
a także na konferencji prasowej z dziennikarzami
(obficie pylą pokrzywy i szczaw)

Wieczorem wystąpił w wypełnionej po brzegi
w większości młodzieżą sali koncertowej

(u boku kochanej osoby)
czytał wiersze odpowiadał na pytania podpisywał
(obficie pylą pokrzywy i szczaw)

książki Dziewiątego czerwca w Toruniu
w sali senatu Collegium Maius

(u boku kochanej osoby)
nagrał rozmowę z profesorem
(obficie pylą pokrzywy i szczaw)

Januszem Kryszakiem i Krzysztofem Myszkowskim
następnie spotkał się w Kurii Diecezjalnej

(u boku kochanej osoby?)
z biskupem Andrzejem Suskim
(obficie pylą pokrzywy i szczaw)

któremu podarował nowe wydanie
"Metafizycznej pauzy" Wieczorem wystąpił

(u boku kochanej osoby)
w wypełnionej po brzegi przeważnie młodzieżą
(obficie pylą pokrzywy i szczaw)

Sali Wielkiej Dworu Artusa
gdzie czytał wiersze odpowiadał na pytania

(u boku kochanej osoby)
i podpisywał książki Występ był transmitowany
(obficie pylą pokrzywy i szczaw)

dla licznie zgromadzonej publiczności
Te czerwcowe dni z Miłoszem przejdą do historii
a właściwie do historii i legendy obu miast

(obficie pylą pokrzywy i szczaw)
(u boku kochanej osoby)

z tomu „Kaszel w lipcu”, 2000

konto usunięte

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Barbara Kobos Kamińska*

Podobny rzece


Pamięci Czesława Miłosza

Ciągnął go los
aż po brzeg oceanu
ze wschodu na zachód
i z powrotem,
w rzeczną kotlinę
pod wzgórzem katedry.

Tułacz tylu dróg
między epokami,
podobny rzece
wśród lądów –
sam trwał jak rzeka.

Tkwił w obrazie życia Planety
przez ostatnie stulecie –
rzeka z wodą nie tą samą,
stała forma o zmiennej treści.

Brwi gęste, stanowcze, surowe,
twarz spokojnego wędrowca
o zamyślonym spojrzeniu.

Mędrzec rozległości życia
zmagał się z myślami,
sprawami, słowami;
zawsze nienasycony
szukał nowych.

Był jak ogniwo między
przeszłością i przyszłością.
Pokazywał czas i życie,
zaznawał tego życia
i rzeki śmierci.

W jesieni pracowitej wędrówki
powrócił do miasta przy rzece –
stary poeta.

W wichrze myśli
wadził się z wiecznością
i pisał do końca
poezję bezkresną,
już na progu
drugiej przestrzeni,
przystani bezpowrotnej.

Aż przyszła ta nieuchronna
i zabrała go
w tym mieście nad rzeką.
I pozostał
tam blisko tak
i tam tak daleko.

Z jego słowami
przetrwają pokolenia,
w chwilach
i miejscach dalekich
wrócą do jego wierszy.

sierpień 2004

*notka o autorce i linki do innych
jej wierszy w temacie Emigracja
Ten post został edytowany przez Autora dnia 29.05.13 o godzinie 11:08
Michał M.

Michał M. powoli zmierzam do
celu

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Na śmierć Poety
Czesławowi Miłoszowi
Oto Poeta
Stoi wyprostowany przed ludem
I czeka pokornie
Na wyrok

Najcięższy zarzut że zechciał pisać
W imieniu wszystkich
Przechodząc trudy w dalekich krajach
A sam powracał do swojej
Na starość ponownie odkrytej
Lecz wciąż dalekiej
Krainy

Pozostał wiecznym wygnańcem
Lecz nie odrzucał korzeni
Jak wielu innych przed nim
By tylko wznieść się na wzgórze Parnasu
On zaś oddychał światem
A w płucach miał tlen znad Niewiaży
(dopływu Niemna)

Teraz sam widzi
Tysiące dłoni
Które nie tknęły słowa
Brzmienie liter było zbyt ciężką mową

W przededniu śmierci poety
Są nienawistnie wpatrzone
Krzyżem potrafią władać zamiast sumieniem
Tli się w nich tylko strach

Naród znad Wisły
Cóż to za dziwna fraza
Zlepek szorstkiego wzroku
I wiecznie podłej zawiści
Nieliczne perły
Także należy zatopić w morzu
Nim rybak je złowi
Nim słońce zerknie w muszle Bałtyku
Ci co na brzegu
Zawczasu znają wartość połowu
Choć do przypływu nikt nie zaczeka

Trudny to naród a raczej nacja
Stają się ciałem
Gdy klęskę czują
Czas pracy wieczny festiwal złudzeń
Karnawał pretensji i swady

Umieją tylko osądzać brata
Wyrwanym zdaniem z całego wieku
A Mędrca należy zniszczyć

Oto Poeta
Stoi przed ludem
I czeka
Jak sługa na polecenie
Swojego pana

2005Michał M. edytował(a) ten post dnia 03.07.11 o godzinie 16:25
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Adam Zagajewski

Czytając Miłosza


Znów czytam Pańskie wiersze
spisane przez bogacza, który wszystko zrozumiał,
i przez biedaka, któremu zabrano do,
przez emigranta i samotnika.

Pan zawsze chce powiedzieć więcej
niż można – ponad poezję, w górę, w stronę wysokości,
ale i w dół, tam gdzie dopiero się zaczyna
nasz region, pokornie i nieśmiało.

Pan mówi niekiedy takim tonem
że – naprawdę – czytelnik
przez chwilę wierzy,
że każdy dzień jest świętym

i że poezja, jakby to wyrazić,
sprawia, iż życie jest zaokrąglone,
pełne, dumne, nie wstydzące się
doskonałej formuły.

