Mateusz Klukowski

Mateusz Klukowski Ekspert ds. oceny
ryzyka kredytowego
klientów z segmentu
MSP

Temat: NINJA

NINJA, czyli pół prawdy


Winę za obecne załamanie gospodarcze w Stanach Zjednoczonych
ponoszą tylko i wyłącznie politycy. Jeśli sami tego nie
zrozumieją, Ameryce grozi krach na niespotykaną dotąd skalę.
Niestety, dostanie się i Polsce.

Oficjalnie, czyli na potrzeby mediów, powodem krachu instytucji
finansowych jest „kryzys kredytów hipotecznych”. A co w takim
razie było przyczyną kryzysu tych kredytów? To też wydaje się
jasne: niewypłacalność dłużników. Miliony Amerykanów nie
spłaca swoich długów. Banki nie dostają swoich pieniędzy. Są
zagrożone. Co prawda, problemy z dłużnikami nie pojawiły się od
dzisiaj, jak to się jednak stało, że nagle tak dużo ich nie
wywiązuje się ze swoich zobowiązań.

Tym bardziej że skutkiem zaległości w spłacie jest foreclosure,
czyli procedura przymusowego przejęcia zadłużonej nieruchomości
przez bank; dłużnik traci swój dom, mieszkanie, pieniądze.
Trudno więc podejrzewać, żeby powodem wstrzymania spłaty kredytu
był jakiś bunt dłużników czy też chęć dokuczenia bankom. A
zatem co? I na to pytanie media mają dość prostą odpowiedź:
NINJA. Akronim ten pochodzi od amerykańskiego terminu
określającego złego kredytobiorcę: „no income, no job, no
assetts” (brak dochodu, brak pracy, brak majątku). Jak to się
stało, że banki udzieliły kredytu tak wielu dłużnikom
nieposiadającym pracy, dochodu i majątku?

Tajemnicze kredyty

I tutaj problem się komplikuje. Do niedawna na to pytanie nie
podawano żadnej odpowiedzi albo tłumaczono wymijająco: panował
boom na rynku nieruchomości i każdy chciał z niego skorzystać,
głównie jednak spekulanci. Problem w tym, że rzadko sama potrzeba
pożyczkobiorcy wystarczy do otrzymania kredytu. Banki nie są
instytucjami samoobsługowymi. Do otrzymania kredytu konieczna jest
ich zgoda, oparta na wnikliwej analizie możliwości finansowych
dłużnika. Skoro tak wielu z nich nie spełniało kryteriów
dobrego kredytu, na jakiej podstawie banki im go udzieliły? W tej
kwestii do niedawna panowało milczenie. Dopiero w ostatnich dniach
września pojawiła się na You Tube wypowiedź wyjaśniająca
sprawę. Udzielił jej senator z Connecticut, Christoher J. Dodd,
nazywając sprawę po imieniu, a brzmi ono: CRA, czyli Community
Reinvestment Act. Jest to ustawa, przyjęta przez Kongres w 1997 r.
za prezydentury Billa Clintona, której celem była ochrona
„kredytobiorców mniejszościowych”, czyli ludności kolorowej,
ubogiej, znajdującej się w złych warunkach materialnych, przed
złym traktowaniem jej przez banki.

Wypowiedź senatora Dodda wywołała konsternację. Padła bowiem z
ust przedstawiciela Partii Demokratycznej, szczególnie wrażliwej
na losy mniejszości. Mimo to coś w niej było na rzeczy. Ameryka,
w tym i amerykańskie banki od dawna sparaliżowane są
ustawodawstwem antydyskryminacyjnym, zakazującym wynajmowania
lokali przedstawicielom mniejszości, zwalniania ich z pracy czy
odmowy udzielenia kredytu – bez względu na to, jak racjonalne
byłyby przyczyny tej odmowy. Jednakże powoływanie się na CRA to
tylko półprawda. Wprawdzie wśród ofiar foreclosure jest wielu
przedstawicieli „dyskryminowanych mniejszości”, nie oni
stanowią większość kredytobiorców z grupy NINJA i grupy
zalegających dłużników. Jeśli zatem nie oni są winni, to kto?

Cała prawda

Prawdziwe korzenie kryzysu są głębsze i mają głównie charakter
polityczny. Należą do nich: kosztowna wojna na Środkowym
Wschodzie (300 mln dolarów dziennie), rozrzutna polityka w zakresie
finansów publicznych podnosząca deficyt budżetowy do
niewyobrażalnych rozmiarów (30 bilionów dolarów),
interwencjonizm, czyli ręczne sterowanie gospodarką przez
polityków i będąca jego konsekwencją luźna polityka monetarna
FED. Z jednej strony, George W. Bush, po swoim wątpliwym
zwycięstwie wyborczym w 2000 r. chciał Amerykanów kupić, już to
darmowymi lekami dla emerytów, już koncesjami dla rolnictwa i
przemysłu oraz świadczeniami socjalnymi na niespotykaną dotąd
skalę, z drugiej zaś po zamachu z 11 września 2001 potrzebne
były ogromne pieniądze na wojnę z terroryzmem. O ile Stany
Zjednoczone stać by było na każdy z tych wydatków z osobna, o
tyle prowadzenie ich równocześnie jest dla gospodarki tego kraju
ponad siły. Skutkiem nałożenia się welfare na warfare było
pojawienie się inflacji.

I to jest główne nieszczęście!

