Wypowiedzi
-
Zakupy na deszczowy listopad:
Susan Sontag "Widok cudzego cierpienia"
Paul Levinson "Miękkie ostrze czyli historia i przyszłość rewolucji informacyjnej"
Michał Wojciechowicz "Słodka Polsko"
Wiktor Jerofiejew "Świat diabła"
Ceridwen Dovey "Krew władzy" -
Kilka moich luźnych refleksji do dyskusji pod wspólnym mottem: problem jest dużo głębiej niż pomysły na jego rozwiązanie.
Łukaszu, po przeczytaniu większości wpisów mam przedziwne wrażenie, że inni starają się zwrócić Twoją uwagę na to, że nadmierna samokrytyka wcale nie jest problemem, trudnością, czymś nad czym warto pracować aby się tego pozbyć. Jakoś nadmierną pewność siebie uważamy za kłopot (ba nawet wadę), ale „co to właściwie jest NADMIERNY samokrytycyzm”, „jak to NADMIERNY? Przecież krytyczne spojrzenie na siebie jest cenne, ważne, zdrowe, więc jak można chcieć się tego pozbyć? Po co?” A z samooceną chyba jednak jest jak z wagą – każde wychylenie w skrajność utrudnia funkcjonowanie…
"Może to niepopularne co napiszę ale wolę samokrytycyzm niż nieuzasadnioną pewność siebie."
Patrząc z boku, z perspektywy osoby, której przychodzi współistnieć, współpracować z drugim człowiekiem oczywiście, że wolimy samokrytyków od zadufanych w sobie w amerykańskim stylu pewniaków - ich pewność siebie ma siłę rażenia ‘na zewnątrz’ a więc razi nas i drażni. Za to samokrytycyzm działa do środka samokrytyka, otoczeniu nie przeszkadza, nie utrudnia współpracy, może nawet ją ulepsza, a co najważniejsze - zwykle bywa niezauważalny. Ale stojąc przed lustrem (bo przyznać się na głos pewnie w dzisiejszych czasach nie wypada) chyba każdy wolałby być – nawet nadmiernie – ale jednak pewny siebie, odporny na krytykę i wątpliwości w ocenie swoich działań niż doświadczać tych bolesnych wahań, niepewności, ciągłych uwag do samego siebie, że można było coś zrobić lepiej, postarać się bardziej, osiągnąć więcej…
Stąd chyba „cieszenie się z tego co się zrobiło, nagradzanie siebie wewnętrznie” wydaje się raczej niemożliwe. Przecież ZAWSZE da się coś zrobić lepiej, więc skąd radość? Za co nagroda? Pat
"Może zaakceptuj siebie takim jakim jesteś?"
Akceptacja czegokolwiek i kogokolwiek to efekt przyrównania czegoś do standardu, wzorca i oceny na ile to coś jest ‘podobne/właściwe’ vs. ‘niepodobne/niewłaściwe’. Tylko skąd się bierze i jaki jest standard do porównań? Nie jest czasem tak, że nadmierna samokrytyka zaczyna się właśnie od tego zbyt idealnego, krystalicznego, nieskazitelnego standardu?
A że nadmierny samokrytyk to często i szczególarz-perfekcjonista to większość porównań z i tak nierzeczywistym, zbyt wyidealizowanym standardem i tak wychodzi na ‘niepodobne/niewłaściwe’… No to jak tu coś zaakceptować? A już tym bardziej siebie, bo do jakiego standardu siebie przyrównać! Ten standard siebie jest chyba u nadmiernych samokrytyków najbardziej wyśrubowanym standardem w całym Ja – o wiele bardziej centralnym i ważnym a więc i bardziej rygorystycznym niż ‘dobrze wykonana praca’ czy ‘dobrze posprzątany dom’ A skoro przecież samoakceptacja wynika z pozytywnej samooceny (znacie kogoś kto ma o sobie niskie mniemanie i w 100% akceptuje siebie?) to jak porównujący się do ideału i widzący tylko same rozbieżności nadmierny samokrytyk może zaakceptować siebie tak nieidealnego? Znów pat.
