Temat: dyskusje (nie)etyczne
Mikołaj Gołembiowski:
Beata Stróżyńska:
Najbardziej zaskakujące jest to, że przeczytałam wiele tak "mocnych" wypowiedzi właśnie tutaj, w tej grupie, która z pewnością zrzesza ludzi, dla których normy i wartości etyczne są wyjątkowo ważne w życiu.
Pojawiają się mocne wypowiedzi, bo tematy budzą emocje. Budzą emocje, bo u podstaw fundamentalnych sporów etycznych leży różnica postaw, a nie przekonań. Różnice przekonań są często wtórne, wynikają z konieczności racjonalizacji postawy, która skutkuje nawet niezgodą na fakty.
Tylko mam pewną wątpliwość. Czy rozmawiając o nawet najtrudniejszych problemach musimy traktować rozmówców jako wrogów,
Niestety tak to jest, że w szczegółowych kwestiach etycznych, przeciwnik bardziej przypomina wroga na polu bitwy, niż polemistę na temat np. wątków masońskich w muzyce Mozarta. Prosty przykład - jeżeli ktoś nazywa kobiety dokonujące aborcji - morderczyniami, ten stawia się w pozycji wroga ich i tych, którzy bronią tego prawa. I odwrotnie, obrońca tych kobiet stanie się automatycznie wrogiem ludzi z pro-life.
I nie mam tu na myśli rzeczowych argumentów, bo one są podstawą dyskusji - w końcu po to rozmawiamy, żeby się dzielić naszymi odczuciami i przemyśleniami, mam na myśli tylko i wyłącznie "wycieczki personalne".
Trzeba tu rozróżnić argumenty ad hominem (np. mówienie czyimś braku kompetencji w danej dziedzinie), ad persona (czepianie się kogoś, ośmieszanie bez związku z tematem dyskusji) i stosowanie wyzwisk, obelżywych słów itp. Pierwszy typ argumentu jest jak najbardziej dopuszczalny w etyce, a czasem wręcz, niezwykle skuteczny. W ten sposób demaskuje się np. hipokrytów, co ma doniosłe znaczenie, bo skoro sam głosiciel danego systemu etycznego nie jest w stanie sprostać jego nakazom, to prawdopodobnie system ten nie jest wiele wart. Natomiast pozostałe - niszczą dyskusję. Problem w tym, że gdy dyskutant zachowuje się po chamsku, absurdalnie albo stosuje nieczyste chwyty retoryczne, czasem dobrze jest uciąć dyskusję w sposób dosadny. Nie zmienia to faktu, że pyskówki ciągnące się po kilka stron, są żałosne.
A jednak wydaje mi się, że można obalać tezy "przeciwnika" - skoro tak się go traktuje - bez odniesień do konkretnej osoby, która te tezy wygłasza. Dyskusja nie jest rodzajem wojny na słowa, ponieważ po każdej wojnie tak naprawdę nie ma do końca wygranych; wojna już z definicji niesie śmierć i kalectwo. Czy więc włączając się w te najgorętsze dyskusje musimy liczyć się z poranieniem?
Możemy przecież założyć a priori, że część osób ma poglądy skrajnie odmienne, do tego w dyskusjach etycznych u wielu osób włącza się bardzo silny czynnik - poglądy religijne, które stają się nakazem moralnym i skłaniają do walki z jeszcze większą determinacją.
Efekt jest taki, że często w imię dobra, prawdy i innych wartości, które wyznajemy, niszczymy drugiego człowieka. A to już jest nieetyczne; i to niezależnie od tego, czy ktoś wychodzi z pozycji chrześcijaństwa, jakiejkolwiek innej religii, czy też z pozycji świeckich norm moralnych.
Zgadzam się, że bywa to bardzo skuteczne. Sama spotkałam się tu z tak niegrzecznym zachowaniem, iż uznałam, że kontynuowanie dyskusji byłoby poniżej mojej godności. Tylko, czy o takie "zwycięstwo" chodzi?
Zawsze byłam przekonana, że dyskusja to najlepsza forma nauki - także dla tych bardzo już dorosłych i dojrzałych, bo uczymy się i rozwijamy przez całe życie. Jestem wielbicielką Sokratesa, niezwykle wysoko cenię ludzi o tęgich umysłach, ale... umysłach połączonych z prawem moralnym (oczywiście rozumiem, że dla różnych ludzi może ono oznaczać niekoniecznie to samo). Zawsze, jak tylko jest to możliwe, proszę studentów na początku zajęć, żeby nic nie notowali, żeby słuchali i dyskutowali, bo to wnosi bez porównania więcej niż mechaniczne zapisywanie. Co więcej, uważam, że właśnie emocjonalny stosunek do tematu niezwykle ułatwia zapamiętywanie. Angażując się bardzo głęboko, mamy wyostrzony umysł, dzięki czemu znajdujemy lepsze argumenty.
Jestem przekonana, że to tylko kwestia naszej dyscypliny wewnętrznej. Ten, z kim dyskutujemy, może nas czegoś nauczyć, my jego też, w końcu taki jest cel dyskusji. Mogę więc szanować człowieka, który ma nawet skrajnie odmienne poglądy, ale uczy mnie spojrzenia od drugiej strony. Oboje stajemy się mądrzejsi, bo musimy się skonfrontować z innymi postawami, musimy spróbować spojrzeć czyimiś oczami na to samo zagadnienie, które od drugiej strony wygląda już nieco inaczej. Jest bardzo prawdopodobne, że się nawzajem nie przekonamy, ale na pewno ta powiększona perspektywa rozszerzy nasze horyzonty; coś wniesie.
Tyle tylko, że po to, żebyśmy byli otwarci na czyjeś poglądy, nie możemy się obawiać, że dostaniemy cios w plecy, bo wtedy sami się opancerzamy i podejmujemy walkę, a nie rzeczową dyskusję...