Andrzej Szatkowski

Andrzej Szatkowski Specjalista w PAŻP,
Fundator
Fundacji Models Club

Temat: Trochę do poczytania (aut. Wiesław Królikowski)

Niemen - przekora uniwersalna
Wiesław Królikowski, Tylko Rock nr 4, kwiecień 1997

Był to chłodnawy, październikowy wieczór, który wspaniale nastrajał do siedzenia w domu i do rozmowy. Byłem gościem Czesława Niemena w jego domku na warszawskim Żoliborzu. A rozmawialiśmy o jego muzyce i o wszystkim po trochu. Dowiedziałem się, że uważa, iż zgubą świata są partie polityczne. I że miałby ochotę namówić naszych rodaków, aby poszli jego śladem i też zostali wegetarianami. Ale oczywiście najważniejszym tematem był jego nowy longplay. Opowiadał mi, jak to nagrywał tę płytę przez blisko rok - z przerwami. I to na dodatek u siebie w domu, w pokoju, w którym właśnie siedzieliśmy. Opowiadał mi też, jak pilnował poszczególnych etapów produkcji, poczynając od nacięcia acetatu (były to jeszcze czasy płyt winylowych). Podsumował: Trudno mi mówić o tej płycie obiektywnie, bo jestem nią strasznie zmęczony. Cieszę się, że w ogóle skończyłem... Za długo to trwało. Teraz muszę przyspieszyć. I posłuchałem o kilku albumach, które wkrótce zamierzał nagrać. Jednak nie przyspieszył. Szkoda.

Ale pewnie wtedy Niemen nie byłby Niemenem.

Tamten wywiad z Czesławem Niemenem robiłem, gdy ukazała się Terra deflorata. Jego pierwszy longplay po dziesięcioletniej przerwie. I jak dotąd - ostatni. A był to rok 1989... Choć na brak płyt Niemena na rynku nie możemy narzekać. Jego wczesne albumy były już kilkakrotnie wznawiane na kompaktach. Najnowsza, trzecia seria wznowień układa się w cykl Niemen od początku, który ma obejmować wszystkie duże płyty nagrane przez niego dla Polskich Nagrań. W sumie - kilkanaście pozycji, większość jego dorobku nagraniowego. Serię otworzył album, który w zeszłym roku sam skompilował ze swych najwcześniejszych nagrań, z małych płyt: Sen o Warszawie. Od tej pory zajęty jest odświeżaniem swych kolejnych nagrań sprzed lat, projektowaniem nowych książeczek kompaktów i pisaniem do nich tekstów.

Oczywiście, jeśli nie ma koncertów. W ich programie są także jego utwory powstałe po nagraniu Terry defloraty. Nie zamilkł, choć nie wszyscy go słyszą.

Wiosną 1975 roku powiedział w wywiadzie: Moim ideałem byłoby tworzyć muzykę, która stałaby na pograniczu muzyki rozrywkowej i poważnej. A w początku 1978 roku wspominał: Przez długie łata byłem przypisany do grona twórców piosenek, ale czułem z tego powodu niesmak. Zbuntowałem się, nie chciałem iść na żadne „układy"... Właśnie: historia Niemena — artysty to co najmniej kilka buntów. Ale też po prostu -wiele przebojów.
Jest luty, w cyklu Niemen od początku ukazało się już pięć pierwszych pozycji. Właśnie wyszedł Niemen Enigmatic, album, który zapoczątkował jego muzyczne poszukiwania na dużą skalę. Jednak zaczynam tę naszą rozmowę od pytania, czy kiedykolwiek podejrzewał, że jego twórczość z tego „piosenkowego" okresu tak dobrze zniesie próbę czasu? Mówi mi, że nigdy nie sądził, iż tak się stanie. Dodaje: Zresztą prawdę powiedziawszy nie zależało mi specjalnie na tym. Byłem taki zachłanny - ciągle chciałem robić coś nowego. Oczywiście nie nagrywałem tego machinalnie, starałem się w miarę możliwości to dobierać...

Właśnie: już w początku swej piosenkarskiej kariery miał opinię kogoś, kto doprowadza do białej gorączki realizatorów nagrań swymi niecodziennymi zamysłami i zapędami do perfekcji. Muzycy, którzy grywali w jego grupie, wspominając tę współpracę przyznawali, że miał ciekawe pomysły. Zbigniew Podgajny, klawiszowa podpora Niebiesko — Czarnych, powiedział w 1966 roku o Niemenie, który właśnie opuścił ten zespól, że jest niewątpliwie jednym z najbardziej płodnych i utalentowanych kompozytorów. W dwa lata później, w okresie szczytowej popularności Czerwonych Gitar, jeden z tych „polskich Beatlesów", Seweryn Krajewski, publicznie zachwycał się piosenkami Niemena...

Mój rozmówca w 1965 roku napisał dramatyczny list do ówczesnego dyrektora Polskich Nagrań, żeby ten nie wydawał... jego płytki, dopiero co nagranej z Niebiesko — Czarnymi: Czas jak rzeka/Ach jakie oczy/Nie bądź taki Bitek/Ptaki śpiewają kocham. Bo uważał, że jest w stanie ją nagrać o wiele lepiej, laki już wtedy był, mając dwadzieścia sześć lat, w czasach, gdy piosenki młodzieżowe (a do nich zaliczano jego twórczość) klasyfikowane były jako „muzyka niepoważna". Wspomniana „czwórka" jednak wyszła. Ale Niemen to Niemen: trzy z tych piosenek ukazały się nieco później na jego płytach w poprawionych wersjach. Ptaki śpiewają kocham (jako Pamiętam ten dzień) na longplay u Dziwny jest ten świat, Czas jak rzeka i Ach jakie oczy na Czy mnie jeszcze pamiętasz. Do Nie bądź taki Bitels nie wrócił i trudno się temu dziwić: w tej piosence autor tekstu zachęcał Zetnij bracie kudły i nie rób na złość mamie. Tymczasem Niemen stał się u nas uosobieniem długowłosej i rozkrzyczanej, młodzieżowej kontestacji, bo wyjątkowo ekspresyjnie zaśpiewał Dziwny jest ten świat. Bo śmiał pouczać w piosence, że nadszedł już czas, najwyższy czas, nienawiść zniszczyć w sobie... A przecież wcale nie miał zamiaru zostać etatowym buntownikiem naszej estrady. Jak sam wyjaśniał w 1968 roku, jego „kontestowanie", a co za tym idzie - „idolowanie", wynikło jakby przypadkiem, miał inne ambicje: Chciałem po prostu śpiewać, śpiewać coraz lepiej, a moim prywatnym sukcesem jest fakt, że moje piosenki nie brzmią już tak banalnie jak kiedyś.

