Bartosz Kazibudzki

Bartosz Kazibudzki ScalenieDuszy.pl

Temat: Do poczytania: Umarł i żyje

Umarł i żyje

http://wyborcza.pl/1,75480,6547488,Umarl_i_zyje.html

Niedawno dostałam SMS-a od pracownika naukowego, żeby intensywnie
medytować, bo ziemia jest zagrożona złą mocą. Rozmowa z Anną
Sobolewską, autorką książki "Mapy duchowe współczesności


Prof. Anna Sobolewska. Krytyk i historyk literatury, pracuje w
Instytucie Badań Literackich PAN, wykłada na UKSW, członkini
Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów oraz licznych stowarzyszeń na
rzecz niepełnosprawnych umysłowo. Autorka m.in. książek ?Mistyka
dnia powszedniego? (1992), ?Maksymalnie udana egzystencja. Szkice o
życiu i twórczości Mirona Białoszewskiego? (1997), ?Cela.
Odpowiedź na zespół Downa? (2002, nominacja do Nike), ?Maski Pana
Boga? (2004, wyróżnienie w Konkursie Literackim Fundacji Kultury),
?Mapy duchowe współczesności. Co nam zostało z Nowej Ery??
(2009). Prywatnie żona Tadeusza Sobolewskiego, mają dwie córki:
Justynę i Celę


---------------


Od lat praktykujesz jogę medytacyjną, siddha jogę. Pamiętam, że
na spotkania medytacyjne zabierałaś swoją młodszą córkę,
małą Celę.

- Mówi się, że dzieci z zespołem Downa mają niesamowity słuch
religijny, wręcz słuch absolutny. Jest w tym wiele prawdy.

Celi nie miałam z kim zostawić, zabierałam dla niej książeczki,
rysunki, żeby się czymś zajęła, ale w pewnym momencie
zorientowałam się, że ona medytuje jak dorosły człowiek, stała
się pełnoprawnym członkiem grupy.

Cela potrafi dzielić się doświadczeniem, wykonać rytuały,
które lubi. Sama z siebie wygłasza zdania typu: "Mamy wielką
duszę". Jakby czytała "Upaniszady".

Ma talent religijny. Już jako małe dziecko zadawała ważne
pytania.

Religijny talent, dziwnie to brzmi

- Widziałam amerykański film "Praying with Lyor" - Modląc się z
Lyorem. O żydowskim chłopcu z zespołem Downa przygotowywanym do
bar micwy. Był swobodny w kwestiach religijnych, potrafił
wykładać, tłumaczyć np., że Bóg nie ma formy, ciała, koloru.
On wszystko wiedział, tylko zadawać mu pytania, taki mały rabin.
Śpiewał, tańczył w synagodze, była w nim radość modlitwy.
Cela też jest taka.

REKLAMY GOOGLE

* Poznaj dаtę śmierci.
Sprawdź kiedy umrzеsz. Życie nie jest wieczne.
komdax.com/zycie/smierc
* Poznaj datę śmierci.
Życie nie trwa wiecznie Sprawdź kiedy umrzesz.
trafikus.com/zycie/
* Poznaj historię
siłę i wielką moc Cudownego Medalika
http://cudownymedalik.pl

Dlaczego posłaliście ją do komunii?

- Bo chciała. Cela jest chrześcijanką, poszła do komunii i do
bierzmowania, a jednocześnie praktykuje jogę. Nie widzę w tym
sprzeczności, ona też nie.

Nie stawiam przed nią problemu konfliktu religii, ale ona sama wie,
że na lekcjach religii nie należy specjalnie z jogą występować.
Dla niej chrześcijaństwo jest bliskie, zrozumiałe i dające
wsparcie, wiąże się to też z byciem w środowisku, w grupie. Mam
nadzieję, że znajdziemy jeszcze jakąś małą wspólnotę
niepełnosprawnych, w której będzie się dobrze czuła. Ale to nie
jest najważniejsze. Nie liczy się to, co korzystne, tylko to, co
naturalne, bliskie.

Cela jest bardzo dobra z religii, ma same piątki, na każde Boże
Narodzenie pisze wspaniałe kolędy, które nas zawsze zaskakują,
np. "Dusza prosto do raju". No i to jej "Umarł i żyje", tak po
prostu, bo co w tym dziwnego? Ja się z tym borykałam jako dziecko
- umarł i co? Grób, rozkład? A dla Celi zawsze było oczywiste -
ktoś umarł, ale żyje w jakiejś innej formie.

Gdyby chcieć ją wychowywać ateistycznie, nie byłoby sukcesu. Ona
swoje wie.

Na czym polega ta łatwość? Na braku intelektualnych barier?

- Może na tym - pisałam o tym w książkach "Cela" i "Maski Pana
Boga" - że ograniczenie intelektu nie jest ograniczeniem
duchowości. Duchowość szuka sobie innych ścieżek.

