Arkady Pylch

Arkady Pylch wykładowca, lotnik,
twórca

Temat: Smoczy los

Fragment mojego opowiadania ze zbioru opowiadań pt. Lubieżny telepata
zapraszam - http://www.e-bookowo.pl/ebooks/7/262/proza/lubiezny_te...

Położył się na ulubionej skale i czekał na rozrywkę w postaci potyczki z rycerzami. Ludzie zakuci w zbroje pojawiali się od czasu do czasu i wymachiwali orężem, którym mogli co najwyżej podrapać go po dupie. Chcieli go zabić i nie mógł zrozumieć ich zawziętości, która wyrażała się pogardą dla własnego życia, co w jego mniemaniu było głupotą, bo jak go uczono, każde inteligentne stworzenie winno traktować swoje życie, jako wartość nadrzędną. Mimo licznych porażek wciąż nadciągali gromadami i ginęli w nadziei pokonania żywego symbolu mądrości i siły, niezwyciężonego smoka Kundo.
Potwór ziejący ogniem pojawił się w górach nie wiadomo skąd. Znalazł schronienie w zrujnowanej baszcie i budził grozę w pobliskich wsiach. Straszył skrzydlatym cieniem inwentarz, który marniał w oczach okolicznych gospodarzy. Pił wodę z potoków, które wpadały do mis jezior, a gdy zgłodniał, polował na tłuste jagnięta, powolne cielęta i rozbrykane źrebaki wystawione na zielonych talerzach pastwisk. Czasem porywał pasterkę, ale gdy przychodziły wyrzuty sumienia wmawiał sobie, że ją pomylił z owieczką i wypuszczał, albo wyganiał. Jednak te incydenty zdarzało się rzadko i robił to raczej z nudów, niż z pożądania.
Smok Kundo miał dobry humor. Dzień był pogodny. Promienie słońca grzały jego chitynowy pancerz, a powiewy wiatru chłodziły gorące podbrzusze. Mrugnął do sępa, który przysiadł na skale z nadzieją zaspokojenia głodu. Ludzkie i końskie szkielety bielały między skałami i już nie przypominały królewskiej świty, która przejeżdżała tędy parę dni temu. Smok zwrócił się do ptaka wstrętnego niczym wyłysiały troll.
– Księżniczka Róża daje mi nadzieją na lepszy los. Jeszcze parę dni i znowu będę człekokształtną istotą. Nawet ci się nie mieści w tej twojej łysej pale, jaki byłem przystojny, a jaki jurny...
Przypomniał sobie, jak wyglądał przed wyrokiem Mistrza Równowagi, który go skazał na zwierzęce wcielenie. To było tak dawno. Był wtedy przystojnym elfem, ale niestety popełnił błąd, za który musiał zapłacić wysoką cenę.
Już stracił nadzieję, że kiedykolwiek odpokutuje za swoje złe czyny. A tymczasem spotkała go miła niespodzianka, nawet nie przypuszczał, że uczucie do ludzkiej istoty, może zneutralizować tak potężny czar.
Ostatnia myśl zaniepokoiła go. Rozpostarł skrzydła. Obejrzał powierzchnię błon, naciągając skórę między rozrośniętymi palcami. Sprawdził ostrość pazurów, zębów i stan łusek. Zakończył przegląd, w którym utwierdził się w przekonaniu, że przemiana postępowała zbyt wolno, a nawet jakby się zatrzymała.
– Czyżbym nie kochał zbyt mocno? – zapytał sam siebie, a myśli bezwiednie pomknęła do spotkania z księżniczką.
Uprowadzona księżniczka wpatrywała się w skalistą dal. Żegnała promienie zachodzącego słońca, które przenikały koszulę i pieściły jej ciało, zabarwiając skórę świetlistym karminem. Powoli akceptowała zaistniałą sytuację, gdyż zrozumiała, że ze strony skrzydlatego potwora grozi jej jedynie uwięzienie. Poczuła się samotna i zapragnęła przed snem z kimś porozmawiać. Zwróciła się do smoka przekonana, że ją nie zrozumie.
– Mości przerośnięta jaszczurko, ze skrzydłami nietoperza, jaka szkoda, że te historie o smokach mówiących ludzkim głosem to bajki dla dzieci. Potrafisz tylko wybałuszać te swoje ślepia i gapić się jak cielę. Ależ to żałosne, zestarzeję się tutaj w oczekiwaniu na ratunek niegramotnego księcia...