Namawiam go, aby powspominał tę nieszczęsną „czwórkę", której zawartość - po poprawieniu brzmienia - stała się częścią Snu o Warszawie.

Pamiętam, że strasznie mnie irytowała piosenka „Ptaki śpiewają kocham"... Nieopatrznie nawiązałem kontakt z dość wtedy znanym autorem tekstów, panem Patuszyńskim, który - oczywiście - napisał coś na kolanie. Wyszedł banał... Ale do tekstu miałem mniej zastrzeżeń. Więcej - do wykonania. Nie udało mi się przygotować dobrze strojącego chórku, ani samemu pokonać pewnych spraw... Wiadomo jak to było: człowiek w przerwie trasy przyjeżdżał, żeby coś nagrać i czasem miał głos zmęczony.

A jak pracowało mu się nad tymi nagraniami po latach, nad Snem o Warszawie? Oczywiście mam te swoje płytki. Ale przecież w tej sytuacji nie przyszłoby mi do głowy, żeby ich słuchać. Odgrzebałem oryginalne taśmy. I przeżyłem zaskoczenie. Niestety - in minus. Nie chodzi o wykonanie, bo dokładnie wiedziałem, jakie było. Pamiętałem, jak wówczas śpiewałem i jakie miałem problemy muzyczną z „samoedukacją". Natomiast szokiem była dla mnie jakość tych taśm. To jest sprawa reżyserów dźwięku... Moje pierwsze, „południowoamerykańskie" piosenki nagrywał profesor Karużas, który miał wybitne ucho. Mało tego: miał smak! I proszę sobie wyobrazić, że te nagrania z 1962 roku okazały się stereo, choć na singelku, oczywiście, wyszły mono. Z tymi piosenkami miałem najmniej kłopotów... Także z „Lekcją twista", której się wtedy strasznie wstydziłem. Jednym z powodów było kiepskie brzmienie winylowej płyty, cienkie, bez właściwego pasma. A ja jeszcze na dodatek śpiewałem tym swoim cienkim głosem (śmiech). Ale kiedy dostałem taśmę — matkę, stwierdziłem, że podkład świetnie brzmi. I też został stereofonicznie nagrany! Tylko dodałem trochę eąualizacji, wyczyściłem szumy. I uważam, że jest całkiem nieźle.

Trudno przy takiej okazji nie zapytać o longplay z niemal tymi samymi piosenkami, wydany pięć lat temu w serii Gwiazdy Mocnego Uderzenia... Jak się dowiaduję - nie miał z tym nic wspólnego: Ta składanka to - uważam - skandal. Taki człowiek ze Śląska namówił ówczesne kierownictwo Polskich Nagrań... A dlaczego kilku piosenek z tamtej płyty nie włączył do Snu o Warszawie? Jeśli chodzi o „Mgłę" - nie wiem dlaczego mnie się przypisuje tę piosenkę. Głównym wokalistą był Włodek Wander. Nie dałem też piosenki „Mamo nasza mamo". Po przesłuchaniu taśmy stwierdziłem, że jest to dziwoląg nagraniowy. Wokal na pierwszym planie, akompaniament na siódmym. Kalectwo... Mogłem dograć podkład ale doszedłem do wniosku, że to nie miałoby sensu. Chociaż kto wie - może gdyby udało się podrobić archaiczny styl Niebiesko-Czamych... ?

Słucham, jak to było z tymi realizatorami podczas nagrań... Rzeczywiście zdarzały się dyskusje. . .Na przykład operator dźwięku - pani Jastrzębska, miała swoje wizje. Mówiła: po co tutaj ten werbel, on przeszkadza! Ja na to: ma być, bo bez tego nie ma takiej muzyki! (śmiech). I zaczynamy się kłócić. W końcu dochodzi do tego, że macham na nią ręką i realizuję płytę po swojemu. W takiej atmosferze powstały bardzo kiepskie nagrania piosenek... Płyty „Dziwny jest ten świat", „Sukces", „Czy mnie jeszcze pamiętasz" mogły być w stereo, a oni to uprościli. Pani J. patrzyła w śmieszny przyrząd do sprawdzania kompatybilności - czy będzie można odtwarzać mono. I stwierdzała, że jak stereo zgrają, to nie będzie się nadawało... Cały czas trwały jakieś zmagania. W niektórych nagraniach był „drewniany" bas, ale jak się dodawało niskich tonów, to bas zaczynał buczeć i zamazywał resztę. I teraz naprawdę dużo czasu straciłem, aby pouzupełniać te - brakujące w moim pojęciu - pasma brzmieniowe.

