Adam
Kuta
Student, Uniwersytet
Warszawski
Temat: Moja historia - prośba o poradę
Cześć,Chciałbym podzielić się swoją historią i poprosić Was o opinie w tej sprawie. Czytałem ostatnio dużo o psychologii i w zasadzie jestem świadomy co mi dolega - prokrastynacja, brak koncetracji, niska samoocena, niecierpliwość, impotencja, brak skupienia na "tu i teraz", przechodzenie z manii w depresje, ale chciałbym, żeby ktoś ocenił to "na chłodno". Opiszę wszystko szczerze i bez owijania w bawełnę, bo chyba tylko ta ma to sens.
Wychowywałem się w rodzinie, w której to matka poprosiła ojca "o rękę". Nie mieli za sobą wcześniejszych związków.
Pamiętam siebie jako wesołego dzieciaka, pełnego energii, zawsze robiącego wszystko od razu, prace domowe robiłem w piątek, jak dostawałem jakieś pieniądze od rodziców to zawsze je oszczędzałem.
Rodzice i starsza siostra śmiali się, że jestem skąpiradło. Ojciec mówił, że czasem nie warto robić wszystko od razu, bo czasem okazuje się, że czegoś nie trzeba było robić.
W tych czasach (kilkanaście lat temu) ojciec robił karierę w korporacji. Pracował po 10-11 godzin na dobę, soboty też często spędzał w biurze. Mówił, że ojcowie innych dzieci mają czas, ale co z tego jak nie mogą nic kupić. Faktycznie, zawsze miałem dużo zabawek, ale mama trzymała mnie w domu, kontakt z rówieśnikami miałem w szkole. Biła mnie po głowie, gdy miałem zagięte rogi w zeszytach, wyzywała od gówien, gdy zaplamiłem ubranie. Codziennie słyszałem, że dzieci innych rodziców są lepsze (szczególnie dzieci koleżanek z pracy, nie widziała nawet ich dzieci, wystarczyło jej to, że jej koleżanki opowiadały historie o osiągnięciach ich dzieci), a inne dzieci mają potwornych rodziców. Słyszeliśmy, że mamy wyjątkowe szczęście i nigdy w życiu nie będzie nam tak dobrze jak u rodziców. Wszyscy dorośli w moim otoczeniu powtarzali, że dzieciństwo to najlepszy okres w życiu.
Pieniędzy ojca nigdy nie zobaczyliśmy. Owszem na bieżąco wydawaliśmy dużo, ale całą resztę z jego ogromnej jak na tamte czasy pensji pochłaniała gra na instrumentach pochodnych. W końcu doszedł do długu na prawie milion złotych, z którego z trudem się wydostał i cały czas grał. Trwało to kilka lat przez które matka wielokrotnie go wyzywała na naszych oczach, czasem rano wstawałem i gdy nie skończyłem śniadania, bo nie mogłem matka darła się na mnie, że nie długo nie będziemy mieć nawet na chleb. Płakałem wtedy w samotnośći, myślałem, że jestem najgorszym dzieckiem na świecie. Widzieliśmy wielokrotnie jak matka wpadała w histerię, raz nałykała się tabletek i chciała popełnić samobójstwo, pomagaliśmy jej jako dzieciaki wymiotować nad wanną.
Matka przychodziła sprzątać mój pokój, chryste, jak tego nienawidziłem jak grzebała w moich rzeczach i nie potrafiłem jej tego wyperswadować do dziś, kiedy mam 20 pare lat. Przez te wszystkie lata co jakis czas jej powtarzalem, ze tego nie chce, a ona darla sie, ze gdyby nie ona zginelibysmy w kurzach z glodu. Kazala doceniac jedzenie i wszystko. Jadlem wiecej niz chcialem. Bylem znudzony zyciem, szybko zastosowalem sie do rad rodzicow i wydawalem wszystko co mialem, nie oszczedzalem, uczylem sie na ostatnia chwile. Mialem wyrzuty sumienia, ze jestem beznadziejnym synem dla tak wspaniałych rodziców, mimo, testów gimnazjalnych i matur zdawanych na sto procent, dwóch kierunków studiów jednocześnie i dobrych wyników, wielu konkursów, ale... tak naprawdę robiłem to wszystko, żeby powiedzieli mi wreszcie, że nie mieli racji, gdy mówili, że nie uda mi się dostać na jakąś uczelnie, czy do liceum i skończę jako tuman kopiący rowy, co słyszałem cały czas tyle, że... to nigdy nie następowało. Było co raz gorzej, matka zrzędziła, często pytałem czemu reaguje tak nerwowo, czy nie możemy czegoś na spokojnie ustalić, ale zawsze mówiła, że jak będę pracować i zarabiać pieniądze to zobaczę jak to jest, co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie i ze nawet nie bedzie ze mna dystkutowac.
