Temat: Wiersz na taki dzień, jak dzisiaj
W środę popielcową warto przypomnieć piękny wiersz Thomasa S. Eliota „Środa popielcowa”.
W wersji oryginalnej pt. „Ash Wednesday” można go przeczytać w temacie Poezja anglojęzyczna. Są też dwa jego tłumaczenia: Adama Pomorskiego w temacie Poezja religijna
i Jacka Nowaczyka (fragment, cz. I) wyżej, w tym temacie. Koneserom poezji udostępniam niżej inne tłumaczenie całości, którego autorem jest polski poeta i tłumacz emigracyjny Jerzy Niemojowski.*
Thomas S. Eliot
Środa popielcowa
I
Albowiem nie mam nadziei na zwrot i zmianę
Albowiem nie mam nadziei zmian
Wstecz do pragnień czyichś talentów lub czyichś szans
Już nie robię wysiłków by dążyć do tych spraw
(Bo cóż miałby postarzały orzeł rozpinać skrzydła?)
Po cóż miałbym żałować
Zanikłej mocy zwykłego panowania?
Albowiem nie mam nadziei zaznać znów
Chwały kruchej pomyślnej godziny
Albowiem nie przypuszczam
Albowiem wiem naprawdę że nie zaznam
Owej prawdziwej władzy co przemija
Nie umiejący pić
Gdzie drzewo puszcza kwiat i biją źródła, bo tam
znów nie ma nic
Albowiem wiem, że czas to zawsze czas
A miejsce miejscem jest, niczym więcej
I co się dzieje, dzieje się tylko raz
W jednym miejscu
Z radością biorę rzeczy tak jak są i
Wyrzekam się uwielbionej twarzy
Wypieram się głosu
Albowiem nie mam nadziei na zwrot i zmianę
Więc raduję się, gdy mam zbudować coś
Z czego mógłbym się cieszyć
I modlić się do Boga aby miał litość nad nami
I modlę się bym mógł zapomnieć
Spraw o które sam z sobą biję się zbyt z myślami
Nadto je sobie wyjaśniam
Albowiem nie mam nadziei zwrotu i zmian
Zwól, by starczyło tych słów
I że co stało się, nie może być powtarzane
Niechże nie będzie nadto ciężkim sąd nad nami
Albowiem skrzydła te nie są już skrzydła do latań
A tylko jak wachlarze biją powietrze
Które już teraz jest na wskroś rozrzedzone i suche
Rzadsze i suchsze od woli
Naucz nas dbać i nie dbać
Naucz nas milczeć.
Módl się za nas grzeszników teraz i w godzinę śmierci
Módl się za nas teraz i w godzinę śmierci.
II
Pani, pod drzewem jałowca siedziały trzy białe lamparty
W chłodzie dnia, do sytości się nażarłszy
Na nogach mam serce wątrobę i to co się mieści
W pustej jamie czaszki. I Bóg rzekł
Czy mają kości te żyć? czy mają
Żyć te kości? I to co się mieści
W kościach (już suchych) rzekło grzechocące:
Gwoli dobroci tej Pani
I łaskawości jej temu, że
Oddaję cześć Dziewicy w rozmyślaniach,
Jasnością lśnimy. A ja, tutaj ukryty
Oddaję czyny zapomnieniu, miłość mą
Potomstwu pustyń i owocom dyni.
I to właśnie ocuca
Wnętrzności moje włókna oczu niestrawne ochłapy
Którymi gardzą lamparty. Odeszła Pani
W białej szacie, by rozmyślać, w białej szacie.
Niech biel kości pokutuje aż do niepamięci.
