Mateusz Klukowski

Mateusz Klukowski Ekspert ds. oceny
ryzyka kredytowego
klientów z segmentu
MSP

Temat: Gdy nadejdzie Kryzys – co warto mieć, a czego trzeba się...

Artykuł dość interesujący, osobiście mam nadzieje że nigdy się nie przyda ale... i nie zaszkodzi, bo kto to może przewidzieć?! W każdym bądź razie da napewno nowy pogląd na to co mamy i co przydałoby się mieć w przyszłości, żeby się w jakiś sposób chodź trochę uniezależnić cywilizacji.
Pozdrawiam
Mateusz

Upadek banku Lehman Brothers, wywołana tym panika na rynkach finansowych oraz następująca wskutek niej globalna recesja przypomniały, że wcale nie żyjemy w tak stabilnych i spokojnych czasach, jak się nam jeszcze niedawno wydawało.

Ekonomiści mawiają, że taki kryzys jak w roku 2008 zdarza się raz na sto lat. Może to i prawda, ale to wcale nie znaczy, że następny przytrafi się dopiero naszym prawnukom. Co więcej, reakcje rządów i banków centralnych sprawiają, że prawdopodobieństwo wystąpienia wtórnego załamania w ciągu najbliższych pięciu lat wyraźnie wzrosło. Nad naszymi głowami wisi miecz Damoklesa w postaci przygniatającego długu publicznego w Europie, USA i Japonii oraz galopującej podaży pustego pieniądza praktycznie pod każdą szerokością geograficzną. Gdy do tego dołożyć trzeszczący w szwach i balansujący na krawędzi niewypłacalności system bankowy, sytuacja robi się, oględnie rzecz ujmując, nieciekawa. W co takim razie warto zainwestować, aby następny krach nas nie zaskoczył i abyśmy przetrwali bez dramatycznych wyrzeczeń?

Ten prawdziwy Kryzys, pisany przez wielkie „K”, może nadejść praktycznie w każdej chwili. Jego źródło może niezauważalnie tlić się miesiącami (lub nawet latami) i z pełną siłą eksplodować w ciągu dni lub tygodni. Dziś wydaje się, że najpoważniejsze zagrożenie czai się w tzw. „bezpiecznej przystani” – czyli na rynku uważanych za najbezpieczniejsze pod słońcem papierów skarbowych. Sięgająca 15% PKB dziura budżetowa w Grecji i obawy o wypłacalność innych państw z grupy PIIGS to jedynie wierzchołek góry lodowej. Na razie mało kto mówi, że w podobnej sytuacji są również budżety Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych oraz Japonii. A to przecież trzy z pięciu największych gospodarek świata. Bankructwo choćby jednej z nich wywołałoby reakcję łańcuchową, której nikt ani nic nie byłoby w stanie zatrzymać.

Panika byłaby nieuchronna. Setki milionów ludzi straciłoby oszczędności życia ulokowane w rozmaitych funduszach emerytalnych lub odpowiednikach naszych TFI. Banki pozbawione poduszki płynności, jaką dziś zapewniają im obligacje skarbowe, upadałyby jak kostki domina, a dzieła destrukcji dokonałby masowy szturm po gotówkę zwykłych ludzi, trzymających oszczędności na rachunkach bankowych. Upadek systemu wywołałby plajtę większości przedsiębiorstw, w tym także wielu globalnych korporacji, które bez sprawnego rynku kredytowego nie byłyby w stanie wypłacać pensji swym pracownikom. Bezrobocie zapewne skoczyłoby w okolice 50-60%. Jesienią 2008 roku rządom i bankom centralnym udało się nie dopuścić do takiej sytuacji, bo uczestnicy rynku jeszcze wierzyli w ich wypłacalność. W powyższym scenariuszu tego zaufania już by nie było, a papierowo-wirtualny pieniądz oparty na wierze i przymusie stałby się wart mniej niż papier toaletowy.

Jak przygotować się do Armagedonu?

W czasie finansowego Armagedonu w pierwszej kolejności bezwartościowe stają się aktywa, które teraz uważane są za najbezpieczniejsze. Posiadacze obligacji skarbowych („zysk bez ryzyka”) pozostaliby nawet bez papierowych pamiątek, jakie mieli ich dziadkowie z XX wieku. Pieniądze leżące na „bezpiecznych” i „gwarantowanych” lokatach bankowych byłyby w przeważającej większości nie do odzyskania. Zresztą to nie miałoby już znaczenia, bowiem sama papierowa gotówka też nie przedstawiałaby większej wartości – wraz z państwem bankrutuje również jego waluta. Nie lepiej mieliby się inwestorzy giełdowi. Kryzys bankowy oznacza bowiem bankructwa w realnej gospodarce i krach na giełdowych parkietach. Dramatycznie na wartości straciłyby więc jednostki uczestnictwa w funduszach inwestycyjnych oraz rozmaite lokaty strukturyzowane czy certyfikaty wystawione przez „renomowane instytucje finansowe”.

