konto usunięte
Temat: Alimenty - jak to się w sumie ustala...?
Podpowiedzcie coś, bo zdurniałam... Sytuacja:Małżeństwo po rozwodzie, jedno dziecko, obecnie 6 lat.
Dwa lata temu zasądzone alimenty w wysokości 350zł/m-c, w tej chwili matka wniosła o dwukrotne podwyższenie tej kwoty.
Oficjalnie matka zarabia dorywczo 200zł/m-c (faktycznie znacznie więcej, ale nie do udowodnienia praktycznie). Ojciec niecałe 3.000zł/m-c brutto (etat).
Podobno w momencie pójścia dziecka do zerówki koszty jego utrzymania wzrosły dwukrotnie - faktycznie tak się to przyjmuje...?
Dodatkowo, do zarobków ojca z ostatnich 6 m-cy wliczono jednorazowe premie oraz również jednorazowe wyrównanie, tak że łącznie wyszła średnia ok. 5.000zł - co jest bzdurą przecież, bo "jednorazowe" niejako z definicji wypłacane są tylko RAZ.
Pytania...:
1. Faktycznie do średniej zarobków wlicza się też jednorazowe przychody, o których wiadomo, że w kolejnych miesiącach ich nie będzie?
2. Rzeczywiście przyjmuje się, że dziecko idące do zerówki zaczyna kosztować 2x więcej? Ojciec do wyprawki, ciuchów i całej reszty zakupów połowę dokłada, jakie więc koszta rosną...?
3. To nie jest aby tak, że na dziecko rodzice mają się składać po połowie? Matka oficjalnie dołożyć może max. te 200zł, które deklaruje że dorabia - skąd więc te 700 od strony ojca?
4. Jakie są ogólnie szanse na opiekę naprzemienną w tym kraju, jeśli matka niekoniecznie się zgadza, bo zrobiła sobie z alimentów źródło przychodu "na waciki"?
Będę wdzięczna za wszelkie sugestie co z takim fantem zrobić. Nie chodzi bynajmniej o to, żeby dziecko nie miało - tylko o to, żeby nie była to kwota "przyklepana sądownie", bo efekt będzie taki, że więcej pójdzie przelewem, a ojciec i tak będzie dziecku dalej ciuchy i rzeczy do szkoły musiał kupować, bo matka się nie dokłada albo idzie po najtańszych, tandetnych i rozsypujących się po miesiącu...