Maria S.

Maria S. Civis totius
mundi...

Temat: Felieton: Powrót człowieka upadłego...

ZJADACZE GRZECHÓW


“Stale zadawaj sobie pytanie: Czego Jezus by NIE zrobił?”
Naprawdę bluźnić potrafi tylko człowiek głęboko religijny.
Coś się zwichnęło w naszym języku: przymiotniki “wierzący”, “religijny” nie obejmują już całości owej formy duchowości, lecz wyłącznie wyższe jej odmiany. Zniknęła nam więc gdzieś pod horyzontem pewna kategoria ludzi, wszystkich tych wielkich grzeszników, rozdartych między Bogiem i szatanem świętych łotrów, zbrodniarzy spod znaku miłości i kochanków od pięści i noża. Zapomnieliśmy: człowiek w upadku, człowiek w nienawiści, człowiek świadomie odwrócony od dobra - to też może być ktoś zaplątany w uścisku z Bogiem.
Religia umiera, gdy przestaje kogokolwiek obchodzić; martwa jest zupełnie, gdy nikt już nawet porządnie nie bluźni.
Chuck Palahniuk pisze powieści wulgarne, obrazoburcze, wyciskające jak pryszcz wszelkie obrzydliwości z ponowoczesnego świata, powieści wykręcone i rozbełtane w rwanej, niechlujnej narracji. Zarazem są to wyjątkowe moralitety - moralitety odkrywające ponownie dla konsumenta kultury XXI wieku bardzo konserwatywną, chrześcijańską wizję duchowości człowieka.
Bluźniąc, wygrażając Bogu pięścią - chcąc nie chcąc, wskazuje się prosto na niebo.
Palahniuk opowiada w pierwszej osobie, zazwyczaj w formie retrospekcji, wspomnień biegnących wstecz od momentu dramatycznej kulminacji - taką formę mają trzy pierwsze jego powieści: Fight Club, Rozbitek (ten nawet paginację i numerację rozdziałów ma odwróconą) oraz Udław się. Jest to klasyczny schemat „spowiedzi życia”, rachunku sumienia.
Nadto każdy tu bohater-narrator sam stanowi „naczynie” na grzechy cudze: połyka je, przyjmuje za swoje, i one ściągają go na dno dodatkowym balastem. W Rozbitku wysłuchuje spowiedzi anonimowych rozmówców, reklamując się fałszywie jako telefon zaufania. W Udław się przyjmuje rolę największych złoczyńców z przeszłości pacjentów domu starców - wchodząc w ich skórę, przyznając się do ich win, uwalnia staruszków od dręczącej pamięci krzywd.
Zachłanność na grzechy protagonistów Palahniuka jest tak wielka, że nie starczają im ich własne.
„Stale zadawaj sobie pytanie: Czego Jezus by NIE zrobił?”