Skorzystałem z okazji i poprosiłem, aby wyjaśnił, na czym właściwie polega to jego odświeżanie starych nagrań. Bo gdy porównałem starą i najnowszą, poprawioną wersję longplaya Dziwny jest ten świat, wrażenie było następujące: brzmienie stało się nie tylko pełniejsze, ale i jakby „głębsze", chyba z pogłosem. Stosuję dodatkowo kompresję przed masterowaniem, co jeszcze zwiększa dynamikę. Ale wtedy robi się to „suche", więc uprzestrzenniam dodając pogłosu... Ponieważ brzmienie na winylu było rezultatem nieudolnej realizacji nagrań, nie interesuje mnie jego powielanie. Chcę, żeby to było brzmienie bardziej „zjadliwe " dla współczesnego słuchacza. Wiadomo, że teraz inaczej się nagrywa. Inaczej używa się pogłosów, przestrzeni... I przede wszystkim dynamiki.

Dziwny jest ten świat to dość dziwny longplay. Po prostu piosenkarski, a zarazem -w jakimś sensie eksperymentalny. Mocna rzecz jak na tamte czasy, lecz też często łagodna, mila dla ucha. Można trafić na piosenkę w rock'n'rołlowo-rhythm'n'bluesowym ujęciu (Gdzie to jest) i na balladową rzecz w aranżacji z odniesieniami do muzyki barokowej (Nigdy się nie dowiesz). Niemen ze swymi Akwarelami popisuje się tu bogatymi melodiami i bogatymi aranżacjami, może nawet jest pod wrażeniem ówczesnego beatlesowskiego eklektyzmu (Nie dla mnie taka dziewczyna). Potrafi też zaskoczyć niby-folklorystycznym utworem, odbiegającym bardzo od standardów ówczesnej rozrywki (Chyba, że mnie pocałujesz). No i utwór tytułowy jest rzeczywiście czymś, coprzykuwa uwagę. Nie tylko z powodu ciągle aktualnego tekstu i Niemenowego krzyku, niemalże soulowej ekspresji wokalnej. Melodia ma duże skoki interwałowe, przygrywka organowa wprowadza chorałowy nastrój, aranżacja z instrumentami dętymi i wokalizą - coś z atmosfery kantaty, a solo gitary elektrycznej rzecz „unowocześnia"... Pytam, czy z premedytacją przygotował tak mozaikową płytę?

Materiał zbierałem o wiele wcześniej. Już z występując z Niebiesko — Czarnymi miałem „w zapasie" takie piosenki, które zamierzałem kiedyś nagrać z własnym zespołem... Te piosenki faktycznie bardzo różnią się między sobą. Ale też jakimś dziwnym trafem ta płyta jest całkiem zwarta stylistycznie... Może dlatego, że gdy zakładałem Akwarele, już fascynowałem się Reddingiem. Będąc w Paryżu w 66 roku kupiłem sobie ze dwie jego płytki - pamiętam singelek „Satisfaction", genialna wersja. Stąd to moje zainteresowanie małym składem z dętymi... A smyczki dlatego były na płycie „Dziwny jest ten świat", bo to taka moja miłość nie spełniona. Kiedyś chciałem pisać muzykę na kwartety, kwintety smyczkowe. To zresztą za mną chodzi do dziś... Może faktycznie w tamtych czasach trochę podpatrywałem, jak to robili Beatlesi... Z czarnej muzyki lubiłem też Detroit Sound. Jak każdy młody człowiek bywałem i ja nabuzowany nie swoimi pomysłami.

Płyta Dziwny jest ten świat może też przykuwać uwagę świetną 'okładką. Trudno byłoby sobie wyobrazić coś lepszego niż to zbliżenie oczu. Niż to ich spojrzenie. Zawsze ciekawiło mnie, czy ten projekt powstał od razu? Czy był jakiś inny pomysł? Czesław Niemen (wbrew adnotacji na okładce - autor tego projektu) mówi, że nie było innej wersji: Poprosiłem Pawelca, który robił nam sesję, żeby zrobił mi takie zdjęcie. Kiedy przyniosłem projekt do Polskich Nagrań, byli zachwyceni. Wie pan, wtedy była w firmie dobra ekipa. Na przykład taki pan Franciszek Pukacki, fantastyczny człowiek. Entuzjasta. Był szefem reklamy, jak na trudne czasy politycznej paranoi potrafił dużo przemycić.

W tym roku przypada trzydziestolecie Dziwnego świata, ale żeby nie zrobiło się zbyt gładko, zbyt rocznicowo, pytam o coś, co w przeszłości też było powodem kontrowesji. Dziwny jest ten świat Niemena a It 's A Man 's Man 's Man 's World ojca soulu, Jamesa Browna... Jak na mój gust oba utwory rozpoczynają się od tej samej frazy melodycznej, następnie zaś naszemu artyście chodzi o piosenkę w zbliżonym klimacie (a zarazem, oczywiście, o zaznaczenie własnej indywidualności jako kompozytora i aranżera). Cieszy mnie do dziś, że mu się to tak wspaniale udało. I tyle. A co na to sam autor? „Dziwny jest ten świat" powstał, gdy jeszcze nie znałem piosenki Jamesa Browna. Jego płytę kupiłem, jak już miałem gotowy utwór. W aranżacji niepodobnego nie ma, poza - rzeczywiście - samym początkiem.

Czy był zadowolony z wersji, która powstała w studiu? Ta piosenka wyszła właściwie tak, jak ją sobie wyobrażałem. Później do tych piszczących organów miałem zastrzeżenia, bo już używałem organów Hammonda, ale jak robiłem reedycję płyty, nie odważyłem się tego tknąć. Jedynie wyczyściłem brzmienie, bo było wyjątkowo zniekształcone.

