Zbigniew J Piskorz

Zbigniew J Piskorz www.PISKORZ.pl
sMs692094788
kreowanie wizerunku
...

Temat: Dramat trzech łóżek

Dramat trzech łóżek
Marcin Wyrwał / Onet.pl
Janek przez dwa lata sypiał na polowym łóżku. W łóżku małżeńskim spała jego żona z ich nowo narodzonym synkiem. Pewnego dnia Janek postanowił wyjechać na tydzień w Bieszczady, „żeby w końcu wyspać się w normalnym łóżku”. Znalazł nie tylko łóżko, ale i kobietę do niego. A właściwie dwie.
Łóżko małżeńskie

Łóżka małżeńskie były dwa. Pierwsze kupili na raty w IKEA. – W dłuższym użytkowaniu okazało się badziewne. Co jakiś czas musiałem dokręcać obluzowujące się śrubki, a po jednej z wyjątkowo gorących nocy pękły dwa szczeble – śmieje się Janek. – Miało tylko 140 cm szerokości, ale nam tyle wystarczyło. Lubiliśmy spać blisko siebie.

W tym łóżku został poczęty ich pierwszy syn. – Czytałem, że co dziesiąty żyjący obecnie Europejczyk został poczęty w łóżku z IKEA – mówi Janek. – Tyle że nasz syn nie żyje, więc raczej się nie zaliczy do tej statystyki – dodaje gorzko.

Ich pierwszy syn zmarł dwa tygodnie po urodzeniu. Przyszedł na świat z ciężką wrodzoną wadą serca i od początku nie miał szans na przeżycie. – Lekarz powiedział, że wada rozwinęła się gdzieś w ósmym tygodniu, ale my, durni katolicy, nie robiliśmy badań prenatalnych – mówi. – Do tej pory nie wiemy, skąd ta wada się wzięła. Anka nie podpadała pod żadną z kategorii zwiększonego ryzyka: nikt z naszych rodzin nie miał wady serca, nie przechodziła w ciąży żadnej infekcji, nie paliła, nie piła, nie ćpała, nie zażywała leków podwyższonego ryzyka – wylicza jednym tchem, jak doświadczony lekarz.

Dziecko zmarło 7 stycznia 2002 roku, a tydzień później po raz dziesiąty zagrała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. – Co za ironia, grali dla dzieci z wrodzonymi wadami – mówi Janek. – Dałem tysiąc złotych. Prawie połowę tego, co wtedy zarabiałem. Oni mają takie puszki z bardzo wąskimi wlotami, więc wkładałem po stuzłotowym banknocie, a z każdym banknotem wolontariusz robił coraz większe oczy. Chciał mnie oblepić serduszkami od stóp do głów. Nie zgodziłem się.

Ale to ich nie załamało. Janek miał 22 lata, jego żona Ania 23. Choć od dziecka mieszkali na warszawskim Ursynowie, poznali się zaledwie dwa lata wcześniej w Bieszczadach, na studenckim Sylwestrze 2000 roku. – Ja przyjechałem tam ze swoją dziewczyną, Magdą, a Anka, świeżo upieczona informatyczka – ze swoim laptopem – wspomina Janek. – Jeszcze przed północą pokłóciłem się z Magdą. A tuż po północy Anka postanowiła, że pójdzie do swojego pokoju sprawdzić, czy pluskwa milenijna dopadła jej komputer. Wtedy dużo się mówiło o tej słynnej pluskwie, która to niby miała rozwalić światowy system informatyczny przy zmianie daty z 1999 na 2000. Anka postanowiła sprawdzać pluskwę jako jedyna z całej imprezy, na której było z dziesięciu informatyków! Ona zawsze angażowała się na całego w swoje fascynacje. Chociaż jestem z wykształcenia psychologiem i nie bardzo pociągały mnie komputery, zapytałem, czy mogę iść z nią, gdyż niebywale mnie to interesuje. I już w tym pokoju zostaliśmy. Pluskwa nie dopadła komputera, ale za to ja dopadłem ją – uśmiecha się. – Byliśmy w sobie okropnie zakochani.

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. W październiku 2000 roku wzięli ślub, a w kwietniu kolejnego roku żona Janka zaszła w ciążę. – I jej i moi rodzice bali się, że to wszystko za szybko, ale my naprawdę bardzo się kochaliśmy. Ta miłość pomogła nam przejść przez trudne chwile po śmierci dziecka – mówi Janek.