WOLNO WSZYSTKO, NIE WARTO ROBIĆ NICZEGO


Skąd jednak ten dramat? Przez co cierpią owe egzystencjalne męki? Jak zaczął się upadek?
Jeden wspólny mianownik znaleźć łatwo: w losach bohaterów powieści Palahniuka odbija się klasyczny paradoks wolności.
Bohater Fight Clubu, wypalony japiszon, wyzbywa się wolności na rzecz dyscypliny organizacji paramilitarnej. Bohater Rozbitka, wychowany w sekcie tresującej wiernych do absolutnego posłuszeństwa, nie może się odnaleźć w świecie miliona wyborów, gdzie brak celu, brak sensu życia, i nikt mu nie mówi, co robić. Bohater Udław się uosabia paradoks najściślej: absolutna wolność (tu: seksualna) prowadzi go do absolutnego uzależnienia i zniewolenia. Bo w imię czego odwrócić się od przyjemności? Tylko w imię przyjemności większej. Ale w imię czego odwrócić się od przyjemności największej?
Narrator Udław się sam sobie zakłada tego egzystencjalnego nelsona. Jak wydobyć się z niewoli libido? Nie ma innego sposobu: trzeba narzucić sobie dyscyplinę, samoograniczyć się. Jeśli nie panujesz nad swoimi żądzami i popędami, one panują nad tobą. Pamiętajmy, iż klasyczny, grecki hedonizm był doktryną wymagającą ogromnej samodyscypliny.
Dla wyzwolenia się z nałogu nikotynowego otrzymujemy w Rozbitku taką oto modlitwę:
Ojcze Przenajświętszy,
Zabierz ode mnie wybór, który mi dałeś.
Przejmij kontrolę nad moją wolą i przyzwyczajeniami.
Pozbaw mnie władzy nad moim własnym zachowaniem.
Niech to, jak postępuję, zależy od Twojej decyzji.
Niech każda moja słabość znajdzie się w Twoich rękach.
I jeżeli nadal będę palił, niech pokornie uznam, że taka jest
Twoja wola.
Amen.



Chuck Palahniuk językiem brudnego popu naucza zasad wykładanych wprost w chrześcijaństwie. Dekalog itp. rygory moralne i obyczajowe nie są po to, żeby rządził tobą Bóg, ale żebyś w ogóle mógł rządzić sam sobą, żebyś odzyskał władzę nad własną duszą.
Tradycyjnie moralitety buduje się przecież nie na opisach monotonnego szczęścia i doskonałości, lecz właśnie na historiach upadku, na żywotach grzeszników. Zaczyna się od antywzorca.
Palahniukowi “ludzie na dnie” cierpią męki wolności: bo skoro nie mamy narzuconego z góry kierunku, rozpływamy się z zupie wszechmożliwości jak gotowana ameba.
Dopiero uderzywszy w twarde dno, uzyskamy jaką-taką orientację: oto jest dół, oto jest góra.
“Jedyny sposób, żebyś odnalazł swoją tożsamość, to zrobić coś, czego starsi Kościoła zabraniali ci najbardziej. (...) Popełnij największe przewinienie. Ostateczny grzech. (...) Nawet Raj był tylko wielką luksusową klatką. (...) Pozostaniesz niewolnikiem do końca życia, dopóki nie ugryziesz jabłka”.

