Roman Zawadza

Roman Zawadza Właściciel,
Freelancer, Broker
informacji naukowej

Temat: Jak polepszyć stan polskiej nauki i szkolnictwa wyższego

Nadawane przez prezydenta tytuły profesorskie to przeżytek. Trzeba zlikwidować archaiczne przyznawanie "belwederskich" tytułów profesorskich, habilitację i Centralną Komisję. Tym zwyczajom przyświecają co prawda szczytne cele ("sito naukowe", tworzenie "elity naukowej"), ale praktyka jest niestety mizerna. Nie są to przeszkody dla osób, które jako "dorobek" przedstawiały owe przysłowiowe "ponad sto (dwieście, trzysta...) publikacji" (krajowych), a jednocześnie miały wskaźnik Hirscha h bliski lub równy zeru. To skandal, gdy taki dorobek jest następnie określany jako "znaczący" w grzecznościowych recenzjach i potakująco w CK. Dla uśmiechu proszę kliknąć.

Pracownicy naukowi powinni być powoływani na stanowiska profesorskie, w drodze konkursu (przy uwzględnieniu zasady mobilności) i wyłącznie przez uczelnie wyższe, a więc w żadnych innych jednostkach naukowych. Trzeba przywrócić właściwy sens słowu "profesor", które oznacza nauczyciela. Stosowane jeszcze pompatyczne warkoczyki tytułów ("prof.zw.dr hab.inż.") brzmią nieco śmiesznie i są zbędne. Wystarczy albo profesor (który rzecz prosta musi mieć doktorat) albo doktor.

Aby uniknąć masowego powoływania profesorów (których powinno być trzy stopnie), w uzupełnieniu do standardowego procesu recenzowania uczelnie powinny wprowadzić także pewne minimalistyczne wskaźnikowe kryteria awansowe, oceniane podczas akredytacji. Na przykład, profesor pomocniczy powinien mieć stopień doktora i pewne minimum dorobku publikacyjnego (h >= 1), określonego z WoK. Profesor nadzwyczajny powinien mieć h >= 2 (z ostatnich 10 lat), a profesor zwyczajny h >= 4 (z całego okresu pracy naukowej). Należy uwzględniać osiągnięcia dydaktyczne i organizacyjne oraz wysokość uzyskanego finansowania przez granty i kontrakty. Takie powinny być zalecenia ministerstwa i CK.

Konkursy publiczne na wszystkie stanowiska profesorskie powinny być realizowane jawnie przez Rady Wydziału. Warunek: prawo głosu powinny mieć wyłącznie osoby mające takie samo lub wyższe stanowisko niż proponowane. A więc podczas głosowania na profesora nadzwyczajnego głosują tylko profesorowie nadzwyczajni i zwyczajni, a na zwyczajnego tylko zwyczajni.

Powyższe propozycje są oczywiście dyskusyjne, lecz powinna obowiązywać żelazna zasada: profesorowie (zwłaszcza o wyższej randze) muszą mieć wyraźny dorobek naukowy w skali międzynarodowej, co można obiektywnie ustalić przy pomocy WoK i ESI. W przeciwnym razie dalej będzie się krzewić naukowe pozoranctwo.

W Polsce wielu 'profesorów' ma niewiele wspólnego z nauczaniem. Na przykład, jeśli niektórzy profesorowie zostają politykami, to - jeśli przestają wykładać na uczelni - powinni przestać być profesorami. Bycie profesorem powinno oznaczać tylko pewien etap kariery zawodowej.

Z należytą ostrożnością można wykorzystywać rozwiązania amerykańskie, na przykład ze Stanford University. Wiele szczegółowych informacji przedstawił Bronisław Misztal w obszernym artykule 'Promocja uczonych w USA' ("Forum Akademickie": część I, część II). LIczne wypowiedzi na te tematy można znaleźć na stronach stowarzyszenia American Association of University Professors oraz na łamach znanego tygodnika The Chronicle of Higher Education.