Dopiero wieczorem,
gdy odkładam książkę
wraca zwyczajny zgiełk miasta -
ktoś kaszle, płacze, ktoś złorzeczy.

z tomu „Anteny”, 2005


Obrazek
Adam Zagajewski z Czesławem Miłoszem i jego drugą żoną Carol, koniec lat 80,
fot. Piotr Guzik/Fotorzepa - z prywatnych zbiorów Adama Zagajewskiego
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 03.07.11 o godzinie 15:15

konto usunięte

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Czesław Miłosz

Historie ludzkie


Są to historie ludzkie, patetycznie żałosne,
Których nigdy nie opowiem. Zastanawiam się
Co mnie powstrzymywało. Może zrozumienie,
Że wszystkim nam właściwa jest pewna koślawość
Czy też niezborność, starannie ukrywana,
Że wyjawianie jej to taki nietakt
Jak wytknięcie palcem garbatego. Skoro już jestem
Szamanem, mam odprawiać moje rytuały
Nieco powyżej, a nie poniżej człowieka.
Gdybym mógł być chórem w antycznym teatrze,
Występującym w strojach kamiennych,
Żeby lamentować nad podstępami Losu!
Ale moje historie nie byłyby monumentalne:
Zmięte prześcieradła, złamane przysięgi,
Drobne kłamstewka, zużyte prezerwatywy.
I słowa pomiędzy nią i nim, ale takie, żeby zabolało,
Żeby ten drugi czuł się jak śmieć wdeptany w ziemię,
Ugodzony w swojej najbardziej intymnej godności.
Kompromitacja szlachetnych postanowień,
Ośmieszenie podniosłych wyobrażeń o sobie.
Ich życie jak fala kiedy spiętrza się i rozpryskuje się o brzeg.
Panie na Wysokościach!
Nie zostawiaj ich w otchłani, bez Czyśćca i Piekła,
Błądzących labiryntem.
Włóż w moje usta modlitwę
Za nas, za nich i za mnie,
Który ich miałem opisać
i nie opisałem.

2003

z tomu "Wiersze ostatnie", 2006
Marta K. edytował(a) ten post dnia 04.07.11 o godzinie 06:10

konto usunięte

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Helen Vendler*


Kim był dla mnie Miłosz?


To, że widziałam, jak posępny wygnaniec Miłosz stał się radosnym Miłoszem mogącym powrócić do domu, było dla mnie niewypowiedzianie poruszającym przeżyciem.

