Edyta Bijak

Edyta Bijak Koordynator oddziału

Temat: Skąd się bierze głód w Afryce

Zapraszam do przeczytania poniższego artykułu, którego autorem jest Grzegorz Konat: "Skąd się bierze głód w Afryce".
Tekst ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu".

Co trzeci mieszkaniec Afryki subsaharyjskiej głoduje. Na całym świecie w podobnej sytuacji jest już ponad miliard ludzi, przy czym w samym tylko roku 2008 przybyło ich około 100 milionów. Nic zresztą dziwnego, skoro 20% populacji kuli ziemskiej żyje za mniej niż dolara dziennie, a w tym roku do tej liczby dołączy kolejnych 200 milionów ludzi doświadczonych skrajnym ubóstwem. Tymczasem niespełna dekadę temu – w roku 2000 – prawie wszystkie kraje świata pod egidą ONZ uchwaliły tzw. Milenijne Cele Rozwoju, a wśród nich zmniejszenie o połowę liczby głodujących i żyjących za mniej niż 1 USD dziennie do 2015 roku. Co o tych celach oraz ich realizacji mają powiedzieć setki ofiar rozruchów głodowych, do których w ciągu ostatnich dwóch lat doszło już w niemal 30 krajach świata?

Oczywiście gwałtowne wystąpienia społeczne towarzyszące drastycznemu pogorszeniu sytuacji ludności w krajach rozwijających się, to – nawet biorąc pod uwagę dramatyczne warunki ich egzystencji – sytuacja nadzwyczajna. Stoi za nią, pozostający w całkowitym cieniu kryzysu finansowego, kryzys żywnościowy, czyli sięgające nawet kilkuset procent gwałtowne zwyżki cen produktów spożywczych na światowych rynkach. Chociaż po zwyżkach nastąpiły równie gwałtowne spadki, to jednak, jak podaje FAO, w połowie 2009 roku w 17 krajach Afryki subsaharyjskiej od 80% do 90% podstawowych produktów zbożowych wciąż kosztowało około 25% drożej niż pod koniec roku 2007.

Konsekwencje tego są takie, że rolnicy w krajach rozwijających się zmuszeni są wydawać na żywność środki, które normalnie przeznaczyliby na zasiewy, co wpędza ich w zaklęty krąg coraz mniejszej produkcji, a co za tym idzie, malejącej siły nabywczej. Gdy dodamy do tego wzrost kosztów transportu, związany z towarzyszącym kryzysowi żywnościowemu wzrostem cen ropy naftowej, przestaje dziwić, dlaczego to właśnie drobni producenci, stanowiący 70% cierpiących głód mieszkańców Ziemi (75% w krajach rozwijających się), jako pierwsi padli ofiarą wstrząsów gospodarczych. Jednak zwyżki cen artykułów spożywczych równie mocno uderzyły w konsumentów. Należy przy tym pamiętać, że o ile spowodowany przez nie wzrost kosztów utrzymania gospodarstwa domowego można wytrzymać w krajach rozwiniętego kapitalizmu, gdzie wyżywienie stanowi nie więcej niż 15% wydatków, staje się on przeszkodą nie do pokonania na przykład w krajach Afryki subsaharyjskiej, gdzie na jedzenie wydaje się aż 60% dochodów.

Zanim zobaczymy, co kryje się za kryzysem żywnościowym, warto krytycznie prześledzić, jak media przedstawiają jego przyczyny, o ile w ogóle zajmują się tą problematyką. Najbardziej rozpowszechnione interpretacje wiążą kryzys z rosnącym spożyciem w Indiach, a szczególnie w Chinach. Wynikałoby ono nie tylko z boomu demograficznego w tych krajach, ale także z towarzyszących procesom rozwojowym zmian w nawykach konsumpcyjnych. Teorie chińsko-indyjskie mają jednak słaby punkt: można by brać je poważnie, gdyby na świecie faktycznie brakowało żywności. Tymczasem obecny potencjał produkcyjny pozwala na wyżywienie dwóch, a według niektórych szacunków nawet trzech kul ziemskich! Dla przykładu Afryka posiada olbrzymią (największą na świecie) rezerwę ziemi uprawnej i możliwa jest tam – przy odpowiednich nakładach – produkcja ogromnych ilości żywności. Kraje rozwinięte (zwłaszcza Chiny) i arabskie państwa naftowe walczą o dzierżawę ogromnych powierzchni ziemi afrykańskiej, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo żywnościowe. Tymczasem Afryka, mimo tak wielkiego potencjału, importuje obecnie aż 25% konsumowanych produktów spożywczych, choć jeszcze w latach 60-tych kontynent ten był eksporterem netto żywności.

