Marcin Nowak

Marcin Nowak Handel B2B

Temat: Cybermiasta? Tylko w Indiach

Maciej Kuźmicz, Bangalore 2007-04-29

W kraju, w którym analfabetyzm nadal jest poważnym problemem, wyrósł ośrodek, który już dziś zaczyna konkurować z amerykańską Krzemową Doliną.

- To miasto już dawno przestało być miejscem, gdzie firmy szukają jedynie tanich inżynierów. Dziś Bangalore to centrum technologii na skalę globalną. Czas zrozumieć, że wszyscy najwięksi gracze już tu są - tłumaczy Rahul Bedi, jeden z szefów Intela w Indiach.

Siedzimy na drugim piętrze budynku przy jednej z ruchliwych ulic Bangalore, stolicy stanu Karnataka. Piętro niżej są supernowoczesne laboratoria ze sprzętem za miliony dolarów: tam powstawał prototyp 80-rdzeniowego procesora Intela.

Kilka kilometrów dalej są slumsy.

Świat podbity klawiaturą

- Niekoniecznie mnie to interesuje, ale jestem programistką, specjalizuję się w Javie. Firmy IT to przyszłość, tam jest praca, pozycja, wszystko, co możesz sobie wymarzyć - mówi Pooja między jednym a drugim łykiem koktajlu truskawkowego. Ma 21-lat, co weekend można ją spotkać w Forum - największym centrum handlowym w Bangalore. Skończyła studia przed niespełna rokiem, mieszka w hotelu dla pracujących kobiet na przedmieściach. Codziennie spędza w pracy dziesięć godzin. Zarabia jedną piątą tego, co jej odpowiednik w USA, ale i tak jest zadowolona. Właśnie Pooja, ubrana w fantastycznie kolorowe sari, sprawia, że Indie stają się informatyczną potęgą. O niej, jej kolegach i koleżankach myślą szefowie globalnych korporacji, gdy rozważają wejście do Indii.

Jak szybko Pooja i jej koledzy budują tę potęgę, widać w liczbach. Trzy największe firmy w Indiach należą do branży IT, której przychody mają w tym roku sięgnąć 47,8 mld dolarów. To dziesięć razy więcej niż w 1997 roku!

Hindusi nie tylko wykonują usługi IT (piszą aplikacje, programują, opracowują urządzenia elektroniczne itd.), ale przede wszystkim sprzedają je za granicę. W ubiegłym roku ich wartość wyniosła ponad 24 mld dolarów. Zdaniem analityków w tym roku wartość eksportu usług IT z Indii wzrośnie o ponad 30 proc.!

Błyskawiczny wzrost wartości nie oznacza jednak, że powstaje coraz więcej centrów telefonicznych, w których mówiący po angielsku Hindusi pracowali za grosze na infoliniach dla firm z USA, Wielkiej Brytanii czy Nowej Zelandii.

Najnowszym trendem jest lokowanie w Indiach centrów rozwoju produktów. Właśnie na młodych zdolnych inżynierów z Indii postawił Intel. W ciągu ostatnich siedmiu lat amerykański gigant produkujący mikroprocesory zainwestował w tym kraju 1,7 mld dol. i z biura, które miało 100 osób, rozrósł się w 3-tysięczną korporację. Inżynierowie z hinduskiego oddziału Intela uczestniczyli w opracowaniu procesora Centrino Duo, zajmują się też rozwiązywaniem problemów termicznych procesorów.

Kim są najlepsi? Mają średnio 25-28 lat i zarabiają średnio 50-60 tys. rupii na starcie (nieco ponad 1000 dolarów). To znacznie więcej, niż mogą zapłacić firmy hinduskie, i średnio pięć razy więcej, niż zarabia mały przedsiębiorca. Ale Intelowi taka inwestycja w ludzi się opłaca. - Przewagą Indii może być m.in. to, że tutaj są specjaliści w zakresie projektowania elektroniki i instalacji elektrycznych, nie tylko od najwyższych technologii, podczas gdy na całym świecie największy nacisk kładzie się na tych ostatnich. Tutaj Indie mają przewagę - mówi Vittal Kini, dyrektor Centrum Rozwojowego Intel India.

- W centrum w Bangalore pracujemy np. nad rozwiązaniem problemu wydzielania ciepła przez procesory. Nasze rozwiązania, jeśli zostaną wdrożone, trafią na rynek najwcześniej za trzy-pięć lat. Dokładamy też cegiełkę do badań nad nowymi źródłami zasilania laptopów - mówi Kini.

