Tomasz Paweł Sadownik

Tomasz Paweł Sadownik wolne zawody -
prawnik, artysta

Temat: lekcje u prof. Stanislawy Marciniak-Gowarzewskiej i moje...

Witam serdecznie wszystkich członków grupy :)
Cieszy mnie, że i na tym forum zaistniał ten przedmiot.
Po pierwsze pozwólcie, że wywoałny nieco do tablicy opowiem o moich wrażeniach z lekcji z Panią Profesor.
Będę mówił wyłącznie w moim imieniu :)
Dla mnie Pani Profesor była kimś absolutnie wyjątkowym. Wspaniałym pedagogiem, jednym z niewielu, których nie obchodziły zaszczyty i papiery, interesowała ją tylko i wyłacznie pedagogika. Nauczanie było zresztą jej ogromną pasją i, jak wielokrotnie powtarzała, sprawiało, że czuła się młodsza przebywając ze studentami.
Nie ukrywam, że bywała bardzo trudnym pedagogiem - mam na mysli to, że trzeba się było wykazać końskim zdrowiem i ogromną odpornością psychiczną, bo był to pedagog, który nie odpuścił ani jednego dźwięku, a utwór bywał przerwany zanim się zaczął, bo wg niej źle wzięło się oddech. "Najtrudniejsze" były lekcje, które czasami odbywalismy w domu, zamiast na uczelni, bowiem Pani Profesor nie patrzyła wtedy na zegarek, lekcja mogła trwac i dwie godziny i potem człowiek wychodził z niej ledwo żywy, ale takie zmęczenie było jednym z cudowniejszych dla mnie doznań :):):):)
Bardzo mi jej brakuje. Ale każdy z nas kiedyś musi stać się samodzielny :)

Co do moich poglądów na spiew :)
Otóż nigdy nie toczyłem z Panią Profesor tak poważnych dyskusji o oddechu - czy też mowiąc już po imieniu "Appoggio". Zapewne wynikało to z faktu, że jako oboista (8 lat gry) z oddechem nie miałem zasadniczo żadnych problemów. Niemniej z mojej praktyki pedagogicznej powiem, że ten probelm nie dotyczy wyłącznie czy przeważnie kobiet. Niestety mężczyźni chyba rownie często mają z tym problem. Najważniejsza trudność tkwi właściwie już w samym nazewnictwie. Tłumacząc "appoggiare" z wloskiego, często mowi się jako o podparciu. Ja wole używac terminu oparcie - takie bowiem podejście nie powoduje forsowania i bardzo fizycznego, siłowego śpiewania. Generalnie próbuje się tłumaczyc to zjawisko dwojako - jak tzw. oddychanie brzuszne (belly breathing - szczególne popularne w Niemczech i dawniej w USA, również w Polsce), albo właśnie "appoggio", które opisuje dobry oddech wokalny, jako antagonistyczne działanie mięśni wdechowych i wydechowych, do których należą mięśnie międzyżebrowe, mięśnie ściany brzucha i wreszcie oslawiona przepona.

Jak chodzi o odczucie śpiewania na maskę - jest to jedna z tych rzeczy, których właściwie nie da się wprost zastosowac do każdego, bowiem każdy jest indywidualną jednostką i odczuwa prawidłowe umiejscowenie dźwięku (l'imposto; l'impostazione, sound placement)w swoisty sposób. To moze być z boku, z tyłu, czasami w inneych częściach ciała niż głowa. Gdy zaczynam z uczniem pracę, raczej wolę doprowadzić do prawidłowego brzmienia, a potem pytam o to, co czuje w danej chwili i każę zapamiętać takie czy inne odczucia. Z tym zresztą tak naprawdę wiąże się l'imposto - to nie tylko umiejscowienie dźwięku w rezonatorach (to jedynie jeden składnik dobrego śpiewu odpowiadający za kolor - timbre - oraz nośność, wybrzmiewanie głosu), ale cały proces tworzenia dźwięku w ciele śpiewaka i to jeszcze zanim wydobędzie dźwięk (Amerykańskie podręczniki wdzięcznie nazywają to "prephonatory tuning").
Atak na dźwięk, co za tym idzie artykulacja, to sprawa krtani i stopnia i sposobu zwierania strun glosowych. Zależne jest to zarówno od tego, jak używamy krtani, ale również jak oddychamy, a ponad wszystko - jak te dwa elementy są ze sobą zestrojone w czasie.

To chyba tyle na szybko - kilka uwag wstępnych. Oczywiście wszystkie powyżej zamieszczone "poglądy" są tylko pewnym ogólnikowym zaprezentowaniem wybranych faktów lub założeń. Każdy uczeń jest inny i do każdego ucznia należy te zasady dostosować i zindywidualizować. Nic poza tym, nawet najlepsza wiedza, nie zastąpi zwyczajnie dobrego ucha profesora i zaufania ucznia. Nie wyobrażam sobie bowiem nauki czy współpracy pedagoga z uczniem, gdy ten mu nie ufa. Gdybym poczul kiedys, że nie mam porozumienia z moim uczniuem, na pewno taka współpraca by się zakończyła.
To tyl. Oczywiście moge próbować odpowiedzieć na pytania, gdyby ktoś miał do mnie takowe :)
pozdrawaim serdecznie
Tomasz Sadownik
Przemysław Ponczek

Przemysław Ponczek Inspektor, Urząd
Miejski, prawnik

Temat: lekcje u prof. Stanislawy Marciniak-Gowarzewskiej i moje...

Również bardzo serdecznie pozdrawiam członków grupy, w tym Pana Tomasza:) Bardzo się cieszę, że Ktoś zapragnął zaproponować temat poświęcony rzeczywiście wspaniałemu pedagogowi, jakim była Pani Profesor Stanisława Marciniak-Gowarzewska. Pan Tomasz pięknie o Niej napisał, a ja chciałbym uzupełnić Jego wypowiedź kilkoma słowami o Pani Profesor, takimi dla "niewtajemniczonych".

