Temat: Narodziny w garniturze od Armaniego
Andrzej-Ludwik Włoszczyński:
Janie, nieco nabzdyczyłeś się na mnie, może i słusznie z twojego oglądu, z mojego nie.
A skąd. Nie muszę się na Ciebie gniewać, żeby się z Tobą nie zgadzać.
>Piszę o prostej relacji o której wspomniał Mariusz znad książek, dualizmie podejścia. Racja że
możemy tu rozmawiać używając terminologii Fleischera, ale problem w tym że to nie forum akademickie i zaglądają tu także owi mali i nieobeznani z terminologią.
Jeśli dobrze rozumiem, to "terminologia Fleischera" to pojęcia: Corporate Identity, Corporate Design, Public Relations. Są to nazwy znane i dość łatwo przetłumaczalne. Dodatkowo, sa one zgodne z tym, jak się te rzeczy nazywa na świecie. Ciężko też o dobre jakościowo i łatwo zapamiętywalne odpowiedniki. Instytucjonalna tożsamość, instytucjonalne wzornictwo, relacje publiczne - to jest dopiero niestrawne. Acha, moglibyśmy też ustalić, co ma odstraszać tych "małych, nieobeznanych"-obcobrzmiące nazwy ? Łatwiejsze nie będą, a spłycanie tematu do czego prowadzi, każdy widzi.
Terminologia rzecz w teorii ważna, nie przeczę, ale, mnie interesuje nie teoria a jej przełożenie na praktykę dlatego piję cały czas do używania języka zrozumiałego nie tylko dla nas wewnętrznie.
Piszesz tak, jakby praktykowanie bliżej nieokreślonych czynności stało w konflikcie z nazywaniem Corporate Identity po imieniu. Nie rozumiem, mówię bez złośliwości. Zajmujemy się CI, interesujemy się CI i nagle mamy o tym nie mówić/nazywać to inaczej, bo ktoś wejdzie i nie zrozumie. Przejdźmy do konkretów:czego mamy nie pisać, albo co mamy jak nazywać.
Mówisz że klient poszukuje fachowca operującego terminami dla niego niezrozumialymi?
Nie, nigdzie tak nie napisałem. Opowiadałem o swoich doświadczeniach-ze mną nikt się nie cacka, dopóki nie poproszę o wytłumaczenie. I ja to rozumiem, oni podejrzewają, że ja się mogę znać, więc nie tłumaczą mi jak laikowi, dopóki nie wyjdzie, że nim jestem. Za minutę już ogarniam, o czym się do mnie mówi i jest ok. Tutaj tak samo-tłumaczyłem kilku klientom, co to jest CI, czy-jak oni wolą to nazywać-kreowanie wizerunku i złapali. Istotę CI można od biedy streścić w dwóch prostych, żołnierskich zdaniach.
ejże, ja mam dokładnie inne doświadczenie,potrzebuje kogoś kto nie tylko zrobi ale wytłumaczy i pomoże zrozumieć, uporządkować.
Pisałem-ja potrafie poprosić o pomoc i potrafię jej w tym zakresie, w jakim się znam, również jej udzielić.
Pisałem kiedyś, na moim blogu, ohermetycznym języku, którym się blebla dla oczadzenia klienta. Tak, tak dla oczadzenia, a nie wyjaśnienia. Prawidłowość nazywania rzeczy mówisz, ok prawidłowość jaka i dla kogo skoro nie do końca poszczególne teorie definiują tak samo to samo.
Dlatego właśnie ja staram się podawać źródło, z którego czerpię. Od innych nie mogę się doprosić, ale piszę wyraźnie co jest z Herbsta, a co z Blacka. Jak coś jest moje, też staram się to podkreślać. Poza tym, kiedy dwóch badaczy spiera się np. o ciągłość Corporate Identity, to przecież nie kwestionują jego istnienia. Znasz przecież podejście publiczności do kwestii logo/logotyp. Czy powszechna rozbieżność w używaniu tych nazw jest powodem, aby "do wyjaśnienia" ich nie stosować ?
Jeżeli CI jest tym wszystkim co dotąd napisaliście, to to kosmos dla klienta.
Yyy...Dlaczego ? Co jest wg Ciebie trudne do ogarnięcia ? Wg mnie można to wytłumaczyć, na przykładzie dowolnej firmy, w 2 minuty z zegarkiem na ręku.
Inna sprawa że klient wogóle nie musi wiedzieć o corporate identity a jednocześnie precyzyjnie realizować jej cele.
Mało realne, ze względu na definicję właśnie. CI to stały proces pracy nad wizerunkiem firmy. Określone komunikaty muszą być regularnie przenoszone wieloma kanałami. To, że niemiła baba z kiosku powie Ci raz "dzien dobry" nie zmieni wizerunku jej firmy w Twoich oczach. Nie wiedząc o CI mozna uprawiać technikę "pojedynczych strzałów"-zrobić logo, za rok pomalowac ściany, za 3 lata ankietkę wśród klientów. Po prostu bez tej wiedzy firma raczej nie opracuje sobie długofalowej strategii i w związku z tym zaniedba którys z aspektów komunikacji, zapomni, później zmieni, etc.
To co mówisz - "da się w małej firmie zastosować CI", ja mogę skonkludować pytaniem po co?
Żeby odróżniać się od konkurencji, trwale budzić pozytywne skojarzenia, zwiekszać swój prestiż i reputację, mieć poparcie lokalnych środowisk, zwiększać motywację pracowników, itd., itp.
dlatego że w każdej małej czy dużej jakieś elementy tego CI, nienazwane tak, już funkcjonują, dojdą nowe, można opracować kompletnie nowe strategie i wogóle nie używać hasła CI.
