Temat: Sposób na spóźnialskich
Przemek Schmelter:
Twoi pracownicy przychodzą o tej godzinie, o której im się podoba?
Nie mam pracowników. Mam współpracowników. Są staniwiska, na któych spóźnienie jest problemem (np. recepcjonitka) i są takie, na których nie ma to żadnego znaczenia.
NIe wiem czy się spóźniają - w ogóle mnie to nie interesuje, dopóki ich praca jest wykonana. Jeśli jest z tym problem sprawdzam dlaczego. I na ogół nie jest to problem spóźnień.
/. Z 10 minut spóźnienia z czasem zrobi się pół godziny,
z pół godziny zrobi się pół dnia... a bo szef pozwala się spóźniać,
"choć skoczymy jeszcze na papieroska przed robotą, bo szef to taki nowocześniak, wyczytał że nie powinno się karać pracowników za spóźnienia "
Jeśli pracownicy olewają swojego szefa - tak jak to opisujesz - to rzeczywiście szef ma problem :)
argument typu: " nawet jak przyjdą 9.15 to zrobią lepiej i więcej niż tłukący dupogodziny mierni " jest nierzeczowy. Wnioskuję z tego co napisałaś, że pracownik , który przychodzi na czas jest pracownikiem miernym?
To nie wnioskowanie - to nadinterpretacja. O wile większe straty przynoszą pracownicy tłukący dupogodziny i nie robiący wiele niż tacy, którzy pomimo spóźnień wykonują swoją pracę na tip top. Nic ponad to. Jesli pracownik przychodzi punktualnie i świetnie wykonuje swoją pracę to super ! Niemniej eliminowanie kogoś, bo się spóźnił jest ...nieludzkie (to chyba ładne słowo)
Wg mnie jest to pracownik, który najzwyczajniej na świecie traktuje poważnie pracę, którą wykonuje oraz firmę w której pracuje.
Jasne. Aczkolwiek nie oceniam ludzi po tym o której przyszli do pracy tylko jak wykonują swoje obowiązki. NIe wiedziałam , że szacunek ekipy zdobywa się stojąc o 9.00 w drzwiach firmy :)
Podejrzewam , że większość ociekających innowacyjnością i nowoczesnością w sposobie traktowania pracowników, swoich pracowników miało tylko .... w teorii :)( patrz Pani Aleksandra)
To również nie jest wnioskowanie a nadinterpretacja :):)
W swojej pierwszej pracy (daaaawno temu) miałam instytucję listy, którą trzeba było podpisać do godziny 7.15.
O godzinie 7.16 przychodził sam wielki Prezes i zabierał listę. Trzeba było wejść do jego gabinetu, by ją podpisać. NIe wiem czemu służyło to ćwiczenie.
Za pierwszym razem, gdy się spóźniłam usłyszałam w gabinecie : "Dlaczego się Pani spóźniła ?"
Odpowiedziałam, że to moja prywatna, osobista sprawa i nie powinna interesować moich przełożonych. Mogą obciąć mi premię, mogą mi wpisać naganę do akt, ale to co jest przyczyną nie jest ich sprawą. Nie jestem przedszkolakiem, żeby się tłumaczyć.
Za drugim razem : odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że zaspałam. Nie wiem czy zaspokoiłam przemożną ciekawość mojego Prezesa, ale nie pytał dalej.
Od tego dnia codziennie stał przy liście o 7.10 i czekał na mnie. A ja przychodziłam jak w zegarku - 7.16. Z pełną premedytacją. Wchodziłam z promiennym uśmiechem - dostawał szału. Pytanie : kto się ośmieszał ?
Pewnego dnia przysłała mi umyślnego, że muszę zostać dłużej.Odesłałam pytanie : a co na to lista obecności ?
Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie, Przemku. Być może to kwestia ludzi, ale nie kontroluję godzin przychodzenia do pracy, nie intetresuje nie to dopóki nie wpływa na wyniki ich pracy. i nie raz i nie dwa ludzie Ci zostawali po godzinach , bo trzeba było. I nie muszę ich o to prosić na kolanach. Sami wiedzą. Często ja się dowiaduję ostatnia. Gdybym stała o 9.00 w drzwiach ich nie byłoby o 17.00 w firmie. Biorąc pod uwagę, że często pracujemy z US to baaaaaaaaaardzo głupi pomysł :):)
Człowiek trzeba być Przemku. Człowiekiem.
P.S. to nie jest żadna innowacyjność wyczytana w książce :) Jak zaczynałam zarządzać nie było książek na ten temat.
A czasy chłopów pańszczyźnianych mamy już dawno za sobą :)
Dagmara D. edytował(a) ten post dnia 18.09.10 o godzinie 20:19