Longplay Sukces, z 1968 roku ma jaskrawą okładkę. A na niej Niemena jako swojskiego ambasadora flower power -w kwiecistej koszuli i góralskim kożuszku. Chociaż była to kulminacja Niemenowego zainteresowania soulem. Aranżacje, z obowiązkowym udziałem sekcji dętej, kojarzą się z wzorcowym brzmieniem takiej muzyki, z poczynaniami Wilsona Picketta i Otisa Reddinga (jednak czasami muzyków ciągnęło też w niby-hendrixowską stronę - choćby w Jeżeli). Melodia Klęcząc przed tobą świadczy o tym, że Niemen potrafił wtedy układać proste, liryczne melodie, które wyjątkowo dobrze pasują do obranej konwencji i dają okazję do ekspresyjnych kulminacji. A tytułowa kompozycja potwierdzała przywiązanie do rozbudowanych melodii, lecz bez owego lirycznego, kresowego elementu, tak charakterystycznego dla wczesnych prób kompozytorskich artysty. Pojawia się za to na tej płycie soul skrzyżowany ze „śpiewem muzzeina" i „uniwersalnym Orientem", w Allilah...

Wie pan, niektórzy mają do mnie pretensje za piosenkę „Allilah" z „Sukcesu". Gdzieś tam przeczytałem, że to „pseudo — orient". A prawda jest taka, że gdy jeszcze mieszkałem w Rosji, to podśpiewywałem sobie w szkole. Moją fascynacją był wtedy słynny na cały „Sojuz" piosenkarz Raszid Bejbutow, z Azerbejdżanu. On śpiewał z manierą niby — europejską, ale wstawiał te melizmaty. Mnie to bardzo wtedy kręciło. To jasne, że nie zaczynałem od Presleya i rock 'n 'rolla... A że Marek Gaszyński napisał taki tekst... Ja w to nie ingerowałem. Tak tekściarze wtedy pisali...

Tytuł nie zapeszył: Sukces okazał się rzeczywiście sukcesem, zapewnił Niemenowi Złotą Płytę (jak Dziwny jest ten świat). Co dziś sądzi o tym longplayu? „Sukces" to płyta, która moim zdaniem źle brzmiała od samego początku. J uważam, że po tym, co zrobiłem, nabrała nowego blasku. Choć jest dalej mono. Dodałem tylko pogłos stereo i zrobiła się „ściana dźwięku". „Dziwny jest ten świat" miał świetne przyjęcie, ale jednak to „Sukces" ostatecznie przekonał mnie co do słuszności tego, co robiłem. Fani od razu rozkupili płytę. Może też z powodu tej okładki? Z premedytacją zrobiłem taki psychodeliczny art...

Choć Niemen pod koniec lat siedemdziesiątych wyznał wprost w wywiadzie: Idol jest tworem chorej wyobraźni tłumu, a już w napisanym przez siebie tekście Sukces niejako dystansował się od estradowej kariery, to w czasach, gdy wyszła ta płyta, traktował swe idolowanie z całą powagą. Jesienią 1968 roku za pośrednictwem „Sztandaru Młodych" prosił publiczność o spokojniejsze zachowanie na koncertach: krzyki przeszkadzają wykonawcom. Było też w tym anonsie: w niektórych miejscowościach Niemen nie może otrzymać zezwolenia na występy właśnie z powodu niewłaściwego zachowania się młodzieży... Ale Niemen to Niemen: zarazem sam podgrzewał atmosferę. Gdy klękał na estradzie w trakcie jednej z piosenek, tę piękniejszą część widowni ogarniało niemal szaleństwo. Po to właśnie powstała piosenka Klęcząc przed tobą? Nie. Tylko Gaszyński napisał taki tekst... Klękałem przy „Best Man Cried" McPhattera. Powiem więcej: nigdy nie śpiewałem „Klęcząc przed tobą" na koncertach. Nagrałem na płytę i nie dotykałem tego później. Nie wiem, dlaczego... Być może dlatego, że ważną rolę odgrywał tam fortepian. Marian Zimiński nie miał wtedy opinii pianisty z największym polotem. Ale muszę powiedzieć, że „reedytując" te nagrania z wielką przyjemnością słuchałem jego gry. Bardzo fajnie w klimat wchodził. Powinienem tu dodać, że też kilka rzeczy smyczkowych na mojej pierwszej płycie zaaranżował i napisał dla mnie parę piosenek. Czyli taki trochę niedoceniony talent...

Rozmawiamy jeszcze chwilę o ówczesnych kompromisach bezkompromisowego Niemena. Spiżowy krzyk zawsze robił na mnie dość szczególne wrażenie. Taka próba stworzenia protest songu, który nikogo by nie denerwował, w którym krzyki Niemena byłyby „słuszne"... Ja nie wiem do tej pory, o co chodzi w tym tekście... Wtedy może zbyt delikatnie postępowałem z ludźmi, którzy się koło mnie kręcili. Dopiero później zacząłem po prostu odwalać teksty, które mi podsuwano. Tu w zasadzie słowa nie były takie istotne... Wciąż byłem przeświadczony, że poezji raczej nie będę śpiewać, bo poezja najlepiej brzmi, gdy się ją czyta.

Przyznam, że płyta Czy mnie jeszcze pamiętasz, wydana w 1969 roku, wprawiła mnie -wtedy młodego człowieka i Niemenowego fana - w pewną konsternację. Na świecie rockmani odsłaniali coraz to nowe horyzonty muzyczne, a nasz artysta jakby się od tego wszystkiego odwrócił. Sięgnął po piosenki, które kiedyś śpiewał i zadowolił się czymś w rodzaju delikatnego soulu z różnymi domieszkami... Szybko jednak uległem urokowi jego wczesnych kompozycji. No i niektóre utwory - jak Stoję w oknie - wyraźnie zyskały w nowych wersjach. Gdy teraz rozmawiam z Niemenem o tej płycie, mówi o niej taki mój soul z domieszką „slavic touch"...

