Przemysław Ponczek

Przemysław Ponczek Inspektor, Urząd
Miejski, prawnik

Temat: DAWNI I WSPÓŁCZEŚNI, ZNANI I NIEZNANI POLSCY ŚPIEWACY I...

Chciałbym rozpocząć w ramach tego tematu cykl o polskich śpiewaczkach i śpiewakach, oczywiście też współczesnych, ale także tych dawnych i przede wszystkim o tych mało znanych szerszym kręgom społeczności.
Pewnie wielu z nas słyszało śpiew takich osób, czytało o nich, rozmawiało z nimi lub o nich, zna takie osoby (być może są to nasi koledzy i koleżanki, przyjaciele), u nich się uczyło lub uczęszczało na organizowane przez nich kursy wokalne, itp. Być może są to ludzie, którym wiele lub bardzo wiele w życiu zawdzięczamy, którzy pomogli nam coś ważnego odkryć, uwierzyć w coś istotnego, itd. Jeżeli więc Ktoś ma ochotę, pragnienie podzielenia się takimi refleksjami, to zachęcam, choćby w postaci kilku słów, nie musi to być przecież jakiś "niesamowity" życiorys.

Niedawno zupełnie przypadkowo dowiedziałem się od jednej z moich dość dalekich krewnych, której ojciec przyjmował dalej wspomnianego śpiewaka w swoim domu rodzinnym, o niezwykłym życiorysie pewnego, niestety niemal zupełnie nieznanego w naszym kraju, polskiego barytona z Łodzi, którym był ALFRED WDOWCZAK (Wdowczyński), noszący później też i drugie nazwisko-ORDA.

Urodził się w Łodzi (9 lipca 1915r.) i wraz ze swym Ojcem (robotnik) i Matką (pracowała w Widzewskiej Manufakturze i miała podobno piękny głos - kontralt) mieszkał przy ul. Mazowieckiej 63. W okresie międzywojennym ukończył publiczną szkołę powszechną Nr 12, a z zawodu był zapewne zdolnym i pracowitym kowalem. Posiadał piękny, znakomity głos barytonowy, co w l. 30-tych XX wieku potwierdzały zaświadczenia z Konserwatorium Heleny Kijeńskiej wydane przez Panią Adelę Comte-Wilgocką i Pana Angelo Ferrari z Mediolanu. Nie posiadając środków materialnych na kształcenie swych wyjątkowych warunków głosowych i na uzupełnienie braków w wykształceniu ogólnym, zwrócił się - w 1936 roku - o pomoc finansową do Zarządu Miejskiego w Łodzi. W skutek biedy przymierał bowiem głodem, nie mogąc racjonalnie i intensywnie kontynuować rozpoczętej pod kierunkiem p. Comte-Wilgockiej nauki śpiewu. Zarząd Miejski za pośrednictwem Wydziału Oświaty i Kultury zainteresował się prośbą Pana Alfreda Wdowczaka i po dokładnym zbadaniu sprawy wystąpił z wnioskiem do Prezydium Magistratu o uwzględnienie prośby. W odpowiedzi na złożone podanie, roztaczając opiekę nad utalentowanym śpiewakiem, Zarząd Miejski, dla umożliwienia zainteresowanemu dalszego szkolenia głosu, przyznał Wdowczakowi jednorazową zapomogę (stypendium) na kształcenie się w Warszawskim Konserwatorium Muzycznym w kwocie 600 zł., płatną w ratach miesięcznych po 100 zł., poczynając od dnia 1 października 1936 r.). Dzięki temu mógł też później podjąć 3-letnie studia we Włoszech w Mediolanie pod kierunkiem tenora, prof. Alfredo Cecchi (1875 - ?). Uczył się też w l. 40-tych XX w. wedle reguł starego bel canta u sędziwego już Włocha, - Mario Cotogni (syn Antoniego 1831-1918, włoskiego barytona, nauczyciela m.in.: Mattia Battistini, Alfredo Cecchi, Polaka Jana Reszke i Tadeusza Ordy, Beniamino Gigli, Giacomo Lauri-Volpi, swego syna - Mario Cotogni). Wdowczak śpiewał w operze warszawskiej, a później, tj. w czasie II wojny światowej i zwłaszcza po jej zakończeniu z dużym powodzeniem występował na czołowych scenach operowych i salach koncertowych Europy (np. był solistą w operze w Szkocji, śpiewał w operze w Paryżu), Kanadzie i USA (Nowy Jork - City Centre Opera in New York, Chicago, Filadelfii i Detroit). Wdzięczny rodzinnemu miastu za pomoc udzieloną w młodości, przekazał 10 000 funtów na rozwój Działu Muzykaliów Biblioteki Uniwersyteckiej. W 1937 roku wygrał nawet jeden z konkursów wokalnych w Wiedniu, w którym uczestniczyło ok. 500 śpiewaków. Mieszkał natomiast wraz ze swą ukochaną Małżonką w Londynie a zmarł bezpotomnie w 2004 r.(atak serca), w wieku 88 lat. Po wojnie wielokrotnie koncertował w Polsce (od 1960 r. pojawiał się tu regularnie, np. w 1964 r. na scenie Opery Warszawskiej w Rigoletto Verdiego). Z opowieści osoby, która miała okazję słyszeć jego głos wiem, że miał wspaniały głos a dla ciekawostki można dodać, że codziennie rano pił surowe żółtka. Jego pięknego można posłuchać na stronie: http://www.youtube.com/watch?v=jx2CBpxbmek

Wybrane źródła: Dziennik Zarządu Miejskiego w Łodzi z 1936 roku, zeszyt 10 z 15 października, http://www.eclassical.com/shop/art93/SYMP1117.pdf-2773... , http://en.wikipedia.org/wiki/Alfred_Orda, http://www.tygielkultury.eu/1_3_2004/aktual/24ram.htm , http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/139843/ , http://mbc.cyfrowemazowsze.pl/dlibra/plain-content?id=... , Jolanta Chwastyk-Kowalczyk, Muzyka i teatr na łamach londyńskiego „Dziennika Polskiego” w latach 1940–1943 [w:] Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis Folia 25, Studia ad Bibliothecarum Scentiam Pertinentia III (2005), http://www.symposiumrecords.co.uk/catalogue/1067 , http://hosting.operissimo.com/triboni/exec?method=com.... ,
Ps. Śpiewu Antonio Cotogni (wykonanie z 1908 roku, gdy miał on 77 lat!) można posłuchać tu:
http://www.youtube.com/watch?v=bdIwLbbBn4IPrzemysław Ponczek edytował(a) ten post dnia 28.12.12 o godzinie 19:57
Przemysław Ponczek

Przemysław Ponczek Inspektor, Urząd
Miejski, prawnik

Temat: DAWNI I WSPÓŁCZEŚNI, ZNANI I NIEZNANI POLSCY ŚPIEWACY I...

Z uwagi na to, że we wspomnieniu o Alfredzie Wdowczak-Ordzie była mowa m.in. o jego nauczycielce - prof. Adeli Comte-Wilgockiej pragnę jeszcze podzielić się z Pańśtwem takimi oto informacjami na jej temat.