Trudno dokładnie oszacować, jakie oszczędności mogą poczynić firmy, które rozwijają swe produkty w Indiach. Ale wiadomo, że firmom farmaceutycznym może zostać w kieszeni nawet ok. 200 mln dol. przy projekcie rozwoju leku, jeśli będą prowadziły go w hinduskich laboratoriach (średni koszt projektu w USA to 700-900 mln dol.).

Ale to, że coraz więcej globalnych firm projektuje swoje produkty w Bangalore, nie znaczy, że epoka call centres minęła. Na słupach ulicznych w Bangalore wiszą ogłoszenia o pracy "przy telefonie". Masa pieniędzy jest inwestowana też w coraz bardziej wyspecjalizowane centra usług, w których zachodnie firmy mogą zamówić rozliczanie faktur, sporządzanie raportów, zarządzanie informacjami w magazynach - czyli wszystko. Oszczędności? Według raportu NASSCOM, które reprezentuje branżę IT (India's National Association of Software and Service Companies) średnio dzięki zleceniu operacji do Indii firmy zachodnie oszczędzają 25-50 proc. kosztów.

IT? Indie lepsze niż ktokolwiek

Dlaczego boom technologiczny stał się właśnie udziałem Indii i dlaczego to Bangalore, a nie na przykład Sao Paulo czy Szanghaj, stało się stolicą światowego IT?

W budowie cyberimperium pomogło Hindusom kilka czynników: • inwestycje rządowe, • znajomość angielskiego i inwestycje w edukację, • rok 2000 i... • recesja, która mocno dotknęła globalne firmy w latach 2001-2003.

To, że hinduscy inżynierowie mówią po angielsku i są tańsi, było decydujące dla większości korporacji przenoszących do Indii swoje operacje. Pierwszy był w latach 80. amerykański Texas Instruments, który zdecydował się zainwestować w Bangalore - i do dziś jest synonimem dobrego zagranicznego pracodawcy w Indiach. Za nim podążyli kolejni skuszeni dostępnością rąk - a właściwie głów do pracy.

Nie bez znaczenia był fakt, że rząd Indii konsekwentnie przez lata inwestował w Bangalore: ulokował w stolicy stanu Karnataka m.in. przemysł lotniczy i ośrodki naukowe. Właśnie to była baza dla późniejszego rozwoju, a uznane firmy, takie jak Hindustan Aeronautics Limited czy National Aerospace Laboratories (NAL), spowodowały, że naukowcy ciągnęli do Bangalore.

Ważnym momentem dla Indii był okres przed rokiem 2000. Wtedy firmy na całym świecie musiały uaktualnić swoje bazy danych i oprogramowanie, zmienić format zapisu daty z dwucyfrowego na czterocyfrowy tak, żeby nie dotknęła ich "pluskwa milenijna". A Hindusi zarobili pierwsze naprawdę duże pieniądze na IT, bo to właśnie programiści z Bangalore przystosowali do roku 2000 większość dużych globalnych firm.

- Większość zleceń na przegrzebanie starych kodów, przejrzenie programów trafiła do Indii, do Bangalore. Było taniej niż zamawianie tych usług na Zachodzie. I okazało się, że Indie poradziły sobie z tym wyśmienicie, a programiści i biznes nabrali bezcennego doświadczenia. Boom, który zaczął się chwilę później, był konsekwencją roku 2000 - mówi Vittal Kini z Intela.

Indiom pomogła też recesja, która zaczęła się po krachu technologicznym na giełdach w USA. Wtedy firmy na gwałt zaczęły szukać możliwości obniżki kosztów funkcjonowania, zaczęły wypychać swoje operacje, takie jak księgowość, programowanie czy finanse, poza firmę. Znaczna część tego biznesu trafiła do Indii.

Z IT-boomu skorzystały nie tylko zagraniczne korporacje. Na fali tanich, dostępnych inżynierów, a także rosnącej popularności BPO wyrosły hinduskie potęgi informatyczne: Infosys, Wipro, Tata Consultancy Services (business process outsourcing to w uproszczeniu wydzielanie np. działu księgowości z firmy i zlecanie fakturowania na zewnątrz, np. firmie z Indii). Te firmy to dziś giganty na skalę globalną i to między innymi dzięki nim gospodarka Indii nabiera rozpędu.