Problematyczna jest także kwestia negatywnego wpływu subwencji i dopłat do produkcji rolnej w krajach rozwiniętych na rolnictwo w Trzecim Świecie. Jak pokazują liczne analizy, nawet całkowite zniesienie dotacji w USA i Europie nie poprawiłoby w znaczący sposób położenia afrykańskich rolników. O kilka procent mogłaby wzrosnąć produkcja tylko nielicznych płodów rolnych, natomiast w zdecydowanej większości przypadków wzrost nie przekroczyłby symbolicznego 1%. Problem polega bowiem na tym, że mamy do czynienia z "wolną konkurencją" subwencjonowanego słonia z mrówką. Nawet gdyby pozbawić słonia subwencji, nadal jego przewaga nad mrówką będzie pod każdym względem przygniatająca. Dla przykładu, podczas gdy średni plon zbóż w Afryce wynosi 1,23t/ha, w Europie jest to 5,4t/ha, co nie powinno dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę przepaść technologiczną dzielącą rolnictwo na obu kontynentach, objawiającą się choćby ogromną dysproporcją stopnia mechanizacji lub ilości stosowanych nawozów (w Afryce – 9kg/ha, w krajach półkuli północnej – 125kg/ha).

Co zatem doprowadziło do wybuchu kryzysu żywnościowego w roku 2008? Bezpośrednią przyczynę nietrudno zidentyfikować. Wystarczy spojrzeć na statystyki. W przeciągu zaledwie 3 kwartałów 2007 roku ilość kapitału zainwestowanego przez fundusze inwestycyjne w giełdę produktów rolnych w Europie wzrosła pięciokrotnie, natomiast udział tych samych funduszy w inwestycjach na amerykańskim rynku rolnym tylko w ostatnim kwartale 2007 roku wzrósł aż siedem razy. Nalot międzynarodowego kapitału spekulacyjnego na giełdy rolne miał łatwe do przewidzenia konsekwencje. Wystarczy powiedzieć, że jednego tylko dnia – 27 marca 2008 roku – ceny ryżu na światowych rynkach podskoczyły aż o 3%!

Atak spekulacyjny to jednak tylko kropla, która przepełniła czarę goryczy. W grę wchodziły bowiem także inne fundamentalne czynniki. Pierwszym z nich jest kwestia biopaliw. Jak wynika z opracowanego w Banku Światowym tzw. Raportu Mitchella, to produkcja biopaliw była odpowiedzialna aż za trzy czwarte ze 140% wzrostu cen żywności w latach 2002-2008. Stało się tak, ponieważ, pomijając inne okoliczności, produkcja na potrzeby przemysłu energetycznego i paliwowego zamiast spożywczego zmniejsza podaż produktów żywnościowych, a przez to prowadzi do wzrostu cen. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że jeszcze w 2005 roku na produkcję etanolu przeznaczano w USA niewiele ponad 10% kukurydzy, a w 2008 roku już ponad 30% oraz że 40% światowej produkcji i aż 2/3 światowego eksportu kukurydzy pochodzi z USA, przestają dziwić prognozy mówiące, że do 2020 roku przemysł etanolowy w Stanach Zjednoczonych może doprowadzić do wzrostu cen kukurydzy na światowych rynkach nawet o 72%.

W Unii Europejskiej odpowiednikiem bioetanolu wytwarzanego w USA z kukurydzy jest tzw. biodiesel, do produkcji którego – stanowiącej aż 80% produkcji biopaliw w UE – wykorzystuje się rzepak. Wychodzi tu na jaw kolejny paradoks związany z produkcją biopaliw. Unia przeznacza 2/3 produkcji oleju rzepakowego na biodiesel, ale w tym samym czasie zmuszona jest pokrywać z importu aż 45% procent zapotrzebowania na oleje roślinne! Jak bardzo problematyczne bywają takie rozwiązania, pokazuje przykład innego wielkiego producenta biopaliw – Brazylii. Tam etanol pozyskuje się z trzciny cukrowej, wykorzystując do tego wypalanie martwych liści, co powoduje olbrzymią emisję gazów cieplarnianych: dziennie w tym kraju do atmosfery trafia z tego powodu prawie 3,4 tysiąca ton tlenku węgla. Dodatkowo trzcina wymaga stosowania olbrzymich ilości nawozów, w tym wypadku azotowych, szczególnie szkodliwych dla warstwy ozonowej.