Pisał o tym Oliver Sachs, autor książki "Mężczyzna, który
pomylił swoją żonę z kapeluszem". Opisywał różne dziwaczne
formy inwalidztwa intelektualnego i to, że ci ludzie mają duże
potrzeby religijne. Właśnie w tej sferze mogą przekroczyć swoje
ograniczenia, duchowość ich wynosi poza nie. Taki człowiek w
modlitwie zbiera do kupy swoją pokawałkowaną osobowość, a źle
funkcjonujący intelekt nie musi być przeszkodą w kontemplacji. W
ostatniej książce Sachs zajmuje się muzyką, która też może
być środkiem przekroczenia barier.

Powiedziałaś, że jako dziecko borykałaś się z problemem
śmiertelności. Jak zaczęły się twoje duchowe poszukiwania?

- Pochodzę z ateistycznego, właściwie agnostycznego domu. Rodzice
byli dziennikarzami. Mama, Jadwiga Stańczakowa, 20 lat była
naczelną "Pochodni", głównego pisma dla niewidomych. Potem, po
spotkaniu z Mironem Białoszewskim, wybuchł jej talent poetycki.
Ojciec pracował w radiu, w różnych pismach. Byli zapracowani.

Religia nie była sferą zabronioną, nie podkreślało się, że
Boga nie ma, była raczej nieobecna. W święta była choinka i
jajeczko, nie wiedziałam jednak, jakie to ma znaczenie. A chciałam
wiedzieć. Z tatą chodziłam na Groby.

Dziecko odczuwa czasem intuicje religijne wbrew ateistycznemu
wychowaniu. Jest piękny poemat angielskiego romantyzmu Williama
Wordswortha "O przeczuciach nieśmiertelności ze wspomnień
wczesnego dzieciństwa", który to wyraża. Jako dziecko miałam
poczucie, że istnieje fascynująca sfera rzeczywistości
wewnętrznej, duchowej, której nie znam i nie mam do niej dostępu.
Nurtowało mnie pytanie, czy moje ja i życie moich bliskich kończy
się wraz ze śmiercią.

Nie pytałaś rodziców?

- Tata był od zabawy, wspierania, nie od pytań, chyba że
życiowych. Mama, która potem stała się bardzo religijna, w
tamtym czasie była osobą, która mówiła: "Kochanie, po
człowieku zostaje dobra pamięć". Co znaczy, że religia to są
iluzje, w które niektórzy ludzie wierzą. Tego typu odpowiedzi.
Podobne znalazłam po latach - kiedy Cela była mała - we
francuskich książeczkach dla dzieci. Przypomniały mi się własne
problemy. W tych książeczkach są np. fotografie dziadków,
dziecko o nich pyta, bo idzie z rodzicami na cmentarz i słyszy:
"Dziadkowie nie żyją, byli szlachetni, została po nich dobra
pamięć. Trzeba się pogodzić z tym, że jesteśmy śmiertelni".

Jako dziecko nie znalazłam odpowiedzi, moje pytania zostały
zamrożone.

Skąd to myślenie o śmierci? Co ci dokuczało?

- Już jako dorosła osoba z książek, z różnych powieści
dowiadywałam się, jakim to dla dziecka strasznym przeżyciem było
odkrycie seksualności. Ale dla mnie takim przeżyciem było
odkrycie przemocy, świadomość, że ludzie się nawzajem mordują,
torturują.

Na początku podstawówki, u koleżanki, wpadła mi w ręce
książeczka o narzędziach tortur. Myślałam: "Jeśli życie
kończy się tym, że bezbronna ofiara jest w rękach kata, to nie
ma to sensu". Nie chciałam się z tym pogodzić. Zaczęło się to
wszystko oczywiście wcześniej, od śmierci koleżanki szkolnej
Lidki, którą zobaczyłam w kostnicy. No i zniknięcia kota:
gosposia wyniosła naszą kotkę i ona uciekła. Od tamtej pory
prześladował mnie obraz zagłodzonej, tułającej się kotki, w
ogóle bezbronnych zwierząt.

Zastanawiałam się nad ludzkim cierpieniem, cały czas towarzyszył
mi wewnętrzny monolog - jak to może być, najpierw jest ból,
życie się kończy i nic nie zostaje.

Szukanie pociechy w Kościele katolickim nie przyszło ci do
głowy?

- Byliśmy kiedyś ze szkołą w katedrze w Sandomierzu, są w niej
22 obrazy męczenników, które w realistyczny sposób pokazują
tortury, ludzkie flaki nawijane na kołowrotek, pod każdym numerek
i podpis, po prostu okrutny barokowy komiks. Chłopcy bawili się,
opowiadali dowcipy, dla mnie było to straszne przeżycie, szok.