O naszej Świętej Pamięci Nauczycielce można kilka bardzo skromnych słów przeczytać na Jej płycie nagrobkowej, która znajduje się na cmentarzu w Katowicach położonym niedaleko Biblioteki Śląskiej (notabene na tym cmentarzu spoczywają również szczątki słynnego basa Metropolita Opera, Adama Didura). Czytamy tam: „prof. Stanisława Marciniak-Gowarzewska *01.01.1931-16.11.2006 Solistka Opery Śląskiej Wykładowca Akademii Muzycznej w Katowicach”. Bardzo skromne słowa, a ile się za nimi kryje!!! Wśród recenzji na temat Jej głosu można znaleźć na przykład takie słowa: „(…) Piękny, bogaty i dobrze prowadzony sopran dramatyczny,... precyzja techniczna, doświadczenie wokalne, emocjonalność śpiewu,... najwyższy kunszt wokalny,... być może Halka najlepsza w Polsce,... niewiele mamy śpiewaków o takim talencie” albo też: „głos Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej można by określić jako anielski, gdyby nie jego nasycenie uczuciem tak bardzo ludzkim, tak poruszającym – niezależnie od tego, czy wpłynęły na niego dramatyczne przeżycia kreowanej postaci operowej.” (opinia Karola Rafała Buli).
Pani Profesor urodziła się w Tarnopolu i jak sama mi opowiadała, podczas swoich dziecięcych zabaw (np. bujania się na huśtawce) śpiewała wraz ze swoją Mamą (która miała przepiękny ale nieszkolony głos) różne polskie piosenki i pieśni, w tym chyba utwory Stanisława Moniuszki? Wskutek politycznych perypetii Jej rodzina musiała z bólem serca opuścić swój dom, który wybudował Jej Tata i tak znalazła się w 1945 roku w Kędzierzynie-Koźlu, na Śląsku. Tam też znalazła swój mały kącik do śpiewania, gdy jako świeżo upieczona gimnazjalistka, pracując w miejscowych „Azotach”, występowała w zakładowym domu kultury, a mówiono już wtedy o Niej: „Słowik Azotów”. Aby rozwijać swoje zdolności pracując podjęła naukę muzyki w Gliwicach. Musiała na lekcje dojeżdżać, pokonując naprawdę uciążliwy odcinek drogi, a nauczycielkę miała bardzo wymagającą! Była to Adrianna Lenczewska (20.11.1896-15.08.1958), solistka Opery Poznańskiej i primadonna Opery Warszawskiej, profesor i dziekan Wydziału Wokalnego Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach. Ciekawy kim była ta nauczycielka ustaliłem, że była prawdopodobnie uczennicą prof. Stanisławy Zawadzkiej (sopran dramatyczny), która z kolei była zaprzyjaźniona ze słynną Adą Sari i jak podaje Wacław Panek, obie artystki w tym samym czasie święciły swoje triumfy we Włoszech i całej Europie. Obydwie też były głęboko wierzącymi i praktykującymi katoliczkami. Dodam przy tym, że Stanisława Agata Zawadzka (*05.02.1891) przebywając od 1921 roku we Włoszech (Mediolan) pobierała lekcje u tak wówczas znanych pedagogów, jak Emilia Corsi i Luiza Cortesi. W 1927 roku była już prawdziwą gwiazdą scen włoskich. W 1935 roku Stanisława Zawadzka przeniosła się z Mediolanu do Poznania i została tam solistką Teatru Wielkiego. Do wybuchu II wojny światowej Stanisława Zawadzka śpiewała w Poznaniu, biorąc udział w wielu ważniejszych zdarzeniach artystycznych na tej scenie. Okupację spędziła w Warszawie, ucząc śpiewu. W l. 1945-1950 prowadziła klasę wokalistyki w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie, będąc jednocześnie do 1948 roku solistką Opery Poznańskiej. Ze sceną pożegnała się w sierpniu 1948 roku, śpiewając w Sali Teatru Polskiego w Aidzie. Od 1950 roku przeniosła się do Warszawy i przez dalszych 20 lat pracowała jako profesor wyższej szkoły muzycznej. W tym czasie była też jurorem międzynarodowych konkursów wokalnych, między innymi w Sofii, Genewie, Rio de Janeiro czy Tuluzie. Stanisława Zawadzka zmarła 21 lipca 1988 roku w Skolimowie. Niestety, nagrań fonograficznych nie pozostawiła. Uznałem za stosowne napisać te parę słów na temat nauczycielki naszej Pani Profesor aby sobie i innym uświadomić, że przejęła Ona od swoich nauczycieli na pewno wspaniałe podstawy pięknej techniki wokalnej włoskiego belcanto! A pamiętać przy tym należy, że w tamtych czasach (koniec XIX-1939 r.) Polacy słynęli ze wspaniałych śpiewaków i śpiewaczek (np. Marcelina Sembrich-Kochańska, Adam Didur, Stanisław Mierzwiński, Jan i Edward Reszke i wielu innych). I te właśnie, otrzymane w spadku po swoich mistrzach umiejętności wokalne przekazywała Pani Profesor nam, czyli swoim uczniom!
Pod opieką wokalną Ady Lenczewskiej, Stanisława Marciniak-Gowarzewska pozostawała do 1956 roku oraz w trakcie studiów w katowickiej Akademii Muzycznej. Wskutek śmierci swojej nauczycielki (15.08.1958r.), studia musiała kontynuować (do 1960 roku) w klasie śpiewu prof. Wandy Łozińskiej. Debiut operowy młodej Artystki odbył się w 1960 roku, na katowickiej scenie Opery Śląskiej. Wykonała wówczas partię tytułową w operze G. Pucciniego Madama Butterfly. W tym samym roku zdobyła I nagrodę na cenionym Ogólnopolskim Konkursie Śpiewaczym w Katowicach (w nagrodę otrzymała pianino ,przy którym w swoim mieszkaniu udzielała mnie i innym uczniom lekcji) oraz wyróżnienie na Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. F. Erkela w Budapeszcie, a także wyróżnienia na konkursach w Wiedniu i Tuluzie. Natomiast rok 1961 przyniósł Jej Grand Prix na Konkursie „Bel canto” w belgijskim Liege. Pierwsza recenzja z debiutu Artystki w Polsce brzmiała:... ma bardzo piękny w gatunku głos. Umie go prowadzić. Jest muzykalna, rozumie to, co śpiewa, przeżywa, wkłada wiele uczucia... (J. Michałowski, Dziennik Zachodni, 21.06.1960 r.). Znamienna jest również pochodząca z tego okresu opinia słynnej Ewy Bandrowskiej-Turskiej: Marciniakówna ma bardzo piękny głos... (Zwierciadło, 1960 r.)! W roku 1963 Stanisława Marciniak biorąc udział w Konkursie Młodych Śpiewaków Operowych w Sofii zdobyła wyróżnienie, śpiewa wiele koncertów i stała się ulubienicą bułgarskiej publiczności. Prawdopodobnie w jury zasiadała wspomniana wcześniej Stanisława Zawadzka. Sezon 1962/63 to dla Pani Profesor praca w zespole Opery Warszawskiej (mówiono o Niej, że ma głos jak najpiękniejsze głosy z włoskiej „La Scali”). Natomiast w 1964 roku została zaangażowana do Opery Śląskiej. Wielkim powodzeniem cieszyła wówczas Jej kolejna partia w operze Halka Stanisława Moniuszki. Mówiono o Niej, że jest być może najlepszą obecnie Halką w skali krajowej (T. Kaczyński, Ruch Muzyczny, nr 19 z 1965 r.). Kolejne sezony przyniosły dalsze znakomite kreacje w tytułowej Turandot (pełna dramatycznego napięcia), Lady Billows w polskiej prapremierze opery B. Brittena Albert Herring, Marszałkowej w Kawalerze z różą (przemyślana interpretacja aktorska kobiety dojrzałej choć jeszcze zalotnej), Adalgizie w Normie (kreacja wielkiej miary) oraz Lizie w Damie pikowej Czajkowskiego. W 1977 roku Artystka śpiewała Normę, podejmując partię tytułową, a Jej wykonanie uznano za istotne osiągnięcie artystyczne. Śpiewając Roksanę w Królu Rogerze została przez J. Parzyńskiego oceniona w sposób następujący: wśród solistów śpiewaków na czoło wysunęła się Stanisława Marciniak-Gowarzewska w roli Roksany, pięknie, z wokalną kulturą prowadząca głos (Echo Krakowa, 7.10.1980 r.). Ogólnopolski rozgłos i sukces przyniosły Jej również kreacje partii Abigaille w operze Verdiego Nabucco (1983 r.). W trakcie pracy w Operze Śląskiej przez sześć miesięcy 1966 roku przebywała na stypendium w Belgradzie, ufundowanego przez rząd ówczesnej Jugosławii. Korzystała tam z konsultacji u miejscowych pedagogów wokalistyki, koncertowała i nagrywała dla lokalnego radia.W repertuarze artystki znalazło się – jak powiada Jacek Chodorowski - 25 czołowych partii sopranu dramatycznego (w tym Tatiana w Eugeniuszu Onieginie; tytułowa Rusałka w operze Dargomyżskiego; Nedda w Pajacach; Leonora w Fideliu; tytułowa Aida; Elżbieta w Don Carlowie; Leonora w