ADELA COMTE-WILGOCKA
Wybitna artystka śpiewaczka (sopran) oratoryjno-kantatowa , ukończyła studia w Warszawskim Instytucie Muzycznym w Warszawie w klasie śpiewu u swej matki – Adeli Wilgockiej, następnie w wyjechała do Paryża, studiując (tj. przez dwa lata 1896-1898) u sławnego polskiego śpiewaka - Jana Reszke; według Wacława Panka była też uczennicą Giovanniego Battisty Sbriglii; następnie pedagog w Wyższej Szkole Muzycznej w Łodzi i Warszawie. uznawa¬na była za najznakomit¬szą odtwórczynię pieśni Karola Szymanowskiego.
W roku 1925 za działalność artystyczną i pedagogiczną, a w szczególności za liczne bezintere¬sowne koncerty na cele dobroczynne, odznaczona została orderem Odrodze¬nia Polski. Była pierwszą śpiewaczką, która wystąpiła w Polsce przed radiowym mikrofonem, tj. w audycji jaka miała miejsce w dniu 18 kwietnia 1926r., inaugurującej działalność Polskiego Radia. Kazimierz Wilkomirski, który słuchał jej wielokrotnie, napisał: „(…) Głos miała przepiękny o barwie jasnej, srebrzystej, zdolny do najsubtelniejszych odcieni dynamicznych. Nigdy nie zapomnę cudownego efektu filowania na wysokim h w przedostatnim takcie kwartetu solistów w IX Symfonii Beethovena. Słyszałem i grałem tę symfonię później niezliczone razy z różnymi dyrygentami i różnymi solistami, ale żadne wykonanie z tych, które słyszałem, nie da się porównać z wykonaniem Adeli Comte-Wilgockiej. Śpiewała wówczas w świetnym kwartecie solistów występujących w Filharmonii Warszawskiej, jako poniekąd stały, reprezentacyjny zespół dla wykonań wielkich dzieł oratoryjnych. Kwartet ten tworzyli: Adela Comte-Wilgocka, Halina Leska, Adam Dobosz, Aleksander Michałowski”.
Wykształciła wielu doskonałych śpiewaków, święcących tryumfy na scenach polskich i zagranicznych (jej uczniem był np.: polski tenor liryczny - Wiktor Brègy, ale także Jadwiga Dzikówna, Zofia Śliwińska, Adela Winiarska). Uczniowie i współpracownicy zachowali ją w swojej pamięci jako osobę bardzo skromną, kulturalną i wyrozumiałą, zawsze pełną energii, zapału, miłości do sztuki i jej młodych adeptów. Według wspomnień jednej z jej uczennic – Jadwigi Dzikówny ( na jej temat, zob.: http://pl.wikipedia.org/wiki/Jadwiga_Dzik%C3%B3wna , obszerny biogram też: http://www.trubadur.pl/Biul_38/Dzikowna.html ) – prof. Adela Wilgocka była zawsze bardzo skromna i cicha, będąc profesorem niesłychanie wnikliwym. cierpliwym, pełnym wyrozumieniu dla ludzkich błędów.
Po latach, w piękny, wzruszający sposób wspominał Panią prof. Comte-Wilgocką jej syn, Henryk Comte:
„Była artystką-śpiewaczką, nigdy jednak nie opuszczało ją powołanie pedagoga. Przez 60 lat przekazywała wiedzę, sztukę i doświadczenie śpiewacze swym licznym uczniom z kilku pokoleo. Zaczęła pracę pedagogiczną bardzo wcześnie, zaraz po studiach, kontynuowała ją w czasie swych nieustannych, wyczerpujących koncertów i także później, gdy znajdowała się u szczytu kariery śpiewaczej. Od lat trzydziestych poświęciła się już całkowicie kształceniu młodzieży. Jak we własnym śpiewie nie uznawała łatwizny, tanich efektów i tandety muzycznej, tak samo w pracy z uczniami stawiała najwyższe wymagania, kierowała się zawsze zasadami rzetelności i wielkiej kultury. W pracę pedagogiczną wkładała swój ogromny wysiłek; uporem i cierpliwością osiągała wyniki, które wynagradzały jej pedagogiczny trud. W nauczaniu stosowała metodę włoską. Tej metodzie pozostała wierna do końca, konsekwentnie realizując jej założenia. Doprowadzić technikę głosu do wirtuozostwa niemal instrumentalnego - oto istotny cel, który pragnęła zawsze osiągnąć. Finezyjnie traktowała frazę melodyjną i z wyjątkową dokładnością dbała o szlachetność kantyleny. Jest rzeczą zrozumiałą, że nie we wszystkich przypadkach udawało się Matce w pełni zrealizować te założenia. Wiele zależało od talentu ucznia, od pracy, jaką wkładał w kształcenie swego głosu. A taką pracę z uczniem zaczynała od doskonalenia techniki oddechu iw trakcie śpiewania i na tę czynność zwracała baczną uwagę do końca studiów. Niezbędna była przy tym doskonała znajomość organu głosowego i procesów zachodzących podczas powstawania dźwięku. Słuchając nieraz objaśnień Matki na ten temat, odnosiłem wrażenie; że mam do czynienia z anatomem i fizjologiem. Wiadomości z tego zakresu przekazywane uczniom pozwalały im świadomie i mądrze pracować nad sobą, wyzyskiwać wszystkie predyspozycje głosowe.
Spośród licznego zastępu uczniów mojej Matki z okresu przedwojennego, wyszło na arenę samodzielnej działalności artystycznej niemało jednostek wybitnych. Niedawni uczniowie odnosili duże sukcesy, zdobywali rozgłos. W zaciszu pozostawały nazwiska tych, którzy obierali mało widoczne posterunki pracy w szkolnictwie artystycznym, poświęcając się kształceniu młodzieży.
Innych - przeciwności losu lub tragiczne zdarzenia skazały na zmarnowanie talentu i szybkie zapomnienie. Z długiego szeregu wcześniejszych wychowanków Matki pragnę wymienić choć niektóre postacie - i te o głośnych nazwiskach, i te oddane cichej pracy pedagogicznej, i te niesłusznie zapomniane. W dokumentach po Matce, w jej zapiskach, notatkach, rozmaitych wykazach między innymi figurują: małżeństwo Zofia i Wiktor Bregy, Krystyna Brenoczy, Maria Dzikowa, Janina Dzierzbicka, Irena Furmanik, Maria Gałęzowska, Eugenia Hoffmanowa, Wanda Łozińska, Helena Niewęgłowska, Alfred Orda, Izabella Pomorska, Ludmiła Szretterówna, Danuta Wodzińska, Stefania Zacharzewska.
W czasie okupacji Matka dzieliła los innych artystów i pedagogów. Mimo podeszłego wieku znosiła ciężkie warunki bytowe, rozwijała działalność w systemie tajnego nauczania. Na lekcjach prowadzonych w domu uczyła nie tylko śpiewu. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie, musiała przejść okropną gehennę. Pozostając szczęśliwie przy życiu, utraciła wszystko inne: dom, całe mienie, wszelkie pamiątki z bogatej przeszłości artystycznej. Zburzenie jej ukochanego miasta - Warszawy przeżyła jako stratę największą.
Z chwilą, gdy wielka styczniowa ofensywa Armii Radzieckiej przyniosła wolność terenom na zachód od Wisły, gdy i tutaj zaczęło się odradzać polskie życie - wśród pierwszych organizatorów szkolnictwa muzycznego nie brakło mojej Matki. Okazała się znów niestrudzona, gotowa do podjęcia nowych, odpowiedzialnych funkcji. W swej pisemnej relacji Kazimierz Wiłkomirski tak między innymi stwierdza:
Kiedy w lutym 1945 roku przystąpiłem do organizacji Państwowego Konserwatorium w Łodzi i kompletowałem grono pedagogiczne, udało mi się pozyskać (oprócz innych wybitnych pedagogów-wokalistów, jak: Stefan Belima-Skupiewski, Wacław Brzeziński, Olga Olgina, Grzegorz Orłów) Adelą Comte-Wilgocką. Przekroczyła ona już wówczas, o ile się nie mylę, siedemdziesiątkę, ale była pełna energii, zapału i tej samej co zawsze miłości do sztuki i jej młodych adeptów.
Konserwatorium łódzkie otrzymało nazwę Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej. W roku akademickim 1945/1946 moja Matka pełniła tam funkcję dziekana Wydziału Wokalnego. Przez następne dziesięć lat, zadomowiona w Łodzi, wszystkie swoje siły poświęcała wychowaniu nowego, pierwszego po wojnie pokolenia śpiewaków. Ogromnie cieszyła się każdym postępem w nauce swych uczniów, ich początkowymi sukcesami i artystyczną pozycją, jaką stopniowo zdobywali.
Domowe archiwalia po Matce zawierają wiele wzmianek o jej uczniach z tego okresu, wiele słów wyrażających serdeczny, uczuciowy stosunek do podopiecznych. Pośród licznych nazwisk, te pojawiają się najczęściej: Irena Wojtaszewska, Jadwiga Dzikówna, Franciszek Arno, Helena Hoffmanówna, Krystyna Jackowska, Anna Kacperczykówna, Irena Winiarska, Adela Winiarska, Zofia Śliwińska, Tadeusz Gawroński, Stanisław Romański, Irena Gabrey, Irena Solecka, Lucjan Kłanica, Jadwiga Żywarowa, Roman Dąbrowski, Wacława Lasota, Wacław Śniady, Zdzisław Przybysz...
W pierwszych, trudnych latach Polski Ludowej przed wychowawcami stały zadania szczególnie odpowiedzialne. Kiedykolwiek zapytywałem Matkę o jej sprawy pedagogiczne, zawsze dawała mi do zrozumienia, że nauczanie - to tylko część obowiązków, które bierze na siebie. Interesowała się życiem prywatnym młodych ludzi, ich warunkami bytowymi, sytuacją rodzinną, troszczyła się o ich zdrowie i dobre samopoczucie”.
Po roku 1957 „(…) znów udzielała lekcji w domu, a ponadto uczyła w warszawskiej Średniej Szkole Muzycznej nr 1. Do ostatnich jej uczniów należeli: Kazimierz Dłuha, Zygmunt Wiśniewski, Alina Kańska, Halina Laguna, Stanisława Koziarska, Aleksander Noak i inni.
W końcu października 1957 roku głębokich wzruszeń i radosnych przeżyć dostarczył Matce zorganizowany przez kolegów pedagogów i byłych uczniów jubileusz sześćdziesięciolecia jej działalności artystycznej i pedagogicznej. Główna uroczystość odbyła się w salach Warszawskiego Liceum Muzycznego w Alejach Ujazdowskich (obecnie siedziba ZG ZBoWiD). Działał złożony z najwybitniejszych przedstawicieli polskiego świata artystycznego i muzycznego Komitet Honorowy obchodów jubileuszowych, któremu patronował minister kultury i sztuki - Karol Kuryluk. On też podczas uroczystości w imieniu Rady Państwa, udekorował moją Matkę Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W części artystycznej wystąpiły solistki polskich estrad i scen operowych, uczennice Matki - Jadwiga Dzikówna, Zofia Śliwińska, Adela Winiarska (…)
Po latach zaglądam do pękatego albumu, w którym zachowują się nadesłane wówczas życzenia. Różnie formułowane, podobne są do siebie tonem wielkiej serdeczności, szczerej sympatii i uznania dla Jubilatki. Na kartkach pisanych odręcznie, na telegraficznych blankietach widnieją znane nazwiska, a wśród nich: Ewa Bandrowska-Turska, Tadeusz Szeligowski, Mieczysława Dwiklińska, Wiłkomirscy, Aleksander Jarzębski, Bolesław Woytowicz, Helena Kijeńska-Dobkiewiczowa, Grażyna Bacewicz, Bohdan Wodiczko, Zygmunt Latoszewski, Mieczysław Drobner, Anna i Grzegorz Orłowowie, Zdzisław Górzyński, Piotr Perkowski, Stefan Ślędziński, Tadeusz Bursztynowicz, Bronisław Rudkowski, Tadeusz Kisewetter, E. Altberg i wiele innych.
Jubileusz matki ciepłymi słowami odnotowała prasa. Relacjonując na łamach „Trybuny Ludu” przebieg uroczystości jubileuszowej w dniu 27 października 1957 roku, Józef Kański pisał między innymi:
Przez cały długi okres kariery estradowej znamionowało prof. Adelę Comte-Wilgocką nieustanne dążenie do najwyższego ideału doskonałości, słynęła też zawsze jako artystka o niezwykłej muzykalności i kulturze, znakomita wykonawczyni wielu trudnych dzieł z repertuaru pieśniarskiego i muzyki oratoryjnej.
Uczczenie sześćdziesięciolecia artystycznej i pedagogicznej działalności mojej Matki wzruszyło ją ogromnie. Zawsze unikająca okolicznościowych galówek, przeciwna wszelkiemu hołdownictwu i szumnym fetowaniom jednostek, tym razem poddała się woli najbliższego otoczenia. Z pewnością przeczuwała, że jej czas nieuchronnie zbliża się ku końcowi i równocześnie uświadamiała sobie, że uroczystość jubileuszowa może stad się jedyną, ostatnią okazją do spotkania z bliskimi jej i drogimi ludźmi.
I rzeczywiście. Stan zdrowia Matki pogarszał się z miesiąca na miesiąc, coraz rzadziej opuszczała dom. Wprawdzie bywały chwile, kiedy dawał się u niej dostrzegać przypływ nowych sił; wówczas nie było sposobu, aby odwieść ją od uczestnictwa w życiu muzycznym, od podejmowania różnych zadań. Śmierć zastała ją niemal na posterunku pracy. Umarła 5 kwietnia 1960 roku. Łamy gazet i czasopism pokryła czerń nekrologów z jej imieniem i nazwiskiem. Do czytelników prasy docierały słowa wspomnień pośmiertnych.
W miesięczniku Ruch Muzyczny napisano:
Jeszcze w lutym i marcu tego roku ze wzruszeniem patrzyliśmy na drobną postać 85-letniej staruszki uczestniczącej pilnie, ilekroć tylko czas i siły jej pozwalały, w przesłuchaniach VI Konkursu Chopinowskiego. Nikomu z pewnością nie przychodziło na myśl, że 5 kwietnia tej znakomitej artystki, uwielbianego przez swych uczniów profesora wyższych szkół muzycznych w Warszawie i w Łodzi, zabraknie już wśród żyjących. Była jedną z najpiękniejszych postaci w dziejach, naszej sztuki muzycznej...
W mojej pamięci i w głębi mojego serca wciąż żyje - jako najlepsza Matka i zarazem największy przyjaciel spośród tych wszystkich, którzy razem ze mną stąpali po drogach i ścieżynach długiego życia”.

Adela Comte-Wilgocka została pochowana na cmentarzu rodzinnym na Powązkach
Źródła: Henryk Comte, Zwierzenia adiutanta w Belwederze i na Zamku, Warszawa 1976; Tadeusz Władysław, Świątek Rafał, Chwiszczuk, Od Sawy do Kamy, czyli kobiecy ruch społecznikowski, Warszawa 2011, s. 33; Stolica nr 42/1971. http://www.komitetpowazkowski.home.pl/pdf/66.pdf , http://maestro.net.pl/document/ksiazki/Panek,Bregy.pdf
http://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:j...

Tu można posluchać Wiktora Brègy ( Puccini - Cyganeria Aria Rudolfa z I aktu)
http://www.youtube.com/watch?v=a1Gbs0tqjcM
Przemysław Ponczek

Przemysław Ponczek Inspektor, Urząd
Miejski, prawnik

Temat: DAWNI I WSPÓŁCZEŚNI, ZNANI I NIEZNANI POLSCY ŚPIEWACY I...

Witam wszystkim serdecznie, a tym razem chciałbym podzielić się kilkoma informacjami na temat chyba mało już znanego tenora lirycznego z czasów, kiedy Polska jeszcze była pod zaborami tj. ALEKSANDRA MYSZUGI (19 VI 1853 Witkowo Nowe koło Lwowa- 9 III 1922 Schwarzwald koło Fryburga Bryzgowijskiego), pseud. Alexander Filippi (http://www.chronologia.pl/osoba-myal18530619w0-pl.html ). Jak podaje Autor jednego z artykułów, Myszuga "(...) był lwowianinem i (…) był Rusinem, chociaż uważał się za śpiewaka polskiego" (Władysław Fabry; Wlazł kotek na płotek i mruga — przyjechał ze Lwowa Myszuga... [w:] Prosto z mostu, tygodnik literacko-społeczny, Rok V; Nr. 16 (238), Warszawa, niedziela 16 kwietnia 1939 r. , s. 16). I dlatego - z uwagi na tę Jego piękną postawę myślę, że nalezy Mu się kilka dobrych wspomnień. Tym bardziej, że według Władysława Fabry'ego, Aleksander Myszuga "(...) umarł we Fryburgu w zupełnym zapomnieniu, juz za czasów naszej niepodległości państwowej, w roku 1922, po operacji raka”...

Był to natomiast jeden z największych polskich tenorów tamtej epoki, a wskazuje na to następujący tekst z 1899 roku:

„Tenor— tak rzadki ptak pomiędzy śpiewakami,— posiada w polskiej sztuce przedstawicieli znakomitych. Zebraliśmy ich w pięcioosobowej grupie. JAN RESZKE, pierwszorzędny król tenorów, na całej linii potęga niezaprzeczona; obok niego WŁADYSŁAW FLORYAŃSKI, tęga siła sceny prazkiej, świeżo dla Warszawy pozyskana, oraz ALEKSANDER MYSZUGA, śpiewak obdarzony czarownej słodyczy głosem, do ostatniego roku zdobiący personel warszawski. Obecnie Myszuga bawi w Medyolanie, na zimę zaproszony do Lwowa. W dalszym ciągu grupy widzimy ALEKSANDRA BANDROWSKIEGO, artystę, którego oklaskiwała Warszawa w czasie gościny na scenie teatru lwowskiego, oraz WŁADYSŁAW MIERZWIŃSKI: który nie wypowiedział jeszcze ostatniego słowa w swej karyerze śpiewaczej.” [Tenorzyści polscy {w:} Echo Muzyczne, Teatralne i Artystyczne, Nr 36 (832), Warszawa, dnia 28 Sierpnia (9 Września) 1899 r, s 419.

Posłuchajmy więc jeszcze kilku słów na Jego temat wypowiedzianych przez Władysława Fabry'ego w 1939 roku [Władysław Fabry; Wlazł kotek na płotek i mruga — przyjechał ze Lwowa Myszuga... [w:] Prosto z mostu, tygodnik literacko-społeczny, Rok V; Nr. 16 (238), Warszawa, niedziela 16 kwietnia 1939 r. , s. 16]:

„ (…) w numerze 31 „Echa" (tj. Echa Muzycznego, Teatralnego i Artystycznego – dop. PP) z 3 maja (1884 r. – dop. PP) padają już ważkie słowa ówczesnego bardzo wpływowego warszawskiego krytyka i współredaktora „Echa" Jana Kleczyńskiego, którego przegląd muzyczny rozpoczyna się od takiego oto wykrzyknika: „HabemusPapam"!... — a dalej: „Mielibyśmy ochotę to napisać gdyby nie dwie okoliczności: Przede wszystkim nie możemy pisać „habemus", dopóki odpowiednia umowa między stronami nie jest zawarta, a jakkolwiek mamy nadzieję, że do tego przyjdzie, wszakże przed faktem spełnionym „skóry niedźwiedziej" sprzedawać nie możemy... Po drugie chcielibyśmy oddać należne pochwały talentowi p. Aleksandra Myszugi, ale postawić go tak na czele wszystkich polskich tenorów jako „głowę muzycznego kościoła"... znów nam niepodobna... i sam artysta pewno tych przesadnych hołdów od nas nie wymaga... Tak przynajmniej skromnie i bezpretensjonalnie przemawia do nas wysoce artystyczny śpiew jego. P. Myszuga nie posiada bardzo wielkiego głosu: przede wszystkim nie jest tenorem bohaterskim tylko lirycznym — a nawet i między lirycznymi tenorami nierzadko słyszeć można głosy silniejsze, jak np. Acharda w Paryżu lub nawet i Filleborna w dobrych jego czasach... Prawdziwa jednak siła i wdzięk tego głosu leży w jego naturalności (podkreślenia moje), w tej umiejętnej metodzie, która nie pozwala artyście ani jednej nuty forsować, w tym wysokim takcie artystycznym, wskutek którego p. Myszuga ani na chwilę nie chce udawać, że ma głos większy, niźli to jest w istocie... Tym sposobem ta suma efektu, jaką można z danych środków otrzymać, wyzyskana jest w zupełności. A zalety tego głosu i śpiewu są liczne i pierwszorzędne. Emisja łagodna; głos wychodzi jakby aksamitny, cieniowanie wysoce artystyczne, tak że nawet wolelibyśmy niekiedy mniej pianissima. Artysta wie, kiedy i jak nutę wysoką wyrzucić, aby nią sprawić efekt. Nuty te są dźwięczne i szlachetne. W śpiewie wykończenie i poezja prawdziwa — w grze i w ruchach szczere, młodzieńcze przejęcie się rolą… (…) Myszuga był lwowianinem i (…) był Rusinem, chociaż uważał się za śpiewaka polskiego i w głodnym procesie warszawskim—- o którym pomówimy później—odmówił przysięgania po rosyjsku. Otóż Aleksander Myszuga po ukończeniu seminarium nauczycielskiego we Lwowie (jako jeden z najpilniejszych uczniów) został skromnym nauczycielem szkoły Św. Anny we Lwowie, a ponieważ miał piękny głos tenorowy, więc rozpoczął (w 1878 r. - dop. PP) naukę śpiewu u słynnego pedagoga lwowskiego prof. Walerego Wysockiego (ongiś świetnego basisty opery w Turynie) w konserwatorium lwowskim. Ukończywszy naukę u Wysockiego, otrzymał stypendium Wydziału Krajowego na studia wokalne i wyjechał do Mediolanu (natomiast we Francji w Paryżu uczył się u mistrza Giovanni Sbriglia). Krótko popasał u prof. Bruniego, który chciał go eksploatować materialnie i przeniósł się do konserwatorium mediolańskiego, do klasy prof. Alberta Giovannini. Tam debiutował jako „signor Filippi" i tam go zastał dyrektor Dobrzański, który przyjechał do Mediolanu w poszukiwaniu tenora lirycznego dla swej trupy lwowskiej (…) zadomowił się nasz tenor na scenie warszawskiej na lat siedm, do roku 1891. W roku 1885 ma już propozycje występów w Nadwornej Operze Wiedeńskiej — i to razem z największą ówczesną gwiazdą, Paulina Lucca. W tej epoce wśród największych gwiazd śpiewaczych, istniał zwyczaj, że żadna z nich nie pojawiała się na scenie w towarzystwie nieznanego sobie śpiewaka (potwierdził mi to Adam Didur, który musiał przejść taką ceremonię przed występem londyńskim ze słynną Melbą), dopóki nie ujrzała go poprzednio na scenie. Otóż Lucca, przejeżdżając przez Warszawę — zapewne w drodze do Petersburga — kazała sobie zaprezentować Myszugę, którego słuchała z loży(…) niezależnie od corocznych występów śpiewaków zagranicznych, stanowił Myszuga przez lat siedem główny filar, na którym wspierał się żelazny repertuar opery warszawskiej. Można by przytaczać setki recenzyj, zawsze pochlebnych, czasem entuzjastycznych, natomiast nigdy ujemnych (…)W latach 1895/96 święci wielkie triumfy w Kijowie (…)W sezonie 1897 odnosił Myszuga we Lwowie wielkie sukcesy jako Canio w „Pajacach" Leoncavalla: („...komedię w komedii, tę grę wewnętrzną pojął on znakomicie"). Pożegnał się z publicznością lwowską w „Strasznym dworze"—„nie mając równego sobie". Tą samą partią rozpoczął on sezon lwowski 1900/1. 26-go listopada (1900) śpiewa nasz tenor Almawiwę w „Cyruliku" (Rozyną była Korolewiczówna), Miesiąc przedtem (.13 października) odbyło się znakomite przedstawienie „Halki", z Korolewiczówną, Myszuga, Ruszkowską i Jerominem (…) [we Lwowie występował do roku 1905. Jako spadkobierca Walerego Wysockiego, w l. 1905–1911 w Konserwatorium w Kijowie a w l. 1911–1914 w Warszawie, podjął się działalności pedagogicznej, nauczając wg metod swego nauczyciela . Okres I wojny światowej spędził we Włoszech. W roku 1918 założył własną szkołę muzyczną w Sztokholmie
- dop. PP] Najznakomitszy po Dobrskim Jontek umarł we Fryburgu w zupełnym zapomnieniu, juz za czasów naszej niepodległości państwowej, w roku 1922, po operacji raka”.

Na temat Aleksandra Myszugi pisała również - w czasach już współczesnych tj. w 2000 r. - Pani prof. dr Luba Kijanowska (Lwów) na łamach "Wokalistyki i pedagogiki wokalnej"- zeszytu naukowego nr 77 Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Z artykułu wynika, że był On nie tylko wybitnym śpiewakiem ale też dobrym pedagogiem - wokalistą, u którego studiowali znani później śpiewacy niemal z całego świata, np. Janina Tisserant - Parzyńska, Aleksandra Lubycz -Parachoniak, Maria Hrebinecka, Stanisław Łukomski, Justyna Kossowska (Luba Kijanowska - Kamińska, Metoda nauczania śpiewu Aleksandra Myszugi - na podstawie niepublikowanych materiałów archiwalnych, w: Wokalistyka ... dz. cyt., s. 87 i n., pozostałe informacje na temat A. Myszugi podaję z powyższego artykułu). Podkreślić przy tym należy, że talent pedagogiczny A. Myszugi doceniał już jego wielki Nauczyciel tj. Walery Wysocki, o którym kiedyś krótko pisałem na łamach grupy "emisja głosu".

Uczennica Myszugi, Janina Tisserant-Parzyńska (1895 - 1989), pobierająca u Niego lekcje śpiewu w latach 1913-1914 (Szkoła Muzyczna Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego, przekształcona później na Wyższą Szkołę Muzyczną im. F. Chopina), wspominała:
"(...) maestro Myszuga uczył nas jakoś bardzo prosto, zrozumiale, przystępnie. Posługiwał się nie tylko samą teorią wokalną, ale i metodą naśladowania pedagoga: władając doskonale swoim głosem, nie zważając na swoje sześćdziesiąt lat, często śpiewał nam na lekcji różne wprawki, a my, uczennice i uczniowie, staraliśmy się wykonywać je w ten sam sposób. Skutki były cudowne! Lekcje były nadzwyczaj ciekawe, rozumne, mądre i dawały wiele podstaw do opanowania wokalnego mistrzostwa, doskonałego śpiewu... ( http://www.trubadur.pl/Biul_47/Parzynska.html ) .

Dodać też warto, że innym Jego uczniem był baryton Wacław Brzeziński (1878 - 1955), zwany „polskim Battistinim", u którego lekcje pobierał nasz Jan Kiepura, Eugeniusz Mossakowski, Jerzego Czaplickiego, jak też aktora - Mieczysława Fogga ( http://www.trubadur.pl/Biul_47/Parzynska.html ; http://pl.wikipedia.org/wiki/Wac%C5%82aw_Brzezi%C5%84ski ; http://www.bibliotekapiosenki.pl/Brzezinski_Waclaw_Cyp... ) . Brzeziński w jednym z listów polecających pisał: „Na wyraźne życzenie pana Jana Kiepury niniejszym stwierdzam, że pan Jan, 18-letni młodzieniec, posiada głos tenorowy wielkiej piękności i siły. Pan Jan dotąd nie umie zupełnie głosem władać i jeśli chce, aby w przyszłości przeprowadzić mógł właściwe i poważne studia, powinien natychmiast poniechać wszelkiego popisywania się śpiewem, a szczególnie wysokimi tonami, gdyż to może zgubnie działać na całą przyszłość artystyczną, która, jestem pewny, powinna być dla posiadacza tak nieprzeciętnego materiału głosowego wspaniała. Głos dał Pan Bóg, reszta zależy od talentu, poważnego zamiłowania do sztuki, a głównie wielkiej i intensywnej pracy" ( http://maestro.net.pl/document/ksiazki/Panek_Kiepura.pdf ). Brzeziński, kształcący się we Włoszech (przez 3 lata) pod kierunkiem A. Broggi’ego i G. Marino (http://www.bibliotekapiosenki.pl/Brzezinski_Waclaw_Cyp... ),
był także wychowankiem prof. Witolda Aleksandrowicza (1848-1906), śpiewaka operowego, barytona (śpiewał na polskich i włoskich scenach, w tym we Lwowie, Krakowie, Mediolanie pod pseudonimem Alessandrin. Wchodził w skład zespołu Opery Warszawskiej, gdzie udzielał się w operach Moniuszki, Bizeta, Wagnera), z wykształcenia prawnika (studia w Kijowie i Petersburgu), uczącego w Mediolanie, jak i w Warszawie (otworzył tu w 1879 r. własną szkoły śpiewu. do jego uczniów należeli także m.in.: Tadeusz Leliwa-Kopystyński, Ignacy Dygas i słynny aktor teatralny - Ludwik Solski), autora podręcznika "Głos i jego kształcenie w sztuce śpiewu" (Warszawa 1893), zob.: Małgorzata Komorowska, O śpiewie w Polsce dawniej i dziś [w:] http://www.asp.waw.pl/V_FIFD/ASPIRACJE/ASPIRACJE_LATO2... ; Jadwiga Szulc, Eugeniusz Szulc, Cmentarz Ewangelicko-Reformowany w Warszawie, Warszawa 1989, s. 13.

Książkę prof. Aleksandrowicza można w całości przeczytać na stronie:
http://www.sbc.org.pl/dlibra/doccontent?id=10504&from=FBC

Mniej więcej w 1908 roku Wacław Brzeziński śpiewał:
http://www.youtube.com/watch?v=34jGpfiG5UA

Do ciekawostek zaś należy też i to, że Aleksander Myszuga przeżył wielką i niestety tragiczną miłość do artystki warszawskiej - Marii Wisnowskiej. Jego Ukochana została bowiem zastrzelona 01 sierpnia 1890 roku przez rosyjskiego oficera Barteniewa... Historia ta wyryła się na pewno na zawsze w Jego pamięci i w sercu. A echo tych wspomnień znajdujemy w Jego pamiętniku, na przykład w takich słowach:
"Miłość jest podstawą naszego szczęścia i naszych cierpień. My opłakujemy utratę ukochanych osób przez to, że byliśmy z nimi szczęśliwi. Mądrość powinna ratować nas przed rozpaczą i narzekaniami na Tego, który dał nam życie i który ma prawo w kazdej chwili je zabrać (...) Stojąc nad grobem drogiej nam osoby, zwrócimy nasze myśli ku ukochanej szlachetnej duszy, która wznosi się do Boga, i poprosimy dla niej o rozgrzeszenie (...) Wiara w nieśmiertelność duszy i w życie przyszłe ukoić boleść duszy potrafi, bowiem przez cierpienie dusza uszlachetnia się i przybliża się do Boga. My prowadzimy życie cielesne według naszych wrażeń i zdrowego rozsądku, ale przecież życia duchowego i istnienia duszy poza ciałem rozsądkiem osiągnąć nie możemy, dlatego powinniśmy wierzyć....".
Na koniec zaś przytoczę jeszcze takie oto słowa Pani prof. Luby Kijanowskiej: "Urodził się na wsi ukraińskiej, ale jego wewnętrzna przynależność była polska. Za to przywiązanie do kultury polskiej został ukarany w 1890 roku wyrzuceniem z teatru i wówczas wyjechał do Włoch."

Myślę więc, że to wystarczy aby nie mieć wątpliwości co do tego, po co w ogóle wspomniałem o tym wielkim, choć niestety zapomnianym artyście i polskim Patriocie...

Tutaj można posłuchać naszego Bohatera:
http://www.youtube.com/watch?v=44G4sHPbAXg&feature=relmfu

http://www.youtube.com/watch?v=OiAQledTQvs&playnext=1&...

Inne źródła: http://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_MyszugaPrzemysław P. edytował(a) ten post dnia 20.11.12 o godzinie 16:32
Przemysław Ponczek

Przemysław Ponczek Inspektor, Urząd
Miejski, prawnik

Temat: DAWNI I WSPÓŁCZEŚNI, ZNANI I NIEZNANI POLSCY ŚPIEWACY I...

Jakiś czas temu na forum grupy „Opera – a co to?” mój Kolega, Pan Łukasz Hamela napisał:

„(…) byłem uczniem Kazimierza Myrlaka a on po linii uczniem Włodzimierza Kaczmara światowej sławy basa który studia ukończył w Mediolanie (…) Kazimierza Myrlaka człowieka który do perfekcji opanował starowłoską szkołę śpiewu, człowiek ma dzisiaj 75 lat a gdyby go Pani usłyszała to najwyżej dałaby mu 40 :-) Nie ważne...ważne że takich śpiewaków jak on już dziś nie ma bo dziś trzeba umieć śpiewać już natychmiast ...Caruso mówił..."najgorsze pierwsze 15 lat a później jako tako" nie ma czasu żeby się uczyć i uczyć...Wszyscy o których się pisze czyli Caruso Pavarotti Tebaldi Warren Diego Florez i wiele innych to ludzie którzy sami uczyli się długo długo...nie 5 lat jak na studiach... (…) No tak są wyjątki od reguły i nie każdy musi się uczyć długo, żeby pojąć technikę. Ani del Monaco ani Corelli nie byli naturszczykami, a przynajmniej na pewno nie del Monaco. Nawet jeśli Corelli miał dużo z natury a na pewno miał to gdyby ktoś nie nauczył go prawidłowej techniki nie śpiewałby tak dobrze do samego końca, raczej wysypałby się jak cała rzesza naturszczyków w połowie drogi. Natura ma to do siebie że wcześniej czy później się kończy i jeśli wcześniej śpiewałeś bo otwierałeś usta i samo szło a teraz coś masz problemy i nie wiesz co masz zrobić to już po tobie...to tylko kwestia czasu!".

Warto więc może choć parę słów jeszcze wspomnieć o Kazimierzu Myrlaku, chociaż osobiście nigdy Go nie spotkałem na swojej drodze życia. Jestem przy tym przekonany o tym, że z pewnością mój Kolega Łukasz mógłby o wiele więcej niż ja opowiedzieć z własnego doświadczenia o swoim Nauczycielu, o jego metodach wokalnych itp. Pozwól jednak Łukaszu, że poniżej mimo wszystko coś napiszę o Twoim Mistrzu, którego postać mnie zaciekawiła.