Kundo słuchał i zapragnął odezwać się do tej pięknej istoty. Jej aura o poświacie różowej zabarwiła się błękitem i intensywniała nad jasną głową w postaci fioletu. Nagle odczuł, jak krew rozgrzewa mu okolicę gardła, jak ciepło rozlewa się po karku. Zakrztusił się, zachrypiał i wydał z siebie głos zamiast ryku, po raz pierwszy od setek lat.
– Ufff… Ależ ulga! Jak miło usłyszeć własną mowę, po tylu latach milczenia... O przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem smok Kundo! – pochylił nisko łeb i machnął skrzydłem w szarmanckim ukłonie.
Zaskoczona księżniczka straciła grunt pod nogami. Z wrażenia omdlały jej nogi i przysiadła, a suknia uniesiona do góry odsłoniła kobiece wdzięki. Gdy mierzyli się nawzajem od stóp po głowy oprzytomniała nagle, widząc, że smok ślini się soczyście, jakby miał zamiar przegryźć coś na śniadanie. Zasłoniła pośpiesznie swoją nagość i krzyknęła oburzona:
– O ty, obleśna gadzino! Co to ma być? – zeźliła się nie na żarty. – Teraz już wiem! Jesteś czarnoksiężnikiem, który chce odebrać mi niewinność. Jedyny skarb, jaki mi pozostał na tym odludziu.
– Mylisz się, piękna księżniczko!...
– Przywróć swoją prawdziwą postać. Natychmiast! – stuknęła bosą stópką jak niesforne dziecko, które chce postawić na swoim. – Mój narzeczony nie puści płazem takiej zniewagi – zagroziła i przybrała dumną postawę. Na jej twarzy odmalowała się pogarda wymieszana ze strachem.
– Myślisz, że tą gadzią skórę noszę dla przyjemności? Jestem ofiarą złego uroku. Ktoś dawno temu upichcił czar, do którego dodał wężową skórę, kawałek zasuszonego nietoperza, szczyptę kameleona, no i wygląda na to, że wpadł mu do misy jakiś rudy owad. W ten sposób powstała mikstura, którą mnie uraczył...
– Tak, i powiedz mi jeszcze, że jak cię pocałuję, czerwona paskudo, to się zamienisz w księcia i będziemy żyli długo i szczęśliwie, z gromadką różowych berbeci? Masz mnie za naiwne cielę?! Nie jestem dzieckiem i już dawno przestałam wierzyć w bajki.
Kundo zrozumiał, że w oczach tej niewiasty zawsze pozostanie potworem, który ją porwał i więzi wbrew woli. Odezwał się twardo i dało się wyczuć w jego głosie szczerą prawdę, co od razu zrozumiała wzburzona księżniczka.
– Proszę o wybaczenie, o piękna Pani, ale twoja obecność dobrze na mnie wpływa. Powoli umiera we mnie zwierzę. Robię się łagodny jak baranek, a smocze ciało ulega transformacji. Znowu staję się człekokształtną istotą. Właśnie przed chwilą odzyskałem struny głosowe i mogę wreszcie mówić...
– Mam przez to rozumieć, że mnie nie puścisz, tak?! Zdajesz sobie sprawę, jaką krzywdę mi wyrządzasz? A co się stanie z moim królestwem? A mój ślub? Wszystko już zaplanowane...
– Przykro mi, ale nie mam w zwyczaju zmieniać zdania.
– Nie myśl sobie, że tu długo zostanę. Mój narzeczony będzie mnie ratował. To sprawa honorowa. Jest rycerzem! Nawet nie jesteś w stanie zrozumieć, jak bardzo mnie kocha, pisał dla mnie wiersze i to jakie! Może chcesz posłuchać?
– No nie wiem, a nie jest przypadkiem przydługa ta jego twórcza spuścizna? – zapytał z obawą smok.
– Wiersz jest krótki, tylko parę zwrotek.
– No dobrze – zgodził się niechętnie Kundo. Nie chciał robić przykrości księżniczce i postanowił zmusić się do wysłuchania jakichś dyrdymałów. Tak nazywał to coś, co inni określali, jako poezję.
Księżniczka Róża zamknęła oczy i zaczęła cytować z pamięci:

dostałem wiadomość
tak głodny jak pisklę w gnieździe
które dziób rozwiera i czeka
te twoje ramiona są takie rozpostarte
są takie ramiona
ramiona otwarte nadziejami

odbieram list
tak drżący jak kogut w walce
który grzebień stroszy i goni
te twoje usta są takie czerwone
są takie usta
usta rozpalone pocałunkami

otwieram kopertę
tak czujny jak gołąb w locie
który siedliska pilnuje i krąży
te twoje piersi są takie kochane
są takie piersi
piersi rozbujane westchnieniami

czytam słowa
tak nieobecny jak paw w gody
który ogon rozkłada w wachlarz
te twoje oczy są takie zielone
są takie oczy
oczy rozkojarzone marzeniami

Księżniczka zaraz po wierszu przeszła bezwiednie w długi monolog. Smok poznał całą historię królewskiego rodu, którą przespał w czasie długiego letargu, prawie stu letniego. Królewna Róża była córką króla Szecheli i w najbliższym czasie miała poślubić księcia Jerzego, syna króla Tikutu. Tym samym miało się dokonać połączenie dwóch zwaśnionych ze sobą rodów w jedno szczęśliwe królestwo. Oczywiście, tak było zaplanowane, ale coś stanęło na ich drodze. To on, smok Kundo, okazał się tym złym losem. Porwał księżniczkę i rozgromił królewską świtę, która eskortowała swoją panią.
– Starczy tych wspomnień. – Smok ziewnął głośno, strasząc stada ptaków, które wznowiły posępny taniec nad wzgórzami.
Sępy upodobały sobie towarzystwo smoka. Robiły dobrą robotę, oczyszczając okoliczne góry z padliny. Zadziwiały zręcznością w czasie dobierania się do przypieczonych rycerzy. Zbroje rdzewiały w słońcu i już nie świeciły srebrnym blaskiem. Rodowe proporce łopotały złowrogo między skałami, wbite przez białe ręce kościotrupów.
– O czym, to ja myślałem?... Aaaa... No tak!
Rozmarzył się znowu. Zamknął ślepia. Wystawił na słońce łuskowate cielsko i to, co miał pod brzuchem, bo trochę za bardzo się wychłodziło. Wspominał poranek. Księżniczka Róża wyszła na taras wieży. Delikatna halka koszuli niczym mgła okrywała jej ciało. Kundo jak zwykle przysiadł nieopodal, czekając z utęsknieniem na widok pięknej kobiety.
Księżniczka wskoczyła na koronę wierzy i w szerokim rozkroku witała świt, którego promienie rozjaśniały obrzeża chmur i wzgórza. Smugi światła przeciskały się miedzy jej udami, co powodowało rozświetlenie intymnego miejsca. Kundo podszedł po cichu i delikatnie, aby nie zrobić jej krzywdy, wsunął głową między rozstawione nogi. Następnie rozłożył kołnierz odsłaniając delikatną skórę karku i odbił się od ziemi. Księżniczka krzyknęła zaskoczona.
Pomknęli między chmury. Róża uchwyciła się sterczących rogów kołnierza. Niespodziewanie poczuła coś sprężystego na pośladku. To był początek płetwy grzbietowej ciągnącej się aż po kolczasty ogon. Grzebień na szczęście w tym miejscu był mały, jednak mimo wszystko uwierał z powodu sprężystości. Księżniczka powierciła biodrami i znalazła dla tej części smoczego ciała odpowiednie miejsce.
Kundo z piękną pasażerką na karku odleciał od wieży zamku. Wykonał parę płytkich wiraży między wypiętrzonymi chmurami, które wyrastały z pierzastej powierzchni niczym góry. Księżniczka poczuła się jak amazonka na skrzydlatym rumaku.
Gorąco kobiecego łona rozlało się po zwierzęcym karku i wtedy poczuł, że jego ciało przyspiesza przemianę. Postanowił wykonać parę mocniejszych manewrów. Przypomniał sobie, jak w krainie elfów popisywał się średnim i wyższym pilotażem, aby w nagrodę otrzymać owieczkę lub kózkę. Przechylił się na skrzydło. Wszedł w głębokie nurkowanie, aby nabrać prędkości, po czym wzleciał w narastającą górę ku niebu i wykonał pętlę. Powtórzył ten sam manewr, który zakończył imelmanem, czyli kiedy w locie plecowym doszedł do linii horyzontu odwrócił się pół beczką do lotu poziomego. W czasie powietrznych akrobacji przytrzymywał powietrzną amazonkę kołnierzem i starał się wytwarzać dodatnie przeciążenie, aby pasażerka w czasie lotu odwróconego nie odpadła od niego. Następnie przeszedł w głębokie nurkowanie, aby zakończyć akrobację efektownym zwrotem bojowym, czyli wykonał manewr polegający na nabraniu wysokości kosztem prędkości, wykonując zakręt na wznoszeniu o kąt sto osiemdziesiąt stopni. Przeciążenia wciskały cyklicznie powietrzną amazonkę w smoczy kark. Księżniczka Róża krzyczała w czasie kolejnych manewrów, a jej głos z czasem zmienił tonację na wyższą. Przy kolejnym zwrocie jęknęła głośno, potem jeszcze głośniej i bardziej przeciągle, a nawet w kulminacyjnym momencie boleśnie. Pojękiwała jeszcze przez słodką chwilę rozglądając się z obawą, że ktoś zauważy jej niestosowne zachowanie i w końcu odetchnęła z ulgą, widząc jedynie przepiękne widoki.
Smok nad wieżą wykonał płytką spiralę na zniżaniu, niosąc swoją amazonkę, która rozanielona głaskała go bezwiednie po kołnierzu...