Stawalem sie coraz bardziej leniwy,zmeczony,spalem gdy nie chciało mi sie spaca, jadlem gdy nie chcialo mi sie jesc, okolo 16 roku zycia zaczalem miec zaburzenia erekcji (nie mialem jej rano).
Skonczylismy dziś, bez własnego mieszkania, z jednym starym samochodem, bez oszczednosci, z ojcem nie pracującym już kilka lat z powodu depresji. Gdy zadaje sobie pytanie, czy kocham matkę, nie potrafię już szczerze powiedzieć, czy to nie jest jedynie wdzięczność za te materialne rzeczy, które mi dała, bo ciepła nigdy nie dostałem. Zawsze inni byli dla niej lepsi. Zawsze była przeraźliwie miła dla wszystkich obcych ludzi, a potem się wściekała już przy nas, że są tacy i tacy. Mówiła, że nie obchodzi ją co pomyślą inni, ale w naszym domu jedynym tematem rozmów byli inni ludzie. Dla ojca każda osoba była głupia. Każda. Każdy był idiotem i kołkiem. Nie mógł znaleźć pracy, bo szuka tylko oferty dyrektora generalnego, na którego nikt nie chce go już zatrudnić. Zawsze powtarzali mi, że czegokolwiek bym nie robił zawsze powienienem być w pierwszych 5% stawki. Ojciec zdradzał matkę, kupował im laptopy (którego nikt w rodzinie nigdy nie miał).
Wyjechałem na rok za granice na wymiane. Zmienilem sie, otworzylem sie na ludzi, byłem bardziej spontaniczny, ale przy tym miałem dobre wyniki na uczelni, szybko nauczyłem się języka. Na kilka dni przed powrotem poznałem dziewczynę. I to też strasznie ciekawy temat, że nie potrafię nigdy nawiązać relacji z dziewczyną, gdy nie ma presji czasu. Gdzieś w środku boję się, że to się nigdy nie skończy i skończe jak rodzice, a z drugiej zawsze potem żałuję. Praktycznie wszystkie relacje z dziewczynami miałem, gdy byłem gdzieś przejazdem lub na wakacjach i wszystkie szybko urywałem. Wróciłem do domu. Gdy opowiadałem, że było super matka wpadała w furię, mówiła, że jakoś tu wróciłem po pracę, i że w Polsce jest lepiej. Była straszliwie zła, że bardzo podobał mi się wyjazd. Odwiedziła mnie dziewczyna z wymiany. Osądzili ją już wcześniej, włamali się na mojego facebooka i obejrzeli zdjęcia i stwierdzili, że im się nie podoba. Gdy powiedziałem, że tak się nie robi, to z zadowoleniem matka wykrzyknęła, że wiedziała, że tak zareaguje, i że się będę denerwował i się śmiała. Gdy odwiedziła mnie dziewczyna, zamykali się w swoim pokoju i bali się wyjść. Nie byli obrażenie, oni po prostu się jej bali. Bali się, bo nie mają żadnych znajomych, nie utrzymują z nikim żadnych kontaktów towarzyskich.