Pytam, czy w czasie tej sesji nie przydarzały się trudne momenty, bo na coś takiego wskazywać może sztywno odegrane Wiem, że nie wrócisz... Był tylko problem, czy utrzymać to w metrum 6/8 czy zmienić na 4/4... Ostatecznie przekonała mnie wersja na 4/4. A sztywno mogło być, bo czasami mieliśmy problemy z sekcją -nie wychodziło to tak jak trzeba... Okładka tej płyty też nie za bardzo wyszła. Zresztą mój rozmówca poprawił ją trochę przy okazji kompaktowych reedycji. A jak to się stało, że jej projekt przypomina Live At Village Vanguard Alberta Aylera? To jest praktycznie jedyna moja okładka, której nie projektowałem, bo akurat występowałem wtedy we Włoszech...Nawet zastanawiałem się, czy nie zamieścić na okładce reedycji mojego projektu z tamtych czasów. To miało wyglądać tak jak karta do gry...

Wiadomo. Na następnej płycie Czesław Niemen wspiął się na swe artystyczne szczyty. Ten longplay to przede wszystkim kilkunasto minutowy Bema pamięci żałobny rapsod do wiersza Cypriana Kamila Norwida o tym tytule, rzecz wyrastająca z rockowo-soulowych doświadczeń artysty i świetnie oddająca klimat tekstu. W 1970 roku był to krzepiący dowód, że i u nas można uprawiać awangardę rockową... Z tym pomysłem nosiłem się dość długo. W 68 roku na festiwalu w Opolu podszedł do mnie Wojtek Młynarski i powiedział: Jakbyś zrobił muzykę do takiego wiersza Norwida „Bema pamięci żałobny rapsod", to byłaby bomba... Wróciłem do domu, znalazłem ten wiersz w tomiku Norwida. I przypomniałem sobie ceremonie pogrzebowe z moich kresowych rejonów... A miałem już Hammmonda i to mnie strasznie kręciło. Kiedy ustawiali sprzęt przed koncertem, to ja siadałem do organów i odlatywałem w smętne, acz piękne rejony... Rockowa część „Rapsodu" była gotowa jesienią 68 roku i już wykonaliśmy to na koncercie z okazji wręczenia mi Złotej Płyty. A jak pojechaliśmy do Włoch, graliśmy ten utwór w klubach. Parkietowe tarło zamierało w bezruchu...

Bema pamięci ma organowy wstęp, który uzupełnia kunsztowna partia chóru. Zawiera także improwizacje organowo-perkusyjne, które spełniają jakby ilustracyjną rolę... Pomyślałem, że trzeba zrobić rozbudowane „intro", które dałoby większy rozmach utworowi. Bo wiersz zaśpiewany na rockowa przez siedem czy osiem minut to jak na monument chyba byłoby trochę za mało.... Wyobraziłem sobie, że w „intro" może być aranż na chór mieszany i trzeba było znaleźć chór. Akurat dobrze się złożyło, że pojawił się Romuald Miazga, zupełny pasjonat... Tylko szkoda, że nagrywaliśmy ten jego chór w studiu Polskich Nagrań na Długiej, a nie w Filharmonii. Bo chór, niestety, nie brzmi, jak powinien. Miałem z tym duże kłopoty, robiąc reedycję. W oryginalnym nagraniu są „dziury" i potworny szum. Po wycięciu kłopotliwych „ogonów" wprowadziłem katedralny pogłos...

Wzdragam się na samą myśl o ingerencji w to rockowe arcydzieło, ale cóż - pożyjemy, posłuchamy. A tymczasem dowiaduję się, że autor ma i inne zastrzeżenia: Zakładałem też, że zacznie się to „z wyciszenia" - żeby to się z wolna wyłaniało. A na to reżyser dźwięku mi mówi: „Ludzie będą myśleli, że zepsuta płyta". Odradzili mi.

A jak powstawała reszta repertuaru na tę płytę? We Włoszech dostawałem dużo listów od fanów z Polski. Ktoś mi przysłał miesięcznik „Polska", był tam trochę propagandowy wiersz Kubiaka, „Kwiaty ojczyste". Ale wtedy czułem zbyt wielką nostalgię i zacząłem robić do tego muzykę... Traf chciał, że w tym samym czasie dostałem od jakiejś fanki wiersz Asnyka, Jednego serca ". I to mnie powaliło, a że już miałem taką bluesowatą melodię... Skąd się wziął Tetmajer, „Mów do mnie jeszcze" -nie pamiętam. Może dlatego, że wiersz podobno bulwersował purytańską moralność części przedwojennego mieszczaństwa.

Niemen czyli przekora.

O ile mi wiadomo, był to pierwszy polski album płytowy, który na tytułowej stronie okładki miał tylko ilustrację. A i tak wszyscy wiedzieli, czyje to nagrania. Wystarczyła zgrafizowana podobizna artysty. Czesław Niemen mówi mi, że ten kolejny dowód jego przekory (czy też pójścia z duchem czasu) Polskie Nagrania zaakceptowały bez szczególnych oporów. Chociaż, jak pamięta, nie obyło się bez przekonywania. A czerwono — czarna okładka z początku miała być biało — czarna... Był to też pierwszy u nas dwupłytowy album, nagrany przez artystę z kręgu „muzyki młodzieżowej".