Gdy zastanawiam się, kim był dla mnie Miłosz, odpowiedź przychodzi natychmiast: światłem. Kiedy mój syn usłyszał, że zmarł Miłosz, powiedział: „Zgasło jedno z twoich świateł”.
Co sprawia, że pisarz jest światłem dla czytelnika, od którego w czasie dzieli go pokolenie,
a w przestrzeni tysiące mil?
Najpierw poznałam wiersze Miłosza, do których przyciągnęły mnie powaga i energiczna bezpośredniość, wyrażane w niezapomnianych obrazach i bezprecedensowych strukturach,
i proste słowa (choć opisywane z ich pomocą pojęcia proste bynajmniej nie były). Jego samego zaś poznałam w roku 1981, gdy przyjechał na Harvard z serią wykładów w ramach programu Charles Eliot Norton Lectures, wydanych później w tomie The Witness of Poetry (Świadectwo poezji). Stał na mównicy spokojnie, lecz przemawiał zaciekle, z pasją. Stwierdziłam wtedy, że chyba będę się go bać. Jednocześnie podziwiałam go, odkąd przeczytałam wydany przez Ecco Press w 1978 roku tom Bells in Winter i specjalny Miłoszowski numer „Ironwood” (1981), gdzie znalazł się między innymi przekład poematu Świat – tak oryginalnej poetyckiej reakcji na wojnę, że natychmiast zapragnęłam o nim napisać.
Przez kolejne dwadzieścia lat wiele pisałam o tym oszałamiająco rozległym zjawisku, jakim jest poezja Miłosza, tak różna od wszystkiego, co ukazywało się w świecie anglojęzycznym. Wiedziałam – dzięki lekturze szkiców Stanisława Barańczaka, mojego kolegi z uczelni,
i innych polskich krytyków – że dużo tracę, czytając Miłosza wyłącznie w przekładzie;
ale nawet po angielsku charakterystyczne dla niego frapujące połączenie historycznego rozmachu z drobiazgowym odmalowaniem szczegółu odkrywało przed poezją rzeczywistości nowe horyzonty. Nowatorski montaż, gdzie szczegół następuje za szczegółem, a z całości powstaje pole elektryczne większe niż suma jego poszczególnych cząstek, stanowił zaprzeczenie idei formalnej doskonałości kompozycji. Tematyka jego wierszy była wyrzutem wobec mojego amerykańskiego prowincjonalizmu; czytając go, czułam, jakbym dostawała porcję wielkiej mądrości i zarazem naganę (a jednocześnie upajałam się nowatorstwem form i obrazów). Światło – historyczne, intelektualne i poetyckie – jakie zapalił Miłosz w moim umyśle, nie zgasło z jego śmiercią.
Miłosz, jakim go znałam, był człowiekiem skorym do śmiechu, o pamięci pełnej wspomnień, ironicznym tak wobec siebie, jak i innych, serdecznym i wspaniałomyślnym w przyjaźni.
Po raz drugi zetknęliśmy się pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy przyjechał na Harvard na uroczystość nadania mu doktoratu honoris causa. Był wtedy zupełnie innym człowiekiem – miał promienną twarz, był uszczęśliwiony tym, że Polska otworzyła przed nim drzwi, że jego książki znów mogą się ukazywać w ojczyźnie. To, że widziałam, jak posępny wygnaniec Miłosz stał się radosnym Miłoszem mogącym powrócić do domu, było dla mnie niewypowiedzianie poruszającym przeżyciem. Zaprzyjaźniliśmy się podczas cudownie nieformalnego wieczoru w domu przyjaciela Miłosza, poety Donalda Davie. Tego wieczoru długo rozmawialiśmy i dużo się śmialiśmy; widziałam żywiołowy i szelmowski temperament Miłosza w jego najlepszym satyrycznym wydaniu. Gdy wracaliśmy razem taksówką do hotelu, opowiedziałam mu, że w czasie studiów na żeńskim uniwersytecie katolickim siostry kazały dziewczętom trzymać się z daleka ode mnie i moich koleżanek jako „złego nasienia”, co nas niepomiernie dziwiło, bo byłyśmy niewinnymi młodymi dziewczynami. (Później zrozumiałam – zakonnice przewidziały, że wyrośniemy na intelektualne buntowniczki.) Miłosz roześmiał się na to i odparł, że jemu w wieku piętnastu lat jeden z nauczycieli powiedział: „Miłosz, ty masz twarz kryminalisty”. Zachował na całe życie tę niepokorną twarz, bardzo dla mnie pociągającą. Niepokonana wolność umysłu kazała mu buntować się przeciwko rozmaitym represyjnym politycznym „izmom”. W tym świetle trudno mi było zrozumieć, że nie odrzucił katolicyzmu. A jednak religijne myśli zawarte w jego poezji są specyficzne
i krnąbrne, prawie nie do pojęcia dla amerykańskiego umysłu takiego jak mój, nawet jeśli wychowano go w wierze katolickiej. Ponieważ jednak nadzieja Miłosza zasadza się na potencjale człowieka, nie na zrządzeniach Opatrzności, mogą ją podzielać nawet niewierzący.
Niezwykłe skupienie – jak w soczewce – dzięki któremu Miłosz tworzył, stanowiło nieodłączną część jego sposobu reagowania na wszystko, co go otacza. A obok tego występował zachłanny apetyt na życie: kochał rozmowy, kochał książki, kochał kobiety, kochał jedzenie i wino, kochał podróże, kochał swoich przyjaciół – wszystko to bez najmniejszego uszczerbku dla traktowanej z niemal świętym szacunkiem powinności wobec swojej sztuki i tego, co nazywał „rodziną ludzką”. Jego niezgoda na rolę artysty zamkniętego w getcie awangardy, niesłabnące zainteresowanie najzwyklejszymi stronami życia, ogromna, nietuzinkowa wiedza i, przede wszystkim (mimo wielu tragedii, które przeżył i których był świadkiem) niezmierna wdzięczność za bogactwo świata sprawiały, że zaskarbiał sobie sympatię ludzi, którzy się z nim stykali, a także czytelników jego poezji
i prozy. Po raz ostatni widziałam się z Miłoszem w moim Massachusetts. Kilka lat temu otrzymałam telefon z Amherst College z informacją, że Miłosz prosi, bym poprowadziła jego spotkanie autorskie. Poczułam się mile wyróżniona i oczywiście z góry cieszyłam się, że znów go zobaczę. Wieczór miał się składać z czytania i rozmowy, i gdy się spotkaliśmy
w przeddzień, zapytałam, czy chciałby przeczytać wiersze przed rozmową, ponieważ jeśli poezja zabrzmi na początku, słuchacze wysłuchają jej z większą uwagą. On zrobił minę konspiratora i powiedział: „Nie – najpierw porozmawiajmy, żebym mógł udawać, że jestem Zwyczajnym Człowiekiem!”, po czym gromko się zaśmiał. Nikt nie mógłby go wziąć za zwyczajnego człowieka, w żadnych okolicznościach; ale odbycie rozmowy przed lekturą mogło przynajmniej przekonać młodą studencką widownię, że poeta żyje równie intensywnie jak oni, a poruszane przez niego tematy są istotne również dla nich.
Cieszę się, że miałam zaszczyt znać nie tylko poetę-światło, lecz również Czesława „zwyczajnego człowieka” – niemal nadludzkiego pod względem geniuszu, energii, spostrzegawczości, radości życia i surowości w ocenie – który był niedoskonałym ludzkim źródłem niewyczerpanego strumienia tekstów, które zmieniły naturę współczesnej poezji.

przełożyła Agnieszka Pokojska

z tomu: „Czesław Miłosz In memoriam”, Wyd. Znak, Kraków 2004

*Helen Vendler – jest profesorem literatury na Uniwersytecie Harwarda, uważana za jedną
z najlepszych znawczyń współczesnej poezji amerykańskiej. Członek Amerykańskiego Towarzystwa Filozoficznego oraz Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury. Autorka cenionych monografii, m. in. o Szekspirze, Keatsie, Yeatsie, Stevensie oraz Czesławie Miłoszu.



Obrazek
Helen Vendler w rozmowie z Czesławem Miłoszem, 26 marca 1998 roku

http://www.youtube.com/watch?v=XGnIuIaga1oKrzysztof Adamczyk edytował(a) ten post dnia 04.07.11 o godzinie 20:32

konto usunięte

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Wisława Szymborska

Święto


Każdy Jego nowy wiersz to było dla nas święto, niespodzianka, podarunek, temat do
długich rozmów z przyjaciółmi i zaproszenie do rozmyślania w samotności. Podobnie działo się z Jego książkami. Gdy tylko któraś się ukazywała, odkładaliśmy wszystkie rozpoczęte lektury i jej dawaliśmy w czytaniu pierwszeństwo. Czasami pokazywał nam wiersz czy poemat dopiero co napisany - ciekaw nie tyle pochwał, ile czyjejś nieskrępowanej opinii.
Żył wśród nas i myślę, że nas odrobinę lubił, trochę potrzebował, niczego jednak od nas nie żądał, nie wymuszał. Teraz stało się to, co stać się kiedyś musiało. A dla nas skończył się przywilej obcowania z Nim. Święto zgasło.