Mocy przeznaczenia i Trubadurze; Elza w Lohengrinie i Santuzza w Rycerskości wieśniaczej. Działalność sceniczną w Operze Śląskiej śpiewaczka zakończyła w 1986 roku. W następnych latach rozpoczęła i kontynuowała swoją długą i uświetnioną licznymi sukcesami działalność pedagogiczną (1971 – Państwowa Szkoła Muzyczna w Zabrzu; od 1973 - Akademia Muzyczna w Katowicach). W roku 1994 otrzymała z rąk prezydenta RP tytuł profesora wokalistyki. Prawdą jest to, co napisano o Niej tj. że swą pracę pedagogiczną traktowała zawsze z wielką miłością, pasją, oddaniem i absolutną konsekwencją. Powtarzała: Nie ma dwóch studentów jednakowych. Do każdego trzeba trafić indywidualnie, poprzez różne ćwiczenia, porównania. Trzeba szukać różnych dróg przekazu wiadomości. Podchodziła z pewnością do każdego ucznia, w tym do mnie na pewno, z wielkim sercem!!! Powiedziałbym, że z jednej strony była wymagająca, nie pozwalając studentowi zakorzenić się w jakiś „wyłapanych” przez Nią błędach wokalnych, a z drugiej łączyła ją z naprawdę dużą łagodnością i ciepłem oraz zachętą. Niekiedy Jej uwagi w swojej mądrości wywoływały we mnie wesołość, zadumę, a czasem były niczym uderzenie pioruna, np.: „Nie śpiewaj, jak stary dziadek pod kościołem” (chodziło o wyeliminowanie nadmiernego przeciągania dźwięków), czy też „nie wypychaj tak klatki piersiowej, bo ci kupię stanik”! (miało to związek z tym abym nie oddychał szczytowo ale nisko, z udziałem brzucha i żeber), „nie śpiewaj, jak królik” (chodziło chyba o to żebym normalnie, elegancko otwierał usta, a nie jakoś tak jak bym gryzł trawę), „otwórz się! Nie trzymaj tego głosu kurczowo w sobie! Daj mu swobodnie ulecieć w górę, do sufitu! Puść go do głowy! Nie trzymaj go w klatce”), „nie napychaj się dźwiękiem! Czy jak normalnie z kimś rozmawiasz to też tak robisz?”; „śpiewaj normalnie, tak jak mówisz bo śpiew to naturalne przedłużenie mowy, może tylko z trochę głębszym oddechem!”, „we wszystkim trzeba zachować złoty środek i umiar, również w śpiewie, jak i w ogóle w życiu! Nie otwieraj nadmiernie gardła! Szczęka ma opadać na dół stopniowo, a nie od razu na siłę! Nie napychaj się dźwiękiem! Stój normalnie, prosto ale i nie sztywno, jak i w sposób oklapnięty!”). To tylko przykładowe uwagi, które mocno pozostały w mojej pamięci! Dodam jeszcze, że do Jej wychowanków należą m.in. Maria Ćwiakowska (solistka Opery Śląskiej, laureatka m.in. Konkursu im. A. Didura), Czesław Gałka (pochodzący z Sosnowca, bas Teatru Wielkiego w Warszawie, laureat kilku konkursów wokalnych), Jolanta Wrożyna (nagrody na konkursach im. A. Didura, A. Sari, „Belvedere” w Wiedniu, solistka Opery w Poznaniu i Staatsoper w Wiedniu), Hubert Miśka (solista Opery Śląskiej), Beata Raszkiewicz (wyróżniona na kilku konkursach, solistka Opery Kameralnej w Wiedniu), Barbara Dobrzańska (związana z Operami w Görlitz i w Trewirze, laureatka konkursów), Maria Zientek (solistka Opery Śląskiej, II nagroda na Konkursie im. A. Didura w 1983 r.). Piękną ocenę pracy pedagogicznej Stanisławy Marciniak dała Stefania Toczyska (autorka książki „Poznaj swój głos”), która po koncercie laureatów V Konkursu im. A. Didura w 1994 roku powiedziała: Chciałam serdecznie podkreślić nazwisko wspaniałego pedagoga, który tutaj w Katowicach uczy młodych ludzi. Dlatego wymienię jej nazwisko, bo było najwięcej laureatów z klasy tej wspaniałej śpiewaczki – Stanisławy Marciniak. Chciałam przy tej okazji życzyć jej z całego serca, żeby polska wokalistyka poprzez jej cudowne ręce rozświetlała nasz kraj i żeby wszyscy byli naprawdę wspaniali. Oprócz tego, Jej wszechstronna działalność artystyczna znalazła uznanie władz państwowych i środowiska muzycznego (wyróżniano Ją Krzyżami Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, była trzykrotną laureatka indywidualnych nagród za szczególne osiągnięcia dydaktyczno-wychowawcze w l.1983, 1991 i 1992); wielokrotnie otrzymywała nagrody śląskich władz lokalnych, Opery Śląskiej, Rektora Akademii Muzycznej w Katowicach). Natomiast w roku 1995 Polskie Stowarzyszenie Pedagogów Śpiewu przyznało jej tytuł „Pedagoga roku”.
I tak oto, na początku 2004 roku, czyli u schyłku Jej działalności pedagogicznej miałem szczęście być Jej uczniem! Najpierw było „przesłuchanie” w domu, a następnie zakwalifikowanie mnie do grona osób nadających się do szkolenia głosu Lekcje były najczęściej w soboty, średnio dwa razy w tygodniu. Wcześniej miałem duże kłopoty z wysokimi dźwiękami i z otworzeniem się! Dzięki tym lekcjom jako tenorowi szło mi coraz lepiej i lepiej. Jednak praca u Pani Profosor była wyważona i bardzo dbała Ona o mój głos. Nie pozwalała mi śpiewać zbyt mocno i długo! I aż do czerwca 2006 roku moja skala dochodziła tylko (a może i aż?) do „ais” („b”) i tylko raz do „H”. Ćwiczyliśmy nieustannie w tej skali abym się w niej dobrze poczuł, a na wyższe dźwięki miał przyjść swój czas, który jednak niestety nie przyszedł… Zbyt wcześnie odeszła… Jednak Pani Profesor uczyła mnie wielkiej cierpliwości (a Ona miała tę cierpliwość, oj miała!!!) i wytrwałości mówiąc” „nie od razu bułeczki wypiekają się w piekarniku!!!”. Także moje bułeczki długo się wypiekały w tym wokalnym piekarniku i jeszcze się niedopiekły ale może i na to przyjdzie swój czas… ? Mówiła też, że w śpiewie nie ma co za bardzo kombinować, bo zbytnie filozofowanie to śmierć dla śpiewaka, choć oczywiście myśleć trzeba ale z umiarem!!! Mówiła też, że z czasem śpiew stanie się moją drugą naturą i będę śpiewał górne C, nawet się nad tym nie zastanawiając,jak to zrobiłem Pocieszała mnie, że gdy chodziła na lekcje do Pani Adrianny Lenczewskiej to miała kłopoty z wysokim „A” ale z czasem i tę barierę pokonała i ile razy wyśpiewywała jako sopran dramatyczne wspaniałe, strzeliste, górne C? Mówiła, że zawsze śpiewała ponad orkiestrą, taką miała świetną technikę głosu!!! Szkoda, że umarła… Tyle jeszcze i ja i inni moglibyśmy się od Niej nauczyć… Ale ile już się nauczyliśmy!!! Ponadto z pewnością i teraz. Po śmierci gdzieś tam w Niebie patrzy na nas i nadal ma na oku swoich ukochanych uczniów i czuwa nad ich rozwojem wokalnym i tym życiowym! Bo trzeba wiedzieć o tym, że poza byciem nauczycielką śpiewu była też dla mnie, a pewnie i dla innych, nauczycielką życia!!! I dodam przy tym na koniec to, że mało kto o tym wie ale Ona była niesamowicie schorowana i musiała z naprawdę wielkim wysiłkiem opierać się na swoich kulach, a w Akademii Muzycznej nie było nawet (i nie ma!) windy tylko są schody!!! Było to dla Niej wielkie utrapienie, bo miała problemy z nogami! Proszę mi uwierzyć, a nie będę wnikał w szczegóły, że miała bardzo dużo boleści ale nie poddawała się i była niesamowicie silna i do końca oddana swoim studentom!!! Przecież nawet chyba na drugi dzień po swojej śmierci (o czym oczywiście nie wiedziała) była umówiona na lekcje śpiewu!!! To chyba o czymś świadczy!!! (przypomina mi się tutaj przypadek Adama Didura, który zmarł podczas udzielanej przez siebie lekcji śpiewu…). Pani Profesor pozostała jednak wciąż żywa i to nie tylko dla tych, co wierzą w życie pozagrobowe ale i w swoich uczniach i w uczniach ich uczniów!!!!! Żyje Ona też w swojej ukochanej Córce, Pani Reginie która również, jako absolwentka Akademii Muzycznej w Katowicach pięknie śpiewa i jest z pewnością świetnym nauczycielem śpiewu i kontynuatorką tej wspaniałej wokalnej tradycji polskiego belcanto, sięgającej swymi korzeniami nauczycieli tej miary, co Stanisława Zawadzka i Adrianna Lenczewska (pamiętam, że Pani Profesor przechowywała u siebie w domu z wielką pieczą pamiątkę po swej pierwszej, wielkiej nauczycielce tj. mające ponad 100 lat lustro, które z pewnością służyło wiele razy pomocą podczas lekcji śpiewu).