Ania nie chciała już spać w starym łóżku. Źle się jej kojarzyło. Kupili nowe. Janek dopiero rozpędzał się zawodowo jako psycholog pracy, ale jego żona błyskawicznie pięła się w górę w dużej informatycznej firmie. – Jej bezgraniczne zaangażowanie w to co lubi rozbijało wszystkie szklane sufity, które podobno pracujące w firmach kobiety mają nad głowami – śmieje się Janek.

Nadeszła więc pora na model de luxe. – Łóżko zrobiono na zamówienie, szerokie na 180 centymetrów, solidne z metalu – mówi Janek. – Jest kopią łóżka bohaterki jednego z ulubionych filmów mojej żony „Amelia”. Na ścianie nad łóżkiem powiesiliśmy sobie zdjęcie kadru z filmu, na którym znajduje się to łóżko.

Z kolejnym dzieckiem postanowili poczekać. – Z wielu względów – mówi Janek. – Anka dostała jakiś potężny międzynarodowy projekt do realizacji. Ja zacząłem przesiadywać coraz dłużej w pracy. Dużo podróżowaliśmy. Ania ma we Francji rodzinę, więc sporo jeździliśmy po tym kraju. Poznawaliśmy francuskie jedzenie, wino. Słowem, świetnie się bawiliśmy. Myślę jednak, że opóźnialiśmy decyzję o drugim dziecku, bo baliśmy się kolejnej ciąży. Nie chcieliśmy powtórki z rozrywki.

Czekali sześć i pół roku. Dużo pracowali, wiele podróżowali. Łóżko sprawdzało się wspaniale. – Mamy niewielkie, dwupokojowe mieszkanie, więc łóżko stało się jego centralnym punktem – mówi. – We Francji odkryłem, że wino pite z ekskluzywnych kieliszków Riedela, o specjalnie zaokrąglanych ściankach, aby maksymalnie skoncentrować aromat, smakuje zupełnie inaczej od tego samego wina pitego w zwykłym kieliszku. Tak samo jest z łóżkami. W tym nowym łóżku wszystko smakowało inaczej. Spędziliśmy tam nasze najlepsze lata. No, ale to musiało się skończyć.
Łóżko polowe

Janek drapie się w głowę. Popija kawę patrząc przez dłuższą chwilę na zalaną słońcem żoliborską ulicę, przy której mieści się jego ulubiona kawiarnia, gdzie rozmawiamy. – Muszę ci się do czegoś przyznać – wypala w końcu. – Zapieprzyliśmy łóżko.

Łóżko nie było drogie („Jakieś 200-300 złotych, a do tego zepsute, nie chciało się składać”) i miało posłużyć Jankowi tylko na pewien czas. Zwykła jednoosobowa polówka. Znalazł ją z bratem na chodnikowej wystawie przed jednym ze sklepów ze sprzętem turystycznym. – To było ostatnie łóżko przeznaczone do sprzedaży w tym sklepie – wspomina. – Problem polegał na tym, że było łóżkiem ekspozycyjnym, a do tego uszkodzonym, więc sprzedawca nie był w stanie podać ceny. Chcieliśmy dać tyle, ile kosztuje dobry egzemplarz, ale sprzedawca z jakichś powodów nie chciał go sprzedać. Był koniec dnia, zamykano wszystkie sklepy i zanosiło się na to, że będę musiał spać na podłodze. To nie był wielki problem, ale mój brat, który zawsze miał skłonności do szaleństw po prostu chwycił łóżko i wrzucił na pakę swojego Nissana. Dziś się tego wstydzę, ale pamiętam, że wtedy, w tym radosnym amoku po narodzinach dziecka, zaśmiewaliśmy się jak dzicy wracając do domu.

Sześć godzin wcześniej tego upalnego dnia w lipcu 2006 roku Ania urodziła ich drugiego syna. Miał na imię Adaś, ważył 2300 g i co najważniejsze dostał maksymalne 10 punktów w skali Apgara, co oznaczało, że jest zdrów jak ryba. – Dzieciak darł się wniebogłosy, Anka promieniała szczęściem, a ja z bratem pojechaliśmy po łóżko dla mnie – mówi. – Mieliśmy wprawdzie przygotowane łóżeczko dla dziecka, ale pierwsze dni są trudne, a poza tym Anka nie chciała rozstawać się z malcem. Miałem spędzić na nim tylko parę dni.

Janek wspomina pierwsze dni z Adasiem, jako „jedną wielką karuzelę szczęścia”. Wspólnie myli, przewijali i karmili dziecko. W nocy na wyścigi wstawali, kiedy płakał. – W tym czasie pracowałem na pełnych obrotach, ale adrenalina dawała mi mnóstwo dodatkowej energii – mówi.