"Tygodnik Powszechny", nr 34 z 22 sierpnia 2004


Obrazek
Wisława Szymborska i Czesław Miłosz, fot. Paweł Ulatowski/Agencja GazetaMarta K. edytował(a) ten post dnia 09.07.11 o godzinie 05:42

konto usunięte

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Czesław Miłosz

Wyznanie


Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy
I ciemną słodycz kobiecego ciała.
Jak też wódkę mrożoną, śledzie w oliwie,
Zapachy: cynamonu i goździków.
Jakiż więc ze mnie prorok? Skąd by duch
Miał nawiedzać takiego? Tylu innych
Słusznie było wybranych, wiarygodnych.
A mnie kto by uwierzył? Bo widzieli
Jak rzucam się na jadło, opróżniam szklanice,
I łakomie patrzę na szyję kelnerki.
Z defektem i świadomy tego. Pragnący wielkości,
Umiejący ją rozpoznać gdziekolwiek jest,
A jednak niezupełnie jasnego widzenia,
Wiedziałem co zostanie dla mniejszych, jak ja:
Festyn krótkich nadziei, zgromadzenie pysznych,
Turniej garbusów, literatura.

1986

Jak powinno być w niebie

Jak powinno być w niebie wiem, bo tam bywałem.
U jego rzeki. Słysząc jego ptaki.
W jego sezonie: latem, zaraz po wschodzie słońca.
Zrywałem się i biegłem do moich tysiącznych prac,
A ogród był nadziemski, dany wyobraźni.
Życie spędziłem układając rytmiczne zaklęcia,
Tego co ze mną się działo nie bardzo świadomy
Ale dążąc, ścigając bez ustanku
Nazwę i formę. Myślę, że ruch krwi
Tam powinien być dalej triumfalnym ruchem
Wyższego, że tak powiem, stopnia. Że zapach lewkonii
I nasturcja i pszczoła i buczący trzmiel,
Czy sama ich esencja, mocniejsza niż tutaj,
Muszą tak samo wzywać do sedna, w sam środek
Za labiryntem rzeczy. Bo jakżeby umysł
Mógł zaprzestać pogoni, od Nieskończonego
Biorąc oczarowanie, dziwność, obietnicę?
Ale gdzie będzie ona, droga nam śmiertelność?
Gdzie czas, który nas niszczy i razem ocala?
To już za trudne dla mnie. Pokój wieczny
Nie mógłby mieć poranków i wieczorów.
A to już dostatecznie mówi przeciw niemu.
I zęby sobie na tym połamie teolog

1986

z tomu „Kroniki”, 1988



Obrazek
Czesław Miłosz - fotografia z 1986 r. /Fot. DCarchives / Marta K. edytował(a) ten post dnia 27.09.11 o godzinie 05:22

konto usunięte

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

POEZJA I RELIGIA

Z Czesławem Miłoszem rozmawia Terasa Walas

T. W.
Jak Pan widzi – najogólniej – sprawę stosunku poezji i religii w kulturze nowożytnej od czasów, powiedzmy, renesansu, czyli od wytworzenia się nowej, dojrzałej tradycji świeckiej?

Cz. M. W okresie renesansu nastąpiła pewna emancypacja sztuki, która teraz mniej była zobowiązana służyć religii, ale nie można zapominać, że czas renesansu to także czas protestantyzmu, czyli właściwie ogromne ożywienie tematyki religijnej przez zasadniczo pesymistyczna wizję człowieka jako istoty upadłej i świata jako domeny diabła. Z czego nas może uratować tylko łaska; nie uczynki, ale łaska. Taka wizja Boga, jako wychwytującego, że tak powiem, człowieka z tej ciemnej magmy i zbawiającego, jest na przykład w poezji naszego Sępa-Szarzyńskiego, który miał właściwie formację protestancką, potem został katolikiem. Powiedziałbym więc, że istnieje pewna intensyfikacja motywów religijnych w renesansie ze względu właśnie na to protestanckie czarnowidztwo. Tu też zaraz jest przejście do baroku. A barok to znów nawrót średniowiecza w poezji. Renesans jest bardzo złożonym okresem. Jeśli patrzymy na zabytki poezji z tamtego czasu, a jej autorami są głównie hugenoci, protestanci lub ci, co o protestantyzm bodaj się otarli, to widzimy tam bardzo poważne traktowanie osobistych spraw religijnych. Nie zapominajmy też, że historia języków narodowych zaczyna się od tłumaczeń Biblii. Poza tym toczyły się nieustanne polemiki między protestantami a katolikami, w których brał udział nasz Mikołaj Rej. Wszystko to podnosiło temperaturę uczuć religijnych, co oczywiście przenikało też do poezji. Z drugiej zaś strony przychodzi nowa nauka, nowa technika, która także wpływa na poetyckie obrazowanie i to również w dziedzinie poezji religijnej. Okazuje się, że takie słowa jak na przykład „luneta” pojawiają się w tzw. angielskiej poezji metafizycznej jako nowy sposób mówienia o Bogu i o stosunku człowieka do Boga.

T. W. Czyli możemy powiedzieć, że w przeszłości poezja i religia współżyły ze sobą bez większych konfliktów, a nawet pozostawały w symbiozie?

Cz. M. Tak, poezja i religia były zawsze bardzo blisko siebie, niezależnie od formy jaką przybierały przypływy i odpływy wiary. Weźmy romantyków i ich wadzenie się z Bogiem, ich prometejskie bunty, oskarżanie Boga, że stworzył świat taki, jakim on jest. Robił to Mickiewicz, robił wcześniej Byron. Weźmy Słowackiego, który z teorii ewolucji Lamarcka i z filozofii Hegla sprokurował swój naukowy mistycyzm, bo przecież ten „pod męką ciał duch-rewolucjonista” to jest właśnie owo przekształcanie się gatunku w dostosowywaniu do środowiska.

T. W. Przejdźmy może do modernizmu, gdzie stosunki między poezją a religią znacznie się komplikują. Wielokrotnie zwracał Pan uwagę na to, że w modernizmie dokonało się zasadnicze przesunięcie: religia utraciła swoją dotychczasową pozycję, a jej miejsce zajęła sztuka jako depozytariuszka uczuć metafizycznych.