Jednocześnie jestem bardzo wdzęczny Panu Tomaszowi za jego słowa i pomysł uczczenia na tym forum naszej ukochanej Pani Profesor!!! Rozumiem też Pana uczucia, po jej stracie...
Chciałbym jeszcze trochę nawiązać co do zagadnienia Pana poglądów na śpiew. Mam tutaj, kilka pytań z prośbą o wyjaśnienie mi pewnych spraw (o które nie zdążyłem zapytać naszej Nauczycielki)- praktycznie będę jeszcze je ćwiczył podczas lekcji śpiewu ale myślę, że dobrze też wiedzieć coś teoretycznego?

1. APPOGGIO.
Pisze Pan o tym, ze jest to zjawisko znane jako tzw. oddychanie brzuszne (belly breathing), czyli dobry oddech wokalny,oznaczający antagonistyczne działanie mięśni wdechowych i wydechowych, do których należą mięśnie międzyżebrowe, mięśnie ściany brzucha i wreszcie oslawiona przepona. I teraz moje pytanie: proszę mi powiedzieć ,czy dobrze to rozumiem? Osobiście bowiem doszedłem pod tym względem - póki co - do następujących wniosków. Wydaje mi się, że oparcie oddechowe występuje u mnie wtedy, gdy czuję jakby wzięte przeze mnie powietrze (trochę ustami, torchę nosem) wypełniało mój brzuch i czuję wtedy takie lekkie wybrzuszenie ,szczególnie płata brzusznego nad pępkiem (choć i część brzucha pod pępkiem też wypełnia się powietrzem). I gdy wydaję z siebie jakiś dźwięk np. wysokiego rejestru (np. wysokie "A") to czuję, jaby ta przestrzeń powłoki brzusznej nad pępkiem stanowiła taką elastyczną ściankę, o którą opiera się powietrze i po prostu tak jakby właśnie elastycznie - unikając zbędnych napięć ale i całkowitego rozluźnienia, puszzenia mięśni - opieram się na tej wypełnionej powietrzem ściankę. Uprzejmie proszę o kilka słów na ten temat, ponieważ kiedyś wydawałi mi się, że to jakaś forma wciągania brzucha, napinania mięśni brzucha, trzymania rozwarcia żeber i wybrzuszonego brzucha w pozycji wdechowej, co jednak mnie usztywniało.