Posłuchajmy najpierw o tym, co Pan Profesor Myrlak opowiadał o swojej młodości podczas jednego z udzielanych wywiadów:

- Śpiewałem z kolegą w chórze kościelnym. I to kolega namówił mnie do wzięcia udziału w tym w konkursie (tj. dotyczy to konkursów, jakie wedle pamięci Pani Anny Woźniakowskiej, w l. 60-tych XX wieku organizowały dla śpiewaków amatorów „Echo Krakowa” i „Radio Kraków”. Z tych konkursów rekrutowali się wspaniali polscy laureaci, tacy jak m. in. Wiesław Ochman, Alicja Pągowska, Jerzy Sypek i właśnie Kazimierz Myrlak – dop. PP). W Państwowej Szkole Muzycznej w Krakowie uczyli przede wszystkim Anna Kaczmarowa i Włodzimierz Kaczmar. I trzon Opery Krakowskiej stanowili tzw. kaczmarowcy, w Operze Krakowskiej śpiewała Jadwiga Romańska i “kaczmarowcy” [w:] http://www.trubadur.pl/Biul_15/Myrlak.html

KAZIMIERZ MYRLAK, syn Jana i Stefanii z d. Kosińskiej, urodził się w Woli Marcinkowskiej (powiat nowosądecki) w dniu 04 grudnia 1938 roku. Wkrótce więc obchodził będzie swoje kolejne już urodziny, w związku z czym już teraz życzę Mu wszystkiego najlepszego:)!!!

Maturę zdał w 1956 r. w Liceum Pedagogicznym w Nowym Sączu, a następnie rozpoczął studia na Wydziale Wokalnym PWSM w Krakowie. W klasie śpiewu solowego był uczniem małżonków ANNY i WŁODZIMIERZA KACZMARÓW (na temat tego słynnego nauczyciela i artysty można przeczytać w rubryce „Poglądy Włodzimierza Kaczmara (1893-1964) na temat emisji głosu” na forum naszej grupy „emisja głosu”). Studia wokalne Pan Kazimierz ukończył w 1964 r. tytułem magistra sztuki z wyróżnieniem. W 1965 r. był stypendystą rządu włoskiego. Natomiast już od 1962 r. (do 1972r.) udzielał się jako solista (tenor) Miejskiego Teatru Muzycznego w Krakowie, a następnie w l. 1972-1975 Opery Wrocławskiej, warszawskiej Opery Kameralnej (l. 1975-87) i Opery Wrocławskiej (l. 1987-90).

W międzyczasie był wykładowcą (l. 1969-73), od 1970 r. z tytułem naukowym docenta kontraktowego na PWSM w Katowicach a w l. 1984-1987 starszym wykładowcą Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, w okresie 1987-1995 starszym wykładowcą a w l. 1995-2000 profesorem nadzwyczajnym Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Śpiewał gościnnie na wszystkich pozostałych scenach operowych i estradach filharmonicznych w Polsce.

Potwierdzeniem jego umiejętności wokalnych były trzykrotne laury zdobywane podczas Międzynarodowych Konkursów Śpiewaczych w Monachium (1964), Tuluzie (1965) i Rio de Janeiro (1967) oraz udział w wielkich światowych festiwalach muzycznych, m.in. w Aix en Provence, Sant Maximin, La Chaise Dieu, Lille, Brighton, Cheltenham, New Port, Martina Franca, Taormina, Rzymie, Barcelonie, Stambule i Berlinie Zachodnim. Jego dokonania zostały uwiecznione na licznych płytach (opery i pieśni), nagraniach telewizyjnych spektakli operowych i dramatów liturgicznych, m.in. dla TV niemieckiej, francuskiej, włoskiej; transmisji radiowych spektakli. Odbywał też liczne podróże artystyczne po krajach Europy i USA, biorąc też udział w nagraniu opery "Fovorita" G. Donizettiego w towarzystwie m.in. M. Bianca i G. Taddei. Do jego repertuaru zaliczało się 50 pierwszoplanowych partii operowych i ok. 60 oratoryjno-kantatowych, wiele cykli pieśni, śpiewanej muzyki począwszy od chorału gregoriańskiego po muzykę współczesną.

Odznaczony został na swoje zasługi Złotą Odznaką "Za Zasługi dla Warszawy", Srebrnym Krzyżem Zasługi, Medalami 40-lecia PRL i Zasłużonego Działacza Kultury. Kazimierz Myrlak to także trzykrotny laureat nagrody rektorskiej I i II stopnia Akademii Muzycznej we Wrocławiu.

Wśród jego hobby wymienić można: zwiedzanie, jazdę samochodem i poznawanie kultur różnych narodów.

Do jego uczniów należą m.in. Bogdan Makal (bas-baryton, profesor, nauczyciel akademicki, pracownik i jednocześnie dziekan Wydziału Wokalnego Akademii Muzycznego im. K. Lipińskiego we Wrocławiu. Więcej na jego temat: http://www.eck.elk.pl/index.php/wydarzenia/muzyka/konc... ), Jan Ballarin (Dziekan Wydziału Wokalno – Aktorskiego Akademii Muzycznej w Katowicach, obecnie na stanowisku profesora Akademii Muzycznej, zob.: http://www.kurswokalny.pl/?page_id=2 ; Jacek Chodorowski, Śpiewacy polscy , Kraków 2010, s. 17 i n.), Agnieszka Justyna Szumiło (sopran, http://zsmuz.cal.pl/userfiles/Seminarium.doc ), Tadeusz Pszonka (tenor, http://www.lamuz.pl/polska/strona_polska/terminy_kursu... , Anna Wilczyńska (sopran, http://annawilczynska.com/bio ),

Inne źródła: Who is who w Polsce 2004. Encyklopedia biograficzna z życiorysami znanych Polek i Polaków, s. 2874

Jedyne co udało mi się znaleźć z wykonaniem Kazimierza Myrlaka:
http://classical-music-online.net/en/listen/35274

Na koniec wspomnę jeszcze o Mateuszu Myrlaku, który jest synem prof. Kazimierza Myrlaka i pięknie śpiewa, szlachetnym tenorowym głosem o klasycznym, bardzo ładnym brzmieniu i barwie, o czym przekonałem się odsłuchując kilka utworów Jego wykonawstwa. Zresztą posłuchajcie sami:

http://www.youtube.com/watch?v=gILHL5QmIlo

MATEUSZ MYRLAK urodził się w 1983r. w Warszawie. W 2002r. ukończył Państwowe Ogólnokształcące Liceum Muzyczne im. Karola Szymanowskiego we Wrocławiu w klasie skrzypiec prof. Andrzeja Woźnicy, a nastęnie Akademię Muzyczną im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu, jednakże nie jako instrumentalista lecz w klasie śpiewu solowego swojego ojca prof. Kazimierza Myrlaka. Dokonywał nagrań dla Radia Opolskiego, występował w tamtejszej Filharmonii. Brał też udział w Festiwalu Muzyki Kameralnej na Helu i w Festiwalach Chopinowskich w Gaming (Austria), Wiedniu i Międzyzdrojach. Wielokrotnie występował na corocznych edycjach koncertów organizowanych w ramach Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Wiedeńskiej we Wrocławiu. Od 2009 r. jest solistą Warszawskiej Opery Kameralnej, gdzie występował podczas Letniego Festiwalu Mozartowskiego. Brał udział w premierowym polskim wykonaniu, zrekonstruowanej z oryginalnego weneckiego rękopisu, barokowej opery komicznej autorstwa B. Galuppiego do tekstu znakomitego librecisty C. Goldoniego pt. „Filosofo di Campagna”, w której to efektownie wykonał tenorem pierwszoplanową partię Rinalda, w oryginale przeznaczoną na kastrata sopranowego. Repertuar śpiewaka obejmuje utwory sakralne, oratoryjne, jak też operowe i operetkowe, kompozytorów począwszy od epoki baroku (Stradella, Haendel), klasycyzmu (Haydn, Mozart) przez okres włoskiego bel canta (Rossini, Donizetti) po czasy wiedeńskiej operetki (Kalman, Lehár). Znajdują się w nim także dzieła z gatunku liryki wokalnej, takich kompozytorów jak Schubert, Schumann, Rachmaninow, Chopin, Karłowicz czy Paderewski.

[w:] http://cojestgrane.pl/wydarzenie/699/
http://www.kokkultura.pl/2011.html

Pozdrawiam i zachęcam do podzielenia się swoją wiedzą, np. o swoich Pedagogach lub kolegach, koleżankach, przyjaciołach, wykazujących muzyczne, wokalne talenty itp, godnych tego, by choć parę dobrych, pięknych słów o Nich napisać. Nie wyobrażam sobie bowiem, że nikt z Czytelników naszej grupy nikogo takiego nie zna lub o nikim takim nie słyszał?

http://www.youtube.com/watch?v=37plsAWQIug&feature=relmfuPrzemysław P. edytował(a) ten post dnia 22.11.12 o godzinie 16:12
Przemysław Ponczek

Przemysław Ponczek Inspektor, Urząd
Miejski, prawnik

Temat: DAWNI I WSPÓŁCZEŚNI, ZNANI I NIEZNANI POLSCY ŚPIEWACY I...

Temat poświęcony jest osobom znanym i nieznanym, chciałbym zatem poświęcić teraz kilka słów temu, który zalicza się raczej do tej ostatniej grupy. Jest nim:

MIROSŁAW PONCZEK (ur. 23.02.1947r.) , noszący pseudonim estradowy „Milejski”. Nie jest on śpiewakiem operowym, ale przedstawicielem studenckiej muzyki młodzieżowej lat 60-70 tych XX w., który wykazując niewątpliwy talent muzyczny wybrał jednak inną drogę rozwoju ( naukową - jako historyk kultury fizycznej - autor wielu fundamentalnych monografii : Rozwój kultury fizycznej w Zagłębiu Dąbrowskim w latach 1864 – 1939; Kultura fizyczna w polskich katolickich organizacjach młodzieżowych II Rzeczypospolitej; Męska piłka nożna w stuleciu miasta Sosnowca 1902 - 2002 (od Klubu Sportowego „Milowice” do Sosnowieckiego Towarzystwa Sportowego „Zagłębie”); Kultura fizyczna a Kościół rzymskokatolicki w Polsce po II wojnie światowej 1945 – 2000; Kultura fizyczna a Kościół rzymskokatolicki. Antyk – XX wiek; Ksiądz Leopold Biłko . Organizator kultury fizycznej w katolickich organizacjach młodzieżowych w Polsce 1892 – 1955; O księdzu Walerianie Adamskim – teoretyku wychowania fizycznego w Polsce (1885 – 1965 ; Ze studiów nad powstaniem , rozwojem i upadkiem górnośląskiego " Sokoła" 1895 - 1947 oraz wielu innych opracowań , przyczynków i artykułów naukowych , zamieszczanych w periodykach polskich i zagranicznych).

Od młodych lat wzrastał w zamiłowaniu do sztuk muzycznych i do śpiewu, tym bardziej, że jego ojciec – Edward (1912-2004) był utalentowanym mistrzem muzyki organowej pracował m.in.. w parafiach: Kroczyce, Przyrów, Siemonia, Gidle oraz przez 33 lata w Będzinie – Grodźcu - parafii pod wezwaniem Św. Katarzyny; po przejściu na emeryturę - przez kilka lat - pomagał w obowiązkach organisty przy Parafii św. Trójcy w Będzinie ; dożył sędziwego wieku – 91 lat, zachowując formę śpiewaczą i instrumentalną do ostatnich dni swego długiego życia, czego nie raz – pełen podziwu , byłem świadkiem, jako jego wnuczek. Dziadek śpiewał pięknym głosem barytonowym o bardzo szlachetnej, ciepłej, przyjemnej dla ucha barwie. Natomiast babcia, Marianna z domu Milejska (1915-1996), śpiewała pięknym sopranem koloraturowym, często tworząc duet z dziadkiem, który jej akompaniował lub razem z nią śpiewał. Obok mojego Taty, Mirosława Ponczka, była przy tym jednym z moich pierwszych nauczycieli śpiewu.
Mirosław Ponczek nie poszedł w ślady swego ojca, nie wybrał zawodu organisty, kultywował jednak odziedziczony talent wokalny i muzyczny. W zasadzie nauczył się ( dzięki m.in. ojcu ) grać na instrumentach klawiszowych, m. in organach, fortepianie, pianinie, akordeonie. Poza tym brał aktywny udział we wszelkiego rodzaju szkolnych uroczystościach artystycznych, śpiewając i grając w zespole rozrywkowym Liceum Ogólnokształcącego w Wojkowicach – Żychcicach (ob. woj. śląskie, dawniej katowickie).

Czasem, w którym w sposób szczególny spożytkował swe cenne umiejętności muzyczne był okres studiów stacjonarnych na Wydziale Filozoficzno-Historycznych Uniwersytetu Łódzkiego. Studiując , brał udział w życiu kulturalnym (muzycznym) miasta Łodzi, będąc członkiem popularnej wówczas młodzieżowej grup muzyczno – wokalnych a wśród nich, w pierwszej kolejności, w "Impulsach ". Był to studencki zespół instrumentalno-wokalny Rady Uczelnianej ZSP Uniwersytetu Łódzkiego, stanowiący oparcie dla powstałej następnie formacji o nazwie „Vox Gentis”. W grupie muzyczno - wokalnej "Vox Gentis" ( to jest „Głos Plemienia”)występował m.in. jego starszy brat Eugeniusz, z zawodu muzyk, także wtedy student historii oraz znany obecnie muzyk , instrumentalista , a nawet wokalista , Marek Jackowski.

W trakcie studiów w Łodzi, podczas II Ogólnopolskiego Festiwalu Zespołów Studenckich "Częstochowa - 67" Mirosław Ponczek ( pseudonim " Milejski") zdobył pierwsze miejsce w kategorii piosenkarzy studenckich muzyki młodzieżowej (big-beatowej). Wykonywał wtedy, wraz z grupą „Vox Gentis”, big –beatową wersję „Katiuszy”. Wcześniej zaś zwyciężył w prestiżowym konkursie piosenki o mieście podczas Telewizyjnego Turnieju Miast Cieszyn - Tarnowskie Góry (1966). Zyskał wówczas uznanie jurorów tego programu : dziennikarki Ireny Dziedzic, aktora Bolesława Mierzejewskiego i muzykologa Jerzego Waldorffa, który widział w młodym wokaliście duży talent wokalny.

