Izabela D.

Izabela D. freelancer

Temat: Kiedyś i dziś

Jak ongi bywało? Jak z tygrysem... i śmiesznie i strasznie.
Na papierze miałam zawód, który w wykazie zawodów nie istniał. Alarmujące doniesienia prasowe informowały, że tworzy się prywatna armia w państwie. Moi koledzy wymeldowywali się z Warszawy, aby zdobyć pozwolenie na zakup broni. W Warszawie psychopata mógł je uzyskać, ale pracownik firmy detektywistycznej czy ochroniarskiej - nie, co by się ta "armia" nie powiększała. Ale nic to - w ościennych miejscowościach wydawano je od ręki.
Kwestia zatrzymania przestępcy też była zabawna - wolno nam było go związać jak baleron, lecz w żadnym wypadku skuć. Chyba, że trafiło się na sensownego policjanta, który nie zauważał kajdanek - nie mogliśmy ich używać, bo były środkiem przymusu bezpośredniego. Zabronione były też pałki - wszelkiego rodzaju. Za to tonfa... spokojnie ;)
Nie wolno nam było nic więcej, niż normalnemu obywatelowi. Zero uprawnień, stąd współczynnik szczęścia pełnił rolę kluczową - na kogo trafiłeś, ten cię rozliczał.
Jeśli któryś z nas dorwał się do jakiegoś środka masowego przekazu, to natychmiast - taką mieliśmy niepisaną umowę - krzyczał o potrzebie umocowań prawnych.
To były czasy gdy detektyw R. miał biuro na Białej i zajmował się szukaniem (tudzież wykupywaniem z Wołomina i Pruszkowa) skradzionych/porwanych samochodów. I tylko tym ;)