II. MASKA
Pani Profesor nie używała przy mnie tego pojęcia, a jedynie na pierwszej i kilku innych lekcjach dotkneła moich policzków oraz czóła nad brwiami i powiedziała mi: "tu są nasze rezonatory". Uczyła,że podparty dźwięk (używała właśnie terminu podparcie, a nie oparcie i może dlatego nie rozumiem tego pojęcia, a na lekcji jak mi mówiła "podeprzyj", to coś tam robiłem ale w sumie nie wiedziałem co mam robić i trzymałem oddech napiętymi mięśniami brzucha i okołożebrowymi) przechodzi przez gardło, a następnie trafia do głowy uaktywniając wysokie rezonatory (zatoki czołowe, nosowe i zatokę Higmorea za oczami, mówiła czasem; śpiewaj na oczy albo śpiewaj z głowy, z wysokiego czoła, z łba!) i jakby łukiem spada na twarde podneibienie, na górne zęby. Mówiła,że trzeba śpiewać każdy dźwięk z głowy, bo ci co śpiewają z gardła, to zdzierają sobie głos. Często jednak dziwiło mnie, jak to mam śpiewać z głowy? (choć Pani Profesor mówiła mi żebym śpiewał z miejsca gdzie czuje mruczenie, jak robiłem murmurando na spółgłosce "M" albo "R"). I wyobrażałem sobie, jakby kulista fala głosowa wypełniała moją głowę i stąd starałem się śpiewać, tylko miałem problem czy robić to z czoła, czy ze sklepienia głowy (wysokie czoło) czy z czubka głowy?
Natomiast tłumacząc mi impostację uderzała w klawisz pianina i pytała gdzie lecą dźwięki? Prawidłowa odpowiedź brzmiała:"do góry" i tak też "do góry" miał unosić się mój dźwięk ale też miałem problemy ze zrozumieniem tego, bo jak mam ten dżwięk podnosić do góry? Siłą tylko wyobraźni? Teraz mi się wydaje, że chyba po prostu zwyczajnym wzięciem prawidłowego oddechu! Jak Pan to rozumie?
Pani Profesor mówiła też, że gdy zawołam "heeeeej" albo "eeeee", to wtedy nawet o tym nie wiem, a krtań schodzi niżej, gardło się otwiera (jak do ziewania, choć mówiła żeby za bardzo go nie otwierać), podniebienie miękkie się podnosi (tam gdzie jest języczek nad migdałkami), szzęka opada w dół (tak jakbym sobie małe, kukułcze jajko włożył w miejsce gdzie rozchodzi się zawiasy szczęki, pod uszami), język jest przy doknych zębach i spokojnie sobie luźno leży nie przeszkadzając) i wreszcie ma miejsce to słynne podparcie! Mówiła: "zamknij usta i ziewnij, tak jakbyś to robił dyskretnie w towarzystwie", a wtedy cały aparat ustawia się tak jak trzeba i robi się podparcie, czyli oddechem podpiera się dźwięk.
Ostatnio też wiele słysałem o tym, ze przy śpiewie zachodzi świetna korelacja, harmonizacja pomiędzy luźnym ruchem języka, którego czubek dotyka dolnych zębów lub dziąseł, a podniebieniem miękkim,które się wtedy automatycznie lekko napina i podnosi, a języczek podchodzido góry, pod wpływem strumienia powietrza. Podobno Włosi mawiali: "cnota nad cnotami trzymać język za dolnymi zębami"!
Co Pan o tym sądzi i jak sprawić aby krtań była nisko? Pani Profesor nie raz mówiła mi: "nie śpiewaj przez krtań! Ona ma się obniżyć. Masz poczuć otwarcie gardła aż w pępku"). Czy znana jest Panu szkoła SLS (Speech Level Singing)Setha Riggsa, o której mówi się, że jest rozwinięciem włoskiej Belcanto?
Oczywiście będę swoje umiejętności doskonalił "pod uchem" dobrego nauczyciela ale jeśli można to chciałbym też dowiedzieć się czegoś więcej, aby lepiej zrozumieć uwagi naszej Pani Profesor, Której już o to nie zapytam...
pozdrawaim serdecznie
Przemysław PonczekPrzemysław Ponczek edytował(a) ten post dnia 07.06.10 o godzinie 23:07
Przemysław Ponczek

