Temat: Di'Anno, Bayley czy Dickinson? ;)
Jak dla mnie - zależy od płyty.
Di'Anno był wokalistą dobrym dla tego zespołu - i mógł mieć z nim dłuższą karierę - jednak się rozstali, z oficjalnych przyczyn typu: "jego kłopoty z głosem", czy też ich "różnice muzyczne". Bruce doskonale wypełnił tę lukę - i wywindował Iron Maiden na szczyty światowej potęgi, aczkolwiek rozważał odejście z zespołu przed nagraniem "Somewhere in time", też z przyczyny różnic muzycznych (chyba go skutecznie Steve przekonał, bo "Seventh son..." jest maidenowym hardcorem, jeśli chodzi o podejście do grania i do samej koncepcji ich muzyki).
Bruce w końcu nie wytrzymał i odszedł po "Fear of the dark" - jak wszyscy wiemy. Fakt - dawał wówczas czasem dupy wokalnie i zachowaniowo na koncertach, ale wyjaśniał to wprost: "jeśli udzielałbym się tak, jak wcześniej - to fani zadaliby pytanie dlaczego odchodzę, skoro mi się podoba - a przecież odchodzę, bo mi się nie podoba".
Chwała dla Blaze'a, że podjął rękawicę - jak już tu wyżej napisano (nie wiem, czy pamiętacie - ale w rankingu MH za 1994 rok w temacie "największe rozczarowania" zdecydowane pierwsze miejsce zajęło "milczenie Iron Maiden"). "The X-Factor" była płytą dobrą, stworzoną częściowo pod możliwości Blaze'a. Nawet Bruce powiedział: "to dobra płyta, w stylu chłopaków". Trudno mi oprzeć się refleksji, że gdyby Blaze nie nosił w 1981 roku gaci w zębach - to właśnie on byłby tym, który wyprowadziłby Maiden na szczyty - a gdyby zastąpił go w 1991 roku Bruce, to byłby krytykowany za "nie ten styl". Bruce jest wielki - dzięki sobie, ale też dzięki temu zespołowi (z Samsonem raczej nie wyszedłby na światowe sceny), podobnie jak wielki jest Blaze - za odwagę, umiejętności i starania, jak też za honorowe odejście z zespołu we właściwym momencie (na marginesie - kawałki Blaze'a, śpiewane przez Bruce'a, trochę mnie rażą). Tyle, że za czasów Blaze'a Iron Maiden miało jeszcze jakieś pomysły. A teraz? Zarówno na płytach, jak i na koncertach - rzemiosło. Świetne, wspaniałe, doskonałe - ale jednak rzemiosło. Oby się przełamali...