Temat: Kolorowe jarmarki
Philip Larkin*
Sobotnie targi
Szary dzień, jak na jarmark; ale wąskie uliczki już zatarasowane.
W środku, na polu, zaczęły się zawody,
Wystawa psów (łapy rozstawione, ogon prosto) i kuców (grzywy głaskane
Nieustannie, by uspokoić łby); a dalej widać
Owce (szewioty i czarnogłówki); pod żywopłotem jazgoczące kłody
(Konkurs pił łańcuchowych). Wszędzie osobny tłumek chętnych.
Na głównym polu kilku sędziów się wita
Przy jeepie: zaraz skoki. Wstrętny
Harmider ogłoszeń stapia się z pokrzykiwaniem faceta
Z banknotami za wstążką kapelusza, z podświetloną tablicą.
Nie tylko zwierzęta: kiosk z piwem, za nim ukryta przenośna toaleta;
Baloniarze, stragany z koralami, bank, przykryte sporym
Namiotem stoisko z tweedem, obok drugie, z marynarkami. Ludzie siedzą
Na brykietach jak na wielkich słomianych kostkach do gry. Bowiem
Między scenami rozciąga się przestrzeń dana po nic, gdzie tłuką się bachory
Wolne, gdy ich właściciele gapią się tu i tam znudzonym wzrokiem.
Zapasy zaczynają się późno: szeroki krąg ludzi, dalej samochody,
Dalej drzewa, a jeszcze dalej blade niebo. Dwa chłopaki
W cyrkowych trykotach i haftowanych spodenkach. Przytuleni do siebie w dwuosobowym
Splocie, na sztywnych nogach, kołyszą się ponad trawą. Jeden pada: uścisk dłoni.
Jeszcze dwaj, jeden siwy. Mimo to wygrywa. Niewiele w tym walki, raczej nieruchome napięcie, które się kończy zachwianiem
Równowagi; jeden, na plecach, cały i zdrowy, a drugi stoi,
Przygładzając włosy. Lecz są inne cuda – na nie
Przeznaczono długi, wysoki namiot hodowli i wytwórstwa, za sznurem drewniane stoły,
Wzdłuż których kłębią się tłumy, zerkając na wydarte ziemi
Oskrobane eksponaty: zbielałe pory
Jak kościelne świece, sześć strąków bobu (jeden rozwarty), ciemno lśniące
Kapusty – rzędy pojedynczych wyjątkowych okazów, za którymi nabiał i wypieki
(Na papierowych serwetkach): cztery jajka brązowe, cztery jajka białe,
Cztery chałki z kruszonką, cztery bez kruszonki, czyste doskonałości, przechowujące
Dawne kunszty. Za nimi pasterskie kostury, wełniane
Czapki, chodniki, hafty, koszyki, wszystko zacne, zrobione
Jak trzeba (choć nie aż tak jak plastry miodu). Na zewnątrz już po skokach.
Młodzi okrzykami poganiają ścigające się kuce, dwa okrążenia dookoła placu; potem
Biegi w workach, gra w krzesła w wersji polo,
Zjeżdżalnie, jazda na oklep, kucyki ciągnięte to tu, to tam dla coraz
Dzikszych rozrywek, obojętne. Ale już, gdzieś w głębi,
Jak ruchome tło w teatrze, ruszają ciężarówki z końmi i się gramolą
Ku wyjazdowi dla bydła. Podskakując, kolebiąc się, ku dalekim
Gospodarstwom. Facet od banknotów zwija manatki.
Parking się przerzedził. Ładują przeszkody
Na ciężarówkę. Teraz z powrotem ku adresom prywatnym,
Bramom, lampom, wysokim kamiennym domkom ulicówek pustoszejących o zmroku.
Ku bocznym zaułkom miasteczek (ulotki „Zawód”
Na wycieraczkach, przydworcowe działki),
Z powrotem ku jesieni, zostawiając za sobą wylinkę lata, pory roku,
Która ich sprowadziła na sobotnie targi.
Mężczyźni z ogarami, obrysowane wełną kobiety karmiące psy, dzieciaki
Rozsiadłe w siodłach żony w wieku średnim, o twarzach-kopyściach,
Wpatrzone w galaretki, mężowie na przepustce z ogrodu, baczni
Jak łasice, ostrzyżeni synowie za kierownicami –
Wszyscy wrócili do swojego miejscowego życia:
Do nazwisk na przyczepach, do firmowych kalendarzy,
Wiszących w kuchniach, ku hałaśliwym spotkaniom w sali
Giełdy Zbożowej, ku handlowym dniom w barze.
Ku nadchodzącej Zimie, kiedy to zamknięte Targi
Obumierają w teren robót. Niech to tak zostanie, ukryte
Jak siła, pod fakturami, rachunkami,
Szwindlami; coś, co ludzie
Robią, nie wiedząc, że czas kłębiącym się dymem
Z kuźni przysłania gesty inne, znacznie
Większe; coś, co dzielą ze sobą – to, co każdy rok, jak przed laty, przełamuje
W odnawiającą jedność. Niech tak będzie zawsze.
tłum. Jacek Dehnel
*notka o autorze, inne jego wiersze i linki w temacie Poezja anglojęzycznaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 11.08.10 o godzinie 14:10