Nie udało mi się zbliżenie do Kościoła. W drugiej klasie
koleżanka zabrała mnie na kilka lekcji religii, obowiązywał
wtedy ponury katechizm z akcentem na potępienie i piekło.
Uciekłam słysząc, że Żydzi, rozwiedzeni i inni grzesznicy nie
będą zbawieni.

Byłaś już tak świadoma?

- Pewnie nie bez znaczenia była rodzinna pamięć okupacji,
ukrywania się. O tym się nie mówiło, ale czasem
podsłuchiwałam, że Lusia była w obozie, a Mama i Dziadek na
fałszywych papierach.

Czułam, że religia oparta na lęku to nie to. I przestraszyłam
się nie piekła, tylko Kościoła. Co ważne, zauważyłam już
wtedy, że jak się nie uwewnętrzni lęku przed potępieniem, to
się go nie odczuwa.

W liceum trafiłam na fragmenty poezji i filozofii indyjskiej,
zobaczyłam, że ważne pytania można potraktować poważnie, a
jednocześnie stawiać je w aurze radosnej. Indyjskie, buddyjskie
lektury często składają się zresztą z samych pytań.

Niestety pisma te dostępne były wtedy w strasznych młodopolskich
przekładach. Dawały aurę tajemnicy, pamiętam fascynację i
niezrozumienie.

Nie wszystko wynika z wychowania.

- W człowieku, już w dziecku płynie własny wewnętrzny nurt
życia duchowego, można go zagłuszyć, ale nie zniszczyć. Dziecko
zaniedbane pod względem religijnym może jednocześnie nie zgadzać
się na absurd istnienia.

W latach 70. dzięki swojemu przyszłemu mężowi Tadeuszowi
znalazłaś się w otoczeniu Mirona Białoszewskiego, środowisku
sportretowanym w filmie Andrzeja Barańskiego "Parę osób, mały
czas". Czy docierały tam echa kontrkultury, religii Wschodu,
hipisowskich ideałów Nowej Ery?

- Leszek Soliński, z którym Białoszewski przez lata był
związany, polecał dobre książki na temat jogi. W tym okresie
powstało Towarzystwo Psychotroniczne, które założył Lech Emfazy
Stefański, przyjaciel Białoszewskiego. Mieściło się w Pałacu
Kultury i Nauki. Spotykali się tam studenci, intelektualiści,
aktorzy, poeci, różne nawiedzone panie. Pamiętam prof. Stefana
Morawskiego na kursie medytacji. Trzon stanowili psychiatrzy,
psychoterapeuci, podobnie jak w sandze buddyjskiej, która powstała
na Nowym Mieście. Wszędzie tam bywałam.

Poezja Białoszewskiego uczy uwagi dla świata, wewnętrznej
wolności. To bliskie filozofii Wschodu. Czy Białoszewski sam
medytował?

- Nie, jako poeta miał swoje własne ścieżki doświadczenia
wewnętrznego. Ale lubił o wszystkim wiedzieć, słuchać o
czyichś doświadczeniach, praktykach, tak jak lubił, kiedy
opowiadało mu się sny. Znosiło mu się ciekawostki do salonu.

W swojej książce piszesz o poważnych poszukiwaniach, filozofii,
religii. Jednocześnie analizujesz i podkpiwasz z ezoterycznych
pisemek obiecujących wieczne zdrowie, publikujących horoskopy dla
kotów. Po co to mieszać?

- Bo to się pomieszało. Dla mnie było to zawsze przeciwstawne -
albo joga, bezinteresowne dążenie do ciszy wewnętrznej,
samowiedzy, albo - szukanie sposobów na poznanie przyszłości i
obłaskawienie losu.

Popkultura wchłonęła kontrkulturę i ideały Nowej Ery. Jej
maszynka miele wszystko - religie, mity, tęskonoty za absolutem i
zamienia w komercyjne ścieżki rzekomego rozwoju, które mają
człowieka - oczywiście za duże pieniądze - uszczęśliwić.

Mody się zmieniają, nowe trendy ezoteryczne, często udające
starożytne, są po prostu wyprodukowane w XX wieku.

Pokazuję w książce, jak szacowne tradycje zamieniły się w
swoją karykaturę. Jogę i zen miesza się z urynoterapią,
oczyszczaniem jelita grubego. Nawet poważniejsze pisma kobiece
wykazują się brakiem wiedzy, wymyślają coś, dopisują,
odwracają znaczenia.

Na przykład?

- Choćby modne feng shui. W kulturze chińskiej jest dużo
społecznego konformizmu. Coś ma być tak, a nie tak, tak i tak
dekoruje się dom. Istnieje presja społeczna na dostosowanie się.
Tymczasem te właśnie elementy przeniesione do Europy robią się
indywidualistyczne, doszukuje się w nich wyrafinowanej
duchowości.