Cz. M. Wydaje mi się, że głównym teoretykiem modernizmu, zanim zabrali się do tego poeci, był Schopenhauer, który ubolewał nad koliskiem narodzin i zgonów, w jakie jesteśmy wplątani. Właściwie Schopenhauer to jest wielka litość nad cierpieniem świata; jeden z pierwszych filozofów europejskich tak bliski buddyzmowi. Uważał jednak, że są dziedziny czyste, które pozwalają wyrwać się człowiekowi z owego wiecznego koliska i w których człowiek osiąga wyższy stopień rozwoju ducha: były to świętość i sztuka. Schopenhauer jest dla mnie bardzo ważny ze względu na tę myśl o odkupicielskiej funkcji sztuki. Jest wiersz, który moim zdaniem, najlepiej streszcza zasadniczą ideę modernizmu; to Williama Butlera Yeatsa „Odjazd do Bizancjum”, który tak brzmi w moim przekładzie:

I
To nie jest kraj dla starych ludzi. Między drzewa
Młodzi idą w uścisku, ptak leci w zieleni,
Generacje śmiertelne, a każda z nich śpiewa,
Skoki łososi, w morzach ławice makreli,
Całe lato wysławiać będą chóry ziemi
Wszystko, co jest poczęte, rodzi się, umiera.
Nikt nie dba, tą zmysłową muzyką objęty
O intelekt i trwałe jego monumenty.

II
Nędzną rzeczą jest człowiek na starość, nie więcej
Niż łachmanem wiszącym na kiju, i chyba,
Że dusza pieśni składać umie, klaśnie w ręce,
A od cielesnych zniszczeń pieśni jej przybywa.
Tej wiedzy w żadnej szkole śpiewu nie nabędzie,
W pomnikach własnej chwały tylko ją odkrywa.
Dlatego ja morzami żeglując przybyłem
Do świętego miasta Bizancjum.

III
O mędrcy gorejący w świętym boskim ogniu
Jak na mozaice u ścian pełnych złota,
Wyjdźcie z płomienia, co żarem was oblókł,
Nauczcie, jak mam śpiewać, podyktujcie słowa.
Przepalcie moje serce. Chore jest, pożąda,
I kiedy zwierzę z nim spętane kona,
Serce nic nie pojmuje. Zabierzcie mnie z wami
W wieczność, którą kunsztownie zmyśliliście sami.

IV
A kiedy za natury krainą już będę,
Nigdy formy z natury wziętej nie przybiorę.
Jak u greckich złotników, tak formę wyprzędę
Wplatających w emalię liść i złotą korę,
Ażeby senny cesarz budził się ze dworem,
Albo tę, jaką w złotej wykuli gęstwinie,
Żeby śpiewała panom i damom Bizancjum
O tym, co już minęło, czy mija, czy minie.

A co to było Bizancjum? To było, jak ktoś powiedział, najbardziej idealne państwo świata, bo tysiąc lat trwało nieruchome. Ta tęsknota do zastygnięcia w jakiś posąg, do nieruchomości form złotych, wykwintnych, wiecznotrwałych, to jest chyba esencja modernizmu. Ale to nie jest tak, że modernizm ma ten jeden nurt. Ma też ciągły niepokój poszukiwania religijnego; tutaj możemy użyć jako przykładu naszego Leśmiana, który właściwie reprezentuje nowoczesne, antropologiczne podejście do religii. Jest gruntownie oczytany w historii religii, w historii mitów i w swojej poezji powołuje do życia nowy ich rodzaj. Można przytoczyć szereg wierszy Leśmiana, w których tworzy swoje własne wyobrażenie Boga, a jego bohaterowie spekulują, czy dwie wieczności nie byłyby lepsze niż jedna. To szalenie heretyckie, ale poszukujące. I są tacy poeci modernizmu, których to nie zadowala. Na przykład T.S. Eliot napisał wielki poemat „Ziemia jałowa”, który jest satyrą na cywilizację, zdaniem sobie sprawy z impasu, w jakim ta cywilizacja się znalazła. Nieprzypadkowo „Ziemia jałowa” kończy się jakimś odwołaniem do religii Wschodu, do hinduizmu. To wszystko jednak mu nie wystarczało i w końcu Eliot stał się poetą religijnym. Tu widać przejście od modernizmu do poezji religijnej.

T. W. Poprzez metafizyczny głód?

Cz. M. Tak, poprzez głód. Ale też poprzez szczególny stosunek do tradycji. Nie należy tu zapominać o ogromnej wadze odkrycia dawnych tradycji w XX wieku. Eliot i jego przyjaciele czytali Dantego, czytali poezję prowansalską, poezje trubadurów, i ubolewali nad upadkiem cywilizacji współczesnej, porównując ją z cywilizacją średniowieczną.

T. W. Ale to jest tylko stan melancholii, takie poczucie bezpowrotnej utraty. Jak z niego przejść do własnej, żywej kultury?

Cz. M. Niestety, kiedy się słucha Eliota, recytującego „Cztery kwartety”, to słyszy się melancholijny ton protestanckiego ministra. To się zresztą łączy także z pewną reakcyjnością polityczną Eliota, te tęsknoty do średniowiecza.

T. W. Dla relacji poezja-religia w modernizmie ważne stało się zapewne też inne modernistyczne przeświadczenie, że sztuka rodzi się w bliskości grzechu, że więc jej źródła są skażone, czyli – w języku religijnym rzecz ujmując – szatańskie. Pan też mówi o dajmonionie, że przesadza się, utrzymując, że jest na pewno aniołem...

