Temat: Sytuacja naszej cudownej reprezentacji.
No nie. Musze to przytoczyć. W całości:
Piłkarskim kibicom w Polsce nie pozostało nic innego jak wspominanie roku 1973 i tego "fantastycznego, cudownego remisu na Wembley". Reprezentacja mimo wylosowania łatwej, jak się wydawało grupy, z kretesem odpada z walki o mistrzostwa świata. Polskich drużyn nie ma również w europejskich pucharach. Kibicom w naszym kraju pozostaje emocjonowanie się ekstraklasą, której skład określa się przy zielonym stoliku. Polski futbol sięgnął dna. I lepiej nie zapeszajmy, że gorzej być już nie może...
Słowacja - 5,5 miliona mieszkańców, Irlandia Północna - 1,7 mln, Słowenia - 2 mln, Czechy - 10,5 mln, Polska - 38 mln, San Marino - 0,03 mln. Te liczby mówią wiele. W tym roku reprezentacja prawie czterdziestomilionowego państwa przegrała na klepisku w malutkiej Irlandii Północnej, nie potrafiła jej pokonać u siebie, a wczoraj dostała tęgie lanie od państwa, które liczy tyle mieszkańców co aglomeracja warszawska.
Wczorajszy mecz był dla polskiej piłki przypomnieniem mrocznych czasów z lat dziewięćdziesiątych, kiedy reprezentacja zajmowała miejsce w drugiej pięćdziesiątce rankingu FIFA, a my przeżywaliśmy porażkę 1:4 ze Słowacją czy remis z Azerbejdżanem. XXI wiek był dla Polski zdecydowanie bardziej udany: zagraliśmy na dwóch mundialach, zakwalifikowaliśmy się po raz pierwszy w historii na Euro i dostaliśmy organizację Euro 2012. Wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. To było jednak tylko złudzenie. Po fatalnym Euro 2008 powinno nastąpić pożegnanie z Leo Beenhakkerem. Ostatnie dwa lata były straconym czasem w polskiej piłce.
Mecz ze Słowenią pokazał obecny stan naszego futbolu. Piłkarze przegrali 0:3, a można było odnieść wrażenie, że gdyby Słoweńcy potrzebowali wyższego zwycięstwa, Artur Boruc by musiał częściej wyciągać piłkę z bramki. Nad drużyną od długiego czasu nie panował Leo Beenhakker. Ponadto Holender podejmował niezrozumiałe decyzje, zarówno personalne, jak i taktyczne. W ostatnich spotkaniach graliśmy z bardzo małą siłą w ataku. Ten system nie sprawdzał się we wcześniejszych meczach naszej kadry, nie sprawdził się również w "kampanii wrześniowej".
Winą za obecną sytuację polskiej piłki trzeba również obarczyć działaczy Polskiego Związku Piłki Nożnej (zwanego czasem Partią Zabójców Piłki Nożnej). Panowie z Miodowej potrafią działać, ale głównie na integracyjnych wyjazdach, które są organizowane przy okazji meczów reprezentacji. Wtedy działają, że hej. Przy okazji mogą sobie pojechać na safari w RPA, czy skorzystać z kąpieli w wodach termalnych w Słowenii. Podobno podróże kształcą. I nic to, że jeśli Polacy chcieliby sobie "pokopać" w przyszłym roku w Republice Południowej Afryki, to będą mogli to uczynić co najwyżej w jednej z tamtejszych kopalni.
Prezes Grzegorz Lato od początku swojej kadencji popełnia medialne gafy. Poczynając od stwierdzeń, że możemy zorganizować Euro 2012 z Niemcami, poprzez obrażanie się na dziennikarzy zadających niewygodne pytania, demonstracyjne przerywanie wywiadów aż po zwalniane trenera za pośrednictwem mediów. Wczorajszy incydent był dopełnieniem żenującej sytuacji panujacej w naszej piłce.