WITAJCIE NA DNIE


Ale czy w ogóle rozumiemy, czym jest owo “dno”?
Palahniukowi nie idzie o finansową miarę upadku, tj. bankructwo - bohater Fight Clubu był na dnie, zanim pozbawił się dóbr materialnych, ba, to obfitość tych dóbr do upadku go przywiodła.
Nie idzie o zapaść psychiczną: to z zasady jest świat rozmaitych połamańców, świrów, kalek mentalnych - np. akcja Udław się rozgrywa się w środowisku chorych na uzależnienia seksualne. Nie to więc wyróżnia bohatera Palahniuka.
Nie idzie o dno społeczne (luksus potrafi być u Palahniuka równie obrzydliwy, co śmietnisko), nie idzie o dno estetyczne (estetyka rozpadu, degeneracji, dekadencji też bywa cool).
Palahniuk odkrywa dla McCzytelnika dno moralne: że w ogóle istnieje taka konkretna, twarda, nierelatywna granica stanów ducha.
W świecie, w którym poważna rozmowa o Bogu i innych sprawach spoza porządku doczesnego automatycznie wywołuje ironiczny uśmieszek i budzi tysiąc cynicznych skojarzeń - bohaterowie Palahniuka odprawiają pokutę (niszcząc swoje ciała, niszcząc swojego ducha) nie wypowiadając słowa “pokuta”, z ustami pełnymi bluźnierstw, wulgaryzmów, dowcipnych grepsów, odbijani niczym kulka we flipperze od jednej surrealistycznej przygody do drugiej. Podane to w ten sposób - z góry zaasekurowane przeciwko postmodernistycznej ironii - współczesny czytelnik łyka bez mrugnięcia. Czuje wszak owo niewyraźne ssanie, tę dziurę po całym węźle uczuć i doznań. Na tradycyjny język i estetykę religii pozostaje jednak szczelnie zaimpregnowanym. Nie można doń przemówić z góry, wychodząc od doskonałych idei i harmonii niebieskich - trzeba mówić z dołu, z dna, z gnoju i ohydy, językiem ohydy.
Aniołów, świętych, uosobienia dobra - ich nie spotkamy, a i po prawdzie opisać je w fikcji trudno, obraz się rozmywa, negujemy same pojęcia. Ale Palahniuk wali nas między oczy jak młotem: oto jest przeciwny kraniec skali! oto jest upadek człowieka! To ośmiesz! od tego się odwróć! Nie da rady. Fikcja nie fikcja - uczucia albo są prawdziwe, albo ich nie ma. A on pisze na tyle sugestywnie, że, chcąc nie chcąc, wczuwamy się w tę gorączkę duszy narratora, wpadamy w podobne rozedrganie, powstaje rezonans.
Choć przez sekundę doświadczyliśmy Dna - z ulgą odbijamy się wzwyż, ku światłu.
Europejscy pisarze - szczególnie wschodnioeuropejscy - mają wszak długą tradycję Literatury Dna, konwencja drogi do Boga rozpoczynającej się od spektakularnego upadku odbiła się mocno w literaturze rosyjskiej.
“Oto ja, żyjący złudzeniami burak, który uważał, że kiedyś można zdobyć dostatecznie dużo pieniędzy, wiedzy, dóbr materialnych, że można uciekać dostatecznie szybko i ukrywać się skutecznie. (...) Oto ja, święty męczennik”.

KONSERWATYWNY BUNTOWNIK


Wiele innych tematów powtarzających się u Palahniuka, po wyjęciu z szokującej oprawy okazuje się mniej lub bardziej krzywymi refleksami chrześcijańskiej moralności i konserwatywnego widzenia świata.
Palahniuk np. często wyśmiewa mężczyzn pozbawionych męskości, pisze o pokoleniu synów wychowanych przez matki, bez ojców. Ci synowie teraz także jako ludzie dorośli ulegają kobiecemu wyobrażeniu o roli mężczyzny w rodzinie i społeczeństwie - i tak odnoszą się do kolejnej generacji kobiet, takie wzorce przekazują dzieciom. Toteż zniknęły z tego świata tradycyjne cnoty męskie, na czele z tytułową, tj. “męstwem”. Cała koncepcja Klubów Walki to karykaturalna próba rekonstrukcji owej sfery. Mężczyzna, który uratował narratora Udław się przed śmiertelnym zakrztuszeniem w restauracji, długimi latami wspomina tę scenę - moment największego bohaterstwa w całym jego życiu. Żona go nie opuściła tylko dlatego, że właśnie dane jej było wówczas ujrzeć w nim mężczyznę - obietnicę mężczyzny, którym mógłby być.
Tu zresztą znowu objawia się napięcie między wolnością i podporządkowaniem rygorom, konwencjom, kodeksom. Powraca nuta nietzscheanizmu: w pierwiastku męskim jest coś z gruntu pogańskiego, achrześcijańskiego. Społeczeństwo zinstytucjonalizowanych cnót chrześcijańskich - skromności, pokory, współczucia, nadstawiania drugiego policzka itd. - to społeczeństwo kobiece. W każdej z tych powieści Palahniuka pojawią się silne, niezależne kobiety wyrywające słabych męskich protagonistów ze status quo - role tak się odwróciły, że aby powrócić do normalności (równowagi), trzeba się zdobyć na akt buntu totalnego.
“Stale zadawaj sobie pytanie: Czego Jezus by NIE zrobił?”
Każda powieść Palahniuka pełna jest też ezoterycznej wiedzy o przedmiotach codziennego użytku. Palahniuka fascynuje ukryte znaczenie i zastosowania “śmieciowych symboli popkultury” - z upodobaniem podaje przepisy na mydło z ludzkiego tłuszczu czy na odkurzacz jako seks-gadżet.
Antykonsumpcjonizm? Pamiętajmy jednak, jaka jest tradycja amerykańskiej literatury XX-wiecznej, wyraźnie widać to np. u Kinga: bohater nie podróżuje po prostu samochodem, ale “plymouthem fury z 1958 roku”; nie nosi garniturów, ale “garnitury od Armaniego”; nie buty, ale “buty Gucciego”; w dzieciństwie jeździł nie na rowerze, ale na “rowerze marki Schwinn, z dwudziestosześciocalowymi kołami oraz wyścigową kierownicą” itp., itd.
Palahniuk przetrawił i zwrócił tę tradycję. Trudno o bardziej wyraźną symbolikę kultury przesytu niż tytułowa metoda zarobkowanie bohatera Udław się: opychanie się jedzeniem w restauracjach aż do punktu śmiertelnego zadławienia.