Cz. M. To jest też sprawa odkrycia podwójności, dwoistości naszych działań jako poetów. Bo powiedzmy sobie, że ambicje zdobycia sławy i pognębienia wszystkich naszych rywali są bardzo silnym motywem tworzenia sztuki. To jest ten obraz, który, nie wiem, czy sam wymyśliłem, czy gdzieś znalazłem: wielki tłum artystów, każdy wypuszcza balonik, te baloniki się unoszą, a każdy myśli, jakby tu przekłuć inne baloniki, żeby jego balonik został i uniósł się najwyżej. To jest zasadniczy element komizmu wszystkich ludzkich usiłowań. A równocześnie w sposób tajemniczy akt poetycki odznacza się ogromną bezinteresownością. I stąd powstaje ta dziwna sprzeczność.

T. W. Niezależnie jednak od tego puszenia się poetów, ich pychy i rywalizacji pojawia się też przekonanie (przeciwne klasycznemu przeświadczeniu o związku piękna i dobra), że bycie artystą wymaga przekraczania granic moralnych, że dopiero w doświadczeniu zła i grzechu odsłania się nowoczesne piękno.

Cz. M. Nie wiem. Myślę, że tu stajemy wobec pewnych mitów. Mitów literackich, które w sposób dość ciekawy utrwaliły się w naszej świadomości. Weźmy pod uwagę, że mit ‘poètes maudits’, poetów wyklętych, pojawił się w społeczeństwie kapitalistyczno-burżuazyjnym. I konflikt pomiędzy poetą, czy artystą w ogóle, a burżuazją był tutaj zasadniczy. Przy czym burżuazja to byli niekoniecznie burżuje w cylindrach, ale też wykwalifikowani robotnicy, wszyscy, którzy mieli stałe źródła dochodu, normalni zjadacze chleba. Flaubert nienawidził ich z całego serca; byli dla niego po prostu wstrętni. I jeśli wziąć pod uwagę socjologię literatury, to ten mit poety wyklętego powstaje jako funkcja protestu przeciwko temu normalnemu społeczeństwu. Do jego powstania przyczynił się bardzo Baudelaire. Ale powiedzmy sobie szczerze, mamy tu do czynienia z pewną dewiacją...

T. W. Ale ten – jak Pan powiada – mit głosił, że właśnie dewiacja jest płodnym gruntem sztuki.

Cz. M. Czyli że bourgeois musi się najpierw zbiesić, żeby móc tworzyć poezję?

T. W. Właśnie.

Cz. M. Ale to wcale nie jest takie pewne.

T. W. Jednak Pan sam napisał w wierszu „Czytając »Notatnik« Anny Kamieńskiej”: „Nie była wybitną poetką. Ale to sprawiedliwe / Dobry człowiek nie nauczy się podstępów sztuki”. Więc jest w tym ukryte przeświadczenie, że cnoty nie sprzyjają pisaniu dobrych wierszy?

Cz. M. Tak, rzeczywiście tak napisałem. I jest to dla mnie nadal duży problem. Ale miałem na myśli co innego, i w tym jest moja pycha, mianowicie, że ona nie uporała się dialektycznie ze swoim cierpieniem.

T. W. Czyli nie tyle cnota, co prostoduszność przeszkadza w tworzeniu dobrej poezji?

Cz. M. Tak, można to nazwać prostodusznością. Ja uważam siebie za osobnika obdarzonego umysłem dialektycznym, czyli przewrotnym, co zresztą chwalił i podbechtywał we mnie mój zmarły przyjaciel Kroński, ale równocześnie mam poczucie winy z powodu tego dialektycznego umysłu.

T. W. Pan często mówi o niemoralności sztuki, wskazując, że wymaga ona całkowitego oddania, „które niestety jest oddaniem w niewolę naszego ego”. W tej więc mierze człowieczeństwo poety jest w sposób szczególny skażone, ale równocześnie z tego rodzi się poezja, mająca moc odkupicielską. Czy ten dramat poety nie ma wymiaru religijnego?

Cz. M. Ależ oczywiście. Świadomość roli naszego ego, to jest świadomość naszego upadku. Czyli to jest problem grzechu pierworodnego.

T. W. Więc poeta powtarza grzech pierworodny? Jednak znaleźliśmy się w diabelskim rewirze! Przejdźmy wszakże do Pana poezji. W „Piesku przydrożnym” znajdujemy taki oto passus: „Ten poeta, wychowany w religii rzymskokatolickiej, powinien był każdym swoim słowem potwierdzać prawdę wiary Kościoła. Jednakże gdyby nawet chciał, nie mógłby tego robić, ponieważ poezja jest też strategią. Literatura jego czasów była agnostyczna, niekiedy ateistyczna, i pisząc wiersze dewocyjne nikogo by nie nawrócił, jedynie zyskałby miano poety drugorzędnego”. Tu chciałabym Pana złapać za słowo. Czy nie ułatwia Pan sobie sprawy? Przecież ten poeta nie musiał pisać wierszy dewocyjnych. Mógł pisać wiersze o wielkim dramacie wiary i niewiary. Czy taki temat też nie mieściłby się w owej strategii poetyckiej i automatycznie skazywałby jego poezję na drugorzędność?

Cz. M. Tu wracamy do czasów dwudziestolecia międzywojennego i to, co napisałem, odnosi się do tamtego okresu. Przecież poezja to jest także sprawa mody w pewnym środowisku literackim. Istnieją rygory, niepisane, ale surowe. Przed wojną był jeden poeta religijny – Jerzy Liebert. Zresztą, jego kariera trwała bardzo krótko, bo chorował na gruźlicę. Jakie było nastawienie środowiska, pokazuje przykład. W pewnym okresie, po tak zwanym najeździe awangardy na Warszawę w 1934 roku i w obliczu wzbierających tendencji katolicko-prawicowych, redaktor „Wiadomości Literackich” postanowił dostosować się do tej zmieniającej się aury i uhonorował Wojciecha Bąka z Poznania. Drukował całe kolumny jego wierszy. A w środowisku literackim co mówiono? „P... Bąka, a on brzdąka”. Tymczasem poeci naprawdę głębokiego nurtu religijnego, jak Józef Czechowicz, byli jak najdalsi od dewocji, od wierszy ortodoksyjnie religijnych. Ale nie chciałbym spłaszczać tego problemu, bo tu nie chodzi tylko o nacisk środowiska, ale także o szacunek dla tematyki, której nie da się łatwo ugryźć. I ja przez długie lata nie mogłem tego ugryźć. A napisałem „Traktat teologiczny” wtedy, kiedy było mi wszystko jedno.