"Co ci daje samokrytyka? Bo wg mnie możesz ją pozytywnie obrócić z motywację do zmian"
Gdzieś kiedyś (na studiach) usłyszałam, że motywacja do zmian powstaje m.in. przy pewnej OPTYMALNEJ rozbieżności pomiędzy tym co jest, a tym co być powinno. Optimum – jak zawsze z resztą – to stan dość względny. Nadmierny samokrytyk tam gdzie inni widzą ‘delikatną różnicę’ między pożądanym standardem a rzeczywistością widzi przepaść, otchłań, kolosalny rozdźwięk a to już zwykle za dużo, by powstała motywacja do zmiany. I znów pat.
Z resztą jak tu zabrać się za coś nowego i czegoś nowego nauczyć, skoro się w tym się raczkuje, wie się o tym mało lub wcale, czego nie umie się robić? Osobom pewnym siebie to rzadko przeszkadza - pozwalają sobie na błędy, próby bez efektu, wierzą i mają nadzieję, że w końcu się uda. Za to dla nadmiernego samokrytyka stan 'nie umiem', 'nie znam się na tym' trwa w nieskończoność i męczy. Przecież setki razy zanim się czegoś nauczy, zanim coś wreszcie mu wyjdzie porówna się z tymi, którzy już umieją a rozdźwięk między standardem wykonania a jego wysiłkami początkującego będą nie do wytrzymania.
"Pytanie do autora - zanim zmienisz - sprawdź wady i zalety posiadania krytycyzmu: Co sobie załatwiasz -na plus- posiadaniem takiego samokrytycyzmu?"
No i wracając od tej siły rażenia – plusy nadmiernego samokrytycyzmu zwykle są wartościowane pozytywnie przez otoczenie i wywołują pozytywną ocenę takiej samokrytycznej osoby. Nadmierny samokrytyk zwykle osiąga lepsze efekty niż inni (jak się już zmobilizuje, dąży do wyższego standardu, wkłada w jego osiągnięcie więcej), skoro wyolbrzymia to też często zwraca uwagę na różnice i rozbieżności, których inni nie dostrzegają, trafnie przewiduje przeciwności i przeszkody (zanim sam zacznie działać analizuje jak wielka jest ‘otchłań’ do pokonania i jak może się powiększyć)…
Ale tam gdzie inni widzą sukces on widzi nadal braki, niedobory, rzeczy które mogły pójść lepiej, w które mógł włożyć więcej wysiłku by były bliższe ideału, w każdym zwycięstwie nadal dostrzega cienie, zawsze rozważa co by było gdyby jednak nie wybrał A tylko B (z przekonaniem typu mądrość po fakcie, że B byłoby lepsze).
I to być może nie jest jeszcze najgorsze… Tylko, że nadmierny samokrytyk nie obwinia za to wszystko innych ludzi czy niesprzyjających warunków otoczenia (jak przeciętnie pewien siebie człowiek) obwinia tylko i wyłącznie siebie, za wszystko czuje się osobiście odpowiedzialny.
O ile siła rażenia zalet posiadania nadmiernego samokrytycyzmu działa na zewnątrz, o tyle wszystkie wady z niego wynikające bumerangiem wracają i kumulują się w nim samym, obniżają jego już niską samoocenę, podkopują przekonanie, że ideał można kiedyś wcielić w życie, pogrążają motywację by znów spróbować… I to chyba jest najbardziej dramatyczny pat.
Łukaszu, być może to, co napisałam nie wyda ci się pomocne (a może i wręcz przeciwnie - przygnębiające i przerysowane), ale wierzę, że świadomość jakie mechanizmy i jakie błędne koła sprawiają, że tkwimy w swoim nadmiernym samokrytycyzmie to już krok i podstawa, które pozwalają je zracjonalizować a potem powolutku, małymi kroczkami, każdy kolejny zwalczać… -
1. Wilk stepowy /Hesse
1984 /Orwell
Zniewolony umysł /Miłosz
Następny do raju /Hłasko
na bezludnej wyspie więcej mi nie trzeba :) mogę je czytać w kółko, bo są zawsze aktualne -
Widocznie jest to ludziom potrzebne, nasz świat nie jest idealny /Hanna Świda-Ziemba "Młodzi w nowym świecie"/
-
Czy wasi partnerzy wiedzą ile kosztuje 1kg pomidorów? Ile przez tydzień wydajecie na pieczywo? Czy średnio-droga kawa to taka za 30zł czy za 50zł?
Czy w waszych związkach to mężczyźni pilnują budżetu? Szacują ile wydać na zakupach? Kalkulują ile zostanie do wypłaty? Zakładają lokaty albo biorą pożyczki?