Ale wzrost nie jest niezakłócony. O ile do 2006 roku wielkie międzynarodowe firmy mówiły o bardzo łatwo dostępnej sile roboczej, o tyle na początku 2007 r. sytuacja zaczyna się powoli zmieniać.

Kłopoty z głowami?

Problemem dla dużych firm jest bowiem... dostępność pracowników, czyli to, z czego Bangalore i całe Indie były dotychczas sławne.

- Jeśli dostanę lepsze pieniądze, to nie ma głupich. Oczywiście, że pójdę tam, gdzie zapłacą mi lepiej - mówi Prasad, niespełna 25-letni informatyk, który pracuje w Bangalore. Prasad siedzi w jednym z modnych fast foodów w największym centrum handlowym w mieście, Forum.

I nie jest odosobniony w swoich przemyśleniach. W mieście, gdzie roczny dochód na głowę przekracza 6,4 tys. dol (średnio w Indiach ledwo przekracza 740 dol.!), młodzi profesjonaliści mogą wybierać sobie pracę. Szczególnie, że niewielu z nich ma doświadczenie większe niż pięć lat - więc wraz ze stażem pracy zarobki mogą rosnąć w postępie geometrycznym.

- To jest czasami niesamowite: żadnych skrupułów, żadnego przywiązania do firmy. Podczas przerwy na lunch potrafi do mnie przyjść pracownik firmy, która jest po drugiej stronie ulicy, i powiedzieć, że chce zmienić pracę. I to jest problem, bo jeśli szkoli się kogoś ponad rok, a potem słyszy "do widzenia", to dla firmy spora strata - mówi Francuz, menedżer projektu w dużej amerykańskiej firmie w Bangalore. Właśnie dlatego rosną płace: inżynierowie programiści są jedną z najlepiej opłacanych grup zawodowych, ich pensje rosną rocznie o około 15-25 proc. Dużo? Nie tak bardzo, jeśli wziąć pod uwagę stopę inflacji zbliżającą się do 10 proc.

I choć uniwersytety w Indiach co roku wypuszczają na rynek pracy ponad 400 tys. inżynierów, jak szacują pracodawcy, tylko co czwarty nadaje się od razu do zatrudnienia. Reszta jest gorzej przygotowana merytorycznie albo brakuje im umiejętności interpersonalnych: są nieśmiali, nie mają inicjatywy, obawiają się zabrać głos. W branży, w której podstawą jest kreatywność, to kłopot.

- Problemem nie jest brak ludzi, ale brak odpowiednio wykształconych i przygotowanych ludzi - mówił Mohandas Pai, szef zarządzania zasobami ludzkimi w Infosys Technologies, w wywiadzie dla hinduskiego dziennika "DNA Money".

Czy to jednak znaczy, że inwestorzy odwrócą się od Bangalore i Indii? Nic na to nie wskazuje. I choć Chiny próbują wejść na rynek globalnych usług, a centra telefoniczne powstają w Meksyku, Brazylii, na Filipinach czy w Malezji, Indie są liderem.

Hinduscy inżynierowie nadal są relatywnie tani, a ci, którzy już pracują - będą nabierać doświadczenia i podejmować wyzwania, które dotychczas podejmowali ich koledzy z Europy czy USA. Na razie Indie prowadzą w technologicznym wyścigu państw rozwijających się i przymierzają się do konkurowania z największymi - czyli USA.

Jeszcze nie za pięć lat, ale już za dziesięć będą poważną konkurencją.

Jak wynika z szacunków firm doradczych i NASSCOM (India's National Association of Software and Service Companies), które reprezentuje branżę technologiczną w Indiach, w 2010 r. ten kraj może eksportować usługi IT za ponad 64 mld dolarów.

Wygląda na to, że Pooja i jej koledzy mają zamiar zatroszczyć się o to, by te prognozy się sprawdziły co do joty.

Maciej Kuźmicz, Bangalore

http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,52981,4098866...
Katarzyna Karolina Kołodziejczyk

Katarzyna Karolina Kołodziejczyk Starszy analityk
kredytowy

Temat: Cybermiasta? Tylko w Indiach

Tak, tak. "Informatyczna dolina krzemowa" sie wspaniale rozwija.
Pozdrawiam z Bangalore :]
Kasia



Wyślij zaproszenie do