Temat: REALIA POLSKICH SCHRONISK! BERNARDYN UMIERA!!! (uwaga,...
zobaczcie co rzeznik pisze na swoja obrone
tekst jest z Wiesci Warszawskich z 4.10.09
Tylko sie nie poplaczcie
Nazywam się Marek Klamczyński, jestem lekarzem weterynarii pracującym w Przychodni dla Zwierząt w Wołominie przy ul. Sikorskiego 97 niezmiennie od 1986 r.
W artykule „Rzeźnia Wołomin” obrzucono mnie stekiem obelg i fałszywych zarzutów wynikających z niezrozumiałej dla mnie nienawiści i zawiści autorów „listu”. Argumenty przytoczone w liście to same bzdury, zwykła manipulacja zdarzeniami bez udokumentowania faktów i dowodów.
1. Prowadzone przeze mnie schronisko zostało zamknięte w 2008 r. z powodu niedotrzymania warunków lokalizacyjnych (schronisko musi mieć strefę ochronną pozbawioną zabudowań), a nie z powodu nieprawidłowości w prowadzeniu schroniska.
W czasie prowadzenia schroniska większość psów dostarczanych do nas dostawały się do adopcji (pełna dokumentacja - prowadzona na bieżąco z nazwiskami i adresami nowych właścicieli z comiesięcznymi sprawozdaniami dostarczanymi wójtom i burmistrzom gmin). W Waszej gazecie była prowadzona rubryka „Czeka na pana” - lista psów będących w schronisku i czekających na adopcję.
2. Zdecydowana większość psów znajdowała nowy dom, były wydawane właścicielom zaszczepione i najczęściej odrobaczone, co wielu z Państwa - Czytelników, adoptujących u nas psy, może potwierdzić. Znikomy ułamek - to psy po wypadkach drogowych, bardzo stare, chore lub bardzo agresywne, które niestety musiały być uśpione (każdorazowo - dokumentacja lekarsko - weterynaryjna i schroniskowa). W artykule mowa o 3 tys. psów eksterminowanych przeze mnie w okresie 4 lat - wypada, że codziennie (z niedzielami i świętami włącznie) zabijałem kilka psów! I co z nimi robiłem?! Trzeba nie mieć kompletnie wyobraźni, żeby pisać takie rzeczy.
3. Od września 2008 nie mam już schroniska, ale bezdomne psy nadal potrzebują pomocy, więc podpisałem umowy ze schroniskiem i przytuliskiem, które funkcjonują i przekazuję im psy wyłapane na terenie gmin. Część psów jest odbierana od nas przez fundacje, które zajmują się bezpośrednią adopcją i współpracuję z nimi od lat. Niektóre psy muszą zostać u mnie w przychodni, bo potrzebują pomocy medycznej lub są obserwowane w kierunku wścieklizny. Każdy przypadek posiada pełną dokumentację medyczną - przyjęcie, karta leczenia (diagnoza, leki, ew. zabiegi).
4. W trakcie istnienia moje schronisko było kilkukrotnie w ciągu każdego roku kontrolowane przez Powiatowy Inspektorat Weterynarii, dowodem tego są protokoły pokontrolne. Poza niemożliwym do spełnienia warunkiem lokalizacyjnym nigdy nie dopatrzono się poważniejszych uchybień. Po zamknięciu schroniska moja działalność była kilkukrotnie kontrolowana przez Powiatowy i Wojewódzki Inspektorat Weterynaryjny na wnioski (skargi) fundacji oczerniającej mnie w „Wieściach”. Fundacja owa dokładnie znała rezultaty tych kontroli, więc tym bardziej dziwi mnie jawne kłamstwo jakiego się dopuszcza.
5. Co do bernardyna - około 8-letni, bezdomny pies trafił do mojej przychodni w bardzo złym stanie zdrowotnym (był chory na odkleszczową chorobę babeszjozę). Po kilkudniowej kuracji (pełna dokumentacja medyczna) jego stan znacznie się poprawił i zainteresowała się nim fundacja zajmująca się adopcją dużych ras psów. Warunkiem tej adopcji było przeprowadzenie kastracji. Po kilkudniowym leczeniu stan zdrowia psa był na tyle dobry, abym wykonał ten rutynowy zabieg. Oczywiście zgodnie ze wszystkimi kanonami sztuki medycznej - w pełnej narkozie. Po zabiegu pies dostał antybiotyki i spędził trzy dni w sali szpitalnej zachowującej odpowiednie warunki higieniczne. Ze względu na poprawę samopoczucia pies trafił ze szpitala do kojca. Po dwóch dniach stan psa się pogorszył - nastąpiły komplikacje pooperacyjne - obrzęk, gorączka (mimo antybiotyków). Fundacja, która znalazła mu dom przysłała transport w celu zabrania go. Długo się wahałem czy go wydać, ale ufałem, że fundacja odpowiednio się nim zaopiekuje. Wydałem go więc z opisem zastosowanego leczenia i z zaleceniem jego kontynuacji. Pies był transportowany ok. 3 godzin, potem trafił do kojca, gdzie miał czekać na właściciela i tam spędził dobę, albo więcej, zanim został zbadany. A zatem nie ma pewności gdzie jego stan się drastycznie pogorszył, gdzie zaatakowały go larwy much. Badając go przed wydaniem ja ich nie zauważyłem. Oczerniająca mnie fundacja poddała psa ponownej operacji, której pies nie przeżył.
Jestem lekarzem weterynarii, wykonującym swój zawód od ponad 20-stu lat i takie oskarżenia, obelżywe i kłamliwe, niepoparte żadnymi dowodami, są dla mnie ogromną niesprawiedliwością i dyskredytacją zawodową.