Dodać też warto, że oprócz Mirosława, muzyką klasyczną, czy też bardziej modną w latach 60–70 tych XX formą muzyki rozrywkową interesowali się także jego bracia, Eugeniusz i Jan, także obdarzeni świetnym słuchem muzycznym i bardzo dobrym głosem. Starszy brat - Eugeniusz, odbywając w l.60-tych studia stacjonarne w Łodzi, jednocześnie jako absolwent kierunku wychowanie muzyczne Studium Nauczycielskiego w Cieszynie - wraz z Markiem Jackowskim kierował formacją „Vox Gentis” (powstała ona w styczniu 1968r.). Była czołową grupą rythm and bluesową środowiska akademickiego miasta Łodzi (solistą w zespole był Mirosław Ponczek). Redaktor Marek Garztecki na łamach miesięcznika „Jazz” uznał ww. grupę muzyczną za pierwszą polską formację undergroundową. „VoxGentis” zasilali także inni zdolni muzycy : Andrzej Twardzik (perkusja) i Krzysztof Skudziński (gitara basowa), natomiast Eugeniusz Ponczek - „Milejski” grał na organach.
Na marginesie pragnę zauważyć, że zjawisko uzdolnionego muzycznie rodzeństwa nie jest obce polskiej wokalistyce (np. bracia Jan i Władysław Kiepurowie, rodzeństwo Józefina, Jan i Edward Reszke, czy też bardziej współcześni – bracia Paweł i Łukasz Golcowie czy też siostry Justyna i Magda Steczkowskie; bracia Wojciech i Piotr Cugowscy oraz ich znakomity ojciec - Krzysztof).

Wspomniany wyżej „Vox Gentis” brał m.in. udział w konkursie zespołów i piosenkarzy w Centralnym Klubie Studenckim „77”, z siedzibą przy ul. Piotrkowskiej 77 w Łodzi. W tym konkursie pod „Siódemkami” pierwsze miejsce wśród łódzkich wokalistów zdobył właśnie Mirosław Ponczek -"Milejski". Dzięki wcześniejszemu sukcesowi w Częstochowie otworzyło to całemu zespołowi drogę do VII Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w 1969 r. Grupa „Vox Gentis” na festiwal opolskim jednakże nie pojechała. Wkrótce Marek Jackowski zmienił środowisko studenckie z łódzkiego na krakowskie , zaś Mirosław Ponczek - Milejski przeszedł do formacji muzyczno - wokalnej" Bumerang", w której liderem był Andrzej Rutkowski, późniejszy członek zespołu " Ptaki " ( gitara basowa). Kolejnymi członkami grupy " Bumerang" byli: Maciej Janaszkiewicz ( organy ), Marian Siejka ( saksofon, skrzypce, pianino) , Andrzej Delong ( perkusja), Tomasz Jędrych ( gitara solowa). Solistką grupy " Bumerang" przed festiwalem opolskim ( 1969) i trochę po nim , była Jolanta Borusiewicz , znana z przeboju " Dzień się budzi" , piosenki kompozycji Katarzyny Gaertner, ze słowami Jerzy Kleynego . W muzycznej działalności tej formacji występowały elementy popu i rythm and bluesa ; wzorem pozostawała dla nich m.in. legendarna brytyjska grupa Procol Harum.

W roku 1969 Jolanta Borusiewicz, podczas koncertu premier festiwalu opolskiego uzyskała wyróżnienie za piosenkę „Dzień się budzi”. Mirosław Ponczek - Milejski wystąpił natomiast w koncercie debiutów . Śpiewał piosenkę Katarzyny Gaertner ze słowami Janiny Wilner "Księżniczka". Później ( na przełomie 1969/1970 ) nagrano w Młodzieżowym Studiu radiowym „Rytm” (studio działało przy redakcji młodzieżowej Programu I Polskiego Radia) utwór zatytułowany „Kwiaty w oknie” ( kompozytorem piosenki była Katarzyna Gaertner ; autorem tekstu został Janusz Kondratowicz , z którego talentu czerpali inni piosenkarze i grupy wokalno-instrumentalne). Zarówno „Księżniczka” , jak i "Kwiaty w oknie" mieściły się na ówczesnych listach przebojów radiowych. " Bumerang" akompaniował Jolancie Borusiewicz podczas Międzynarodowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Sopocie ( 1969), a następnie podczas kilkumiesięcznej trasy koncertowej.

W latach 1969-1972 zespół "Bumerang" przechodził liczne personalne reorganizacje, a w jego składzie, oprócz Mirosława Ponczka - „Milejskiego” , występowali: Maciej Janaszkiewicz, Krzysztof Perner i Zbigniew Pintera. Wraz z Bumerangiem” Mirosław Ponczek brał udział także w spektaklach śpiewogry w 2 częściach Katarzyny Gaertner (muzyka) i Ernesta Brylla (tekst) - "Janosik, czyli na szkle malowane”. Śpiewogra ta wystawiana była na deskach Operetki Dolnośląskiej we Wrocławiu ( przez dwa miesiące od prapremiery, która miała miejsce 6 marca 1970 r.) oraz w Teatrze Nowym w Łodzi (1970-1972).

W czasie swojej działalności artystycznej Mirosław Ponczekwspółpracował także z innymi znanymi osobistościami polskiej muzyki rozrywkowej przełomu lat 60 – tych i 70 – tych XX w., tj. z piosenkarką Jolantą Borusiewiczi gitarzystą i kompozytorem muzyki młodzieżowej Markiem Jackowskim (faktycznym liderem „VoxGentis”, założycielemi liderem słynnego „Maanamu”).

To, co wyżej napisałem o moim Tacie w świetny sposób podsumowuje Janusz Osiński:

„W latach kiedy dzisiejszy profesor był uczniem, a potem studentem pasja przejawiała się w czynnym uprawianiu muzyki rozrywkowej, w której jako wokalista odnosił wiele sukcesów. Występował systematycznie na przeróżnych konkursach, festiwalach, zdobywał nagrody. Ukoronowaniem jego muzycznej przygody był udział w Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w 1969 roku (występował pod estradowym pseudonimem – Milejski). O takim osiągnięciu marzyć może wielu profesjonalnych wokalistów. Współpracował w tym czasie z takimi osobami jak Katarzyna Gärtner, Jolanta Borusewicz, Marek Jackowski. Ówczesna prasa fachowa zachwycała się jego głosem i interpretacją wykonywanych piosenek. Eksperci z najwyższej krajowej półki (na przykład Jerzy Waldorff) wróżyli mu ciekawą karierę. Cóż, stało się inaczej. Z niewątpliwą szkodą dla estrady, ale za to z pożytkiem dla nauki Mirosław Ponczek wybrał ostatecznie inną profesję.”

MIROSŁAW PONCZEK ZMARŁ PO CIĘŻKIEJ CHOROBIE W DNIU 12 LUTEGO 2014 r. w Sosnowcu. Dopóki jednak mógł to śpiewał, zachowując do końca piękny głos, którym sprawiał radość najbliższym ... Posiadając wrodzony, od dziecka niesamowity słuch muzyczny, cudownie też grał na instrumentach klawiszowych (pierwsze próby zaczynał w wieku ok. 3 lat), zwłaszcza pianinie, czy też na organach, co mogą poświadczyć wszyscy, którzy to słyszeli.

Dla potwierdzenia ww. słów zapraszam do posłuchania utworu „Księżniczka”:
http://www.youtube.com/watch?v=DdSO0ISvoB4

Tekst "Księżniczki" opublikowano wśród tekstów piosenek festiwalowych Opole 69:

Słowa: Janina Wilner
Muzyka: Katarzyna Gärtner

KSIĘŻNICZKA
Dawno już czytałem,
dawno już płakałem,
dawno zapomniałem
baśnie Andersena,
Dawno już krzyczałem,
dawno pokochałem,
dawno powiedziałem, że:
Gdybyś kazała mi, księżniczko,
klęczeć na bardzo twardym grochu,
to ja nie klęczałbym, księżniczko,
ani jednego dnia ni roku.
Gdybyś kazała mi, księżniczko,
przez rzekę przejść na skrzydłach ptaka,
to ja nie przeszedłbym, księżniczko,
choćbyś czekała całe lata.
Gdybyś kazała mi, księżniczko,
wysoko lecieć nad drzewami,
to nie poleciałbym, księżniczko,
choćbyś prosiła mnie ze łzami.
Ale cierniową idąc drogą,
może bym zabrał cię do siebie,
tylko przeszkoda w tym, księżniczko,
że nigdy nie poznałem ciebie.

Utwór: „Kwiaty w oknie”
http://www.youtube.com/watch?v=hWtG8N3efGE

I.
Może napiszę jeszcze kiedyś
Jeśli nie będę mógł zapomnieć,
Może napiszę, ale wtedy -
List po tygodniu wróci do mnie.

Refren 1
Puste wieczory smugą cienia
Znów zakołaczą w moje okno,
Ale nie powiem- do widzenia
I kwiaty znów na deszczu – zmokną.

II.
A gdy zobaczę Ciebie znowu,
Zostań jak dawniej zamyślona
Choćbym nie znalazł w pustym domu-
Kwiatów po Tobie, wspomnień o nas.

Refren 2
Nie chcę Cię szukać, zanim wrócisz -
Nie chcę Cię witać, nim pożegnam
Niech Cię z milczenia kiedyś wróci -
Pamięć od letnich włosów srebrna.

III.
Może napiszę jeszcze kiedyś,
Jeśli nie będę mógł zapomnieć -
Może napiszę, ale wtedy, znów zmokną
kwiaty w moim oknie.

Piosenka napisana w "Studia Rytm" w I969 r/W STUDIO NAGRAŃ POLSKIEGO RADIA/, w Warszawie.
Wykonanie - Mirosław Ponczek - Milejski z towarzyszeniem zespołu/grupy/"Bumerang” z Łodzi.

Mirosław Ponczek pośmiertnie, podczas 58 sesji Rady Miejskiej w Sosnowcu w dniu 29 maja 2014 r. został uhonorowany Odznaką "Zasłużony dla Miasta Sosnowca" ( http://www.sosnowiec.pl/aktualnosci/k1,16,samorzad/id,... )

Źródło:
A. Z., Kochał muzykę, „Dziennik Zachodni” nr 74 z 2004 r., s. 21 (dot. Edwarda Ponczka).
B. Ciepiela, Grodziec znany i nieznany. Encyklopedia, Grodziec 1997, s. 36, 149, 153 i 172.
Adam Fryc, Sport w życiu i twórczości wybranych zagłębiowskich muzyków [w:] Regionalizm w szkolnej edukacji. Wielokulturowość Zagłębia Dąbrowskiego, pod red. nauk.: Dariusza Rozmusa i Sławomira Witkowskiego; Sosnowiec - Dąbrowa Górnicza - Będzin 2009, s. 130-131
Janusz Osiński, Z estrady na katedrę akademicką [w:] Sosnart. Sosnowiecki magazyn kulturalny, bezpłatny dodatek do Kuriera Miejskiego styczeń 2010, nr 1/24/2010, s. 5.
Mirosław Ponczek, Marianna Ponczek (1915-1996).Wspomnienie o Matce [w:] Exspress Zagłębiowski Magazyn, nr 6 (77) czerwiec 1996, s. 33.
Mirosław Ponczek, Ze wspomnień akademicko-muzycznych lat młodości [w:] Nowe Zagłębie. Czasopismo społeczno-kulturalne, nr 3 (3/15) maj-czerwiec 2011, s. 20-21.
http://wikizaglebie.pl/wiki/Miros%C5%82aw_Ponczekhttp:... o Edwardzie Ponczku).
http://pl.wikipedia.org/wiki/Marek_Jackowski
http://polskibigbitinietylko.blogspot.com/2012_09_01_a...
http://polskibigbitinietylko.blogspot.com/2012/02/modz...
http://polskibigbitinietylko.blogspot.com/2012/05/vox-...
http://www.fonorama.eu/festiwale/opole.htmTen post został edytowany przez Autora dnia 06.11.14 o godzinie 08:54
Przemysław Ponczek

Przemysław Ponczek Inspektor, Urząd
Miejski, prawnik

Temat: DAWNI I WSPÓŁCZEŚNI, ZNANI I NIEZNANI POLSCY ŚPIEWACY I...

Wraz z nadejściem Nowego 2013 Roku zbliża się 82 rocznica urodzin (1 stycznia 1931), zmarłej kilka lat temu, jednej ze znakomitszych śpiewaczek w historii Opery Śląskiej, tj. Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej. Dla uczczenia Jej pamięci dedykuję ten biogram.

STANISŁAWA MARCINIAK-GOWARZEWSKA (01.01.1931 -16.11.2006) – Artystka (solistka) Opery Śląskiej w Bytomiu (sopran dramatyczny) i wieloletni pedagog Akademii Muzycznej w Katowicach.
Tak można by w największym skrócie opisać zawodowe dokonania tej wspaniałej śpiewaczki. Na tym jednak poprzestać nie można, ponieważ w ten sposób umknęłoby naszej uwadze zbyt wiele ważnych wydarzeń, jakie w jej bogatym życiu miały miejsce.

Urodziła się w 1931 roku w Tarnopolu, który znajdował się wówczas w polskich granicach, jako stolica województwa tarnopolskiego (aktualnie należy do Ukrainy). Warto nadmienić, że w tym samym województwie (tj. w Białej pod Tarnopolem), 58 lat wcześniej, przyszła na świat Salomea Kruszelnicka (zm. 1952), znakomita ukraińska śpiewaczka (sopran) i pedagog, występująca na scenach operowych m.in. u boku legendarnego Enrico Caruso.