Ale elementy, pozbawione wspólnego dla siebie kontekstu, nie stanowią zakładanej całości. Szprycha z kierownicą nie tworzą roweru.
Czym innym jet akademicka teoretyczna klasyfikacja, w której to istotne, a czym innym praktyka w której istotny jest efekt a nie etykiety.
Cały czas piszesz tak, jakbyś negował nie istnienie/zasadność CI tylko używanie tego w praktyce. Dziwne.
Może po prostu uważasz, że to takie bajdurzenie. Twoje prawo. Ja podepnę się pod Twoją definicję praktyki. Jeśli liczą się efekty, to najpierw trzeba zdefiniować cele, a później zmierzyć stopień ich realizacji. Tymczasem kiedy my nie mówimy o niczym innym, jak o wyznaczaniu celów, konsekwentnej realizacji i badaniu efektów, Ty krzyczysz, że to akademickie, a klient tego nie rozumie/nie potrzebuje. No więc po raz kolejny proszę o konkret-co z CI nie sprawdza się w praktyce, jakie etykiety nie są w niej istotne.
Jeżeli z jednej strony piszcie, szkoła wrocławska, o wielim systemie corporate identity, analizach i innych rzeczach, a z drugiej o tym że każdy element, jaki dzieje się w firmie, to element CI to ja się zgadzam, ale podchodząc do małej firmy nie jest istotne, na początek, jak wielki to system, a jedynie jakie elementy potrzebne są u wejścia.
No to jesteśmy w domu. O tym pisałem od samego początku-CI ma wiele narzędzi, ale nie musisz wykorzystywać wszystkich. Grunt, żebyś przemyślał (a najlepiej-także zbadał), które Ci się przydadzą, a które nie.
No chyba że chodzi o postraszenie i zobrazowanie jaką kasę musi mieć na początek do wywalenia.
Czuję obowiązek przypomnienia, że o wielkich sumach za CI nie pisał nikt z WSCI (skoro tak chcesz nas nazywać). Ostatnio wręcz zapytałem Ciebie, o jakiego rzędu sumach myślisz. I mogę mówić tylko za siebie, ale klienci się CI nie boją. Rzecz w tym, żeby nie wymieniać całej listy dostępnych zagrywek, tylko powiedzieć ogólnie, nad czym CI pracuje, a tych płaszczyzn jest mniej więcej 3 sztuki. Można od razu szyć na miarę i mówić co ew. wg nas mogłoby się przydać/sprawdzić. Byłem wczoraj na dwóch żenujących prezentacjach o PR w biznesie i to, co usłyszałem na temat dostosowywania web 2.0 do PR, na pewno nie ejst tym, co chciałbym zaproponować klientowi, który prowadzi ubojnię, magiel, warzywniak, czy sklep papierniczy.
Ręczę że i tak jej nie wywali przerażony obojętniejak szumnie nazwiesz teorię.
Ale czym przerażony ? Że mu powiem, że warto byłoby przeprowadzić badania, które powiedzą, jak jego firma jest postrzegana ? A później zaproponuję rozwiązania problemów, które on REALNIE posiada ? Robisz z nas rycerzy "Ni" z Monty Pythona, gdzie zamiast "Ni" straszymy adwersarzy hasłem "CI".
Co do Fleischera mam jedno ale, jak do kogoś kto zajmuje się komunikacją, w swojej książce komunikuje się li tylko z teoretykami i nikim więcej, a zmieniając język na bardziej popularnonaukowy zrobiłby dużo więcej.
Książka jest tłumaczona; jak sądzę w rodzimym języku była pisana dość luźnym językiem, a została przetłumaczona "na przebój". Jedni tłumaczą "acceleration" jako przyspieszenie, inni jako akcelerację. Tłumaczenie "CI.PR" to ta druga szkoła translacji, niestety.
Rynek nie potrzebuje dysertacji naukowych a poradników i jest na to ogromnie chłonny.
Podobnie jak rynek nie potrzebuje lektur a streszczeń, żeby dzieci się nie stresowały. Mówię za siebie: w tej książce nie ma zbyt wielu porad, to nie jest "jak zostac Olinsem w weekend" ani "12525 sposobów na dobre CI" i dlatego tę knigę cenię. W sposób poradnikowy można jedynie sprzedawać case'y do bezmyślnego kopiowania. Tak się nie da. Zamiast tego, masz wyłożone fundamenty wiedzy o CI. Znając je, możesz później robić je sam, nie będąc skażonym case'ami ("zróbmy tak, Danone tak zrobił, więc pewnie tak trzeba"), a jednocześnie wiedząc, jak się do tego zabrać, jak to zmierzyć, itp.
Inna sprawa to brak korekty po tłumaczeniu na polski - przyznasz że "designingowanie" w poważnej publikacji sprowadza temat do parodii.
Wiesz, to jest literówka akurat. Nie wiem, czy w związku z tym to parodia, czy nie. Ostatecznie mi, mimo tłumaczenia, literówek i tego, że Fleischer mówi pół na pół góralszczyzną zmiksowaną z gwarą śląską, udało mi sie z tego wiele zrozumieć. Polski rynek nie oferuje mi żadnej znaczącej alternatywy w zdobywaniu wiedzy na ten temat. Prasa jest na żenującym poziomie, działalność stowarzyszeń to śmiech na sali, broni się jakoś książka Krystyny Wójcik o PR i jednego z członków loży o identyfikacji wizualnej, ale o całościowym CI-nic. Acha, są jeszcze magiczne kursy za 3-4k złotych, gdzie w 2 dni nauczą wszystkiego, włącznie z zasadami projektowania i obsługą Corela/AI. Całość "kończy się zaprojektowaniem profesjonalnego logotypu". To jest parodia, Andrzeju.