Co do dziewczyny z wymiany to byla strasznie dziwna historia uczaca mnie o podejsciu do czasu, w zasadzie im blizej konca tym lepiej sie bawilismy obydwoje. To jest niesamowite, tak samo jak powroty do domu, ostatnie dni pobytu gdzies, ale zawsze gdy wiem, ze cos sie konczy jest to najlepiej spedzany czas w zyciu. Tylko wtedy schodzi ze mnie ta presja: "a może teraz zrobię to, a może tamto, ale czemu ja odpoczywam skoro jeszcze trzeba zrobić to i to i to" i tak naprawdę nigdy nie odpoczywam. Co ciekawe problem moje impotencji został rozwiązany, ale gdy dziewczyna wyjechała, znów powrócił. Cóż kontakt się urywał, z początku zająłem się swoim życiem, wychodziłem mnóstwo z ludźmi, organizowałem spotkania, ale powoli traciłem zapał i spadałem w otchłań depresji, która pochłonęła mnie zupełnie, gdy wróciłem na uczelnie do studiowania rzeczy, które już tak naprawdę mnie nudzą, z ludźmi, których zawsze uważałem za nudziarzy i nie łaczyło mnie z nimi nic. Nie mogłem usiedzieć w miejscu, ani myśleć nad czymś konkretnym, myśli latały mi same po głowie. Były dni, że nie wytrzymywałem, musiałem wziąć dwadzieścia kartek i zapisać je w pośpiechu tym co siedzi mi w głowie, żeby choć trochę mi ulżyło.
Kupiłem bilet na 3 dni w przed nie mówiąc nic nikomu. Spakowałem walizkę, uprzedziłem 3 znajomych, rodzicom zostawiłem list, gdzie przeprosiłem, że nie uprzedziłem, ale muszę pozbierać swoje myśli, nauczyć się sam podejmować decyzję i że odezwę się kiedy będę gotowy, żeby to uszanowali i zaczekali aż sie odezwę.
Pojechałem tylko z ta walizką i majac troche pieniedzy nie zalatwifszy nic. Mimo to, gdy byłem na lotnisku to było niesamowite, gdy przekroczyłem już bramki i wiedziałem, że nie ma powrotu to było uczucie tak wolnej głowy, że poczułem się jakbym był dzieciakiem. Paradoksalnie w sytuacji, w której normlana osoba martwiła by się o to gdzie będzie spać, co jeść i jak zarobi pieniądze jak wreszcie byłem spokojny, wiedziałem, że nigdzie się nie śpieszę, że póki co mam wejść do samolotu i nie myślec o niczym. Dostałem erekcji jakbym był 13 nastolatkiem, boję się trochę siebie gdy o tym teraz myślę.
Spędziłem pierwsze dwa tygodnie u różnych znajomych. To było niesamowite. Jadłem prawie wcale, ale cieszyłem się wtedy ze wszystkiego co jadłem, kładałem się spać, gdy naprawde byłem zmęczony, ale spałem głęboki snem jak nigdy. Codziennie roznosiłem CV do róznych miejsc, codziennie zbierałem jakieś informacją z kimś rozmawiałem, poznawałem nowe możliwości.
Zdecydowałem się po raz pierwszy w życiu zajrzeć do poradników podrywania kobiet, wstydziłem się tego, bo zawsze tym gardziłem i twierdziłem, że trzeba być naturalnym, ale chciałem sobie w końcu pomóc. Kompletnie przewartościowało to moje życie i podejście do kobiet. Zwróciłem uwagę na to, że większość z tych oczywistych rzeczy dotyczących mowy ciała i psychologii zachowań gdzieś zawsze tkwiła w mojej głowie, ale nigdy tego nie używałem, bo to oszustwo. W zasadzie odwróciło to moje życie, gdy zawsze zastanawiałem się co jest ze mną nie tak, a recytując proste wyuczone schematy o reinkarnacji, karmie, grach psychologicznych i wróżeniu z dłoni, większości młodych, wolnych dziewczyn świecą się oczy i zaczynają same Cię dotykać. To w zasadzie kompletnie zatrząsnęło moim systemem wartośći. Przychodziły momenty, że chciałem wrócić, nie myśleć o tym, ale już nie potrafiłem... wiedziałem, że jeśli mowa ciała kobiety jest zdystansowana to nawet jak mi zależy też mam się zydstansować, wiedziałem, że rozmowę mam zaczynać z inną osoba i ignorować dziewczynę, czytałem kiedy są zainteresowane, a kiedy nie i kiedy w momentach, gdy miałem dość chciałem o tym nie myśleć to... nie mogłem, bo za odstępstwo od reguły byłem karany utratą zainteresowania. Jednym słowem wstrząsnął mną fakt, że im mniej mi zależy tym lepiej mi wychodzi, zauważyłem, że tak też jest w sporcie i innych rzeczach. Pomogło mi to też w rozmowach o praktyki na uczelni, nauczyłem się jak robić dobre pierwsze wrażenie.