Czytałam, że do XVIII wieku ludzie zjadali sproszkowane mumie,
uważając je za eliksir zdrowia. To kpina z wierzeń o
nieśmiertelności - Egipcjanie wierzyli, że balsamowanie ich
unieśmiertelni, bo zachowa ciało. Europejczycy mielili mumie na
proszek i jedli, wierząc, że to ich utrzyma w dobrym zdrowiu.

Albo lotosowe narodziny.

Co to jest?

- Jakaś pani w Stanach wymyśliła - powołując się na
starożytne autorytety - że najlepsze dla dziecka są narodziny
kompletnie naturalne. Nie wolno ingerować medycznie, odcięcie
pępowiny to przemoc.

Nawet psy odgryzają pępowinę.

- Ale o tym się nie pisze.

Pewnie po paru dniach pępowina zaczyna śmierdzieć, ale trzeba
czekać, aż sama odpadnie, i wtedy pogrzebać ją razem z
łożyskiem.

A autorytety? Czytam, że Budda, Jezus i Konfucjusz odżywiali się
makrobiotycznie. Nikt tego przecież nie sprawdzi, więc może
polecali też lotosowe narodziny i homeopatię?

Ten wątek należy do obecnej w różnych pismach antropologii
feministycznej.

Czyli?

- Zauważyłam, że opisywana jest jakaś dziwna era, często
określa się ją jako biblijną. W tej erze kobiety nie tylko
rodziły naturalnie, ale były tak zżyte, że miały
zsynchronizowaną menstruację, wznosiły też śpiewy do księżyca
itd. To jest oczywiście wymyślone. Nie chodzi jednak o oszustwo,
ale o mit. Taki jak UFO, które Jung uważał za mit XX wieku i
który był odpowiedzią na powojenne lęki epoki zagrożenia
atomowego. UFO niesie lęk, ale i nadzieję na wyzwolenie,
nieśmiertelność.

Czytam, jak znana terapeutka pisze o tej arkadii kobiet w czasach
patriarchów biblijnych, o cudownych porodach i natychmiast
przypomina mi się Rachela, która umarła przy porodzie, wydając
na świat Beniamina, że rodziła w strasznych cierpieniach. Biblia
opisuje straszną sytuację kobiet, olbrzymią śmiertelność przy
porodzie, brak elementarnej wiedzy, pomocy. Wystarczy poczytać - tu
porwana i zgwałcona Dina, tu zgwałcona Tamar, okryta hańbą do
końca życia, tak jak dziś w krajach arabskich, dobrze że nie
ukamienowana. To były czasy, w których normalną rzeczą była
przemoc wobec kobiet, handel, wykorzystywanie.

Pisarka izraelska Lea Shinar pochodząca z Krakowa, siostra Miriam
Akavii, w swojej powieści "Michal, córka Saula" pokazuje straszny
smutek i los bezpłodnej kobiety, którejś z żon, tak to było za
tych patriarchów.

Piszesz o "Kodzie da Vinci", że obecna poprawność polityczna,
moda też produkuje mity, które np. w książce mogą dobrze się
sprzedać. W tym wypadku wątki kobiece, feministyczne stały się
gwarancją komercyjnego sukcesu.

- Ktoś wymyśla taką książkę, bo wie, co się sprzedaje -
templariusze, feminizm, Maria Magdalena. To jest nowy mit.

Wiadomo, że to powieść.

- Nie wiadomo. Te powieści naśladują dokumenty, apokryfy, np.
"Święty Graal, święta krew". Ludzie nabierają się na ich
autentyczność. Na naszych oczach powstają nowe mity, nie tylko w
powieściach. Na przykład mit 2012 roku.

Według Nowej Ery ma wtedy zapanować jedność duchowa i powszechna
szczęśliwość.

- Albo katastrofa, bo ten mit ma dwie wersje.

Autorem pierwszej jest pisarz, nawet nie znawca kultury
indiańskiej, który wymyślił, że według Indian wtedy nastąpi
koniec świata. To jest niczym niepoparte, ale książka zaczęła
się sprzedawać. Ponieważ katastrofa nie dla wszystkich jest
atrakcyjna, a data już coś znaczyła, zaczęły powstawać nowe
książki, które głoszą, że nastąpi coś odwrotnego -
przebóstwienie ludzkości, wszyscy wstąpią na wyższy poziom
duchowy. No i te dwie sprzeczne wersje, czego nikt nie widzi,
dosłownie podbiły świat. Nawet Chińczycy wydają swoje
ezoteryczne pisemka o 2012 roku.

To już niedługo.

- Właśnie, tamten mit nie ma długiego żywota, więc powstają
nowe. A wraz z nimi książki, kursy, nowi prorocy. Jednego już
widzę, nazywa się Messing - lada moment ukaże się wywiad rzeka.
Jest holenderskim ezoterykiem, który w moim poczuciu zwariował.