Pierwszą próbę powrotu do małżeńskiego łóżka podjął po dwóch tygodniach. Żona poinformowała go, ze jest na to jeszcze za wcześnie. Drugą próbę podjął po czterech tygodniach, a trzecią po sześciu. Z tym samym skutkiem. – Najgorsze było to, że Anka zaczęła się zmieniać i ta zmiana dokonała się dosłownie z dnia na dzień – mówi. – Nagle przestała interesować się czymkolwiek oprócz dziecka. Nie było już rozmów o winie, podróżach, czyli o tym, czym żyliśmy przez wszystkie te lata. Do ostatniego dnia przed urodzeniem dziecka odwiedzała każdego dnia po kilka specjalistycznych stron internetowych z zakresu informatyki. Regularnie czytała prasę, książki, rozmawialiśmy o nich. My w ogóle wiele rozmawialiśmy. Teraz jeśli czytała prasę to „Twoje dziecko”, a jeśli książki to „Pierwszy rok życia dziecka”, która po roku została wymieniona na „Drugi i trzeci rok życia dziecka”. Najsmutniejsze było to, że Anka zachowywała się, jakby dziecko wyprało ją z własnej osobowości.

Po trzech miesiącach zaprosili do siebie przyjaciół w ramach „powrotu do normalności”. – To spotkanie było wszystkim, tylko nie powrotem do normalności – wspomina je Janek. – Mamy przyjaciół z bardzo różnych branż i o bardzo różnych zainteresowaniach: informatyka, motoryzacja, dziennikarze, ekonomiści, psychologowie. W tym gronie zawsze świetnie się rozmawiało. Co z tego, kiedy Anka z dowolnego tematu potrafiła zjechać na dziecko. Komputery? Strony internetowe o dzieciach. Motoryzacja? Foteliki dla dzieci. Psychologia? Zachowania dziecka na różnych etapach rozwoju. Itede itepe. Towarzystwo zwinęło się jeszcze przed północą. W korytarzu ktoś zapytał żartem, ile jeszcze mi zostało tego zesłania na polówce. Odpowiedziałem, że najwyżej miesiąc. Ale po miesiącu dokupiłem do polówki gruby materac. Po dwóch wywaliłem łóżeczko dziecka do piwnicy. A po dwudziestu zdradziłem Ankę.

Łóżko hotelowe

W lipcu 2009 roku, na trzy dni przed urodzinami kolejnego syna („Ance chyba to nie przeszkadzało”), Janek postanowił wyjechać w Bieszczady. – Żeby w końcu wyspać się w normalnym łóżku. Ale też pochodzić po górach, pobyć sam, zastanowić się co dalej. Chciałem wywalić z siebie całą tę frustrację – wspomina. Jednak żaden z jego planów nie został zrealizowany. Chodzeniem po górach i samotnością Janek cieszył się raptem jeden dzień. Tyle też miał czasu na zastanawianie. – A kiedy wróciłem, byłem jeszcze bardziej sfrustrowany niż na początku. I wtedy dopiero miałem nad czym się zastanawiać.

Zatrzymał się w tanim pensjonacie w Wetlinie. – Wystrój pokoju typowo gierkowski: meblościanka ze sklejki, fotele z niewygodnymi drewnianymi oparciami z kiczowatym szaro-żółtym obiciem – wspomina. – Ale przecież nie dla pokoju jeździ się w Bieszczady. Pierwszego dnia zrobiłem byczą trasę przez Rawki i Rabią Skałę. Z perspektywy oceniam to jako dobry wybór, bo potem już spędzałem czas głównie w pozycji horyzontalnej – uśmiecha się gorzko. – Normalnie tę trasę robi się w jakieś 7-8 godzin. Ja załatwiłem sprawę w sześć. Prawie nie odpoczywałem. Szedłem jak wściekły i myślałem. Nic nie wymyśliłem.

Wieczorem w świetlicy poznał Elę. – Po którymś piwie wylądowaliśmy u mnie w pokoju – mówi. – Następnego dnia rano zapukały jej koleżanki. Wybierały się na Rabią Skałę. Akurat byłem na Rabiej Skale poprzedniego dnia, więc zaproponowałem, że jeśli zostanie to jej wszystko opowiem. No i została jeszcze na dwa dni. Wychodziliśmy z pokoju głównie po to, żeby coś zjeść w Wetlinie. Hotelowy tapczan był przeznaczony dla jednej osoby, a w dodatku cholernie skrzypiał. Ale znowu się okazało, że w niektórych przypadkach szersze, ani lepsze łóżka po prostu nie są potrzebne.