Jeśli bank centralny, powołany do kontrolowania płynności na
rynku pieniężnym, pompuje do banków komercyjnych miliardy
dolarów, licząc im za te pieniądze niewiele powyżej 1 proc. w
skali rocznej, a czasem nawet mniej, to trzeba naprawdę dużej
wyobraźni, odpowiedzialności albo pesymizmu, by z takiej okazji
zrezygnować. Ekspansja kredytowa zapoczątkowana przez prezesa
banku centralnego USA, czyli Rezerwy Federalnej (FED), Alana
Greenspana, a później z powodzeniem kontynuowana przez jego
następcę, Boba Bernanke miała posłużyć całej gospodarce.
Tymczasem przysłużyła się wyłącznie politykom, którzy z
powodzi monetarnej korzystali, finansując wojnę i socjal,
właśnie welfare i warfare.

Banki zalane tanim pieniądzem oferowały kredyty za pół darmo, i
to każdemu, nawet NINJA, patrząc przez palce na perspektywy
ewentualnej niewypłacalności. A przecież już ponad pół wieku
temu Ludwik von Mises, a później Murray N. Rothbard ostrzegali,
że drukowanie pieniędzy bez oparcia ich na oszczędnościach i
realnych dobrach jest wysoce ryzykowne. Nie dość, że daje to
przedsiębiorcom zły sygnał co do kondycji gospodarki, to na
dodatek wywołuje inflację. Bo to nie wysokie ceny ropy naftowej,
jak to się gładko mówi w radiu, tv i na większości
uniwersytetów, wywołują inflację, lecz inflacja wywołuje
wysokie ceny ropy i wszystkiego innego.

To wzrost inflacji zmusił w końcu FED (w połowie 2007 r.) do
powstrzymania podaży pieniądza, i tym samym do podniesienia
oprocentowania kredytów, a ponieważ w okresie boomu gros kredytów
udzielanych na kupno nieruchomości miało oprocentowanie zmienne, z
chwilą korekty ceny pieniądza, koszty obsługi wzrosły powyżej
zdolności finansowych wielu kredytobiorców. Ci ostatni tracili
domy, banki zaś płynność. Zamiast pozostawić wtedy rynek samemu
sobie, aby dokonał oczyszczenia gospodarki z podmiotów, które
dobrowolnie i świadomie podjęły błędne decyzje, nie dają sobie
rady, więc muszą upaść, rząd wraz z FED zaczął to wszystko
ratować; najpierw poprzez wzrost płynności, czyli ponowną
obniżkę stóp bazowych, następnie poprzez bezpośrednią pomoc
finansową dla zagrożonych instytucji, aż wreszcie nacjonalizując
upadające firmy.

Jeśli Biały Dom ma tak wielkie serce, to zamiast rabować biednych
i dawać bogaczom, mógł pomóc niewypłacalnym posiadaczom
nieruchomości i podarować im pieniądze na spłatę hipoteki –
tak jak daruje firmom finansowym. W ten sposób ci ostatni
uratowaliby swe domy, a banki otrzymały swoje pieniądze.
Rozwiązanie równie szkodliwe, ale znacznie bardziej „ludzkie”.


Socjalizm w natarciu

Inflacja wzrosła do poziomu nie notowanego od 12 lat. Co gorsza,
biznes, który zwykle nie zna kulisów programów ratunkowych i
skomplikowanych interwencji monetarnych uznał, że skoro pieniądz
jest taki tani i jest go tak dużo, znaczy gospodarka jest rozgrzana
i będzie się rozwijać. Nastąpiła seria błędnych decyzji
inwestycyjnych, w wyniku których straty poniosła także
motoryzacja, potem transport, budownictwo i parę innych sektorów.
Jednocześnie wprowadzeni w błąd inwestorzy giełdowi kupowali
papiery nadal, doprowadzając do ich sztucznej aprecjacji.

Popularnym wehikułem inwestycyjnym stały się zsekurytyzowane
długi hipoteczne. Kiedy dłużnicy przestali je spłacać,
obligacje, których długi hipoteczne były zastawem, stały się
kawałkiem papieru. Gdy rynek poznał prawdę; kiedy dowiedział
się, że te papierowe „papiery” stanowią główny majątek
takich potentatów finansowych, jak Lehman Brothers, Merrill Lynch,
AIG i wielu innych, parkiety zaczęły się walić. I wtedy
politycy, którzy nie tak dawno uspokajali Amerykę, że „finanse
kraju są pod kontrolą”, postanowili wpompować w gospodarkę
jeszcze więcej papieru, za które chcą ratować banki,
powiększając deficyt budżetowy, osłabiając pieniądz i rabując
zwykłych ludzi z dorobku ich życia.

Dobitnym przykładem takiej polityki jest chociażby nacjonalizacja
banków Fannie Mae, Freddie Mac, upaństwowienie giganta
ubezpieczeniowego AIG, oraz quasi-nacjonalizacja (w następstwie
bankructwa) banku Washington Mutual. W konsekwencji wielu
biznesmenów jest dziś przekonanych, że bez względu na to, jak
dobrze (czy źle) pokierują swoimi firmami, rząd i tak weźmie za
to odpowiedzialność. Za tę ich beztroskę musi zapłacić
podatnik, któremu wmawia się, że jest to kryzys kapitalizmu.
Tymczasem zrzucanie winy za kryzys na kapitalizm to absurd. Istotą
kapitalizmu jest wolność, konkurencja, poszanowanie własności
prywatnej, równość szans, a nie redystrybucja, czyli zabieranie
jednym i dawanie drugim. To czystej wody socjalizm!

Jan M. Fijor