Dopiero po latach, w kompaktowej edycji, ta płyta bez tytułu nazwana została Człowiek jam niewdzięczny. Od najdłuższego i niejako programowego utworu... W tamtych czasach to była niewygodna piosenka. Co to znaczy „nonsensami karmiąc się nawzajem"? Miałem z tym duże kłopoty. Rozmowy były, żebym zmienił słowa... Człowiek jam niewdzięczny to jakby dalszy ciąg rozważań Niemena nad naturą ludzką, zapoczątkowanych Dziwnym światem: Wstyd mi za tych, co nie mając wstydu, zapomnieli, że u kresu groby nas zrównają. A czy jest w tym długim utworze coś, czego dziś się wstydzi? Też jest nie najlepiej nagrany. Część wokalną trochę inaczej sobie wyobrażałem. To lepiej na koncertach wychodziło... A część z improwizacjami muzyków jest przegadana... Ja w ogóle nie jestem wielkim entuzjastą tego albumu. Można trafić na parę rzeczy niedopracowanych, nieprecyzyjnych. W „Nie jesteś moja" tonacja jest co najmniej o pól tonu za wysoka. Dlatego z chórkiem miałem problemy, śpiewał nieczysto. Musieliśmy robić montaże...

Próbuję trochę bronić tego czerwonego albumu. Bądź co bądź jest on ciekawy już choćby z tego powodu, że możemy tu posłuchać niezwykłego wokalisty w zwykłym, mocnym rocku, a poza tym jest kilka niewątpliwie oryginalnych utworów. Okazuje się, że aż tak bardzo nie muszę przekonywać... Kiedyś zastrzeżenia miałem do „Aerumnarum plenus", ale gdy teraz słucham, to wydaje mi się, że jest to fajne. Gdy zacząłem pisać odwrotnie, czyli muzykę do wiersza, to zaczęły pojawiać się dziwne pomysły. A najlepszy moim zdaniem kawałek to „Italiam, Italiam". Także najlepiej zrealizowany.

Frank Zappa miał zwyczaj przerabiać swe stare płyty, gdy przygotowywał ich kompaktowe wydania. Czesław Niemen też najwyraźniej ma na to chętkę, a album Człowiek jam niewdzięczny może być pierwszym, który ulegnie poważnej korekcie: Prawdopodobnie skrócę trochę „Enigmatyczne impresje". To - co prawda - kompozycja Mikuły, ale dwa razy jest tu identyczna część improwizowana.

Niemen czyli pęd do lepszego.

Starałem się wprowadzić coś nowego, oryginalnego do rocka - tak na łamach „Jazz Forum" podsumował sam Niemen okres swej działalności, rozpoczęty nagraniem longplaya Strange Is This World dla niemieckiego oddziału CBS. Polscy słuchacze otrzymali dwupłytowy zestaw Niemen, który powstał w 1972 roku, a po latach, jako kompakt, zatytułowany został Marionetki. Już na Enigmaticu pojawili się jazzmeni i produkcje Niemenowego zespołu zahaczyły o jazz rock. A wspomniana pozycja, przygotowana z apostołami naszego ówczesnego free jazzu - Helmutem Nadolskim i Andrzejem Przybielskim - rzeczywiście była bardzo free. Pojawił się Niemen rozimprowizowany, aleatoryczny. I zarazem... świetnie interpretujący poezję. Dowodem - choćby utwór tytułowy o refleksyjnym klimacie, fragmentami melorecytowany, z efektem tła muzycznego. Albo Com uczynił: „pieśń" z ilustracyjnym wstępem, z pauzami i dialogami wokalno-instrumentalnymi, które dobrze służą oddaniu nastroju wiersza. W dodatku w tym niemal jazzowym eksperymencie uczestniczy rockowa supergrupa, bo obok lidera mamy Józefa Skrzeka i pozostałych dwóch instrumentalistów późniejszego SBB... Okazuje się, że z realizacji tych nagrań mój rozmówca również nie jest zadowolony. Uważa, że pod tym względem utwory bardzo ustępują temu, co udało się osiągnąć w zachodnim studiu podczas sesji Strange Is This World. Jak dziś wspomina ten wyjątkowo awangardowy etap? Poza „Z pierwszych ważniejszych odkryć", przemyślanym utworem Skrzeka, wszystko tu jest dość spontaniczne. „Marionetki"powstały podczas koncertu w „Rivierze". Zamiast czytać, zacząłem śpiewać wiersz Norwida. Po kilku koncertach rzecz się utrwaliła. I gdy teraz słucham tego z płyty... Luźna konstrukcja, a jednak coś w tym jest. A „Sariusz", który - na marginesie mówiąc - najmniej mi się podoba, powstał na poczekaniu w studiu. To była pełna improwizacja. Jednak ludziom najbardziej podoba się „Ptaszek", żart - nagrany też z marszu. Chodziło o rozładowanie mrocznej atmosfery.

Wiadomo, że Niemen bywał w przeszłości muzycznym ryzykantem. Jednak naprawdę ryzykowne było włączenie do tego zestawu kompozycji Nadolskiego Requiem dla Van Gogha, która jest przede wszystkim ekspozycją brzmień niekonwencjonalnie traktowanego kontrabasu... Skąd taka odwaga? Zrobiłem to, bo byłem zafascynowany Helmutem i zdawałem sobie sprawę, że jego płyta nie miałaby takiego „posłuchu" jak moja. To bardzo wrażliwy człowiek... Starałem się mu pomagać, tylko że... był konflikt w zespole. Apostolis, Piotrowski, nawet Skrzek weszli w ten układ trochę na zasadzie przymusu. I nie mogli długo w nim trwać. Dlatego metodą podchodów trzeba było zrezygnować z Helmuta...