T. W. Kiedy już się Pan nie bał o poetycką reputację, tak? A bez żartów: jak to naprawdę było?

Cz. M. Cóż, cała problematyka, która pojawia się w „Traktacie teologicznym”, istniała u mnie przez dziesiątki lat. Czytałem masę książek poświeconych teologii, zwłaszcza Francuzów. Powiedziałbym nawet, że tylko w teologii język francuski zachował jeszcze swoją dyscyplinę. Była to tematyka, którą ciągle się zajmowałem, ale nie bardzo mogłem znaleźć jakiś sposób wprowadzenia tego do poezji. A teraz, czytając poetów i poetki amerykańskie, także ich bezpośrednie wypowiedzi, dochodzę do wniosku, że poezja dzisiaj jest jakby forpocztą rozważań o problemach teologicznych.

T. W. A ze względu na co jej język jest dziś nośniejszy niż, powiedzmy, język filozofii?

Cz. M. Dlatego że poezja chwyta wszystkie sprzeczności życia ludzkiego. Naszą zmysłowość, nasze uwikłanie w materię, ale i nasze wzloty. W języku abstrakcyjnym nie istnieje ciało i umysł równocześnie. A poezja odnosi się zarazem do naszej cielesności i naszej duchowości. I oddając to niesamowite sprzężenie, które w nas jest, poezja jakoś posuwa naprzód całą problematykę religijną.

T. W. Czy wśród poetów uchodzących za poetów religijnych są tacy, których ceni Pan szczególnie?

Cz. M. Jak wiadomo, byłem pod dużym wpływem Oskara Miłosza, którego tłumaczyłem. Jeśli chodzi o poetów dzisiejszych, to zdaje mi się, że ci, którzy piszą z natchnień buddyjskich, są jakoś szczególnie odkrywczy. Ale nie tylko. Dość trudno jest dzielić poetów ze względu na przynależność do takiego czy innego kościoła. Tutaj zresztą zapuszczamy się w kwestię współczesnej poezji w ogóle: dlaczego w zachodniej Europie ta poezja jest taka chuda, a czemu rozwija się w Ameryce?

T. W. Ma Pan jakąś własną hipotezę?

Cz. M. Taką na przykład, że poeci francuscy nie przywiązując wagi do poezji amerykańskiej, bo cóż tam ci ciemni kowboje mogą wymyślić, uważają, że istnieje tylko poezja, która jest dalszym ciągiem Mallarmégo. Czyli destylacja. Potem destylacja destylacji. A następnie destylacja tej destylacji. Nie wiem, jaką to może mieć przyszłość. Ale na pewno odsuwa poezję od spraw dla człowieka istotnych. Od religii także.

T. W. Wielokrotnie zadawał Pan sobie (i innym) pytanie, dlaczego kraj ludzi religijnych, bo za taki Polska wciąż uchodzi, nie wydał i nie wydaje wielkiej literatury religijnej. W „Piesku przydrożnym” pojawia się w pewnym momencie teza, że „polska inteligencja nie lubi myśleć o religii. Jeśli przyznaje się do katolicyzmu, to w celach nacjonalistycznych i mesjańskich”. Czy próbował Pan znaleźć jakieś wyjaśnienie tego zjawiska?

Cz. M. Owszem. Myślę, że wynika to z faktu, iż polska kultura jest kulturą towarzyską. Indywiduum jest bardzo słabe i obowiązuje zasada „kupą mości panowie, kupą”. A religia to jest właściwie samotnicza rzecz. Takim głębokim pisarzem religijnym był na przykład Karol Ludwik Koniński, wielki samotnik. Towarzyskość nie sprzyja postawom religijnym. One robią na ludziach wrażenie dziwactwa. Trzeba mieć normalną, przyzwoitą pobożność zwykłych ludzi, a nie jakieś tam przesadne dewocje. Mnóstwo rzeczy kultura polska załatwia za pomocą różnych zasad przyzwoitości, których nie należy przekraczać.

T. W. A może jesteśmy narodem trochę leniwym, intelektualnie i duchowo?

Cz. M. No, tak... To jest jeszcze jeden element. Szlacheckiego lenistwa, które patrzyło na mędrków z podejrzliwością. W kulturze towarzyskiej wszelka intensywność jest właściwie podejrzana.

T. W. Czy wśród młodych współczesnych poetów widzi Pan jakiegoś ciekawego autora wyznaniowego, jakim kiedyś był Liebert ?

Cz. M. Jest taki poeta, Wencel w Gdańsku. Ale nie wiem, czy nie jest to jakiś nałóg, żeby łączyć katolicyzm z formami tradycyjnymi, metrycznymi. Czy rzeczywiście tak być musi? Zadaję takie pytanie.

T. W. Postępowanie takie wynika, jak rozumiem, z przeświadczenia o nieprzypadkowym związku treści i formy. Powiedziałabym więcej: o magicznym działaniu formy, która, jeśli odwołuje się do tradycji, ubezpiecza treść, czyli w tym wypadku daje lepszą gwarancję wglądu w Transcendencję. Trochę tak, jakby użycie, powiedzmy, jedenastozgłoskowca broniło od złego ducha i czyniło prawdopodobniejszą asystencję Ducha Świętego.

Cz. M. Przypomnijmy wszakże: „Spiritus flat, ubi vult”.