Twierdzi on, że ludzkość w zamierzchłych czasach została
genetycznie zmodyfikowana przez jakieś upadłe anioły.
Majstrowały one przy naszym DNA, żeby zmienić ludzi w
niewolników, którzy nazywają się lulu. I tak się stało,
jesteśmy lulu i dlatego nie mamy samowiedzy. Oczywiście prorok,
pan Messing, wszystko nam wyłoży, każe bronić się przed
inżynierią genetyczną, nanotechnologią, GMO oraz instytucjami
związanym z Unią Europejską.

Na naszych oczach powstaje nowy mit z Unią Europejską w roli
Imperium Zła. Główne pytanie Messinga brzmi: kim są oni? To już
nie Żydzi, masoni, kosmici, ale Unia Europejska. Nowym demonicznym
słowem jest Bruksela, powiązana z ciemnymi siłami w kosmosie.

Kto w to wierzy?

- Wierzą. Totalnie! Znam takie osoby. Tak jak ludzie wierzą w
spisek żydokomuny i Okrągłego Stołu, tak wierzą w spisek
upadłych aniołów, które nami manipulują. Są różne
mentalności - świadomość radiomaryjna, świadomość
lefebrystów i świadomość wierzących w kosmitów.

Przy Okrągłym Stole siedzieli konkretni ludzie, jeszcze można
coś gdybać.

- Dla mnie to jest ten sam paranoiczny, spiskowy sposób myślenia.

Spotykam ludzi, którzy w jednych sferach życia, np. w pracy czy w
domu, funkcjonują świadomie, racjonalnie, a w innych są na
granicy paranoi. Niedawno dostałam SMS-a od pracownika naukowego,
żeby tego dnia intensywnie medytować, bo Ziemia jest zagrożona
energią z jakiejś planety, złą mocą jakichś istot. Zalecał
wyłączenie komputera.

Czym to tłumaczysz?

- Bezradnością. Lękiem przed ambiwalencją, niejednoznacznością
i złożonością życia.

Każdy jest czasem bezradny. Gdzie ty się wtedy zwracasz?

- Do religii, filozofii, sztuki. W czasie chorób i żałoby
pomogły mi lektury i praktyki tybetańskie.

Jak odróżnić to, co prawdziwe, od fałszywego?

- Co do guru dałabym prostą radę - guru nie może być
nominowany, namaszczony przez samego siebie. Jeśli wydaje
książki, to powinien się na coś powołać, złożyć hołd
jakiejś znanej tradycji, swojemu mistrzowi. Guru daje wolność.

Opisujesz zabiegi prozdrowotne, niezliczone diety połączone np. z
lewatywą z kawy, talizmany, wszystko to, twoim zdaniem, tylko
wzmacnia tabu śmierci.

- Tak jak w anegdotach o medytacji. Jeśli powie się komuś: "Tylko
nie myśl o słoniu", to ten ktoś cały czas będzie o nim
myślał. Jeżeli jest się otoczonym gadżetami, amuletami,
talizmanami, czasopismami, książkami, które radzą, jak się
chronić przed chorobą, starością, śmiercią, to ten lęk jest
cały czas obecny.

W ramach New Age'u powstają książki, których autorzy głoszą,
że można się w ogóle nie zestarzeć, nie chorować, że śmierć
jest iluzją, wynalazkiem naszej kultury.

No to myśleć czy nie myśleć o śmierci?

- Niemyślenie nie ma sensu. Myśl duchowa Wschodu, buddyjska, ale i
chrześcijańska radzi pamiętać w sposób twórczy i pozbawiony
lęku.

"Ciało rozciągnięte na posłaniu / Jakieś głosy szepczące
ostatnie słowa / Umysł śledzący blednące ostatnie wspomnienia:
Kiedy ty zagrasz w tym spektaklu?".

Cytat z "Tybetańskiej księgi życia i umierania" Sogjala Rinpocze
powala.

- Wiele osób nie czyta tej książki, bo myli ją z dziełem
historycznym - "Tybetańską księgą śmierci". Wydaje im się, że
może być niezrozumiała w naszej kulturze. Tymczasem jest to
poradnik szczęśliwego życia. Autor jest mnichem buddyzmu
tybetańskiego, pracuje w Ameryce w hospicjum i naucza spokoju w
odniesieniu do cierpienia i śmierci, przekazuje czytelnikom
techniki medytacyjne. To książka nastawiona na ludzi Zachodu.
Kiedy Rinpocze pisze o pamięci przywołuje Prousta, podaje
przykłady medytacji z Chrystusem w roli guru. Pokazuje człowiekowi
Zachodu, jak może korzystać z wschodnich technik, nie odchodząc
od swojej wiary.

Rozumiem, że jesteś za takim połączeniem.

- Jestem za przyswajaniem kultury Wschodu, za oswajaniem wschodnich
praktyk medytacyjnych i nawet dostosowywaniem ich do różnych
religii, filozofii.