Życia w nich nie znajdziesz. Jak mnie przebaczono
Bo pragnę przebaczenia, tak i ja nie pomnę
W to wdałym, celu tego chciwym. I Bóg rzekł
Proroctwo w stronę wiatru, do wiatru tylko, bo jeden
Wiatr posłucha. I kości śpiewały grzechocące
Na modłę pasikonika tak mówiące
O Pani milczeń
W strapieniu cicha
Nienaruszona w rozdarciu
Różo pamięci
Różo przebaczeń
Wyczerpana a życie dająca
W udręczeniu spokój
Ta jedna Róża
Ogrodem stała się
Gdzie kres wszelkiej miłości
Gaśnie tortura
Miłości bez nasyceń
Tortura głębsza
Miłosnych zaspokojeń
Kresie bezkresnej
Wędrówki w próżnię
Rozwiązanie wszystkiego
Czemu brak rozwiązania
Mowo bezsłowna i
Słowo bezmowne
Chwała Macierzy
Za Ogród-kres
Wszelkiej miłości.
Pod drzewem jałowcowym śpiewały kości rozproszone a lśniące
Dobrze nam tak, żeśmy rozproszone, mało sobie czyniłyśmy dobrego
Pod byle drzewem w wystudły dzień na ławce piasku
Zapominamy siebie same i siebie nawzajem, pojednane
W ciszy pustyni. Oto jest kraj o który
Będziecie los miotali. Ale nic cząstka i nic całość
Nie znaczącą. Oto jest kraj. Oto jest nasze dziedzictwo.
III
Na pierwszym skręcie drugiej schodowej klatki
Odwróciłem się i widzę w dole
Ten sam kształt skręcony na poręczy
Skryty w parach w cuchnącym powietrzu
Z diabłem schodów szamocący się z noszącym
Oszukańczą maskę i nadziei i rozpaczy.
Na drugim skręcie drugiej schodowej klatki
Zostawiłem ich splecionych, toczących się w dół;
Już nie było więcej twarzy, schody ciemne,
W zaciekach, w dziurach, jak starca usta olśnione, ruina,
Lub też jak zębata gardziel starego rekina.
Na pierwszym skręcie trzeciej schodowej klatki
Był wyziernik wypaczony, wzdęty na kształt figi
A poza nim kwiecie głogu i scena pasterska
Tęga postać przystrojona w bławat i zielenie
Czarowała czas majowy na antycznym flecie.
Zwiane włosy słodkie są, ciemne włsoy zwiane na usta,
Bez i ciemne włosy;
Oderwanie się, muzyka fletu, przestanki i kroki myśłi
w górę trzeciej klatki schodów
Zamierają, więdną; siła nad miarę i nadziei i rozpaczy
Wspina się na trzecie schody.
Panie, nie jestem godzien
Panie, nie jestem godzien
ale rzeknij tylko słowo.
IV
Kto stopę kładł pomiędzy dwa fijołki
Kto stąpał między
Bujności różne zieleni różnorakiej
Idący w bieli, w błękicie, w kolorach Marii,
Mówiący rzeczy codzienne
W jednej niewiedzy i wiedzy wiecznego bólu
Kto wszedł pomiędzy innych, gdy stąpali,
Kto wzmocnił potem strumień studiom i źródła
orzeźwił.
Ochłodził suchą skałę i piach ustalił
W pawim kolorze ostróżki, kolorze Marii,
Sovegna vos
Oto lata, które idą pośród, znoszące
Precz piszczałki i gęśle, przywracające
Tego, co stąpa w czasie między snem i ocknieniem,
brzemienne
Białe światło w fałdach, nasunięte na nią, w fałdach.
Nowe lata idą, przywracając
Z krańca w kraniec jasną chmurę łez, przywracając
Z nowym wierszem starożytny rym. Odkupują
Czas. Odkupują
Nieczytaną wizję w śnie wznioślejszym
Gdy w klejnotach jednorożce wloką mimo mary pozłacane.
Milcząca siostra w biało-błękitnym zawoju
Stojąc wśród cisów za bożkiem tego ogrojca,
Którego flet – bez tchu, z westchnieniem chyli głowę -
bez słowa
I tylko źródło zbiło i ptaki zniżyły śpiew
Odkup nam czas, odzyszcz marzenie
Niesłyszanego słowa, nierzeczonego znak
Aż wiatr wykołysał z cisu tysiąc szeptów
I po tym nasze wygnanie.