Dzień przed meczem prezes PZPN w telewizyjnym wywiadzie nie chciał rozmawiać o zwolnieniu Leo Beenhakkera, odpiął mikrofon i na oczach widzów zakończył rozmowę. Wczoraj nie miał oporów, by również przed kamerami zwolnić holenderskiego szkoleniowca. - Z selekcjonerem nie rozmawiałem, ale decyzja zapadła - powiedział Grzegorz Lato w TVN 24.
Beenhakker o swojej dymisji dowiedział się... od dziennikarzy. Były trener Realu nie ukrywał swojej wściekłości. - Taka jest praca trenera i jeśli nie ma wyników, to praca się kończy. Po 3 latach szacunek wymaga tego, aby powiedzieć to osobie odpowiedzialnej za to, a nie w telewizji. Jeżeli takie sprawy załatwia się za pomocą telewizji, a nie w rozmowie prywatnej, to źle świadczy o prezesie Grzegorzu Lato, a nie o mnie - stwierdził na konferencji prasowej Leo Beenhakker.
Piłka nożna w Polsce znalazła się w sytuacji, w której nie była od bardzo dawna. Wprawdzie często denerwowaliśmy się oglądając poczynania kadry czy klubów, ale ta jesień będzie najsmutniejsza od bardzo dawna. Mamy problem nie tylko z reprezentacją, która nie potrafiła wyjść z łatwej grupy, ale również z klubami. Prześledziliśmy skład uczestników piłkarskiej Ligi Mistrzów w sezonach 1999/2000 - 2009/2010. Przez ten czas w Champions League grały kluby z aż 29 państw. Wśród nich były drużyny z takich państw jak: Słowenia, Słowacja, Bułgaria, Rumunia, Cypr, Węgry czy Białoruś. Było aż osiem państw, które w ciągu tych jedenastu sezonów za każdym razem miały swojego przedstawiciela w elicie. Zobaczmy, które kraje miały swoich przedstawicieli w LM w sezonach 1999/2000 - 2009/2010:
11 - Włochy, Niemcy, Hiszpania, Anglia, Holandia, Francja, Grecja, Turcja
10 - Ukraina, Portugalia, Szkocja, Rosja
8 - Belgia
7 - Norwegia, Czechy
4 - Szwajcaria, Rumunia
3 - Austria, Izrael
2 - Szwecja, Dania, Cypr
1 - Słowenia, Chorwacja, Serbia, Słowacja, Bułgaria, Białoruś, Węgry.
To zestawienie pokazuje, jak daleko jesteśmy od piłkarskiej Europy. Składa się na to wiele czynników. Zawodzi system szkolenia. Na Zachodzie 18-letni piłkarz grający w pierwszym składzie swojej drużyny, pukający do bram reprezentacji, nie jest zjawiskiem niezwykłym. W Polsce o 25-letnim piłkarzu zdarza się mówić, że "jest utalentowany". Problem jest z klubowymi prezesami, którzy nie patrzą przez pryzmat długofalowej polityki, tylko chcą sukcesu "tu i teraz". Trenerzy nie mają łatwego życia. Nie są w takiej sytuacji, jak ich koledzy po fachu, którzy podpisując kontrakt wiążą się z klubem na długi czas. U nas po kilku przegranych meczach zwalnia się trenera, zatrudnia innego, z inną myślą szkoleniową. Tylko u nas trener po podpisaniu dziesięcioletniego kontraktu może zostać wkrótce później zwolniony.