Jogini twierdzą, że joga nie musi być związana z hinduizmem,
może być łączona z chrześcijaństwem, judaizmem.

Pytałaś o komunię Celi. Kiedyś przeżywałam komunię mojej
starszej córki Justyny. Zawsze niesłychanie wzrusza mnie moment,
kiedy ludzie idą do komunii, a Cela jest między nimi. Sama nie
idę, bo nie jestem regularną katoliczką.

Ale widzę tę procesję, pochód ludzi i przypomina mi się mantra
Buddy: "Gate, gate, para gate, para samgate, bodhi swaha", która
znaczy coś w rodzaju: "przechodźcie, przechodźcie na drugi
brzeg". Ten moment przechodzenia nie kończy się w tej przestrzeni,
w tym kościele, w tej religii, a obejmuje wszystkich, wierzących i
niewierzących.

Czy uważasz pytanie, czy jest się wierzącym, za intymne?

- Tak. "Wierzący" to w ogóle dziwne pojęcie, którego od dziecka
nie mogłam zrozumieć. Religijny, agnostyk, ateista to jest dla
mnie zrozumiale. Wierzący wymaga dopełnienia.

Byliśmy na mszy w kościele protestanckim w Sztokholmie, pastorka,
kobieta, zaprosiła do komunii cały kościół, wyraźnie mówiąc,
że zaprasza wierzących i niewierzących, na równych prawach. To
było bardzo piękne. To słowo tak użyte mnie nie razi, nie jest
sygnałem dystansu, oddzielenia.

Religie Wschodu nie wymagają wiary, a już na pewno nie w byt na
zewnątrz nas. Musi być praktyka, doświadczenie wewnętrzne,
któremu się wierzy, wierzy się w zasadzie sobie samemu. Dopiero
te doświadczenia zachęcają, żeby sięgnąć do tekstów,
teologii, mitów, nie odwrotnie.

Wróćmy do Rinpoczego i śmierci.

- Nie trzeba tak daleko szukać. Film dokumentalny Małgorzaty
Szumowskiej "A czego tu się bać?" przedstawia obrzędy pogrzebowe
na Mazurach w taki sposób, że wydaje nam się, że jesteśmy
gdzieś w Tybecie. W tych ludziach jest zgoda na śmierć, rodzaj
radości, ogromny szacunek, miłość do zmarłych i brak lęku. Ten
film pokazuje, że w naszej kulturze są resztki archaicznych
obrzędów.

Co ciekawe - moim zdaniem - nakręcenie tego dokumentu i jego
przesłanie nie przeniknęło do następnego filmu tej reżyserki.

Masz na myśli film fabularny "33 sceny z życia" próbujący
zmierzyć się z tematem śmierci rodziców? Reżyser kręci film,
nie musi się identyfikować.

- Właśnie. Bohaterka tego filmu jest całkowicie bezbronna wobec
cierpienia i śmierci rodziców.

Napisałaś, że świetnie czyta się polskich poetów w Indiach.
Dlaczego?

- Bo tam wychodzi na jaw pokrewieństwo percepcji świata, nie tylko
dzisiejszej.

Benedyktyn i buddysta Willigis Jäger w przedmowie do polskiego
wydania książki "Fala jest morzem. Rozmowy o mistyce" wymienia
"Widzenie" Mickiewicza, zachwyca się polską duchowością
mistyczną.

Rinpocze każe nam wszystkim być poetami, osobami uważnymi,
dostrzegać świat dookoła, jego piękno. Tak samo uczył nas
postrzegać świat Miron Białoszewski. Dla niego to, że kot
przemknął pod samochodem, że najpierw był z jednej strony, potem
z drugiej, było niezwykłe, warte zauważenia. Albo że topola się
pierzy. Ideą poezji jest też wyrażenie antynomii myślenia,
przekazanie złożoności wewnętrznego doświadczenia. Buddyjską
uważność wobec świata wydobywa w swoich esejach i wierszach
Miłosz.

Bardzo lubię wiersze starych poetów. To nie jest moje odkrycie,
że na starość stają się poetami metafizycznymi.

O kim myślisz?

- Zatrzymajmy się przy Iwaszkiewiczu, którego późne wiersze
porażają siłą doświadczenia wewnętrznego. I nie tylko te
późne. Niektóre wiersze z tomu "Lato 1932" stały się dla mnie
obrazami medytacyjnymi, wręcz nękały mnie podczas medytacji,
udzielały mi swojej łaski. W jednym z nich jest obraz poetycki
wody zielonej i przejrzystej, która powoli zalewa usta. Obraz
podmiotu, który znalazł się na dnie, pod ścianą wody
przenikniętej światłem. Ale nie ma w tym obrazie duszenia się,
topienia, jest zachwyt, tajemnicze doświadczenie egzystencjalne,
metafizyczne. Przez zieloną płynną taflę przebija się światło
wiekuiste. To nieprawda, że medytując zanurzamy się w obcej
kulturze. Niekoniecznie trzeba kontemplować wcielenia Wisznu czy
Śiwy.