Drugi z istotnych czynników, które przyczyniły się do dramatycznej sytuacji żywnościowej, to tzw. strukturalne dostosowanie narzucane krajom rozwijającym się od lat 80. XX wieku przez konsensus waszyngtoński, czyli programy skrajnie neoliberalnych reform. Miały one służyć "likwidacji nadmiernego zadłużenia" i były nakierowane głównie na cięcia w wydatkach publicznych oraz liberalizację handlu i likwidację ceł na import z krajów rozwiniętych. Cięcia wydatków pozbawiły afrykańskie rolnictwo niezbędnej pomocy państwowej, zwłaszcza dopłat do nawozów, natomiast liberalizacja handlu wystawiła je na "wolną konkurencję" z importowaną subsydiowaną żywnością z Północy. Konsekwencje takiej konkurencji były do przewidzenia. Jeszcze w 1940 roku różnica produktywności między rolnictwem farmerskim na Północy a gospodarką chłopską na Południu wynosiła 10 do 1, obecnie wynosi 2000 do 1. W rezultacie strukturalnego dostosowania kraje, które wcześniej były eksporterami żywności jak Meksyk (kukurydza) czy Filipiny (ryż), stały się jej masowymi importerami. Tymczasem jedyne rozwiązanie, jakie widzą w tej sytuacji MFW i BŚ, to dechłopizacja, czyli niszczenie tradycyjnego sposobu produkcji, aby zastępować go rolnictwem korporacyjnym i wielkoprzemysłowym. To ostatnie samo w sobie stanowi doskonały przykład absurdalności kapitalistycznych rozwiązań w gospodarce żywnościowej: do wyprodukowania 1 kalorii żywności zużywa aż 10 kalorii energii w procesie produkcji, pakowania i dystrybucji.

Jakby tego było mało, najnowszym pomysłem MFW na rozwiązanie problemów żywnościowych Południa jest... nakłanianie krajów rozwijających się do sprzedaży lub dzierżawy ziemi Chinom, Japonii i krajom Zatoki Perskiej. Duża część z tych krajów wciąż boryka się tymczasem z nie rozwiązaną kwestią reformy rolnej. Przykładowo w Brazylii z ponad 420 milionów hektarów gruntów rolnych 44% należy do 1,5% (30 tysięcy) właścicieli wielkich majątków ziemskich,a 57% tych gruntów – do 3,5% właścicieli. Jednocześnie w Brazylii mieszka 4 miliony bezrolnych rodzin chłopskich. Trudno więc dziwić się innemu dramatycznemu zjawisku, jakim jest masowa migracja do miast i wyludnianie terenów wiejskich w krajach rozwijających się. O ile w roku 1960 jedynie 14% ludności Zachodniej Afryki mieszkało w mieście, to w 2000 roku odsetek ten sięgnął już 42%, a dynamiczne symulacje pokazują, że w 2030 roku, to jest w ciągu mniej niż jednego pokolenia, populacja miejska stanowić będzie 57-60% ludności na tym obszarze.

Gdy miliard ludzi na świecie cierpi głód, przywódcy G8 podpisują "deklarację o bezpieczeństwie żywnościowym na świecie" (Aquila, lipiec 2009), ogłaszając, że przeznaczą na ten cel 20 miliardów USD w ciągu 3 lat, podczas gdy w tym samym czasie jedne tylko Stany Zjednoczone w pół roku (październik 2008 – marzec 2009) pompują ponad półtora tysiąca miliardów USD w sektor finansowy i samochodowy! Nie wspominając już o skromnych 350 miliardach USD, jakie kraje OECD wydają rocznie na subwencjonowanie produkcji i eksportu własnych produktów rolnych, co stanowi bez mała 30% wartości ich produkcji rolnej.

Taki stosunek "wielkich tego świata" do problemu głodu może wywoływać oburzenie, gniew, uczucie bezradności czy frustrację, jednak z pewnością nie powinien zaskakiwać. Nie pozostaje chyba dla nikogo tajemnicą, że w kapitalistycznej gospodarce-świecie naczelną zasadą, którą kierują się zarówno jednostki, jak i całe państwa oraz grupy państw jest reguła maksymalizacji zysku. Gdy spojrzymy, jak próbują sobie radzić kraje rozwijające się, zauważymy, że jedną z niewielu dróg, jakie im pozostają w obliczu rosnących cen żywności i związanych z nimi buntów społecznych, jest zniesienie podatków i ceł na import produktów spożywczych z krajów rozwiniętych (np. Gabon wprowadził je na 6 miesięcy, Wybrzeże Kości Słoniowej – na 3 miesiące) lub wprost – zwiększenie importu.

Z drugiej strony, kraje eksportujące żywność są do tego stopnia bezwstydne, że – nie kryjąc się z tym specjalnie – w trakcie kryzysu zmniejszyły pomoc żywnościową przekazywaną w naturaliach, żeby zwiększyć podaż produktów na eksport. I tak na przykład w 2006 roku pomoc taka wynosiła 8,3 milionów ton zboża, a w roku 2008 już tylko niespełna 6 milionów ton. Tak więc na kryzysie tracą kraje biednego Południa, a jego beneficjentami stają się bogaci eksporterzy żywności z Północy. Potwierdzają to zresztą dane zbiorcze, wedle których już w roku 2007 największy światowy eksporter żywności – Stany Zjednoczone – miał rekordowe wpływy z produkcji rolnej przeznaczonej na handel zagraniczny: 85 miliardów dolarów. W tym samym czasie we Francji producenci zboża podwoili swoje dochody.

(Reszta artykułu w linku)

http://www.internacjonalista.pl/ekonomia/54-wiat-nie-j...