Jakiś skrzypiący dźwięk obudził smoka z zamyślenia. Niechętnie otworzył ślepia i nasłuchiwał. Dźwięki dochodziły z daleka i sądząc po metalicznych odgłosach, można było oczekiwać sporej załogi. Kundo nie był zaskoczony odsieczą i próbą odbicia księżniczki, od jej uprowadzenia minęło parę dni.
– No cóż! Czeka mnie kolejna walka – stwierdził obojętnie i zaczął sobie ostrzyć pazury o skałę. Szpony miał krótsze i bardziej tępe, ale i tak stanowiły śmiercionośną broń.
Kundo popatrzył krytycznie po sobie, miał wrażenie, że się skurczył i wygodniej było mu siedzieć niż leżeć. Chitynowa łuska stała się drobniejsza, szczególnie w miejscach pachwin. Przyznał, że posiada mniejsze możliwości bojowe niż zwykle. Postanowił zmienić taktykę walki i w większym stopniu wykorzystać posiadane zdolności strategiczne. Czekał go pojedynek najcięższy w jego smoczej karierze, tym bardziej, że główna broń – zianie ogniem, zanikło bezpowrotnie z powodu wykształconych strun głosowych. Po zastanowieniu zdecydował, że zanim zaatakuje, zrobi rozpoznanie przeciwnika.
Smok odbił się od ziemi, nabrał wysokości i schowany za chmurami obserwował wroga. Zrozumiał, że ma do czynienia z poważnym przeciwnikiem. Wyglądało na to, że doskonale wiedzą, z czym mają się zmierzyć. Zauważył tylko dwóch jeźdźców. Reszta żołnierzy przemieszczała się pieszo. Brak większej ilości koni powodował, że pozbawią go skutecznej taktyki polegającej na straszeniu tych płochliwych zwierząt, które uciekały w panice, co powodowało chaos w załodze. Tym razem wyglądało na to, że będzie miał do czynienia z oddziałem, który zna się na strategii walki ze smokiem.
Na początku kolumny szli barbarzyńcy, potężnie zbudowani blondyni, odziani w skóry. Nieśli długie oszczepy. Za nimi maszerowały dwa szeregi krasnoludów. Ciągnęli za liny i pchali jakieś mobilne urządzenia. Całość załogi zamykali okuci w zbroje żołnierze, na których czele jechało konno dwóch rycerzy. Zbrojni ludzie w ostatniej kolumnie nieśli tarcze, do pasów przytwierdzone mieli miecze, kusze i topory obusieczne. Na barkach nieśli krowie wymiona napełnione zapewne wodą. Cały oddział liczył sobie około trzystu dusz, ustawionych w trzech kolumnach.