***************************

W różnych mediach, wobec polskich profesorów dość często są wysuwane napastliwe oskarżenia (z reguły anonimowo). W niektórych przypadkach rzeczywiście mamy do czynienia z korupcją, plagiatami, mobbingiem i innymi nadużyciami prawa. Spotyka się pychę, kolesiostwo i naganne wykorzystywanie stanowiska, podobnie jak w innych zawodach. Zaobserwowane pojedyncze, negatywne zjawiska nie dają jednak podstaw do uogólniania niesprawiedliwej opinii na całe środowisko profesorskie. Wielu polskich profesorów ma znakomite osiągnięcia naukowe i dydaktyczne oraz postawę etyczną bez zarzutu. A że również wielu ma znikomy dorobek naukowy, określany według dzisiejszych standardów? Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że większość polskich profesorów (łącznie z autorem niniejszego tekstu) pracowała zawodowo w PRL-u przez 20 i więcej lat, gdy "polityka naukowa" była tworzona inaczej niż w USA. Pamiętam, jak w końcu lat 60. spotkałem się ze strony komórki partyjnej (choć nigdy nie należałem do partii) z formalnym zarzutem, że publikuję po angielsku. Niezależnie od tego, że wtedy prywatnie niemal wszyscy psioczyli na "system", w praktyce również wszyscy, w mniejszym lub większym stopniu bezwolnie "nasiąkali tym systemem". Obecnie spotykany konserwatyzm wynika więc z nawyków nabytych i utrwalonych w czasach PRL-u. W pewnej mierze dotyczy to również młodszych profesorów ("młodych lwów"), których PRL-owskie, konformistyczne wychowanie zwichnęło do tego stopnia, że teraz nie potrafią oni (lub nie chcą) publicznie i odważnie walczyć o reformy. A przecież w końcu trzeba przestać się bać.

***************************

Habilitacje również stanowią przeżytek i powinny być zlikwidowane. Habilitacja powinna być zastąpiona procedurą awansową przed powołaniem na stanowisko profesora (pomocniczego, nadzwyczajnego, zwyczajnego), która powinna obejmować: recenzje dotyczące dorobku naukowego, uzyskanie wystarczająco dużej wartości wskaźnika h (z WoK), działalność dydaktyczną, organizacyjną i skuteczność w zdobywaniu finansowania przez granty i kontrakty.

Obecnie nierzadko rozprawa habilitacyjna jest "monografią" wydaną przez oficynę uczelnianą i w znacznej mierze skompilowaną z obcych źródeł, w której trudno jest dopatrzyć się "znacznego wkładu autora w rozwój określonej dyscypliny naukowej", co jest wymagane obecnie obowiązującą, ułomną ustawą. Często 'osiągnięcia' opisywane w rozprawach habilitacyjnych mają zbyt niską wartość, aby być opublikowane w prestiżowych czasopismach naukowych, dorobek naukowy jest naciągany, a recenzje od zaprzyjaźnionych recenzentów są grzecznościowe, czyli rytualnie pochwalne.

Oczywiście są również dobre habilitacje, gdzie nie przepisuje się fragmentów podręczników i obcych publikacji. Jednak generalnie jest to strata czasu wynikła z długich procedur, a kłopoty powstające przy powrotach z zagranicy polskich naukowców "bez habilitacji" trzeba zaliczyć do kategorii "i smiszno i straszno".

Zwolennicy utrzymania habilitacji z reguły już ją mają i twierdzą, że konieczne jest "sito" do wyselekcjonowania "prawdziwie wartościowych" naukowców. A przecież powszechnie wiadomo, że "oka tego sita" są w praktyce niezwykle rozciągliwe (nierzadko habilitanci mają h = 0). Twierdzi się również, że jeśli kandydat ma wartościowy dorobek publikacyjny, to wystarczy tylko napisać krótki tekst kompilacyjny do zbioru kopii publikacji, co łącznie stanowi rozprawę habilitacyjną. Równouprawnienie tego trybu jest jednak trudne w realizacji i czasami skutkuje nawet wstrzymywaniem procedury nominacji profesorskich. Dorobek publikacyjny (uzyskiwany przy pomocy WoK i ESI) może jednak być z powodzeniem wykorzystany jako ważny (choć nie jedyny) warunek do zatrudnienia na wyższym stanowisku. Jawność i wartość dorobku naukowego (WoK i ESI) oraz przejrzystość procedur zatrudniania (konkursy) i awansów to najbardziej efektywne i merytoryczne sito kwalifikacyjne.