Młodziutka Stanisława, od najmłodszych lat wykazywała duże zamiłowanie do śpiewu, pochodziła bowiem z umuzykalnionej rodziny, co dotyczyło obojga rodziców (tj. Stanisława i Rozalii), jak też braci, a jej ukochana Mama (Rozalia z panieńska - Ogińska), była obdarzona przepięknym, aczkolwiek nieszkolonym, głosem. Ona też często śpiewała ze swoją córeczką utwory na przykład Stanisława Moniuszki. Była to zatem rodzina, w której pielęgnowano polskie tradycje muzyczne, tym bardziej że protoplaści rodu od strony matki, byli znanymi polskimi kompozytorami. Dotyczy to m.in. księcia Michała Kazimierza Ogińskiego (1728-1800) i księcia Michała Kleofasa Ogińskiego (1765-1833), gdzie jeden z nich jest autorem bardzo znanego dawniej i dziś poloneza a-moll nr 13 "Pożegnanie Ojczyzny".
Wskutek postanowień konferencji jałtańskiej (4-11 lutego 1945), Tarnopol został włączony do ZSRR, tj. jako część Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, natomiast miejscową polską ludność przymusowo wysiedlono na tzw. Ziemie Odzyskane. Tak też, zimą 1945 roku, stało się z rodziną Marciniaków, którzy mogli ratować swój majątek i zostać na wschodzie podpisując dla tamtejszych władz oświadczenie z którego wynikałoby że są Rosjanami. Z propozycji tej jednak nie skorzystali, co było wyrazem wielkiej odwagi i ogromnego patriotyzmu, a także ofiarności. Wywózki dokonywano bowiem w tzw. bydlęcych wagonach, czyli w niesamowicie upokarzających warunkach (stłoczenie ludzi na bardzo małym skrawku powierzchni, bez możliwości załatwiania swoich potrzeb fizjologicznych, w ustronnym miejscu).
W rezultacie tych politycznych perturbacji, kilkunastoletnia Stanisława Marciniak znalazła się wraz z rodzicami na Śląsku, tj. w Kędzierzynie-Koźlu (obecnie: woj. opolskie). Następnie podjęła naukę w gimnazjum handlowym (licea wprowadzono w 1948 r.), pracując jednocześnie w miejscowych „Azotach”, tj. Zakładach Przemysłu Azotowego „Kędzierzyn”. I już wtedy dał się odkryć jej niewątpliwy talent muzyczny, występowała bowiem w zakładowym domu kultury a mówiono o niej: „Słowik Azotów”. Pani Profesor wspominając ten czas opowiadała:
- Pamiętam, jak do liceum kędzierzyńskiego, gdzie się wtedy uczyłam, przyjeżdżała jakaś pani, która dzieciom zgromadzonym w sali gimnastycznej śpiewała bodajże "Suliko" (w programie tego koncertu – jak podaje dr Karol Rafal Bula, muzykolog, publicysta - znalazły się też pieśni kompozytorów polskich) Pomyślałam wówczas, co by to było, gdybym też tak mogła zaśpiewać. Z czasem w liceum kędzierzyńskim, a następnie w "Azotach", gdzie podjęłam pracę, obsługiwałam wszystkie akademie. W gazetce zakładowej zamieszczono moje zdjęcie na tle orkiestry mandolinistów, z podpisem "Słowik Azotów". Gdy raz, 8 marca, śpiewałam na estradzie, podszedł do mnie jakiś pan i zapytał: - Czy ty się uczysz śpiewu? - Skądże. - odpowiedziałam. - Szkoda, bo masz ładny głos. A w Gliwicach jest Szkoła Muzyczna (Marek Brzeźniak, Stanisława Marciniak-Gowarzewska nie żyje. Primadonna i maestra… zob. źródła).
Zapewne bardzo zachęcona tymi słowami, Pani Stanisława Marciniak trafiła, jak się później okazało, do klasy śpiewu Adriany Lenczewskiej. Pierwsza rozmowa młodej adeptki śpiewu z wyżej wymienioną nauczycielką, brzmiała mniej więcej w sposób następujący:
- Dziecko, jak ci się lepiej śpiewa, w górę, czy w dół?
- Wszystko jedno.
- A chcesz być śpiewaczką?
- Nie wiem.
- Nie mam czasu uczyć takich, które później będą śpiewać u babci na imieninach.
(Marek Brzeźniak, Stanisława Marciniak-Gowarzewska nie żyje. Primadonna i maestra… zob. źródła).
Nauczycielka miała nawet powiedzieć: „Głos masz, ale śpiewasz jak wrona na płocie" (Karol Rafał Bula, Być może Halka najlepsza w Polsce… zob. źródła).
Pomimo tak surowego wstępu, Pani Stanisława została przyjęta przez prof. Lenczewską, stając się w ten sposób uczennicą Średniej Szkoły Muzycznej w Gliwicach. Celem rozwijania swoich zamiłowań na lekcje śpiewu musiała uczęszczać po godzinach pracy w "Azotach", co stawało się coraz bardziej uciążliwe, tym bardziej że odległość między Kędzierzynem Koźle a Gliwicami była niemała (tj. ok. 40 km). Z pewnością wspomniane okoliczności i zarazem ogromna pasja uczenia się śpiewu przyczyniły się do tego, że młoda uczennica wkrótce zmieniła pracę, zatrudniając się jako świetliczanka na dworcu kolejowym w Gliwicach. Po latach mówiła: „Uważałam to za doskonałą posadę. Sądziłam, że w nocy, jak nie ma ludzi, będę mogła się uczyć. Oczywiście długo nie wytrzymałam. W końcu dzięki pani profesor zostałam bibliotekarką w naszej szkole.” (Karol Rafał Bula, Być może Halka najlepsza w Polsce… zob. źródła). Edukację w szkole muzycznej uwieńczyła dyplomem z wyróżnieniem (1955).

Tytułem historycznego dopowiedzenia dodajmy, że Ada Lenczewska (20.11.1896-15.08.1958) była przedwojenną solistką Opery (Teatru) Warszawskiej (tj. od 1915) i primadonną Teatru Wielkiego w Poznaniu (od 1922), pobierająca nauki w Petersburgu (rosyjska wokalistyka stała wówczas na bardzo dobrym poziomie, o czym świadczą takie nazwiska, jak np. wspaniały bas - Fiodor Szalapin, słynny tenor - Dymitr Smirnow, czy też śpiewaczki: Maria Maksakowa, Antonina Nieżdanowa). W jej repertuarze solowym znajdowało się ponad czterdzieści partii sopranowych i mezzosopranowych, np.: Ortruda (Lohengrin), Azucena (Trubadur), Suzuki (Madami Butterfly), Jadwiga (Straszny dwór) oraz partie tyt. w Carmen i Mignon. Po II wojnie światowej podjęła pracę pedagogiczną w szkołach muzycznych w Bytomiu i właśnie w Gliwicach, a następnie w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach, pełniąc funkcję dziekana wydziału wokalnego. Warto też wspomnieć, że pierwszą nauczycielką A, Lenczewskiej była jej matka, tj. Wanda Ossoria-Dobiecka (z męża: Lenczewska), śpiewaczka (sopran) operowa, udzielająca się na scenie począwszy od l. 80-tych XIX wieku. Matka Adrianny Lenczewskiej występowała m.in. w partii Amelii - Bal maskowy, Małgorzaty - Faust, Normie i w partii tyt. w Halce, Stanisława Moniuszki. W 1890 wyjechała do Włoch (Florencja, Mediolan), używając nazwiska Lenczeshy. Wielokrotnie pisano o niej w ówczesnym piśmiennictwie muzycznym (np. Kurierze Warszawskim, Echu Muzycznym i Teatralnym). Natomiast, co niezwykle ciekawe, w Gazecie Lwowskiej (1892, nr 8) napisano, że: „P. Wanda Dobiecka - Lenczewska (…) Pełna talentu artystka była - jak wiadomo - primadonną opery warszawskiej, poczem przeniosła się na scenę włoską. Oto, co o niej pisał jeden z J(uryerów warszawskich w chwili, gdy się rozstawała z Warszawą: ››Wanda Lenczewska przybyła do nas przed laty sześciu. PIĘKNY JEJ, jasny, ciepły, a rozległy GŁOS sopranowy KSZTAŁCIŁA SŁYNNA MARCHESI, a później w arkana sztuki wtajemniczał ją FAURE‹‹ (…)”. Podkreślmy, że Marchesi, to nie kto inny, jak wybitna, ceniona i zasłużona pedagog wokalistyki – Matylda (Mathilde) Marchesi (1821-1913), uczennica Manuela Garcii jr. (1805-1906), hiszpańskiego śpiewaka operowego (baryton), jednego z najwybitniejszych nauczycieli śpiewu XIX wieku. Ojciec Manuela - Manuel Garcia „starszy” (1775-1832), to natomiast słynny hiszpański śpiewak (tenor), który w 1808 roku debiutował w Operze paryskiej, a w l. 1811 —1816 cieszył się dużą popularnością na scenach włoskich.

Stanisława Marciniak-Gowarzewska, pod opieką prof. Adrianny Lenczewskiej pozostawała aż do jej śmierci (sierpień 1958), czyli zarówno przez cały okres szkoły średniej (tj. do 1955 r.), jak też w czasie (1955-1960) kontynuowania nauki na Wydziale Wokalnym Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej (obecnie: Akademia) w Katowicach. Jedną z cennych pamiątek po A. Lenczewskiej, jaką Pani Stanisława przechowywała u siebie w domu było starodawne, pochodzące chyba z końca XIX lub początku XX wieku elipsowate lusterko, do którego była bardzo emocjonalnie przywiązana. Następnie przez niecałe dwa lata wpadła „pod skrzydła” prof. Wandy Łozińskiej, uczennicy słynnej ongiś śpiewaczki Adeli Comte-Wilgockiej (1895-1968), pobierającej dawniej nauki u słynnego polskiego śpiewaka Jana Reszke.

Studia na Wydziale Wokalnym PWSM w Katowicach ukończyła (1960) z wyróżnieniem, a wkrótce po tym rozpoczął się okres wielu sukcesów zawodowych w życiu Pani Profesor. W tym samym roku brała udział w wysoko notowanym V Ogólnopolskim Konkursie Śpiewaczym w Katowicach, jaki odbył się w dniach 20-27 listopada 1960 r. w sali Państwowej Filharmonii Śląskiej w Katowicach. Wzięło w nim udział 72 kandydatów. Regulamin konkursu przewidywał przygotowanie 12 utworów reprezentujących różne epoki i style muzyczne. W wyniku 3-etapowych eliminacji, Jury Konkursu pod przewodnictwem prof. Wiktora Bregy (znany polski tenor, uczeń Adeli Comte-Wilgockiej, Marii Łubkowskiej) pierwszą nagrodę przyznało właśnie Stanisławie Marciniak (jeszcze niezamężnej). Wśród nagrodzonych (tj. równorzędnym II miejscem) znaleźli się: Teresa Wojtaszek, sopran z Łodzi, Andrzej Dutkiewicz – baryton z Gdańska i Paulos Raptis – tenor z Poznania. Ponadto Jury przyznało wyróżnienia: E. Dąbrowskiej (mezzosopran z Warszawy), Alicji Marczak-Faberowej (mezzosopran z Warszawy) i Urszuli Porwoł (sopran z Katowic).
W nagrodę za wygrany konkurs Stanisława Marciniak otrzymała pianino, z którym nie rozstawała się do końca swoich dni a przy którym w latach późniejszych udzielała lekcji swoim uczennicom i uczniom. Wtedy też po raz pierwszy w życiu – ku swojej ogromnej radości - mogła stać się posiadaczką tego tak cennego dla niej instrumentu. Do sukcesu krajowego doszły laury międzynarodowe, począwszy od wyróżnienia na Międzynarodowym Konkursie Światowego Festiwalu Młodzieży Demokratycznej w Wiedniu (1960).

Natomiast już w roku następnym (1961) uplasowała się w czwórce najlepszych solistów na Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Ferenca Erkela w Budapeszcie (Węgry) oraz w Tuluzie (płd. Francja). Największym sukcesem było jednak Grand Prix (tj. pierwsze miejsce), zdobyte w 1961 r. podczas Międzynarodowego Konkursu Śpiewaczego „Bel canto” (Concours International de Bel Canto) w Liege (Belgia). Do tego w dwa lata później (1963) doszło wyróżnienie w Konkursie Młodych Śpiewaków Operowych w Sofii (Bułgaria), gdzie stała się ulubienicą bułgarskiej publiczności.
Debiut operowy młodej Artystki, będący jednocześnie obroną pracy dyplomowej, odbył się w 1960 roku, na katowickiej scenie Opery Śląskiej. Wykonała wówczas partię tytułową w operze Giacomo Pucciniego – „Madama Butterfly”.
Po latach Stanisława Marciniak-Gowarzewska wspominała:
- Śniło mi się to wówczas po nocach - wspominała. - Gdy stałam już w kostiumie za kulisami, myślałam co by to było, gdybym nagle uciekła taksówką (Karol Rafał Bula, Być może Halka najlepsza w Polsce… zob. źródła)
Debiut był niezwykle udany, a w ocenie Pana Marka Brzeźniaka – olśniewający, na co wskazywały bardzo pozytywne recenzje, tj. pisano wówczas, że Stanisława Marciniak „(…) ma bardzo piękny w gatunku głos. Umie go prowadzić. Jest muzykalna, rozumie to, co śpiewa, przeżywa, wkłada wiele uczucia (…) [w:] J. Michałowski, Dziennik Zachodni, 21.06.1960 r.
Za jedną z największych pochwał uznać można natomiast to, co w 1960 roku powiedziała na łamach „Zwierciadła” słynna polska śpiewaczka - Ewa Bandrowska-Turska (uczennica Aleksandra Bandrowskiego-Sasa i Heleny Zboińskiej-Ruszkowskiej), tj., że: „Marciniakówna ma bardzo piękny głos (…)”.

Na przełomie 1962/63 roku Stanisława Marciniak-Gowarzewska weszła w skład zespołu Opery Warszawskiej, jednakże – jak podaje dr Karol Rafał Bula, „(…) krótki byt (…) romans artystki z Teatrem Wielkim w Warszawie, w którym Bohdan Wodiczko w latach sześćdziesiątych tworzył nowy zespól solistów. Stanisława pozostała wierna Operze Śląskiej, zachwycając duże grono miłośników opery swymi kolejnymi wielkimi kreacjami”.