Powątpiewam, ale chciałabym się mylić ;) -
Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy Kreowanie Wizerunku
-
A może po prostu nie warto marnować energii na poszukiwanie pracy? O ile nie definiujesz swojego sukcesu zawodowego w kategoriach siedzenia w fotelu prezesa uznanego, międzynarodowego koncernu oczywiście...
A może warto całą tą ogromną energię, motywację, umiejętności i lata kształcenia skierować w taką stronę, która pozwoli ci stworzyć dla siebie takie miejsce pracy, w którym nie będziesz musiała iść na ustępstwa z własną ambicją i obserwować jak szare komórki umierają...
A może warto znaleźć coś POZA pracą, co pozwoli ci się realizować, gdzie wykorzystasz swój potencjał i gdzie dalej będziesz się rozwijać...
A może zamiast przeglądać ogłoszenia warto się zastanowić co by to mogło być - co, gdzie, kiedy, z kim i w jaki sposób mogłabyś robić, by twoje ambicje zostały zaspokojone... -
A tak wracając do tematu zakazanych zdań, które sprawiają, że od razu chce się trzasnąć drzwiami - mój absolutny top one tej listy:
"W naszej firmie stawiamy na narzędzia. Inwestujemy tylko w narzędzia, testy, systemy informatyczne - to jest podstawa. Po co pracownikom szkolenia? Ludzie przychodzą i odchodzą i nic po nich nie zostaje w firmie, więc dla nas to pieniądze wyrzucone w błoto. A narzędzia zostają i każdego można nauczyć jak je stosować"
Mam nadzieję nigdy nie trafić na firmę z takim podejściem do pracowników, którzy chcą się rozwijać... I nikomu nie życzę. -
Sławomir Waśniewski:
Witam!
Moim zdaniem od razu po studiach każda forma może być korzystna, jeśli buduje nam tę "magiczną" rekrutacyjną wartość, jaką jest doświadczenie zawodowe. Osobiście polecam zdobywanie doświadczenia nie tylko dla spełnienia oczekiwań przyszłych pracodawców, ale przede wszystkim po to, by nabrać odwagi do rozpoczęcia własnej działności - najlepiej, o ile istnieje taka możliwość, w swojej branży lub branży pokrewnej. Będąc absolwentem, warto jest patrzeć na swoją karierę zawodową jak na mniej więcej 40-letni okres czasu, bo tyle pewnie przyjdzie pracować każdemu dwudziestoparolatkowi w naszych realiach. Z takiego punktu widzenia dobrze jest przyjąć, że 1/4 tego okresu (10 lat) będziemy się doskonalić, dokształcać i szukać dla siebie właściwego miejsca lub branży, bo nie jest powiedziane, że ta, którą studiowaliśmy, jest najlepsza. Zatem - jeśli mogę coś doradzić - zachęcam do podejmowania wyłącznie takich działań, które rozwijają zawodowo lub osobowościowo i odpuszczenia sobie wszelkiego rodzaju "przechowalni", "tymczasówek", czyli miejsc pracy i stanowisk zajmowanych "z braku laku". Później o wiele trudniej jest wrócić do zawodu, a i pracodawcy wolą zatrudniać tych, którzy od razu po studiach trzymali się swojego specjalistycznego "rodowodu" - nawet w formie stażu czy wolontariatu.
To tyle - w ogólnym skrócie.
Pozdrawiam i życzę odwagi i wytrwałości
A tak abstrahując od "przechowalni" rozumianych jako praca przy kasie czy w call center. Czy (szczególnie w obliczu kryzysu) lepiej zdobywać doświadczenie w jednej dziedzinie, z którą wiążemy największe nadzieje na przyszłość czy może warto próbować równolegle w 2-3 obszarach? Czy na rynku pracy bardziej atrakcyjny jest absolwent filologii germańskiej, którego wszystkie dotychczasowe prace wiązały się z kierunkiem studiów czy może taki, który w międzyczasie próbował pracy w PR, mediach, sprzedaży etc...