Aby położyć tamę działaniom pozoranckim, jednocześnie ze zniesieniem habilitacji należy istotnie zwiększyć wymagania stawiane doktoratom (p. zakładka 'Doktoraty').

Pilnej reformy wymagają zasady uznawania w Polsce stopni i tytułów naukowych uzyskanych za granicą. Obowiązujące zasady nostryfikacji (http://buwiwm.edu.pl/uzn/uznanie.htm) są przestarzałe. Do tej pory nie ma na ten temat umów z Anglią, Francją i USA, ale są umowy z Białorusią, Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną i ZSRR (!). Naukowiec z amerykańskim doktoratem podlega w Polsce postępowaniu nostryfikacyjnemu, które w skrajnym przypadku może oznaczać powtórzenie całego przewodu w Polsce, łącznie z egzaminami doktorskimi. A w jaki sposób naukowiec z USA, który tam uzyskał doktorat i ma wybitny dorobek naukowy, mógłby uzyskać w Polsce stopień doktora habilitowanego? Musiałby przedstawić rozprawę habilitacyjną i przejść całą procedurę. Jak wybitny profesor z zagranicy, bez habilitacji, mógłby uzyskać tytuł profesora w Polsce? Droga przez mękę. Przykłady te również wskazują na pilną potrzebę zmian przedstawionych wyżej.
Roman Zawadza

Roman Zawadza Właściciel,
Freelancer, Broker
informacji naukowej

Temat: Jak polepszyć stan polskiej nauki i szkolnictwa wyższego

Generalnie obserwuje się, że poziom rozpraw doktorskich (i habilitacyjnych) spada. Niekiedy prace te są w znacznej mierze przepisywane z cytowanych obcych źródeł (nawet żmudnie całe rozdziały!), co stanowi plagiat. Często spotykany wkład autorów to m.in. liczne, kolorowe wykresy symulacyjne, łatwo generowane przez współczesne programy komputerowe. Czasem trudno odróżnić pracę doktorską od magisterskiej pracy dyplomowej.

Należy więc rozważyć wprowadzenie ustawowego warunku, stanowiącego że do uzyskania stopnia doktorskiego trzeba posiadać pewne minimum dorobku publikacyjnego, na przykład przynajmniej jednej publikacji z MJL lub trzech obcojęzycznych referatów wygłoszonych na konferencjach międzynarodowych (we wszystkich przypadkach z nazwiskiem doktoranta jako pierwszego autora). Tak się to robi w Finlandii. Tam rozprawa doktorska, z reguły w języku angielskim, jest przedstawiana do recenzji jako manuskrypt przed decyzją Dziekana, zezwalającą na druk. Oznacza to, że wydrukowana rozprawa uwzględnia już poprawki wynikające z recenzji. Obrona publiczna jest jednocześnie egzaminem doktorskim.

Również w Polsce powinny być wprowadzone podobne, racjonalne i obiektywne procedury. Rozprawy powinny być kierowane do recenzji w postaci drukowanego manuskryptu (lub równoważnego pliku o formacie PDF). Dopiero po otrzymaniu recenzji, wprowadzeniu stosownych poprawek i uzyskaniu pozytywnej opinii ze strony komisji doktorskiej, przewodniczący rady naukowej kieruje rozprawę do druku i do udostępnienia w Internecie. Wszystkie rozprawy doktorskie powinny być publikowane w Internecie jeszcze przed obroną (np. w witrynie wydziału), w postaci zabezpieczonych plików PDF.

Udostępnianie rozpraw doktorskich w Internecie ułatwiałoby ich publiczną ocenę i wykrycie ewentualnych plagiatów. Podobnie należy popierać pisanie rozpraw doktorskich w języku angielskim, mimo staroświeckich zastrzeżeń Centralnej Komisji ("Uwagi o rozprawach doktorskich" z 30 maja 2005). Oto przykład z Finlandii, przykład z Tajwanu i przykład z USA, z MIT (Massachusetts Institute of Technology). Na początku rozpraw doktorskich z MIT umieszczana jest klauzula: The author hereby grants to MIT permission to reproduce and distribute publicly paper and electronic copies of this thesis document in whole or in part. Analogicznie powinno być również w Polsce!