T. W. Ale jest to jednak istotna kwestia. Pan wcześniej ją poruszył, mówiąc o strategii poetyckiej. Że poezja religijna nie może być żywa jako poezja, jeśli będzie się posługiwała archaicznym językiem, jeśli jej drogi rozejdą się z estetyką właściwą danemu czasowi...

Cz. M.Ten sam problem istnieje w malarstwie. Wśród malarzy XX wieku mamy właściwie jednego katolickiego malarza. To jest Rouault. On to osiąga jakimś ogromnym wysiłkiem, trzymaniem się w rygorach kolorystyki, kształtu. Mamy na przykład malarza prawosławnego – Nowosielskiego. On też szuka formy. Szuka poprzez ikonę, przez tradycję wschodnią... Ale chyba malarzem religijnym w głębszym sensie był Cézanne – przez swój szacunek dla rzeczywistości, „natury”. Wydaje mi się jednak, że w tej rozmowie musimy też dotknąć problemu bluźnierstwa i świętokradztwa. Bo przecież bardzo znaczna część religijnej sztuki XX wieku to jest bluźnierstwo i świętokradztwo. Dochodzenie do świętości poprzez wykrzykiwanie obelg pod adresem Najwyższego. Chyba nie wszystkim takim próbom Najwyższy błogosławi. Ale może niektórym tak. Jeśli sięgniemy do filmu, to wśród reżyserów widzimy też łajdaków, którzy spekulują na tym świętokradczym stosunku do religii. Jest taki film duńskiego reżysera, „Przełamując fale”, będący moim zdaniem, właśnie nikczemnym spekulowaniem na tego rodzaju uczuciach. Bo on używa zwyczajnych schorzeń psychicznych po to, żeby zrobić rzekomo rzecz wyższego sensu: o miłości, poświęceniu itd. Więc są i takie przewrotne sposoby posługiwania się niby-religijną tematyką.

T. W. Nie chcę zamykać naszej rozmowy tym ponurym obrazem, więc zapytam: czy uważa Pan dziś siebie za poetę religijnego?

Cz. M. Kto to jest poeta religijny ? Chyba ten, kto wierzy w grzech pierworodny, czyli skażenie natury ludzkiej. Jeżeli tak, to nim jestem.

Rozmawiała Teresa Walas

„Dekada Literacka” 2002, nr 3-4 (185-186)
Anna B. edytował(a) ten post dnia 26.09.11 o godzinie 19:05

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

ŚWIAT POEMA NAIWNE CZESŁAWA MIŁOSZA

Wystawa z okazji obchodów roku Czesława Miłosza

Cytuję ze strony internetowej Muzeum Regionalnego "Dom Grecki" w Myślenicach:

"W związku z trwającym obecnie rokiem wielkiego polskiego pisarza i noblisty w Muzeum Regionalnym w Myślenicach można oglądać wystawę pt. Świat (poema naiwne) Czesława Miłosza.
Ekspozycja ta oparta jest na cyklu wierszy "Świat, poema naiwne". Teksty Czesława Miłosza zostały wkomponowane w czarno-białe fotografie z Narodowego Archiwum Cyfrowego oraz Archiwum Miasta Stołecznego Warszawy. Połowę z nich wykonał SS-man, który w 1943 roku stacjonował w Warszawie. Autorka scenariusza wystawy – Justyna Polakowska mówi, że do przygotowania ekspozycji wybrane zostały zdjęcia przedstawiające głównie dzieci, ponieważ właśnie przez pryzmat dziecięcej wyobraźni poeta pokazuje świat wojny. Wiersze te bowiem powstały w samym środku wojny, w czasie spełniającej się apokalipsy, w epoce broni i nieszczęścia. I wśród tego nieszczęścia Miłosz napisał cykl wierszy, w których panuje idealny porządek i harmonia, jakby nic się nie działo. Napisał je jakby na przekór wojennej rzeczywistości.(...)"


Obrazek


CZESŁAW MIŁOSZ

Droga

Tam, gdzie zielona ściele się dolina
I droga, trawą zarosła na poły,
Przez gaj dębowy, co kwitnąć zaczyna,
Dzieci wracają do domu ze szkoły.

W piórniku, który na wskoś się otwiera,
Chrobocą kredki wśród okruchów bułki
I grosz miedziany, który każde zbiera
Na powitanie wiosennej kukułki.

Berecik siostry i czapeczka brata
Migają między puszystą krzewiną.
Sójka krzekocząc po gałęziach lata
I długie chmury nad drzewami płyną.

Już dach czerwony widać za zakrętem.
Przed domem ojciec, wsparty na motyce,
Schyla się, trąca listki rozwinięte
I z grządki całą widzi okolicę.


Wystawa czynna do końca pażdziernika 2011r.

Zapraszam na stronę muzeum: http://www.muzeum.myslenice.edu.pl

Informacje na temat wystawy w zakładce : Wystawy - Wystawy czasowe.Anna Maria Michalik edytował(a) ten post dnia 08.10.11 o godzinie 16:15

konto usunięte

Temat: Czesław Miłosz - wiersze, wspomnienia i inne poetyckie...

Tadeusz Różewicz

Elegia Pamięci Cz. M.



za pięć dwunasta!



pytam siebie

kiedy napiszesz Elegię

o winie i chlebie



chciałem wykręcić się rymem

i odpowiedzieć „w niebie"

ale ze wstydu zapadłem się

w ziemię



od tego czasu żywot pędzę kreta

i nie pamiętam

co to śpiew

wino kobieta

te czarne kopczyki

na zielonej łące

to jedyne pamiątki

po pracy bez końca

to moje pomniki

tęskniące do słońca

a co z nami?

co z naszymi sporami

przyjacielskimi

Ty zmarłeś więc nie pytasz

co ze mną? pewnie odrzucę starą

formę szatę

i z Orfeusza zmienię się

w łopatę

Następna dyskusja:

Treny, epitafia i inne wier...




Wyślij zaproszenie do