Kultura masowa wchłonęła kontrkulturę, nie została po niej
jednak tylko papka.

- Na szczęście nie. Pozytywna jest obecnie oczywistość wielu
ścieżek. Buddyzm wpisał się na tyle w świadomość Zachodu, że
pomysł z "Małego Buddy" Bertolucciego, że następne wcielanie
Buddy odnajdzie się w Ameryce, jest czymś zupełnie wiarygodnym. W
Polsce zbitka "polscy buddyści" też brzmi już normalnie.

Zresztą nie potępiam tej papki, bo wszystko może otworzyć drogę
do prawdziwych poszukiwań tak jak mnie do prawdziwej medytacji
zaprowadziła medytacja transcendentalna.

Jest popularna, co w niej złego?

- Nie mówię, że jest zła. Medytacja transcendentalna jest czymś
uproszczonym, erzacem. Uczeń dostaje mantrę, której nie rozumie,
nie może zadawać pytań. I za wszystko płaci. Ma poczucie, że
należy do zamkniętego kręgu, do jakichś wybrańców. A moim
zdaniem prawdziwa medytacja ma być po prostu aktem wewnętrznej
wolności.

W tych wszystkich pismach ezoterycznych, które opisuję, nie ma
artykułów, są tylko reklamy ścieżek i gabinetów z numerami
telefonów, teksty promocyjne. Niemniej jednak są też np. dobrzy
bioterapeuci. Ludzie ich potrzebują.

Tak jak mówiłam, potępiam tylko samozwańczych guru i wyłudzanie
pieniędzy za praktyki pseudonaukowe czy pseudomedyczne.

No to OK, bilans pozytywny.

- Raczej zerowy. Klasztor benedyktyński w Tyńcu jak co roku
zaprosił niedawno na wspólne medytacje mnichów tybetańskich.
Sypali też mandalę. I co się stało? Ksiądz Arkadiusz Posacki,
tropiciel sekt, który nawet w tai-chi widzi diabła, zaatakował
zakonników za to, że zaprosili pogan, i potępił ich demoniczne
praktyki. Opisał to w "Naszym Dzienniku". To jest regres.

Przeżyliśmy już lepszą fazę. W stanie wojennym była np.
wystawa w kościele na Żytniej u księdza Wojciecha Czarnockiego,
według projektu Janusza Boguckiego, który stworzył tam
przestrzeń dla wszystkich religii, i to nie muzealną, ale żywą.
Można było tam medytować, postudiować Koran albo Torę z kimś
kto zna hebrajski. Tego typu artystyczne przedsięwzięcie teraz
byłoby w kościele niemożliwe.

Co się twoim zdaniem stało?

- Są epoki otwarcia na inność i epoki zamknięcia, teraz żyjemy
w epoce fundamentalizmu, tu nie spełniły się proroctwa Nowej Ery,
że XXI wiek będzie wiekiem mistyki. Mistyka jest w kościele tak
samo na marginesie, jak była. Fundamentalizm islamski jest
fizycznie niebezpieczny i dużo się o nim mówi, ale jest też
fundamentalizm chrześcijański związany z kościołami
ewangelikalnymi, który atakuje darwinizm i w ogóle świeckie
myślenie o świecie. My też się o to otarliśmy za sprawą panów
Giertycha i Orzechowskiego, który twierdził, że smok wawelski
był dinozaurem, ludzie jeździli sobie na dinozaurach, bo zostali
razem stworzeni. U nas to jest śmieszne, ale ten nurt jest silny.

Kiedy Benedykt XVI w przedmowie do książki Vittoria Mesoriego
mówi, że dialog między religiami nie jest możliwy - to jest to
znak naszych czasów, tak jak znakiem kontrkultury było szukanie
tego, co wspólne, porozumienia. Jeszcze jako kardynał Ratzinger
medytację pogardliwie nazwał duchowym autoerotyzmem. Dokument
"Dominus Jesus" Kongregacji Nauki i Wiary jego autorstwa w istocie
dyskredytuje wszelkie Kościoły i religie poza Kościołem
katolickim.

Jest wiele dróg, z każdej można wziąć co się chce, tylko nie
wiem, czy to dla każdego jest do zaakceptowania.

- Religia zawsze była wybiórcza. Tylko osoby wyjątkowe, mnisi,
zakonnicy akceptowali całość obrzędów, dogmatów, zakazów.
Zwykły wierny zawsze wybierał. Koncentrowano się np. tylko na
niektórych grzechach, jednocześnie lekceważąc inne. Poważnie
traktowano nakaz ascezy, pokuta za złamanie postu czy niezachowanie
czystości była bardzo surowa, podczas gdy nakaz miłowania
nieprzyjaciół pozostawał abstrakcyjną formułą.