Recenzenci zewnętrzni powinni mieć wyraźny dorobek naukowy w specjalności, której dotyczy rozprawa. Obecnie, gdy trzeba wyznaczyć recenzenta zewnętrznego, to przeszukuje się ubogą bazę nauka-polska.pl, szuka się ludzi o takiej specjalności i dość uznaniowo (w tym koleżeńsko) wybiera się kogoś z takiej grupy. Niestety, brak w obecnej bazie list publikacji uniemożliwia racjonalny wybór najwłaściwszych recenzentów. Oczywistym rozwiązaniem wydaje się użycie danych publikacyjnych z WoK (kolejny argument za posiadaniem pełnej licencji na WoK).

W szczególności należy wprowadzić obowiązek powoływania recenzentów wyłącznie z innych uczelni lub jednostek naukowych. Nagminnie stosowana praktyka powoływania zawsze jednego recenzenta z własnej rady naukowej (obecnie dopuszczalna ustawowo) jest wadliwa, gdyż w ten sposób naruszane jest domniemanie obiektywności recenzji. Obiektywność recenzji napisanej przez kolegę (z tej samej rady, a nierzadko z tego samego zespołu badawczego lub zakładu - co ustawowo nie jest zakazane) z natury rzeczy jest niepełna i takie koleżeńskie recenzje są powszechnie uważane za formalność. Co gorsza, nierzadko zdarza się, że na recenzenta jest powoływana osoba podległa służbowo promotorowi, na przykład dziekanowi lub dyrektorowi instytutu. Zdarza się nawet, że recenzent "własny" nie jest specjalistą w dziedzinie rozprawy.Tego rodzaju patologie powinny być wykluczone ustawowo. Przykład z Finlandii: gdy byłem niedawno recenzentem rozprawy doktorskiej na uniwersytecie w Oulu, to drugim recenzentem był profesor z Danii. Podobne doświadczenia mają także inni polscy profesorowie. W tym duchu zostały opracowane również raporty European University Association (http://eua.be).

Powszechnie lekceważony i łatwy do zaliczenia egzamin z "języka obcego nowożytnego" należy zastąpić przez wymóg uzyskania certyfikatu znajomości jednego z trzech języków: angielski, francuski, niemiecki, na określonym poziomie (w języku angielskim np. FCE), uzyskanego w certyfikowanych instytucjach (np. British Council). Preferowany powinien być język angielski, najpowszechniej stosowany w publikacjach i na konferencjach.

Można rozważyć różne warianty obrony. Wariantem klasycznym jest egzamin doktorski, a następnie obrona publiczna. W innym wariancie zamiast oddzielnego egzaminu organizuje się obronę publiczną jednocześnie z egzaminem (jak w Finlandii). Wariant drugi jest trudniejszy, dłuższy i wymaga lepszego przygotowania przez doktoranta. Można również rozważyć wariant taki, że najpierw organizuje się zamkniętą obronę z egzaminem, a następnie obronę publiczną, już o charakterze uroczystości formalnej z koktajlem na koniec dla uczestników.

Trzeba również lepiej określić (w rozporządzeniu do ustawy o stopniach naukowych) wymagania, które powinny być spełnione dla wyróżnienia doktoratu. Obecnie stosowane kryteria są bowiem nieprecyzyjne, zbyt rozciągliwe i nierzadko skutkują wyróżnieniami również dla miernych doktoratów. Dość oczywistym, minimalnym kryterium wyróżnienia doktoratu powinna być pewna liczba znaczących publikacji, na przykład co najmniej dwu z MJL, z nazwiskiem doktoranta na pierwszym miejscu listy autorów. Do wyróżnienia potrzebne byłyby również bardzo dobre recenzje, wyniki egzaminu i obrony oraz wniosek komisji doktorskiej.