Mamy kiepskie czasy dla absolwentów, więc może jednak nie warto od razu "obstawiać jednego konia" i spróbować rozwiązań może nie w typie przechowalni, ale "wyjścia awaryjnego"... A może pracodawca patrzy na takiego absolwenta jak na niezdecydowanego, nie wiedzącego co chce robić w życiu... Jak na to patrzycie? -
Nie twierdzę, że nie istnieją darmowe praktyki, które dają możliwość prawdziwego rozwoju i wiążą się z ambitnymi i odpowiedzialnymi zadaniami. Problem polega chyba na statystyce - statystycznie rzecz ujmując praktyka bezpłatna znacznie częściej oznacza, że jest organizowana małym nakładem/kosztem firmy.
Jeśli ktoś (jak korporacje) wydaje ogromne pieniądze na promocję programów praktyk, wieloetapową rekrutację, wynagradza praktykanta i ze sporą częstotliwością gwarantuje później zatrudnienie, dąży do faktycznego sprawdzenia jak pracuje praktykant dając mu ważne i trudniejsze zadania.
Jeśli ktoś mało daje od siebie (ani wynagrodzenia, ani promocji oferty ani też sensownego programu zadań i obowiązków praktykanta nie mówiąc już o jakichkolwiek perspektywach zatrudnienia) nie musi w ciągu praktyki niczego dowiedzieć się o możliwościach i umiejętnościach praktykanta - może potraktować go jako zastępstwo w okresie urlopowym albo osobę od rzeczy administracyjnych, których nikt nie chce robić. W takiego praktykanta niewiele się inwestuje - sam przychodzi żądny doświadczenia, nie płaci mu się, nie zatrudnia na stałe - on po prostu wypełnia dziurę po będących na urlopach etc., a dziurę która zostaje po praktykancie wypełni kolejny na takich samych zasadach... Rzesza studentów z pustymi CV, którzy "od czegoś muszą zacząć" jest przecież nieograniczona...
Smutne, że tak się często patrzy na młodych ludzi z ambicjami :/ -
Moje cv nie mieści się na 1 stronie. Dużo czasu poświęconego na działalność bardzo szeroką i popartą osiągnięciami w organizacjach studenckich. 2 kierunki studiów. I co? Wcale nie jestem bardziej atrakcyjną osobą na rynku pracy, a kosztowało mnie to mnóstwo wysiłku, czasu, który mogłabym poświęcić na pielęgnowanie kontaktów z ludźmi, a nie tylko współpracę z nimi.
I to jest właśnie jakiś piekielny paradoks :/ Z jednej strony racja, że studia doktoranckie sprawiają, że potem szuka się pracy później/będąc starszym/z większą wiedzą, ale często nie doświadczeniem. To samo można powiedzieć w kontekście studiów dziennych vs. wieczorowych. Studenci wieczorowi w moim wieku często mają już o 5 lat doświadczenia zawodowego więcej. Prawda, że pewnie przeżyli w tym też okres pracy w call center etc, ale po pewnym czasie znaleźli pracę w zawodzie, co dla studentów dziennych jest duuuużo trudniejsze (kto zatrudnia kogoś kto ma zajęcia codziennie od 11 do 14.00? a to i tak niewiele).
Z drugiej strony jak człowiek wierzy, że zbieranie doświadczeń przez działalność wolontariacką i studencką będzie później jego atutem/przewagą nad innymi i angażuje się w nią z wielką pasją, może się potem rozczarować. Sama wiele razy spotkałam się z opinią, że organizacja to nie praca, że to na małą skalę, że i tak nie daje pojęcia o branży/pracy w biznesie bla bla bla... A prawda jest taka, że często właśnie tam człowiek uczy się więcej niż na kiepskich, typowo "studenckich" stanowiskach tylko mało którzy pracodawcy potrafią to potem zrozumieć, bo sami tego nie przeżyli i nie wiedzą jak się tam funkcjonuje...
Czyli właściwie ani kolekcjonować tytuły, certyfikaty i uczyć w nieskończoność ani też nie przesadzać z wyrzekaniem się wolnego czasu na rzecz wolontariatu... Gdzie jest złoty środek? -
Co do organizacji studenckich i późniejszych pracy - Czy nie mieliście może wrażenia, że często zadania, które wykonuje się jako wolontariusz są dużo bardziej ambitne/ciekawe/odpowiedzialne etc. niż to co robią 'praktykanci' czy 'stażyści' w firmach?