W 1964 roku została zatrudniona w Operze Śląskiej w Bytomiu. Debiutowała podczas premiery (3 grudnia 1964) „Holendra tułacza” Wagnera w roli Senty (inni wykonawcy, to m.in.: Kazimierz Wolan - tytułowa postać, Józef Pawlik - Eryk). Od tej pory należała już do stałego składu solistów bytomskiej sceny. Wielkim sukcesem był natomiast jej występ w premierze „Halki” Stanisława Moniuszki - 16 czerwca 1965, dla uczczenia XX - lecia Opery Śląskiej. Inscenizacja została przygotowana przez Napoleona Siessa, a w ówczesnej publicystyce pisano: „(…) wysoko oceniono muzyczną stronę widowiska oraz dwie wybijające się kreacje solistyczne: Jontka – w wykonaniu Zbigniewa Platta a przede wszystkim Halkę Stanisławy Marciniak - »jest to być może najlepsza obecnie Halka w skali krajowej« (T. Kaczyński, Ruch Muzyczny, nr 19 z 1965 r.). Także w ocenie świadka tamtych wydarzeń, dr Karola Rafała Buli, Pani Marciniakowa w roli „Halki” wypadła rewelacyjnie - zarówno wokalnie, jak i pod względem przedstawienia postaci, dodając, że „(…) wtedy zaczęty się kontakty z zagranicznymi scenami i estradami koncertowymi, lecz nie były to czasy, które sprzyjałyby śpiewakom zza żelaznej kurtyny w rozwinięciu światowej kariery (…)”.

W 1966 roku Pani Stanisława, dzięki stypendium rządu jugosłowiańskiego, przebywała przez sześć miesięcy w Belgradzie, korzystając z konsultacji u tamtejszych pedagogów wokalistyki, koncertując i nagrywając dla lokalnego radia (zob.: Jacek Chodorowski, Stanisława Marciniak Gowarzewska 1931-2006 [w:] Trubadur 3 (44) 2007).

Wracając do jej aktywności artystycznej w Operze Śląskiej, oddajmy głos dr. K. R. Buli, wedle którego:
„(…) Publiczność roniła więc łzy przy niezwykle wzruszającej w jej interpretacji Cho-Cho-San w „Madame Butterfly", krytycy zachwycali się sugestywnymi kreacjami tytułowych ról w operach „Turandot" i „Tosca" Giacoma Pucciniego, Leonory w „Mocy przeznaczenia", Elżbiety w „Don Carlosie" Abigaiie w „Nabucco" Giuseppe Verdiego, Adalgizy oraz Normy w „Normie" Vincenzo Belliniego, podziwiali jej kunszt wokalny w straussowskim „Kawalerze srebrnej róży" i „Królu Rogerze" Karola Szymanowskiego. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych współpracowała z wieloma filharmoniami za granicą i wszystkimi w kraju. Wielce ceniona była jako śpiewaczka oratoryjna. Miała w swym repertuarze m.in. takie pozycje, jak „Magnificat" J. S. Bacha, „Stworzenie świata" i „Pory roku" Haydna, „Stabat Mater" K. Szymanowskiego (…) nie mniejszym powodzeniem cieszyła się jako pieśniarka. Jej interpretacje pieśni S. Moniuszki, F. Schuberta, P. Czajkowskiego, S. Rachmaninowa, a także Ryszarda Straussa, R. Wagnera oraz M. Karłowicza i K. Szymanowskiego dostarczały słuchaczom niepowtarzalnych przeżyć”.

Jeżeli chodzi o kolejne sezony operowe i dalszą jej karierę muzyczną – jak zaznacza Jacek Chodorowski - Stanisława Marciniak-Gowarzewska występowała w tak znakomitych kreacjach, jak: „(…) tytułowa Turandot (pełna dramatycznego napięcia), Lady Billows w polskiej prapremierze opery B. Brittena Albert Herring, Marszałkowa w Kawalerze z różą (przemyślana interpretacja aktorska kobiety dojrzałej choć jeszcze zalotnej), Adalgiza w Normie (kreacja wielkiej miary) i Liza w Damie pikowej Czajkowskiego. W 1977 roku artystka wraca do Normy, ale tym razem podejmuje partię tytułową. Jej kreacja uznana zostaje za istotne osiągnięcie artystyczne. Inną rolę, Roksany w Królu Rogerze śpiewa głównie w spektaklach wyjazdowych. Gości z nią i w Krakowie. J. Parzyński tak ocenia tę jej interpretację: wśród solistów śpiewaków na czoło wysunęła się Stanisława Marciniak-Gowarzewska w roli Roksany, pięknie, z wokalną kulturą prowadząca głos (Echo Krakowa, 7.10.1980 r.). Ogólnopolski rozgłos i sukces przynosi artystce kreacja partii Abigaille w operze Verdiego Nabucco (1983 r.). Ją też śpiewa na swym jubileuszu 25-lecia pracy artystycznej (29.04.1984 r.). Krytyka podkreśla kunszt wokalny artystki, piękny, bogaty, dobrze prowadzony głos, bezbłędną technikę, a także wyraziste aktorstwo (pełnokrwista, demoniczna Abigaille). Wbrew tytułowi opery, to ona właśnie staje się pierwszoplanową bohaterką dzieła (…) W repertuarze artystki znalazło się 25 czołowych partii sopranu dramatycznego. Prócz wymienionych, także m.in. Tatiana w Eugeniuszu Onieginie, tytułowa Rusałka w operze Dargomyżskiego, Nedda w Pajacach, Leonora w Fideliu, tytułowa Aida, Elżbieta w Don Carlosie, Leonora w Mocy przeznaczenia i Trubadurze, Elza w Lohengrinie i Santuzza w Rycerskości wieśniaczej. Działalność sceniczną w Operze Śląskiej śpiewaczka zakończyła w 1986 roku. Przez następne pięć lat pełniła funkcję konsultanta wokalnego. Stanisława Marciniak-Gowarzewska nie ograniczała swego repertuaru wokalnego wyłącznie do opery. Już we wczesnej młodości śpiewała publicznie „piosenki na podkładach jazzowych” (pod pseudonimem Olga Ogińska). W miarę jednak studiów i występów profesjonalnych podejmowała także i działalność estradową. Przygotowała około 30 partii oratoryjnych i kantatowych (m.in. Bacha, Beethovena, Haydna, Orffa, Rachmaninowa, Verdiego, Góreckiego, Lutosławskiego, Moniuszki, Szymanowskiego, Wiechowicza) oraz kilkaset pieśni różnych kompozytorów, epok i stylów. Część z nich nagrała archiwalnie dla rozgłośni radiowych w kraju, Paryżu, b. Jugosławii, Szwajcarii i USA. I w tej dziedzinie sztuki odtwórczej ujawniała swój nieprzeciętny talent i mistrzostwo. Podkreślano muzykalność interpretacji, pełne opanowanie sztuki śpiewaczej i ekspresję wyrazu. Po jednym z koncertów artystki J. Kański napisał: Stanisława Marciniak obdarzona pięknym i potężnym dramatycznym sopranem, sprawiła słuchaczom wiele satysfakcji wykonaniem pieśni Czajkowskiego i Rachmaninowa (Trybuna Ludu, 7.09.1977 r.). Zwłaszcza jej interpretacje utworów romantycznych przepojone były ogromną emocjonalnością, przesycone liryzmem i szlachetnością brzmienia głosu. Stanisława Marciniak należała do artystek niezawodnych, na ogół zawsze dysponowanych wokalnie. Mówiła o sobie: Urodziłam się śpiewaczką, która brała głowę pod pachę i szła na scenę śpiewać. Posiadałam technikę śpiewania, która umożliwiała mi śpiewanie ponad chrypkę. Poza tym dobre śpiewanie nie szkodzi. Całą swą karierę artystyczną związała z Bytomiem, Katowicami, ze Śląskiem, choć przecież rodowitą Ślązaczką nie była. Pozostawała jednak na Śląsku dzięki tej wyjątkowej, życzliwej atmosferze jaka panowała i panuje w Operze Śląskiej, jaką zawsze zauważają i podkreślają gościnnie występujący tu artyści (…)”.

Natomiast Marek Brzeźniak pisał:
„(…) Lata 60. i 70., to "złoty okres" w scenicznej karierze Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej. Do jej największych osiągnięć należały m.in. Senta w "Holendrze tułaczu" Wagnera (1964), tytułowa rola w "Turandot" Pucciniego (1967), Marszałkowa w "Kawalerze srebrnej róży" Richarda Straussa (1970) i Adalgiza w "Normie" Belliniego (1973). Notabene po kilku latach sięgnie po tytułową postać w tejże inscenizacji. Stanisława Marciniak ma również na swym koncie udział w premierze najsławniejszej, najczęściej wystawianej, najbardziej "obwiezionej" po Europie i najdłużej, bo prawie ćwierć wieku, utrzymującej się na afiszach realizacji Opery Śląskiej, jaką stał się wystawiony 28 maja 1983 roku "Nabucco" Verdiego. Kreowała w nim partię Abigaille. Obok wymienionych wyżej premier, do których dodajmy jeszcze "Damę Pikową" Czajkowskiego w której wykonywała partię Lizy (1977), Stanisława Marciniak jako czołowa sopranistka tamtych lat, siłą rzeczy "wchodziła" również w inne spektakle. I tak śpiewała m.in. partię tytułową w "Aidzie", Elżbietę w "Don Carlosie" i Leonorę w "Mocy przeznaczenia" Verdiego, Tatianę w "Eugeniuszu Onieginie" Czajkowskiego i Roksanę w "Królu Rogerze" Szymanowskiego (…)”.

Działalność sceniczną w Operze Śląskiej śpiewaczka zakończyła w 1986 roku.

Jeżeli chodzi o archiwalne nagrania audiowizualne rejestrujące piękny głos prof. zw. Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej można powiedzieć, że „(…) wiele ze wspaniałych kreacji wokalnych zachowało się w formie zapisów archiwalnych w katowickim radiu i telewizji. Niestety, Polskie Nagrania przegapiły szansę utrwalenia pięknego głosu Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej na płytach gramofonowych. W zasadzie zachował się tylko jeden, utrwalony na płycie, dokument fonograficzny, Walc Caton z opery Ludomira Różyckiego „Cassanova". Jakież było zdumienie młodszych uczestników jubileuszowej uroczystości 30-lecia pracy pedagogicznej Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej w katowickiej Akademii Muzycznej w 2000 roku, gdy spośród wspomnianych nagrań archiwalnych Polskiego Radia zaprezentowano arię z IV aktu Moniuszkowskiej „Halki" i wielką arię Leonory „Pace, pace" z Verdiowskiej „Mocy przeznaczenia" w wykonaniu jubilatki. Odezwały się glosy, że tak wspaniały śpiew powinien skłonić firmy fonograficzne do edycji wspomnieniowej płyty w oparciu o zachowane archiwalne nagrania, nawet gdyby ich jakość techniczna miała nie być najwyższej próby” (Karol Rafał Bula, Być może Halka najlepsza w Polsce … zob.: źródła).

W trakcie swej pracy zawodowej w Operze śląskiej, ta znakomita artysta rozpoczęła i kontynuowała także działalność pedagogiczną. I tak, w l. 1970-73 była na stanowisku nauczyciela śpiewu solowego w Państwowej Szkole Muzycznej w Zabrzu, a od 1973 nauczała śpiewu solowego w Akademii Muzycznej w Katowicach. W l. 1987-1991 była konsultantem wokalnym Opery Śląskiej. W tym czasie zdobywała też kolejne stopnie naukowe (1987 - docentura, 1994 - profesura nadzwyczajna; 2001 profesura zwyczajna). W dowód uznania swych zasług, w tym za pracę pedagogiczną, otrzymała indywidualną Nagrodę III stopnia Ministra Kultury i Sztuki (trzykrotnie), Nagrodę Rektora AM w Katowicach (trzykrotnie). Była nadto trzykrotną laureatka indywidualnych nagród za szczególne osiągnięcia dydaktyczno-wychowawcze w latach: 1983, 1991 i 1992, uwieńczeniem czego stało się uzyskanie tytułu „Pedagoga Roku '95”, przyznanego przez Stowarzyszenie Polskich Pedagogów Śpiewu we Wrocławiu, którego była członkiem. Wcześniej przyznawano tę nagrodę m.in. Antoninie Kaweckiej, Eugeniuszowi Sąsiadkowi i Jadwidze Pietraszkiewicz.

Stanisława Marciniak-Gowarzewską odznaczona została ponadto Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski; Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi; Dyplomem Szczególnego Uznania za Zasługi dla Państwowej Opery Śląskiej i tytułem Zasłużonego Działacza Kultury.

W konkluzji wątku pedagogicznego można zacytować Jacka Chodorowskiego, który pisał, że:
„(…) Swą pracę pedagogiczną traktowała zawsze z wielką miłością, pasją, oddaniem i absolutną konsekwencją. Powtarzała: Nie ma dwóch studentów jednakowych. Do każdego trzeba trafić indywidualnie, poprzez różne ćwiczenia, porównania. Trzeba szukać różnych dróg przekazu wiadomości.”, dodając że „(…) jako wybitny pedagog artystka brała udział w pracach jury wielu konkursów i w komisjach rzeczoznawców kwalifikujących na konkursy międzynarodowe. Występy, a zwłaszcza sukcesy swych wychowanków podczas konkursowych przesłuchań, przeżywała bardzo emocjonalnie, doskonale wiedząc, ile wysiłku i pracy kosztuje rywalizacja, zwłaszcza utrzymanie formy i głosu. Bo śpiew, to praca nad każdą nutką – powiadała.”

Piękną ocenę pracy pedagogicznej Stanisławy Marciniak wystawiła Stefania Toczyska (autorka książki „Poznaj swój głos”), która po koncercie laureatów V Konkursu im. A. Didura w 1994 roku powiedziała: „Chciałam serdecznie podkreślić nazwisko wspaniałego pedagoga, który tutaj w Katowicach uczy młodych ludzi. Dlatego wymienię jej nazwisko, bo było najwięcej laureatów z klasy tej wspaniałej śpiewaczki – Stanisławy Marciniak. Chciałam przy tej okazji życzyć jej z całego serca, żeby polska wokalistyka poprzez jej cudowne ręce rozświetlała nasz kraj i żeby wszyscy byli naprawdę wspaniali.”.