V
Gdy już zagubiono słowo zagubione, gdy już rozmieniono
słowo rozmienione
A niesłyszanego, nierzeczonego
Słowa nie rzecze się i nie słucha;
Przecież istnieje to nierzeczone, to Słowo niewysłuchane,
Słowo bez kształtu słownego, Słowo wewnątrz
Świata i dla świata;
I zapaliło się światło w ciemności i
Światu wbrew nieuładzony świat wirował jeszcze
Wokół jądra niemego Słowa.
Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił?
Gdzie znaleźć słowo to, gdzie słowo to
Oddźwięczy? Nie tu, nie dostaje tu ciszy
Ani na morzu, ani na wyspach, ani
Na lądzie stałym, nie na pustyni, nie na mokradłach,
Bowiem dla tych co idą w ciemności
Tak w porze dnia, jak porą nocy
Nie ma prawego czasu, prawego miejsca
Braknie wersetu łaski dla unikających oblicza
Nie masz pory na radość dla tych, co idą wśród wrzasku,
głosowi przecząc
Czy będzie siostra w zawoju modlić się
Za tych, co idą w ciemności, co wybierają Cię i Ci przeczą, za tych
Których sprzeczności rozdzierają między porą a porą,
czasem a czasem, między
Godziną dwoistą, dwojakim słowem, władzą dwojaką, za czekających
W ciemności? Czy będzie siostra w zawoju modlić się
Za dzieci u bram
Które precz odejść nie chcą a nie mogą się modlić:
Modlić się za wybór czyniących choć przeczą?
Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił?
Czy będzie siostra w zawoju między smukłymi
Drzewami cisu za tych się modlić co ją ranią
I w przerażeniu trwają a nie umieją się poddać
I wyznają przed światem a przeczą między skałami
Najostatniejszej pustyni ostatnich skał o barwie kobaltu
Pustyni wewnątrz ogrojca ogrojca na pustyni
Suchości, aż z ust wyrzucą zeschłe ziarno jabłoni?
Ludu mój!
VI
Jakkolwiek nie mam nadziei na zwrot i zmianę
Jakkolwiek nie mam nadziei
Jakkolwiek nie mam nadziei zmian
Wstecz do wahań, czy wybrać stratę li też zysk
W tym krótkim przejściu, gdzie tropem tną sny
Półbrzask narodzin po śmierć, snów dziedzinę
(Błogosław ojcze) choć nie chcę zjędrnienia tych życzeń
Z okien szerokich po granitowy wał
Białe żagle wciąż ku morzu płyną w morze płynąc
Skrzydła niezbite
A drętwe serce pręży się a roście
W straconym bzie straconych mórz głosie
I duch omdlały bieży aby powstać
O różdżkę złotą zgubiony mórz zapach
Odzyskać spieszy
Przepiórczy krzyk, kołujący siewczy
I oko ślepe odsłoni
Szereg form pustych we wrotach z kłów słoni
A węch podejmie słony dech piaszczystych gleb
Oto czas starć: pasują się narodziny i śmierć
Ustroń, gdzie trop swój przecięły trzy sny
Pośród skał kobaltowych
Ale gdy z cisu odpływają stracone głosy
By odszumiał, niech inny cis wiatr potrąci.
Siostro błogosławiona, matko święta, duchu krynicy,
duszo ogrojca,
Nie dopuść, byśmy z siebie drwili fałszami
naucz nas dbać i nie dbać
Ucz nas milczenia
Nawet pośród tych skał
Pokój nasz w Jego chceniach
I nawet pośród tych skał
Siostro, matko
I duchu rzeki, ożywiająca morze
nie zwól, bym został odłączony
I niech do Ciebie płacz mój dotrze!
tłum. Jerzy Niemojowski
*Jerzy Niemojowski (1918-1989) – poeta i tłumacz, studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim i ekonomię na Uniwersytecie Londyńskim. Ukończył Szkołę Handlu Zagranicznego w Londynie. Debiutował jako poeta w 1938 roku na łamach prasy literackiej. W czasie II wojny światowej więziony był w obozach koncentracyjnych. Od 1947 roku przebywał w Londynie na emigracji. Tłumaczył literaturę anglosaską, m. in. T. S. Eliota i E. Pounda oraz iberoamerykańską.Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 09.03.11 o godzinie 21:10