Jakub Łoginow

Jakub Łoginow Nie ma kangurów w
Austrii

Temat: Akweny rekreacyjne - durne prawo

Chociaż natura nie obdarzyła Małopolski jeziorami, z pomocą krakowskim żeglarzom nieoczekiwanie przychodzą firmy, wydobywające na obrzeżach miasta żwir i piasek. Aktualnie kruszywo eksploatuje się na dwóch przeciwległych krańcach aglomeracji krakowskiej: na granicy Krakowa i Wieliczki (Brzegi-Rybitwy) oraz w Cholerzynie, niedaleko lotniska Balice. Prace wydobywcze prowadzone są na dużym obszarze, a po zakończeniu eksploatacji teren kopalń zostanie zalany wodą gruntową. Jak twierdzi prezes największej małopolskiej firmy wydobywającej kruszywo budowlane, co roku na obrzeżach miasta powstaje około 15-20 hektarów nowych akwenów, które z powodzeniem mogłyby za kilka lat służyć żeglarzom, windsurferom i plażowiczom.

Niestety, tak się najprawdopodobniej nie stanie. W obu przypadkach po wydobyciu żwiru nie powstanie jeden duży akwen, ale skupisko małych stawów, oddzielonych jeden od drugiego wąskim wałem ziemi. Dlaczego marnujemy niepowtarzalną okazję, by stworzyć w Krakowie, niemal za darmo, dwustuhektarowy zalew rekreacyjny?

Winne jest przede wszystkim złe prawo i powszechny brak zainteresowania – zarówno władz miejskich, jak i samych żeglarzy. Przepisy nie sprzyjają inwestorom, którzy chcieliby po zakończeniu eksploatacji żwiru utworzyć duże, 200-hektarowe jezioro. W obecnych realiach prawnych i biurokratycznych o wiele bardziej opłaca się wystąpić o 20 małych koncesji na wydobycie kruszywa, niż o jedną dużą, obejmującą cały obszar kopalni. Efekt – inwestor w sztuczny sposób tworzy w miejscu dawnego żwirowiska skupisko kilkudziesięciu małych stawów, oddzielonych od siebie wąskim paskiem ziemi. Takie stawy są później wykorzystywane przez wędkarzy lub kąpiących się na dziko mieszkańców, ale do uprawiania żeglarstwa oczywiście się nie nadają.

Przykładem takiego podejścia jest nowohucki Przylasek Rusiecki, gdzie wydobycie żwiru zakończono kilkanaście lat temu. Obecnie na tym malowniczym obszarze znajduje się kilkanaście małych stawów, o łącznej powierzchni ok. 150 ha. Niestety, żaden z nich nie jest na tyle duży, by dało się na nim uprawiać windsurfing (największy ma ok. 20 ha). W efekcie, ten niezwykle atrakcyjny obszar się marnuje. Jedynie sporadycznie korzystają z niego amatorzy kąpieli lub wędkarze. Tymczasem wystarczyłoby wybagrować ziemię z oddzielających poszczególne stawy wałów, a na wschodnich krańcach Nowej Huty powstałoby tętniące życiem, pełne jachtów i desek windsurfingowych jezioro, które w przyszłości można byłoby nawet połączyć kanałem i śluzą z pobliską Wisłą (po zbudowaniu stopnia wodnego Niepołomice).

Inwestorzy wydobywający żwir w okolicach Krakowa mówią o braku jakiegokolwiek zainteresowania władz miejskich przyszłością akwenów, których istnienia wielu krakowian nawet się nie domyśla.

- Chętnie poprowadzimy wydobycie w taki sposób, by utworzyć duży i atrakcyjny zalew rekreacyjny, ale miasto nie chce z nami o tym rozmawiać. O takich rzeczach trzeba dyskutować na kilka lat przed zakończeniem eksploatacji żwirowisk, a więc właśnie teraz – mówi Jan Bystroń, prezes Krakowskich Zakładów Eksploatacji Kruszywa.

- Miasto chętnie podejmie takie rozmowy, ale żaden z krakowskich klubów żeglarskich, z którymi współpracujemy, nie zgłaszał nam zapotrzebowania na nowy akwen żeglarski – odpowiada Joanna Dubiel z biura prasowego Urzędu Miasta Krakowa.

Z kolei z rozmów z krakowskimi windsurferami wynika, że tutejsze środowisko wodniackie jest dość konserwatywne, uzależnione od miejskich dotacji i na wszelki wypadek woli nie wychylać się z nowatorskimi inicjatywami – co mogłoby tłumaczyć ich milczenie i ignorancję w sprawie Brzegów i Przylasku.

Źródło: http://motorowy.pl