Skrzek był już wtedy wschodzącą gwiazdą naszego rocka. Czy konflikt, który spowodował rozstanie był tylko ambicjonalny, czy również muzyczny? On od początku miał ambicje, żeby robić swoje rzeczy. Ja byłem wymagającym szefem, ale - liberalnym. To nie zawsze było dobre, co dostrzegam słuchając po latach naszych płyt... Bo uważam, że ewidentne zapożyczenia nie mają racji bytu. Nie mówię, iż sam jestem święty. Na pewno od innych sporo się nauczyłem. Natomiast nie uprawiałem „cytatów". Kiedyś nawet miałem takie rozmowy z Namysłowskim. Mówił, że trzeba grać standardy, aby dobrze grać. A ja na to, że właśnie - nie. Bo jak gitarzysta umie wszystkie zagrywki Hendrixa, to już się nigdy od tego nie odczepi, nie zagra nic swojego... Ja nie uczyłem się standardów i potem uchodziłem za takiego faceta, co to tylko dotyka, nie umie grać (śmiech). Jestem pewny, że kiedyś ktoś przeanalizuje, czy moje granie jest warte miana swoistej - żeby nie powiedzieć: odważnej - wirtuozerii. Najważniejszy jest spontan, a nie kalkulacja... A ze Skrzekiem zagraliśmy podczas olimpiady w Monachium w światowym gronie - obok Charlesa Mingusa i Mahavishnu Orchestra. No i Skrzeka, Piotrowskiego i Apostolisa poraziło wtedy to jazzrockowe Mahavishnu. Nie ukrywam, że mnie także... Ale żeby bazować tylko na tym?

Następna płyta Czesława Niemena, jaka powstała w studiu Polskich Nagrań, to Niemen Aerolit z 1974 roku. Słuchając jej mam wrażenie, że oto nasz artysta stanął na jakimś rozdrożu. Słyszymy tu dość typowy jak na owe czasy jazz rock, w którym ma okazję popisać się pianista grupy (Smutny ktoś i biedny nikt). Jest spora dawka niby — orientalnego Niemena, służąca przekazaniu Norwidowskiego wiersza (Pielgrzym). Jest próba podania rozlewnej melodii w sposób nie taki znów daleki od King Crimson (Daj mi wstążkę błękitną). Są wreszcie Niemenowe eksperymenty z syntezatorami i poezją - uporczywe ostinato w tle i improwizacje na moogu okazują się jakby ważniejsze od śpiewanej melodii (Kamyk). Mój rozmówca jednak uważa tę płytę za całkiem spójną propozycję. I jest z niej najwyraźniej zadowolony: „Pielgrzym" to bardzo mocna pozycja. A jeśli chodzi o „Kamyk" tam ma być muzyczna asceza - to wiąże się z treścią wiersza... Mnie do dziś podoba się ten utwór... Niestety, ekipa Piętowskiego i Jastrzębskiej położyła „mix"... Nie wyszło to tak, jak na koncertach. Zamiast wulkanu - cienkie, papierowe brzmienie. Szczególnie bębny Piotra Dziemskiego... Niewiele da się już z tym zrobić. I to jest moje zmartwienie. Bo uważam, że ten skład muzycznie był lepszy niż skład ze Skrzekiem, choć zaślepieni ówcześni „krytycy" tego nie zauważyli.

Trudno. Przyznaję się, że jakoś nigdy nie mogłem przekonać się do większej części muzyki instrumentalnej z Katharsis. Do takiego syntezatorowego Niemena solo. Owszem, dostrzegam w tych utworach artystyczne ambicje: tę programowość, te atonalne i neoromantyczne tematy, te niby — ludowości, te poszukiwania brzmień z pomocą elektronicznych instrumentów, te oryginalne pomysły aranżacyjne. Ale i tak największe wrażenie robi na mnie Pamięci Piotra: rzecz instrumentalno-wokalna o niemalże liturgicznym charakterze, ze wstępem w konwencji poważnej muzyki awangardowej, z odniesieniami do muzyki cerkiewnej... Może nie do końca wyszło tak, jak chciałem, ale przecież była to pierwsza płyta elektroniczna w Polsce i pierwsza zrobiona u nas przez jednego człowieka. Nie mam takich odczuć, że „ Katharsis " to coś mniej udanego. Uważam, że to bardzo odkrywcza płyta. Na pewno „zagra" bardziej kolorowo po planowanej „reanimacji". Na winylu faktycznie brzmiała koszmarnie... Częściowo nagrywałem w dość prymitywnych warunkach, u mnie w domu. Ale też miało to być surowe, płyta powstawała w okresie bardzo dramatycznym dla mnie. Rozwiązałem grupę Aerolit z powodów „ towarzyskich ". Było za dużo alkoholu i musiałem rozwalić zespół. Został ze mną tylko Piotr Dziemski. Pojechałem do Londynu. Gdy wróciłem - Piotr już nie żył. Miał operowany woreczek żółciowy, lekarze zaniedbali, dostał zapalenia otrzewnej... To był wielki talent. Strasznie to przeżyłem. Fascynowałem się wtedy instrumentami elektronicznymi i myślałem, że zrobimy razem duet. No i byłem zmuszony nagrywać płytę sam.

Dlaczego na Katharsis tak mało śpiewa? Byłem znudzony wokalem, wokalistami, piosenkami... Mnie wtedy bardziej interesowała fabuła filmowa. „Katharsis" to opowieść teatralno-filmowa. Notabene część tej muzyki była użyta do spektaklu „Mindowe" w teatrze w Gnieźnie.

W tamtych czasach przyznał się w jednym z wywiadów, że Pink Floyd robi na nim pewne wrażenie. Rzeczywiście: ta pozytywkowa „osnowa" Pieczęci budzić może skojarzenia z Time. Co jeszcze podobało mu się w światowej muzyce, gdy przygotowywał Katharsis? „Mleczna droga" właściwie wzięła się z inspiracji Herbiem Hancockiem.

Niemen czyli szczerość.