Znalazłem praktyką na uczelnie, oprócz tego daje korepetycję z różnych rzeczy, biorę udział jako aktor w przedstawieniu, bo udało mi się przejść casting, mimo, że nigdy tego nie robiłem i całe życie siedziałem przed komputerem, poznaje dziewczyny, jakoś powoli wraca mi erekcja, ale... potrzebuję co raz to większych i większych emocji. Jestem znudzony życiem.
I po okresie tej manii przyszedł okres załamania. Pytam siebie po co, w zasadzie stwierdzam, że cokolwiek bym nie zrobił będzie to bez sensu. Jestem nauczony myśleć, że jeśli jest dobrze to kiedyś będzie źle, wtedy kiedy jest dobrze, natomiast nie myśleć odwrotnie, gdy jest źle tylko się załamywać.
Na kolejnych próbach co raz słabiej mi idzie. Jestem znudzony, bo o tym myśle, bo nie jest to dla mnie wyzwanie. Gdy czytam tekst po raz pierwszy czytam go lepiej, niż gdy znam go na pamięć.
Próbowałem kilku praktyk NLP na pozytywne podejście, efekty są niesamowite, jestem po prostu inną osobą, ale... na krótki czas. Podobnie w teatrze podczas jednej z próbo dyrektorak powiedziała, żebym spróbował recytując tekst przesuwać ludzi z jednego roku sceny w drugi, a koledzy mieli się ze mną droczyć. To było niesamowite, robiąc dwie rzeczy na raza, recytowałem tekst po prostu innym głosem, wszyscy byli zdziwieni. Gdy nie myślę o wyniku wszystko wychodzi mi lepiej i nie wiem czemu tak jest. Nie wiem czemu nie potrafię robić czegoś dla przyjemności i często wyborażam sobie sytuację, w której udaje mi się założyć firmę i odnieść sukces, ale nie dlatego, że to mój sukces, ale widzę oczym wyobraźni, że rodzice, którzy straszą mnie samobójstwem jak nie wrócę do domu przyznają mi rację. Widzę jak inni mnie szanują i podziwiają, wiem, że te chore, ale chce, żeby ludzie mi zazdrościli. Nie chce pieniędzy dla pieniędzy. Szukam chyba mocnych emocji i akceptacji siebie. Wszystko co robię prowadzi do obrazka w głowie, gdzie inni ludzie mi gratulują. Rzadko kiedy potrafie czerpać przyjemnośc z tu i teraz, ciągle gdzieś gonię, nie potrafie się skupić, zawsze gdy gdzieś idę, uprawiam sport myślę o czymś, nie ma chwili bym nie myślał o czymś. Zawsze mam pełną głowę. Poza chwilami gdy korzystam z niektórych technik NLP, wtedy potrafię cieszyć się jedną żelką jedzoną 5 minut. Ale nie potrafię się długo oszukiwać jedną techniką.
Pytam się siebie non stop po co mam coś robić. Kompletnie pogubiłem się, gdzie jest granica między dobrem, a złem. Widzę, że ludzie w zasadzie są jak zwierzęta i popadam w relatywizm moralny. Wiem, że najlepiej byłoby nad tym nie myśleć, ale nie mogę się powstrzymać. Często się relakasuje lub jestem wesoły i pytam się: ale czemu jesteś taki wesoły? i smutnieje, nie mogę się zrelaksować i odprężyć. Znów mam napięte ciało. Zrozumiałem, że problem leżey we mnie, że ciągle gdzieś gonię, jestem niecierpliwy, nie potrafię żyć chwilą i nie potrafię się zdecydować. Czasem udaje mi się opróżnić głowę i w ogóle nie myśleć, nie wiem jak to określić, ale jednocześnie nie myślę nad niczym i daję się ponieść, idę przez miasto i nie myślę nad tym którą ulicę wybieram i co robię i wtedy zawsze kogoś poznaję, trafiam na jakąś ciekawą okazje, itd. ale w końcu boję dać się ponieść, bo boję się, że zrobię coś strasznego.
Chciałbym, żeby ktoś mi doradził jak pracować nad sobą, czy jestem chory, czy potrzebuję pomocy specjalisty, może jakiś leków.
Pozdrawiam!