Przemysław Ponczek Inspektor, Urząd
Miejski, prawnik

Temat: lekcje u prof. Stanislawy Marciniak-Gowarzewskiej i moje...

Jeżeli chodzi o Panią Stanisławę Zawadzką, to opierałem się tutaj na ustaleniach Wacława Panka, który pisze w sposób następujący:
„O początkach pracy pedagogicznej Stani Zawadzkiej w czasie okupacji hitlerowskiej, kiedy to przerwała swoje występy aż do 1945 roku, mówi jej ówczesna uczennica Alicja Okońska, autorka książki Spotkania z ludźmi niezwykłymi (...) Nie pamiętam, kto mi dał adres Stani Zawadzkiej. Może śliczna Anna Borey, z którą śpiewałyśmy w kawiarniach „SIM” czy „U Aktorek”? Uczyła się już wówczas u profesor Zawadzkiej, podobnie jak Natalia Riabis, Halina Woytowicz (starsza siostra Stefanii), Ada Lenczewska, Maria Taszowska, Janina Lipkowska i inne”. Źródło: http://maestro.net.pl/document/ksiazki/Panek_Zawadzka.pdf
Bardzo byłbym jednak wdzięczny jeśli ktoś posiada na ten temat inne informacje, potwierdzające tę tezę lub jej zaprzeczające!

Pragnę dokonać również korekty tego, co napisałem: zamiast "Stanisław Mierzwińśki" powinno być: "WŁADYSŁAW Mierzwińśki". Przepraszam za pomyłkę...
Ponadto, jeżeli chodzi o zasadę "cnota nad cnotami trzymać język pod dolnymi zębami" nie jest Zasadą starowłoską, tylko strawestowanym powiedzeniem, że trzeba trzymać język za dolnymi zębami... - w sensie "milczenie jest złotem". Trawestacja ta pochodzi od Pani prof. Katarzymy Zachwatowskiej-Jasieńskiej, autorki książki "Polskie belcanto", Kraków 2009r, uczennicy m.in. słynnej Matyldy Polińskiej-Lewickiej (1881-1968), primadonny Opery Warszawskiej oraz Ewy Bandrowskiej-Turskiej (1894-1979). Zachęcam do zapoznania się z tą książką, która rzuca nowe światło na wiele zagadnień wokalnych, a może też przypomina to o czym już coraz bardziej się zapomina tj. piękną sztukę śpiewu (belcanto) coraz bardziej idącą w zapomnienie a zniekształcaną zgubnymi teoriami, które nierzadko mają działanie niszczące dla ludzkiego głosu.
Przemysław Ponczek

Przemysław Ponczek Inspektor, Urząd
Miejski, prawnik

Temat: lekcje u prof. Stanislawy Marciniak-Gowarzewskiej i moje...

Pragnę dodać jeszcze jeden wątek do tego co napisałem, a mianowicie ten dotyczący Pani prof. Adrianny Lenczewskiej, która była Nauczycielką Pani prof. Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej. Udało mi się znaleźć więcej informacji na temat Pani prof. Adrianny Lenczewskiej, co być może niektórych zaciekawi?

Lenczewska Ada właść. Adrianna L., zamężna Sławińska (20 XI 1896 Belgrad – 15 VIII 1958 Sopot) ,śpiewaczka. Była córką inżyniera Władysława L. i Wandy Ossoria-Dobieckiej. Debiutowała na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie 5 VI 1915 w partii tyt. W operze Jadwiga, ale nie została zaangażowana. Studia wokalne odbyła w konserwatorium w Piotrogrodzie. Lenczewska koncertowała w Moskwie m. in. w końcu lata 1916 r. z towarzyszeniem pianistki Lubow Aptekarskiej (Katarzyna Osińska, Polskie życie muzyczne w Moskwie (1915-1916) [w:] Muzykalia IX zeszyt rosyjski 1, http://www.demusica.pl/cmsimple/images/file/osinska_mu... ). Ponownie wystąpiła 6 X 1922 w Teatrze Wielkim w Poznaniu w partii Miss Bentson (Lakmé), a 18 X tego roku w partii Minstrela Irlandii (Konrad Wallenrod), została zaangażowana i występowała do 1928. Śpiewała ponad czterdzieści partii sopranowych i mezzosopranowych, mezzosopranowych.in. Ortrudę (Lohengrin) , Azucenę (Trubadur) ,Suzuki (Madami Butterfly), Jadwigę (Straszny dwór) oraz partie tyt. W Carmen i Mignon. W sez. 1929/30 występowała gościnnie w Teatrze Polskim w Katowicach, a 10 VI 1930 śpiewała partię Amneris (Aida) w Teatrze Wielkim w Warszawie. Do zespołu tego teatru została zaangażowana w styczniu 1932 i występowała do końca sez. 1932/33. Później działała głównie jako ceniona śpiewaczka estradowa, na scenie zaś występowałą tylko dorywczo, m.in. w styczniu 1937 w Teatrze Wielkim we Lwowie. W 1940 wystąpiła w operze Jaś i Małgosia w Teatrze Miasta Warszawy, ale wkrótce usunęła się z teatru. Po II wojnie światowej podjęła pracę pedagogiczną w szkołach muz. W Bytomiu i Gliwicach, a potem w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach, gdzie była również dziekanem wydziału wokalnego - Słownik biograficzny Teatru Polskiego 1765 -1965 ,Warszawa 1973, s. 372-373.