A potem Janek wpadł na pomysł, który znacznie skomplikował i tak już skomplikowaną sytuację. – To było jak taki korkociąg, w który wpadają samoloty. Wpadasz w to raz, a potem lecisz coraz szybciej, prosto w dół – mówi. Postanowił zadzwonić do Magdy. – Choć z Magdą chodziłem przez całe studia, nigdy nie mówiliśmy o ślubie – wspomina. – A jednak te pięć wspólnych lat wytworzyło między nami specyficzną więź. Spotykaliśmy się na imprezach, choć sporadycznie. Teraz była znajomą znajomych. Ale zawsze nam się dobrze gadało. Zdziwił ją mój telefon. Powiedziałem, że muszę się gdzieś zatrzymać na jedną dobę. Zaprosiła mnie. Wiedziała, że przecież mieszkam w tym samym mieście, ale o nic nie pytała.

Janek wsiadł do pociągu i przyjechał do Warszawy. – Magda mieszka sama, ma fajne, urządzone ze smakiem mieszkanie w śródmieściu, takie na jakie mogą sobie pozwolić bezdzietni single: niepoplamione soczkami i kaszkami sofy, ostre kanty bez gumowych zabezpieczeń dla dzieci i wielkie łóżko, w którym zmieściłyby się nie tylko dwie osoby, ale cała grupowa orgia – mówi ze śmiechem. – Zostałem tam przez kolejne dwa dni. W tym łóżku też się nie wyspałem. Przez cały czas miałem wrażenie, jakbym uprawiał pokątny seks w hotelu.

– Po czterech dniach ostrego zdradzania wróciłem do domu. A po następnych czterech Anka dowiedziała się o Magdzie. Chyba od którejś ze wspólnych znajomych. Nie wnikałem – mówi. – Podczas dzikiej awantury, jaka potem nastąpiła, przyznałem się też do tej drugiej dziewczyny. Ale dalej to już jak w serialu: ona obwiniała mnie o nieczułość, nieodpowiedzialność, dziwkarstwo, standardowy zestaw oskarżeń na takie okazje, jak myślę. Ja tylko stwierdziłem, że z chwilą narodzin dziecka przestałem dla niej istnieć.

Choć współczesna psychologia składa się z wielu nurtów, to niezależnie od wyznawanych przez siebie doktryn psychologowie są zgodni co do jednego: nadmierne przywiązanie matki do dziecka i zepchnięcie ojca na drugi plan może mieć fatalny wpływ na relacje w rodzinie.

Konserwatywny amerykański psycholog John Rosemond wytyka matkom „małżeńską amnezję”. „Kobiety zachowują się, jakby złożyły przysięgę małżeńską swoim dzieciom, a nie mężom – pisze w swoim felietonie „Najpierw żona, potem dziecko!” w Onet.pl – Zapomniały, że ich podstawową potrzebą jest spędzanie większej ilości czasu ze swoimi mężami”.

Znana z telewizyjnego programu „Superniania” Dorota Zawadzka prezentuje znacznie bardziej liberalne poglądy, jednak w tej kwestii zgadza się z Rosemondem: – Po urodzeniu dziecka wiele kobiet przez pewien czas jest piersią, jak to określił Wojciech Eichelberger, a potem jest już tylko mamuśką – powiedziała mi podczas wywiadu o polskich rodzinach „Źle się dzieje w polskim domu”. Rolę męża w tego rodzaju związkach Zawadzka podsumowała zdaniem: „Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść.”

Janek wyprowadził się na Żolibórz („Tak na chwilę, dopóki nie uporządkujemy swoich spraw”). Jego żona z dzieckiem zostali na Ursynowie. Tam też została polówka. – Znowu sypiam na normalnym łóżku, chociaż znowu czuję się tutaj jak w hotelu, jakby tylko na chwilę – mówi Janek. Przyznaje, że rozmawia z żoną, „ale niezbyt często – ona jest zajęta dzieckiem, a ja pracą.” A tymczasem „chwila” poza domem trwa już czwarty miesiąc.
Paweł Mroszczyk

Paweł Mroszczyk Masz dla mnie
zlecenie?
Doświadczony
programista
C++/Perl...

Temat: Dramat trzech łóżek

Pouczająca i wyśmienicie-napisana opowieść.
Brawo!

Następna dyskusja:

Piekno i dramat miłości.




Wyślij zaproszenie do