Boję się ulec jakimś chwilowym modom — powiedział mi, gdy robiłem z nim wywiad dla „Jazzu", jesienią 1978 roku. Wydany nieco wcześniej album Idee fixe - dwa longplaye i singel -na pewno nie budzi podejrzeń, że Niemen stał się muzycznym koniunkturalistą. A zaśpiewane tu przez niego wiersze Norwida układają się w ponadczasowe przesłanie: chodzi o życie wśród ludzi c o m aj ą t a k z a t a k, n i e z a n i e. O to, by praca była wyróżnikiem człowieczeństwa. O to, by w życiu kierować się wyższymi celami... Idee fixe - nagrywane partiami, w latach 1975-78 - to także muzyczne tour de force artysty. Od żonglowania dziwnymi brzmieniami (QSS I) po stylizacje na swojską ludowość (Moja piosnka). Od funky i „masy muzycznej" z kilku nałożonych na siebie improwizacji (Larwa) po pastoralne momenty (Credo). A mała płyta zawiera motywy przewodnie z muzyki do Snu srebrnego Salomei Juliusza Słowackiego... Wszedłem wtedy w kontakt z teatrem, miałem pracownię u Hanuszkiewicza. Fascynowała mnie atmosfera, myślałem, że to jakiś Panteon Sztuki... Potem dostrzegłem banalny świat popisujących się intrygantów. Stwierdziłem, że to za duże udawactwo i odszedłem. Dowiaduję się, że mój rozmówca zamierza dodać trochę muzycznych archiwaliów z tamtych czasów i pod tytułem Idee fixe wyjdą dwa kompakty. Bardzo byłem wtedy płodny jako kompozytor. Poza tym miałem takie założenie, żeby robić „fabularne" płyty.

Nie da się ukryć, że ten efektownie wydany album spotkał mało efektowny los. Nie miał rezonansu, na który zasługiwał. Niemen wyjaśnia to następująco: Nie bez znaczenia była tu rewolucja tępouchego McLarena. Ten album na dodatek wyszedł z trudem z tego powodu, że w Polskich Nagraniach mieli do mnie dużo zastrzeżeń. Ironia. Norwid stawał się niewygodny, zbyt wiele podtekstów i tak dalej... Wydali w końcu jakoś chyłkiem - mały nakład, do tego kiepsko wytłoczony.

Niemen czyli ciągłe perypetie.

Płyta Postscriptum - następna po Katharis rzecz solo - to zaskakujący longplay. Muzyczny cocktail o dość szczególnym smaku. A to słuchamy Niemena folkloryzującego i walczącego o powszechne rozbrojenie (Pokój), a to Niemena patetycznego i skorego do bardzo osobistych wyznań (Moje zapatrzenie). Popisuje się tu też unowocześnioną wersją Dziwny jest ten świat, proponuje swój pop - wysmakowaną piosenkę w rytmie walca i z „barokową wstawką" (Nim przyjdzie wiosna). A wreszcie - udowadnia, że stać go na wdzięczne stylizacje na XIX-wieczne pieśni polskie i to z nowoczesnym, skomplikowanym akompaniamentem (Serdeczna muza). Co tu dużo mówić: dziwny jest ten świat... Ta płyta w ogóle nie mała się ukazać w sprzedaży. W tej formie miała to być reklamówka do prezentacji na MIDEM... I nagle dowiedziałem się, że Polskie Nagrania kierują płytę na rynek. Zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Zrobiłem awanturę, ależ kim miałem się wtedy sądzić? To przecież był czas odgórnych decyzji, czyjegoś „widzi mi się"...

Pamiętam, że wtedy, w 1980 roku, można było odnieść wrażenie, iż Niemen po prostu zamknął swą dyskografię tym Postscriptum. Kilka lat wcześniej właściwie wycofał się z krajowych estrad, więc i coś takiego wydawało się możliwe. Co wtedy naprawdę myślał? Ponieważ „Idee fixe" została zadeptana, „Postscriptum" rzeczywiście miało być - w moim ówczesnym pojęciu - ostatnią płytą... Ale to też wiąże się z nowym okresem mojej twórczości, gdy robiłem muzykę do filmów dla dzieci. Stąd ten „Pokój". Przetłumaczony przez Brzechwę wiersz Michałkowa zachwycił mnie niemal zamierzonym szyderstwem z politycznych akcji rozbrojeniowych Lońki Breżniewa...

Rozumiem, że Postscriptum miało zawierać coś w rodzaju próbek, lecz wybrany fragment muzyki z filmu Żyć przeciw wojnie wydaje mi się zbytnio ilustracyjny... Jest jeszcze do tego taka kolorowa część ilustrująca dzieciństwo od narodzin aż do ostatnich wakacji '39. Będzie okazja uzupełnić ten album, no i poprawić brzmienie.

Rozmawiamy w salonie, który robi wrażenie pracowni. Rozstawiony sprzęt muzyczno — komputerowy, wokół pełno potrzebnych drobiazgów i drobiażdżków: papiery, kasety wideo, „czyste" płyty kompaktowe, materiały biurowe. Takie przypomnienie, że mam do czynienia z kimś, kto żyje swą pracą. To wspaniale, że doczekamy się kompaktowej reedycji całego katalogu Niemena z Polskich Nagrań, w dodatku dopieszczonej jego ręką. Ale trudno na koniec nie zapytać o naprawdę nową płytę...

Mam strasznie dużo materiału. I można byłoby wydawać. Tylko, że po ukazaniu się „Terry defloraty" - oprócz dobrych recenzji - były zupełnie kretyńskie wypowiedzi ludzi, którzy udawali znawców i mieli posłuch u szerszej publiczności. A szczególnie załamało mnie podejście niektórych znanych radiowców. I pomyślałem sobie: czyja muszę nagrywać płyty? Kiedyś uważałem, że dobrze byłoby co rok wydawać nowy materiał. A teraz uważam, że jeżeli nie wydam nic, to świat się nie zawali...

Pewnie, że nie. Ale czegoś nadal będzie brakowało.

WIESŁAW KRÓLIKOWSKI