Fala upadłości banków zapewne zmiotłaby z powierzchni ziemi większość firm ubezpieczeniowych – polisy (w tym także kapitałowe ubezpieczenia na dożycie) stałyby się tylko rodzinną pamiątką. Depresja w realnej gospodarce doprowadziłaby też do dramatu posiadaczy nieruchomości komercyjnych – czynsze za powierzchnie biurowe, handlowe, produkcyjne czy magazynowe zaliczyłyby katastrofalne spadki. Podobnie byłoby też z nieruchomościami mieszkaniowymi – ludzie pozbawieni pracy i oszczędności raczej nie będą myśleć o kupnie domu czy mieszkania. A kredytu nie będzie miał już kto udzielić. Z tych samych powodów byłby to też kiepski czas na sprzedaż dóbr luksusowych czy dzieł sztuki.

A co ostoi się przed gospodarczo-finansową zawieruchą? Po pierwsze, należy się zaopatrzyć w... kredyt. Jak najwięcej kredytu. Najlepiej w przededniu krachu obejść wszystkie okoliczne banki i zaciągnąć maksymalnie dużą liczbę kredytów i szybkich pożyczek „od ręki”. Przecież i tak pieniądz, w którym się zadłużamy, przestanie mieć jakąkolwiek wartość – nasze zobowiązania spłacimy po koszcie makulatury. Następnie całą dostępną gotówkę wypłacamy i ruszamy na zakupy...

Co trzeba kupić przed Kryzysem

W pierwszej kolejności idziemy do dealera złota lub najbliższego oddziału NBP i zaopatrujemy się w niewielką sakiewkę lub większy worek (zależnie od zasobności portfela) złotych monet i sztabek. Przydatne mogą się też okazać srebrne bulionówki – ot, tak na drobne wydatki. Następnie udajemy się do sklepu z bronią. W końcu co nam po złocie, skoro nie damy rady go obronić? A w przypadku upadku państwa bezpieczeństwo zapewniają jedynie wynalazki Michaiła Kałasznikowa lub Samuela Colta wraz ze sporym zapasem amunicji.

Gdy już dysponujemy pieniądzem, który oprze się finansowemu tsunami, oraz środkami jego ochrony, czeka nas wizyta w hipermarkecie. Pamiętajmy, że gotówki trzeba się pozbyć i że trzeba to zrobić z głową. Kupujemy więc hurtowe ilości cukru (dziwnym trafem ten surowiec zawsze cieszy się powodzeniem w ciężkich czasach), mąki, konserw, oleju, kawy, herbaty, czekolady, wody i innych niezbędnych artykułów żywnościowych, które pozwolą nam przetrwać lub będą stanowić środek wymiany. Z pełnymi wózkami żywności udajemy się w stronę półek z towarami przemysłowymi, po drodze zahaczając o stoisko monopolowe – kilka kartonów wysokoprocentowych trunków przyda się w każdych warunkach.

Niesłychanie pożytecznymi inwestycjami mogą się okazać generator prądotwórczy, baterie, akumulatory, świece, części zamienne do samochodów, latarki i narzędzia budowlane. Nie zawadzi zaopatrzyć się też np. w panel słoneczny, dzięki któremu będziemy mogli naładować chociażby telefon komórkowy, aparat fotograficzny czy laptopa. W drodze do domu (konieczne może się okazać wynajęcie półciężarówki, ale nie oszczędzajmy – papierowe pieniądze przecież nie będą nam potrzebne) zahaczamy o aptekę i stację benzynową. W tej pierwszej zaopatrujemy się w niezbędne medykamenty, a przy dystrybutorze tankujemy do pełna i zalewamy kilka dużych kanistrów. Przy wszelkich kataklizmach gospodarczych paliwo jest zazwyczaj jednym z pierwszych towarów, którego zaczyna brakować.

Przygotowania na długi termin

Jesteśmy już przygotowani na prawdziwy Kryzys, ale w naszym „portfelu inwestycyjnym” nadal brakuje podstawowych aktywów, decydujących o przetrwaniu w długim terminie. Dobrem tym jest ziemia uprawna, z której będzie można się wyżywić, gdyby depresja gospodarcza trwała dłużej niż kilka miesięcy. Grunt taki musi być położony dostatecznie blisko naszego miejsca zamieszania, byśmy mogli go osobiście doglądać.

Gdy już przekuliśmy nasze kredyty w pożyteczne i twarde aktywa, możemy usiąść przed telewizorem lub komputerem i ze spokojem obserwować nerwowe działania polityków oraz pełne bezradności komentarze ekonomistów i maklerów. Śmiało możemy też wziąć urlop i przestać przejmować się sytuacją w pracy. W końcu jeśli nie pracujemy w jakiejś nadzwyczaj ważnej lub kryzysoodpornej firmie, to i tak niedługo albo wylądujemy na bezrobociu, albo przestaniemy dostawać pensję (zresztą pewnie już nic nie wartą). To jest też czas na poprawienie relacji z sąsiadami, znajomymi i rodziną – więzi te mogą się okazać bezcenne w nadchodzących czasach.

Opisane powyżej przygotowania dotyczą tylko Kryzysu totalnego, który nagle i bez ostrzeżenia zdewastowałby obecny system finansowo-gospodarczy (czyli postępujący socjalizm z malejącą domieszką wolnego rynku). Pomimo piętrzących się trudności prawdopodobieństwo jego zaistnienia oceniam na nie więcej niż 10%. Niemniej jednak warto być przygotowanym na taki rozwój wypadków i zawczasu zainwestować w aktywa, które pozwolą nam go przeżyć i w jako takiej formie dotrwać do normalniejszych czasów.

Artykuł z Bankier.pl