SZPIEG Z KRAINY NIEWINNOŚCI


Do jakiego stopnia ów oryginalny sposób oglądu rzeczywistości stanowi skutek zderzenia różnych światów, efekt “obcego w obcym kraju”? Bo Palahniuk wydaje się wręcz podrzutkiem w sytym świecie Zachodu, podrzutkiem z kultury bożych szaleńców, namiętnych zbrodniarzy, żywych huraganów ducha; że jednak wychował się już na Zachodzie - próbuje wyrazić obce mu idee tamtejszym językiem. Stąd nieustanne wrażenie dysonansu na poziomie fabuły i idei: do formy możemy się przyzwyczaić, ale sam sposób myślenia, czucia i wartościowania, w który wkręca czytelnika Palahniuk, nijak przystaje do cywilizacji plastiku, szkła, betonu i silikonu. Wrzuć Raskolnikowa w Beverly Hills - dostaniesz marną podróbkę mordercy z telewizyjnego serialu.
Żeby się przekłuć przez ten bufor, Palahniuk zaczyna od razu od szyderstwa, nihilizmu i kpiny. I dopiero po kilkudziesięciu stronach odkrywamy, że owszem, śmiejemy się, ale z coraz większą goryczą, a ten nihilizm - to nie nihilizm, lecz czarna rozpacz i tęsknota za utraconą niewinnością.
“W kolonii kościelnej Wyznawców (...) ludzie żyli prosto i szczęśliwie. Byliśmy silnymi i dumnymi ludźmi. Mieliśmy czystą wodę i powietrze. Nasze dni były użyteczne. Nasze noce były absolutne”.
To zbyt szczere, tego nie da się zafałszować, zasymylować - Palahniuk sprzedaje w tych zakręconych fabułach własną zbrukaną niewinność.
W 1999 roku ojciec Chucka Palahniuka poznał przez ogłoszenie kobietę podpisującą się “Kismet”. Donna Fontaine szukała na kochanka “największego mężczyznę, jakiego mogła znaleźć”. Poprzedniego, niejakiego Shackleforda, wpakowała do więzienia za “seksualne znęcanie się”. Shackleford poprzysiągł zemstę. Gdy tylko wyszedł na wolność, wytropił pannę Kismet i jej nową miłość. Palahniuk senior nie podołał zadaniu ochroniarza. Shackleford zastrzelił oboje (ją trafił w kark, jego - w podbrzusze). Żyli jeszcze czas jakiś. Próbował spalić ciała.
Kiedy skazano Shackleforda na śmierć, Chuck Palahniuk poprosił o możliwość przyglądania się egzekucji.
“Stale zadawaj sobie pytanie: Czego Jezus by NIE zrobił?”(WP)