Dawniej jednym z grzechów głównych było obżarstwo. Dzisiaj
jakoś nie mamy poczucia, że to grzech, skoro przejadając się,
robimy sobie krzywdę, zamiast się uszczęśliwiać.

Czy to nie jest trochę łatwizna? Ale jak odnaleźć drogę
pośród fundamentalizmów, ateizmów i ezoterycznych ścieżek?

- Są ludzie, którzy mogą wierzyć tylko w to, co wydaje im się
dopuszczalne dla ich świadomości, etyki, doświadczenia
wewnętrznego. Nie mogą zaakceptować nauczania żadnego
Kościoła. Dla mnie np. nieetyczny jest zakaz antykoncepcji w
dzisiejszym świecie. To jest niezgodne z moim sumieniem.

Tacy ludzie mają do wyboru totalną niewiarę albo religijność
wybiórczą, synkretyczną.

Mówiłam tyle o duchowości indyjskiej, ale może gdybym ją lepiej
znała, też byłaby dla mnie w całości nie do przyjęcia. Nie
bardzo np. wiem, co mam sądzić o reinkarnacji. Dalekowschodnie
nauki o cierpieniu też nie są zadowalające. Dotyczą tylko nas
samych, a przecież buntujemy się przeciw cierpieniu innych.

A sedno tej własnej konstrukcji, religii?

- Dla mnie to przeświadczenie z dzieciństwa, że człowiek nie
kończy się na własnej świadomości, własnym ciele, które
odmawia posłuszeństwa, jest często chore, zdeformowane, starzeje
się, zmienia. Że jest coś więcej. To jest sedno, wszystko inne
to są intelektualne zabawy, nawet jeśli bardzo poważne.

Tadek, mój mąż, uważa, że istotą religii jest wiara, że to
wszystko, co kochamy, nie przepada bezpowrotnie. Zgadzam się z
nim.

Uważam, że w krótkim czasie między niedojrzałością a
sklerozą człowiek jest zobowiązany do szukania odpowiedzi na
egzystencjalne pytania.

Żeby pojąć to, co oczywiste dla Celi, że "umarł i żyje"?

- Tak.

* Właśnie ukazał się zbiór rozmów Katarzyny Bielas "Dzianina z
mięsa" (Wyd. Czarne). Spotkanie z autorką odbędzie się 29.04. o
godz. 19 w warszawskim Klubie Powiększenie,

ul. Nowy Świat 27

Źródło: Duży Format
Bartosz Kazibudzki

Bartosz Kazibudzki ScalenieDuszy.pl

Temat: Do poczytania: Umarł i żyje

co za diagnoza czasów !

ostra krytyka duchowego materializmu :)
Sebastian Minor

Sebastian Minor Martwy prorok -
wszyscy umrzemy.
(tanatoterapeuta)

Temat: Do poczytania: Umarł i żyje

W sumie cały materializm opiera się na lęku przed śmiercią i unikaniu tego tematu. Żeby coś pękło w tym systemie musi się zmienić i poszerzyć zbiorowa świadomość w aspekcie umierania.
Co nastąpi już wkrótce zresztą...
Piotr K.

Piotr K. "Żyj i daj żyć
innym"

Temat: Do poczytania: Umarł i żyje

Sebastian Minor:
W sumie cały materializm opiera się na lęku przed śmiercią i unikaniu tego tematu. Żeby coś pękło w tym systemie musi się zmienić i poszerzyć zbiorowa świadomość w aspekcie umierania.
Co nastąpi już wkrótce zresztą...


a skad taka pewnosc?
Sebastian Minor

Sebastian Minor Martwy prorok -
wszyscy umrzemy.
(tanatoterapeuta)

Temat: Do poczytania: Umarł i żyje

Bo taki mam plan a o konkretnych projektach można się dowiedzieć osobiście - jeśli kogoś to interesuje na tyle żeby mi pomóc...
Piotr K.

Piotr K. "Żyj i daj żyć
innym"

Temat: Do poczytania: Umarł i żyje

Sebastian Minor:
Bo taki mam plan a o konkretnych projektach można się dowiedzieć osobiście - jeśli kogoś to interesuje na tyle żeby mi pomóc...


ja jestem zainteresowany
Sebastian Minor

Sebastian Minor Martwy prorok -
wszyscy umrzemy.
(tanatoterapeuta)

Temat: Do poczytania: Umarł i żyje

Daj znać na priv. lub pojaw się jak możesz w piątek na wykładzie Divaldo Franco (medium z Brazylii) o 19.00 na Nowolipiu 25 B

Podobne tematy


Następna dyskusja:

Kaddafi nie umarł




Wyślij zaproszenie do