Szkoleniowcy są niewolnikami wyników, są też niewolnikami piłkarzy. To nasi biegaczo-kopacze, jak ich określa Jan Tomaszewski, mają realną władzę. Zarobki polskich piłkarzy są nieadekwatne do ich umiejętności. A umiejętności są odwrotnie proporcjonalne do ich mniemania o sobie. W Polsce piłkarz zarabiający wielokrotność średniej krajowej uważa się za wielką gwiazdę. Wszystko jednak weryfikuje boisko. Nasze gwiazdy przegrywają z przeciętnymi klubami z Norwegii, Danii czy Estonii. Często piłkarze wyjeżdżający na podbój Europy, wracają po latach do Polski z podkulonym ogonem, w dodatku ponownie stając się gwiazdami ligi. Polski piłkarz to "prince of province". Po wyjeździe do zagranicznego klubu często poznaje brutalną rzeczywistość. Wtedy możemy przeczytać w prasie żale, że "trener nie lubi Polaków", "sprowadzał mnie ktoś inny", "miałem kontuzję i wypadłem ze składu", "na treningach jestem najlepszy".
Inną chorobą, która trawi polska piłkę, jest korupcja. Trwająca z nią walka pokazuje, jak wielką skalę ma to zjawisko w naszym kraju. Nic dziwnego, że grając w "odpowiedniej" drużynie, można zostać gwiazdą ligi. Prawdziwa sportowa walka zostaje zastępowana handlem o punkty. Można się bawić w swoim bagienku i udawać, że wszystko jest w porządku. Gorzej, gdy przyjeżdżają do nas drużyny z Gruzji, Norwegii, Kazachstanu czy Estonii, które chcą zagrać "na serio". Wtedy zaczynają się schody. W korupcyjnym procederze uczestniczyli sędziowie, trenerzy, piłkarze i prezesi. Efekty odczuwamy dziś na własnej skórze.
Wyjeżdżając z polskiej ligi nasza "gwiazda" myśli o podboju Europy. Marzenia brutalnie zderzają się z rzeczywistością. Spójrzmy na zawodników powołanych na wrześniowe mecze eliminacji mistrzostw świata. Jedynie o Arturze Borucu można powiedzieć, że jest pewniakiem w swojej drużynie. Jedni grają więcej, inni mniej, niektórzy występują w III lidze (Saganowski), a niektórzy nie mają klubu (Smolarek). Nic dziwnego, że łatwo o "wypadek przy pracy", jeśli piłkarz częściej gra mecze w reprezentacji niż własnym klubie.
Piłkarz wyszkoleni w Polsce mają małe szanse na zaistnienie w wielkiej piłce. Nawet w reprezentacji mamy zawodników, którzy się szkolili w Holandii (Smolarek), Brazylii (Roger) czy Francji (Obraniak). Pokazuje to słabość szkolenia w naszym kraju. I nie chodzi o trenerów, którzy często pracują społecznie, poświęcając swój wolny czas. Chodzi przede wszystkim o infrastrukturę i spójny, dobrze zorganizowany system szkolenia. W Polsce częściej zamiast małych boisk, na których dzieci mogłyby się kształcić, widzimy tabliczki z napisem "zakaz gry w piłkę". W Europie nawet w małych miasteczkach są profesjonalne boiska, na których można zaczynać swoją przygodę z piłką.
W Holandii wszystkie reprezentacje i większość klubów gra tak, jak pierwsza kadra. Chodzi o to, by przeskok do najważniejszej drużyny tego niedużego kraju był łatwiejszy. Nic dziwnego, że reprezentacja Oranje ma tak bogatą piłkarską historię. U nas się o tym nie myśli, ważniejsze jest zwycięstwo, choćby za pieniądze.
Jest wiele chorób, które niszczą polską piłkę. Aby zapanowała normalność, przydałoby się wszystko zacząć od nowa, z carte blanche. Wczoraj coś się skończyło. Przed nami jednak Euro 2012. Trzeba wziąć się ostro do pracy, by zacząć naprawiać polską piłkę. Tylko czy ludzie, którzy za naprawę odpowiadają, są tymi właściwymi? Czy w polskiej piłce "jeszcze będzie normalnie, jeszcze będzie przepięknie"? Sportowi kibice wierzą do końca, więc żyją nadzieją na lepsze czasy. W końcu - jutro nie umiera nigdy...
Karol Borawski
Grzegorz Brudnik edytował(a) ten post dnia 10.09.09 o godzinie 17:32