Trzeba utworzyć sprawny mechanizm do wyszukiwania i wspierania najlepiej rokujących młodych naukowców. Mogą to być m.in. specjalne granty (rektorskie i ministerialne) przyznawane po doktoratach uzyskanych z wyróżnieniem. W nowej Ustawie o finansowaniu nauki jest zapis w art. 14, p. 2, że "Minister ustanawia corocznie nie więcej niż 10 stypendiów naukowych dla wybitnych młodych naukowców". W skali kraju to zdumiewająco mało.
Roman Zawadza

Roman Zawadza Właściciel,
Freelancer, Broker
informacji naukowej

Temat: Jak polepszyć stan polskiej nauki i szkolnictwa wyższego

Plagiat jest oszustwem wymagającym odpowiedniej kary. Nagłaśniane w mediach przypadki plagiatów w pracach dyplomowych, doktorskich, habilitacyjnych i książkach wymagają podjęcia odpowiedniej akcji prewencyjnej i karania wykrytych przypadków. Problem ten występuje w różnej skali na całym świecie. Wystarczy w wyszukiwarce Google wpisać plagiarism, a otrzymamy olbrzymią liczbę linków z ogromem informacji. Ciekawe jest, jak radzą sobie z tym zjawiskiem uczelnie amerykańskie: na przykład, w portalu uniwersytetu Carnegie Mellon jest dostępna strona internetowa, gdzie jest dość szczegółowo opisany sposób podejścia do tego zjawiska. Tamże podano oszacowanie, że na uniwersytecie Berkeley ok. 30 % studentów dopuszcza się plagiatów ze źródeł internetowych(!). Bez wchodzenia w szczegóły opisane na stronie, warto jednak zwrócić uwagę na zastosowanie dwu podstawowych strategii, służących do (1) zniechęcania do popełniania plagiatów i (2) polepszania metod wykrywania plagiatów. Oczywiście autorzy udokumentowanych plagiatów podlegają karze. Dla studentów oznacza to zazwyczaj dolegliwe przesłuchanie przez stosowną komisję, które może się skończyć wydaleniem z uczelni.

W Internecie jest dostępne wiele prac naukowych, w zamyśle służących łatwiejszemu rozpowszechnianiu wiedzy. Mogą być one także wykorzystane do plagiatów. Ograniczanie dostępu do takich potencjalnych źródeł plagiatów byłoby jednak przesadą. Idąc taką drogą trzeba by również zamykać księgarnie i biblioteki.

W zasadzie sprzedaż pracy naukowej w celu przedstawienia jej przez kupującego jako autora stanowi świadomą pomoc w oszustwie, które powinno być ścigane prawnie. Sama intencja nie stanowi jednak wykroczenia, na przykład zakup książki w księgarni nie może podlegać żadnym ograniczeniom, choćby jej późniejsze wykorzystanie było naganne. Co innego, jeśli przedmiotem sprzedaży jest manuskrypt pracy dyplomowej lub doktorskiej, o którym w momencie transakcji wiadomo, że będzie wykorzystany do oszustwa. Takie oferty sprzedaży i ich autorzy (firmy) powinny być ścigane prawnie z tytułu zachęcania do oszustwa.

Niemoc i pobłażliwość prawa w tej materii są równie oburzające co plagiaty. Dywagacje czy autor może rozporządzać swoim "prawem autorskim" są zbyteczne, niezależnie od tego czy (słusznie) uznamy, że uczelnia i promotor mają także pewien udział we własności dzieła. Meritum sprawy stanowi bowiem świadoma pomoc w oszustwie.

Trzeba jednak podkreślić, że procedury przy podejrzeniach o plagiat powinny być prowadzone bardzo skrupulatnie, gdyż w przeciwnym razie można łatwo obciążyć hańbiącym zarzutem niewinnego człowieka. Podejrzenia o plagiat mogą się okazać niewystarczająco udowodnione, a nieetyczne praktyki "obrzucajcie błotem, zawsze coś zostanie" trzeba stanowczo potępiać.

Wykrywaniu plagiatów w Polsce jest poświęcona godna pochwały działalność dr Marka Wrońskiego, który od dłuższego czasu publikuje informacje na ten temat w miesięczniku "Forum Akademickie". Zdumiewa słaba reakcja jednostek naukowych, których to dotyczy. Powinny być więc opracowane ostrzejsze uregulowania prawne.



Wyślij zaproszenie do