Bardzo ciekawa jest też biografia Matki Pani prof. Ady Lenczewskiej, która jak się okazuje też była śpiewaczką i zapewne pierwszą nauczycielką swojej córki.

Ossoria-Dobiecka Wanda, zamęzna Lenczewska pseud. Lenczeschy (działała 1884-1896), śpiewaczka. Była córką Napoleona Dobieckiego i Pauliny z Bełdowskich, matka Ady Lenczewskiej. Śpiewu uczyła się we Włoszech. W 1884 debiutowała pod nazwiskiem Ossoria-Dobiecka w WTR: 20 VI w partii Amelii (Bal maskowy), 5 VII w partii Małgorzaty (Faust), 31 VII w partii tyt. W Normie, 5 VIII w partii tyt. W Halce; we wrześniu 1884 została zaangażowana do zespołu opery WTR i pozostała w nim do czerwca 1890 śpiewając główne partie sopranowe, takie jak: Wenus (Tannhäuser), Elza (Lohengrin), Alicja (Robert Diabeł), Rachela (Żydówka), Micaela (Carmen). 11 X 1888 w Warszawie wyszła za mąż za inżyniera Władysława Lenczewskiego al. Nadal używała nazwiska Ossoria-Dobiecka lub Dobiecka. W 1890 wyjechała do Włoch i występowala m.in. we Florencji używając nazwiska Lenczeshy. W początku 1892 była na gościnnych występach we Lwowie i śpiewała tu m.in. partię Amelii (Bal maskowy) i partię tyt. W Normie. Później znów wyjechała za granicę i występowała m.in. w Mediolanie i Madrycie. W 1896 śpiewała na koncertach w Łodzi pod nazwiskiem Dobiecka-Lenczewska - Słownik biograficzny Teatru Polskiego 1765 -1965 ,Warszawa 1973, hasło „Ossoria-Dobiecka Wanda”.

Na podstawie tego, co ustaliłem uważam, że jednak jest mało prawdopodobne aby - jak twierdzi Wacław Panek - Adrianna Lenczewska pobierała lekcje śpiewu podczas okupacji hitlerowskiej u prof. Stanisławy Zawadzkiej. Z ich biografii wynika, że były równolatkami ,można jednak przypuszczać, że znały się i być może wymieniły ze sobą nie jedną wokalistyczną uwagę. Ale czy 44 - letnia doświadczona już śpiewaczka mogła brać lekcje u swojej rówieśniczki, choć bardziej wokalnie doświadczonej? Bardzo to moim zdaniem wątpliwe, ale dopóki nie znajdzie się 100 % dowodu na to, że opisana przez Wacława Panka sytuacja nie miała miejsca, to należy póki co zakładać, że takie lekcje, a może bardziej - konsultacje się wydarzyły. Być może ktoś z Państwa posiada na ten temat jakieś informacje? Serdecznie zachęcam do podzielenia się nimi na niniejszym forum.
Przemysław Ponczek

Przemysław Ponczek Inspektor, Urząd
Miejski, prawnik

Temat: lekcje u prof. Stanislawy Marciniak-Gowarzewskiej i moje...

Pragnę jeszcze pokrótce nawiązać do zagadnienia, czy ADRIANNA LENCZEWSKA (1896-1958), nauczycielka PANI PROF. STANISŁAWY MARCINIAK – GOWARZEWSKIEJ (1931-2006) była uczennicą prof. Stanisławy Zawadzkiej? Wspominany przeze mnie Wacław Panek, pisząc o prof. Zawadzkiej, wśród jej uczennic z czasów okupacji hitlerowskiej (1939-1945) wymienił m.in. Adę Lenczewską [ http://maestro.net.pl/document/ksiazki/Panek_Zawadzka.pdf ]. Zakładając jednak, że wyżej wymieniona jest tożsama z nauczycielką prof. Stanisławy Marciniak – Gowarzewskiej, to jest wysoce nieprawdopodobne, aby pobierała stałe lekcje u prof. Zawadzkiej. Znana nam bowiem Adrianna Lenczewska w l. 30 – tych śpiewała już tylko dorywczo, a tuż po 1940 roku usunęła się z Teatru Miasta Warszawy, by po II wojnie światowej podjąć pracę pedagogiczną w szkołach muz. w Bytomiu, Gliwicach i Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach” [w:] Słownik biograficzny Teatru Polskiego 1765 -1965, Warszawa 1973, s. 372-373). Skoro jednak obydwie przebywały w okresie okupacji w Warszawie, to nie jest nieprawdopodobnym aby Adrianna Lenczewska znała prof. Zawadzką i darzyła ją sympatią a od czasu do czasu odwiedzała ją podczas konspiracyjnych lekcji śpiewu.

