Zbigniew J Piskorz

Zbigniew J Piskorz www.PISKORZ.pl
sMs692094788
kreowanie wizerunku
...

Temat: Artykuł z okazji premiery filmu "Bunty i Babli".

Artykuł z okazji premiery filmu "Bunty i Babli".
http://forum.gazeta.pl/forum/w,21149,17392565,48794650...
"Wollywood, czyli życie Hindusów w Warszawie

Są biznesmenami, studentami, mężami. Na filmy bollywoodzkie chodzą do kina
Muranów - wtedy przez chwilę mogą poczuć się jak w Delhi. Z okazji premiery
filmu "Bunty i Babli" rozmawiamy z Hindusami mieszkającymi w Warszawie.
On i ona mieszkają w małych miasteczkach Indii. Ich życie jest monotonne. Aby je
urozmaicić - uciekają z domu. To początek filmu "Bunty i Babli", który od
wczoraj można oglądać w kinach i na DVD.
J.J. Singh i Umesh Wadhwa też opuścili rodzinne miasto. W Warszawie wiodą życie,
które mogłoby posłużyć za scenariusz kolorowego bollyfilmu.
Jedzą słonie
Pochodzą z Delhi. W Polsce są od kilkunastu lat, ale do dziś pamiętają pierwszy
dzień pobytu. Podstawowa różnica - temperatura. Umesh Wadhwa przyjechał na
początku września 1987 roku. - Wiedziałem, że to zimny kraj - opowiada. Założył
więc ciepły garnitur i zimowy płaszcz. - Kiedy wylądowaliśmy i na ulicach nie
było metrowego śniegu, pomyślałem, że pewnie właśnie go odgarnęli - śmieje się dziś.
Na początku pojechał na kilkumiesięczny kurs polskiego, później na studia
informatyczne i MBA. W pociągu spotkał Hindusa: - Jesteś wegetarianinem?
Zapomnij. Żadnych warzyw, owoców, tu jest tylko mięso - ostrzegał podróżny. -
Wiesz, co oni tu jedzą? Język krowy. Ale to jeszcze nic. Oni tu też jedzą słonie!
- Jak to słonie? - dopytuję pana Umesha. - To proste: baran - baranina, słoń -
słonina - odpowiada.
J.J. Singh w Delhi pracował w liniach lotniczych LOT. Poznał tam Polkę. Zakochał
się, wzięli ślub, a raczej śluby: w Indiach hinduski i w Polsce - katolicki.
Żona zdecydowała, że zamieszkają w Polsce. Są tu od 1990 roku. Żona poszła na
kurs kuchni indyjskiej. Teraz w domu podaje kurczaka w sosie pomidorowym,
soczewicę czy chapati - okrągły chleb indyjski.
Bolly życie
J.J. Singh jest dyrektorem zarządzającym Weco-Travel oraz sekretarzem
Stowarzyszenia Hindusów w Polsce. Opowiada, że w samej Warszawie mieszka ponad 2
tys. Hindusów. - Najczęściej są to pracownicy wyższego szczebla, biznesmeni -
mówi. Firmy wysyłają ich do Polski na konkretne stanowisko, rzadko zdarza się
ktoś, kto dopiero na miejscu szuka pracy. - To się może zmienić, bo przyjeżdża
coraz większa liczba studentów - dodaje.
Warszawscy Hindusi mogą finansowo pozwolić sobie na więcej niż ci, którzy
zostali w Indiach, ale różnice są coraz mniejsze, bo ten kraj bardzo prężnie się
rozwija. - Jednak życie, jakie przedstawiają filmy bollywoodzkie, wiedzie może
kilkanaście osób w samych Indiach i niewiele więcej w Europie - mówi J.J. Singh.
Od premiery filmu "Żona dla zuchwałych" w 1995 roku bolly-bohaterowie, którzy
wyjechali z kraju, pokazani są jako ci, którzy potrafią połączyć tradycję Indii
i nowoczesność Europy. Wyglądają tak jak J.J. Singh i Umesh Wadhwa,
współwłaściciel firmy e-direct. Mają świetną pracę, udane życie rodzinne,
ubranie tak nienaganne, że nawet spinki do mankietów pasują idealnie. Pan J.J.
podkreśla, że oni też nie zerwali z tradycją. - W niedzielę ja idę z żoną do
kościoła, a ona ze mną do naszego domu spotkań w Raszynie - mówi. - Na ścianach
jednego pokoju wiszą obrazy przedstawiające Jezusa, a w drugim moich bogów - dodaje.
Czasem śmiech, czasem łzy
Nowy rodzaj łączności z krajem pojawił się wraz z filmami i imprezami
bollywoodzkimi, których coraz więcej odbywa się w Warszawie.
- Nie lubiłem tych filmów, dopóki nie zobaczyłem Shah Rukh Khana - opowiada pan
Umesh. Shah Rukh Khan zaistniał na ekranach w połowie lat 90. i od tego czasu
jest aktorską gwiazdą numer jeden. - Nowe filmy są bardziej logiczne, lepiej
zrobione niż kilkanaście lat temu. Pokazują też święta, kolory, to czego mi tu
brakowało - dodaje. Do dziś uważa, że Polska jest szarym krajem. - W Indiach są
duże rodziny, więc raz w miesiącu jest uroczystość: urodziny, wesele. Jest
więcej świąt - opowiada. Ten brak rekompensuje sobie imprezami w Jadłodajni
Filozoficznej czy klubie Pańska 97.
- Nie widziałam tam kobiet z Indii. Mężczyźni zawsze przychodzą sami? - pytam. -
Bywa różnie. Proponuję mojej żonie Polce, ale jej to nie przepada za takimi
imprezami - opowiada pan Umesh.
J.J. Singh organizuje dla Hindusów pokazy bolly-filmów, chodzi też na te
"zwykłe". - Wie pani, że Polacy czasami reagują nietypowo? Jak widzą na ekranie
płaczącego mężczyznę, to się śmieją... - mówi. - Bo dla nas miny, które płacząc
robi Shah Rukh Khan, są zabawne - tłumaczę. - Tak? - dziwi się. Przyznaje, że
jest część Hindusów, która uważa, że to wstyd, że Indie znane są z kiczowatych
filmów. - Ale większość je lubi. Nawet prezes naszego stowarzyszenia jest
aktorem. Właśnie poleciał do Indii kręcić kolejny film. Tylko że on gra w
tamilskich - robionych w wytwórni na południu kraju w Madrasie, a nie w
bollywoodzkich - wyjaśnia.
Być może za pół roku w Warszawie pojawi się najbardziej znany Hindus na świecie,
czyli Shah Rukh Khan. Kilka dni temu podczas premiery filmu "KANK" w Toronto
rozmawiał z Jakubem Duszyńskim, dyrektorem artystycznym Gutek Film. -
Powiedział, że interesuje się Polską, naszą historią i chciałby się spotkać ze
swoimi fanami - mówi z przejęciem Duszyński. Ma nadzieję, że do tego dojdzie."

http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34861,3621443.html

http://forum.gazeta.pl/forum/w,21149,17392565,48794650...