Ja przyznam szczerze miałam takie odczucia - patrząc na działalność w org. studenckiej miałam obawy co do rozpoczęcia pracy, na początku nie wiedziałam czego oczekiwać. A dzięki wolontariatowi rozpoczęcie pracy okazało się miękkim lądowaniem ;)
"Dzięki pracy podczas studiów poznaję rynek i jestem w stanie ocenić, w czym się dobrze czuję i co chcę robić dalej. Praca pozwoliła mi także zweryfikować dalsze potrzeby edukacyjne np. kierunek studiów podyplomowych itp."
To jest moim zdaniem bezcenne! Tego niestety nie da praca w call-center czy na promocjach, ale od czegoś zaczynać trzeba... Praca za darmo w branży pokrewnej z wykształceniem daje ogólną orientację, pozwala zawczasu zastanowić się czy to co chcemy robić faktycznie nam odpowiada/jak się ma do naszych oczekiwań.
"z pewnością szokiem dla mnie nie będzie moment otrzymania dyplomu, płynnie wejdę na rynek pracy z możliwością wyższych zarobków"
Patrząc ze swojej perspektywy muszę powiedzieć, że dla mnie to jest nie tak przyjemne doświadczenie jak przypuszczałam... Póki jest się studentem można pracować na um. zlecenie/o dzieło, a pracodawca ma taniej bo nie musi płacić składek i nie musi się często o takiego pracownika troszczyć, bo "to praca studencka".
A po obronie - ściana :/ Na twoje miejsce zawsze można zatrudnić praktykanta "zbierającego doświadczenie na praktykach bezpłatnych" albo za 400zł, um.zlecenia i o dzieło stają się już droższe a nie ukrywajmy - od tych którzy pracują za darmo różni nas rok/2 lata doświadczenia a dla pracodawcy to chyba nie tak dużo...
Dlatego gorąco namawiam - NIE PRACUJCIE ZA DARMO... Poza korporacjami bezpłatna praktyka oznacza taką właśnie politykę firmy (zatrudnianie kolejno praktykanta po praktykancie), brak konkretnego i rozwojowego planu praktyki, "luźne" podejście do samej osoby praktykanta - czyli krótko mówiąc kiepskie doświadczenie, które co prawda uzupełnia nam CV w polu Miejsce pracy, ale nie Stanowisko i Zakres zadań :/
Przesadzam? Co wy myślicie o darmowych praktykach? -
A czy macie jakieś doświadczenia/informacje odnośnie Włoch? Czy to w ogóle możliwe? Gdzie warto pojechać? Jacy pracodawcy oferują praktyki? Czy można sobie poradzić z angielskim czy jednak perfect włoski musi być?
-
Mam nadzieję, że wszyscy, którzy tak ochoczo zgłosili się do udziału w badaniach dostali już ode mnie mailowo-osobiście informację o wynikach i skutecznej obronie pracy.
Raz jeszcze ogromnie dziękuję za pomoc.
Gdyby ktoś jeszcze nie otrzymał wyników, albo po prostu był zainteresowany pracą, której tematem było (teraz już mogę zdradzić ;) kreowanie wizerunku osobistego na społecznościowych portalach rekrutacyjnych, zachęcam do kontaktu. -
Mam nadzieję, że wszyscy, którzy tak ochoczo zgłosili się do udziału w badaniach dostali już ode mnie mailowo-osobiście informację o wynikach i skutecznej obronie pracy.
Raz jeszcze ogromnie dziękuję za pomoc.
Gdyby ktoś jeszcze nie otrzymał wyników, albo po prostu był zainteresowany pracą, której tematem było (teraz już mogę zdradzić ;) kreowanie wizerunku osobistego na społecznościowych portalach rekrutacyjnych, zachęcam do kontaktu. -
Mam nadzieję, że wszyscy, którzy tak ochoczo zgłosili się do udziału w badaniach dostali już ode mnie mailowo-osobiście informację o wynikach i skutecznej obronie pracy.
Raz jeszcze ogromnie dziękuję za pomoc.
Gdyby ktoś jeszcze nie otrzymał wyników, albo po prostu był zainteresowany pracą, której tematem było (teraz już mogę zdradzić ;) kreowanie wizerunku osobistego na społecznościowych portalach rekrutacyjnych, zachęcam do kontaktu. -
Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy Kreowanie Wizerunku
-
Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy Kreowanie Wizerunku
-
Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy Career coaching
-
Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy Personal Brand
- 1
- 2