Kolejne zagadnienie, jakie chciałbym poruszyć dotyczy „genealogii” wokalnej nauczycieli Pani prof. Stanisławy Marciniak – Gowarzewskiej. Początkowo uważałem za prawdopodobną wersję, że Jej nauczycielka, Adrianna Lenczewska „(…) była prawdopodobnie uczennicą prof. Stanisławy Zawadzkiej (sopran dramatyczny), która z kolei była zaprzyjaźniona ze słynną Adą Sari (…)”. Później jednak teza ta stawała się dla mnie coraz mniej wiarygodna, tym bardziej, że jak się później okazało, prof. Lenczewska tuż przed swoim debiutem scenicznym (czerwiec 1915) studia wokalne odbywała w konserwatorium w Piotrogrodzie, a w czasie pobytu prof. Zawadzkiej w Polsce (tj. w 1935 r. przeniosła się ona z Mediolanu do Poznania i została tam solistką Teatru Wielkiego. Do wybuchu II wojny światowej śpiewała w Poznaniu, biorąc udział w wielu ważniejszych zdarzeniach artystycznych na tej scenie) działała głównie jako ceniona śpiewaczka estradowa, na scenie zaś występowała tylko dorywczo (np. w styczniu 1937 w Teatrze Wielkim we Lwowie).

Bardzo ciekawym jest jednak i to, że matka prof. Lenczewskiej - WANDA OSSORIA-DOBIECKA, nosząca później nazwisko: DOBIECKA-LENCZEWSKA (ur. ok. 1867 r., zmarła w 1943 r. (?), http://www.nekrologi-baza.pl/nazw/str_d7.html ) - też była cenioną śpiewaczką operową, o czym świadczy jej biogram, zamieszczony przeze mnie na goldenline.

Tytułem uzupełnienia warto dodać, że wielokrotnie wymieniano ją w ówczesnym, pisanym w języku polskim, czasopiśmiennictwie muzycznym tj. w Kurierze warszawskim (Nr 170a, Dnia 9 (21) czerwca 1884 r., Nr 185, Dnia 24 czerwca lipca 1884 r.), Echu Muzycznym i Teatralnym (Warszawa, dnia 16 (28) Czerwca 1884 r., Nr 267, dnia 29 Października 1888 r.). Natomiast, co niezwykle ciekawe, w Gazecie Lwowskiej z 1892, nr 8 (źródło: http://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/dlibra/plain-content?id... napisano, że: „P. Wanda Dobiecka - Lenczewska (…) Pełna talentu artystka była - jak wiadomo - primadonną opery warszawskiej, poczem przeniosła się na scenę włoską. Oto, co o niej pisał jeden z J(uryerów warszawskich w chwili, gdy się rozstawała z Warszawą: "Wanda Lenczewska przybyła do nas przed laty sześciu. PIĘKNY JEJ, jasny, ciepły, a rozległy GŁOS sopranowy KSZTAŁCIŁA SŁYNNA MARCHESI, a później w arkana sztuki wtajemniczał ją FAURE (…)”.

Podkreślmy, że „niejaka” Marchesi, to wybitna, ceniona i zasłużona pedagog wokalistyki – Matylda (Mathilde) Marchesi (1821-1913), nauczycielka Nelly Melby i Emmy Calvè (http://pbc.gda.pl/Content/11400/doktorat_MIELNIK_Maria..., http://www.harmonicorde.com/Radomski%20Australian%20Vo... ). Zaznaczyć przy tym należy, że w tajemniki włoskiej sztuki bel canta wtajemniczał ją słynny MANUEL GARCIA jr. (1805-1906). hiszpański śpiewak operowy (baryton), który pomimo, że nie odznaczał się ani silnym, ani uderzająco dźwięcznym głosem, to jednak zasłynął jako jeden z najwybitniejszych nauczycieli śpiewu XIX wieku oraz jako wynalazca tzw. zwierciadła krtaniowego (laryngoskopu). W 1829 roku osiedlił się w Paryżu i tam też podjął się nauki śpiewu, natomiast w 1850 roku przeniósł się do Londynu, gdzie - aż do 1895 roku, a zatem do 90 roku życia (!)- udzielał lekcji w Royal Academy of Music (Kuryer Litewski, nr 150 (251) z dnia (20) lipca 1906 roku, http://ebuw.uw.edu.pl/dlibra/plain-content?id=14722 , http://pl.wikipedia.org/wiki/Manuel_Patricio_Rodriguez... , http://chopin.man.bialystok.pl/Dokumenty/Publikacje/02... , http://www.magazynorl.pl/artykul1133531324,0,,W-150-ro... ).

Ojcem Manuela Garcii był Manuel Garcia – ojciec (zwany też dla odróżnienia od swego syna - „starszym”), żyjący w l. 1775-1832, słynny hiszpański śpiewak (tenor), który w 1808 roku debiutował w Operze paryskiej, a w l. 1811 —1816 cieszył się dużą popularnością na scenach włoskich. Manuel Garcia „senior”, był poza tym kompozytorem i pedagogiem, inicjującym wielką tradycję wokalną i pedagogiczną swojej rodziny. Czworo bowiem jego dzieci było śpiewakami, spośród których wielką sławę zyskały dwie córki: Pauline Viardot i Maria Malibran ( http://chopin.man.bialystok.pl/Dokumenty/Publikacje/02... ; O METODZIE ŚPIEWU. II [w:] Echo Muzyczne, Teatralne i Artystyczne, Nr 401 (23) , Warszawa, dnia 25.05- 06.06. 1891 ).

Z powyższego wynika, że „wokalna genealogia” nauczycieli Pani prof. Stanisławy Gowarzewskiej (1931-2006) jest niezwykle chlubna! Korzeniami sięga bowiem w prostej linii samego rdzenia współczesnej wokalistyki, czyli tak sławnych nazwisk, jak:
- Manuel Garcia – ojciec (1775-1832),
- Manuel Garcia – syn (1805-1906),
- Matylda Marchesi (1821-1913),
- Wanda Ossoria-Dobiecka, później Dobiecka-Lenczewska (ok. 1867-ok. 1943),
- Adrianna Lenczewska (1896-1958).



Wyślij zaproszenie do