Owocem jej pedagogicznej działalności było – używając słów Jana Chodorowskiego - cała plejada wokalistów i wokalistek „(…) będących później laureatami konkursów wokalnych krajowych i międzynarodowych, solistami polskich i zagranicznych scen i estrad (…)”. Fakt ten przytacza także Marek Brzeźniak dzieląc się z czytelnikami refleksją, że „(…) chyba żadna inna nauczycielka śpiewu w Polsce nie może się pochwalić tylu sukcesami, co Stanisława Marciniak-Gowarzewska. Jej wychowankowie rok po roku zdobywali trofea na Konkursach Didurowskich, Dniach Muzyki Wokalnej i innych turniejach organizowanych w kraju i za granicą (…)”. Potwierdza to Karol Rafał Bula dodając, że: „Jej wychowankowie osiągali godne uwagi rezultaty w liczących się krajowych i międzynarodowych konkursach wokalnych oraz podejmowanej pracy artystycznej”.

Wśród wychowanków i absolwentek/ów Pani Profesor znaleźli się – ujmując rzecz alfabetycznie – znani melomanom: Grażyna Bieniek, Maria Ćwiakowska, Tomasz Czirnia, Barbara Dobrzańska, Czesław Gałka, Mirosława Jasielska, Maria Knapik, Tomasz Lorek, Elżbieta Grodzka-Łopuszyńska, Benon Maliszewski, Hubert Miśka, Agata Piękosz, Katarzyna Pleśniak, Beata Raszkiewicz, Tomasz Paweł Sadownik, Jolanta Wrożyna , Jolanta Wyszkowska, Maria Zientek, Adam Żaak, Dagmara Żuchnicka, Marcin Żychowski i córka Pani Stanisławy – Regina Gowarzewska.

Byli wśród jej absolwentów, ci którzy na konkursach wokalnych zdobywali liczne nagrody, nie można jednak zapominać i o tych, którzy „(…) pozytywnie zaznaczyli swoją obecność, uzyskując wyróżnienia, dochodząc do finałowych etapów. Znaleźli też dla siebie pole artystycznego działania jako soliści, ewentualnie artyści chórów teatrów operowych w kraju (Bytom, Lublin, Szczecin) i za granicą (Niemcy, Belgia, Republika Czeska) albo jako nauczyciele śpiewu solowego występują na estradzie koncertowej. W grudniu wielbiciele, przyjaciele artystki, pedagodzy i studenci Akademii żegnali w Katowicach wielką artystkę i znakomitego pedagoga. Zmarła nagle, czekając w swoim mieszkaniu na studentów, którym - mając trudności z poruszaniem się udzielała lekcji u siebie w domu” (Karol Rafał Bula, Być może Halka najlepsza w Polsce … zob.: źródła).

Z moich osobistych obserwacji i rozmów z Panią prof. Stanisławą Marciniak-Gowarzewską odniosłem jednak wrażenie, że ponad muzykę i śpiew kochała swoją rodzinę, tj. wspaniałego małżonka, Wawrzyńca, który bardzo mocno ją wspierał w tym jakże trudnym i wymagającym zawodzie oraz umiłowaną córkę – Reginę.

Być może też ktoś byłby ciekawy, którzy spośród śpiewaczek lub śpiewaków wywierali na tej wspaniałej artystce największe wrażenie? Kiedyś zadałem takie pytanie Pani Profesor. Usłyszałem wówczas, że należeli do nich m.in.:
- Janina Korolewicz-Waydowa (1876-1955), Polka, solistka Opery Warszawskiej, Berlińskiej, Oper w Lizbonie, Madrycie, Wenecji, Bukareszcie, Odessie, Kijowie, Sankt Petersburgu i Charkowie, śpiewająca u boku Fiodora Szalapina i Enrico Caruso;
- Salomea Kruszelnicka (1873-1952), o której Pani Profesor opowiadała, że była córką popa i pochodziła ze Wschodu. Mówiła o niej jako o słynnej śpiewaczce, Ukraince, która jednak również reprezentowała Polskę. Kształciła się we Lwowie w tamtejszym konserwatorium pod kierunkiem Walerego Wysockiego;
- Helena Ruszkowska-Zboińska (1877-1948), przedwojenna śpiewaczka ucząca się w Warszawie;
- Ada Sari (1886-1968), słynna śpiewaczka i pedagog;
- Ewa Bandrowska-Turska (1894-1979), o której Pani Profesor mówiła, że była to wielka śpiewaczka śpiewająca za granicą;
- Adam Didur (1874-1946), słynny światowej sławy, polski bas, pochowany na cmentarzu w Katowicach;
- Jan (1850-1925) i Edward Reszke (1853-1917), słynni bracia – tenor i bas, baryton;
Wymieniała także takich artystów, jak: Andrzej Hiolski, Bogdan Paprocki, Krystyna Szczepańska, Natalia Stokowacka (z Sosnowca), Zbigniew Platt, Wiesław Ochmann, Teresa Żylis-Gara. Wszystko to podsumowała zaś słowami, że mieliśmy wielu świetnych śpiewaków w Polsce. Wspomniała przy tym wspaniałego zagranicznego śpiewaka, tenora dramatycznego, Mario del Monaco oraz tenora lirycznego, Beniamino Gigli.

Natomiast do hobby Pani Profesor, poza muzyką należała m.in. literatura (lubiła czytać książki) i zwierzęta, spośród których zapamiętałem cudownego, uroczego kotka, który bardzo często towarzyszył lekcjom, jakie Pani Profesor odbywała ze swymi uczniami, choć miał też swoje małe kocie upodobania muzyczne, nie zawsze wytrzymując do końca lekcji. Poza tym, tj. oprócz kota towarzyszył lekcjom, od czasu do czasu, równie wspaniały zwierzak, tj. pies – owczarek niemiecki, przy czym oba zwierzaki żyły ze sobą w wielkiej przyjaźni.

Do końca swoich dni, pomimo pogarszającego się stanu zdrowia, w tym dużych kłopotów z chodzeniem (poruszała się opierając o „kule”), Pani Profesor poświęcała swój czas studiującym w Akademii Muzycznej w Katowicach. Udzielała też z poświęceniem, ale i wielką pasją prywatnych lekcji w swoim mieszkaniu w Katowicach, gdzie przyjmowała swoich uczniów z wielką serdecznością i gościnnością. Natomiast tuż przed swoją śmiercią (16 listopada 2006) była jeszcze poumawiana z uczniami na lekcje u siebie w domu, które jednak już nie mogły się odbyć… Uroczysta msza pożegnalna odbyła się w archikatedrze Chrystusa Króla w Katowicach, gdzie zebranych było wielu jej przyjaciół, kolegów i koleżanek, uczennic i uczniów, a podniosłą homilię wygłosił ks. dr Paweł Sobierajski, jeden z najznakomitszych śpiewaków operowych (tenor) wśród kapłanów, absolwent Akademii Muzycznej w Katowicach.

W sercach tych, którzy ją kochali i szanowali pozostanie Ona na zawsze w pamięci, a pięknym tego rezonansem są wspomnienia, spośród których pragnę kilka przytoczyć:

Grażyna Brewińska (publicystka):
„(…) przez szereg lat czołowy sopran Opery Śląskiej, z jej klasy wokalnej wyszło 6 laureatów Didurowskiego Konkursu”;

dr Karol Rafał Bula (muzykolog, publicysta):
„(…) głos Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej można by określić jako anielski, gdyby nie jego nasycenie uczuciem tak bardzo ludzkim, tak poruszającym – niezależnie od tego, czy wpłynęły na niego dramatyczne przeżycia kreowanej postaci operowej (…) Zachwycała zarówno w partiach operowych dramatycznych, jak i w intymnych w swym klimacie pieśniach. Zdolność do sugestywnego przekazywania śpiewem często niewyrażalnego w swych niuansach bogactwa uczuć czy nastroju to rzadki dar - dar natury, dar Boga. Czynnikiem najważniejszym z pewnością nie była perfekcja techniczna. Decydujące znaczenie miał wrodzony talent i cechy charakteru - prostolinijność, prawość, radość obcowania z naturą, przyjaźń i miłość okazywana bliźnim, a w efekcie zdolność odnalezienia tych cech w muzycznych treściach, siła ich indywidualnego przeżywania i w konsekwencji sugestywnego ich przekazania. Taką ją pamiętam z czasów, gdy stawiała swe pierwsze kroki na estradzie koncertowej i scenie operowej, taką pozostała, gdy opromieniał ją blask powodzenia, i wreszcie, gdy nad osobiste sukcesy artystyczne przyszło jej stawiać te, które odnosiła jako wychowawczyni kolejnego pokolenia śpiewaków polskich. To nie laurka aby przypodobać się tym, którzy ją znali i kochali, lecz próba scharakteryzowania fenomenu wybitnej osobowości w polskiej wokalistyce drugiej połowy XX wieku. (…)”;

Dyrekcja i Zespoły Opery Śląskiej w Bytomiu:
„(…) wybitna śpiewaczka i znakomita mistrzyni sztuki wokalnej, z której klasy w Akademii Muzycznej w Katowicach wyszło liczne grono śpiewaków. Z Operą Śląską związana była jako solistka w latach 1964-1986. Do historii przeszły Jej liczne kreacje sopranowe, w tym m.in. Aidy, Halki, Butterfly czy Abigaile. Była także znana jako znakomita interpretatorka partii sopranowych w repertuarze oratoryjnym na wielu scenach estradowych, także za granicą. Do końca oddana pasji swego życia i Akademii Muzycznej w Katowicach, w której była wybitną wykładowczynią. Pozostanie w naszej pamięci jako wspaniała artystka oddana sztuce i kulturze polskiej. Żegnamy Ją z żalem, świadomi wielkiej straty.”;

Maria Knapik (wokalistka):
„(…) uczyła mnie świetna śpiewaczka, profesor Stanisława Marciniak-Gowarzewska, wielka primadonna opery bytomskiej. Zachwyciła mnie swoją sceniczną osobowością, zaintrygowała muzyką operową, sprawiła, że poszłam do opery i zachwyciłam się tą dziwną sztuką.”;

Tomasz Sadownik (śpiewak operowy, pedagog):
„(…) Dla mnie Pani Profesor była kimś absolutnie wyjątkowym. Wspaniałym pedagogiem, jednym z niewielu, których nie obchodziły zaszczyty i papiery, interesowała ją tylko i wyłącznie pedagogika. Nauczanie było zresztą jej ogromną pasją i, jak wielokrotnie powtarzała, sprawiało, że czuła się młodsza przebywając ze studentami. Nie ukrywam, że bywała bardzo trudnym pedagogiem - mam na myśli to, że trzeba się było wykazać końskim zdrowiem i ogromną odpornością psychiczną, bo był to pedagog, który nie odpuścił ani jednego dźwięku, a utwór bywał przerwany zanim się zaczął, bo wg niej źle wzięło się oddech. "Najtrudniejsze" były lekcje, które czasami odbywaliśmy w domu, zamiast na uczelni, bowiem Pani Profesor nie patrzyła wtedy na zegarek, lekcja mogła trwać i dwie godziny i potem człowiek wychodził z niej ledwo żywy, ale takie zmęczenie było jednym z cudowniejszych dla mnie doznań (…) Bardzo mi jej brakuje. Ale każdy z nas kiedyś musi stać się samodzielny;

Henryka Wach-Malicka (recenzentka, dziennikarka „Dziennika Zachodniego”):
„Na scenie operowej kreowała z sukcesem wielkie i trudne role, w życiu prywatnym nigdy jednak - jak zaświadczają ci, którzy byli z nią na co dzień - nie wykorzystała zasłużonej sławy. Była prostolinijna, naturalna i niezwykle przyjazna ludziom, wyniosłość zostawiając scenicznym bohaterkom (…) Związana ze Śląskiem, nigdy stąd nie wyjechała, choć osiągnięcia artystyczne łatwo mogły otworzyć przed nią drzwi wielu teatrów. Muzyczne dyplomy zdobywała z wyróżnieniem - zarówno ten w szkole średniej w Gliwicach, jak i ten, który uzyskała w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach. Szybko zabłysnęła na konkursowych estradach, przywożąc z krajowych i zagranicznych festiwali nagrody i wyróżnienia. Jurorzy doceniali nie tylko piękny głos Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej, ale także umiejętności aktorskie, z których była znana, kreując potem wielkie partie w Operze Śląskiej. Była solistką na tej scenie od 1964 do 1986 roku i wielu melomanów pamięta doskonale wspaniałe i skomplikowane kobiety, jakie Stanisława Marciniak-Gowarzewska budowała na scenie; i z nutowych zapisów, i z prawdopodobieństwa psychologicznego (…) Wielu miłośników opery ma pewnie w pamięci inną jej rolę, dla mnie pozostanie na zawsze Abigaille z "Nabucca". Już samo wejście śpiewaczki, jeszcze przed pierwszą arią, koncentrowało uwagę widza na dramacie kobiety owładniętej żądzą władzy, a jednocześnie ubezwłasnowolnionej z powodu wielkiej miłości. Doskonale poprowadzona rola kończyła się przejmującą sceną śmierci, w której Abigaille bez cienia scenicznej umowności rozliczała się - ze swoją zbrodnią i swoim uczuciem... Dla innych Stanisława Marciniak-Gowarzewska pozostanie na pewno wspaniałą Halką w słynnym bytomskim przedstawieniu tej opery. W opinii wielu krytyków, artystka zaśpiewała i zagrała tę rolę tak, że należy ją wpisać do historii polskiego teatru operowego. W dorobku Pani profesor były także inne wielkie bohaterki - tytułowe: Aida i Norma, a także Elżbieta w "Don Carlosie", Leonora w "Trubadurze" i jej imienniczka w "Mocy przeznaczenia", Cho-Cho-San w "Madamie Butterfly", Tatiana w "Eugeniuszu Onieginie", Liza w "Damie pikowej" i Roksana w "Królu Rogerze" (…) Opera nie była jedynym miejscem artystycznej samorealizacji Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej; była odtwórczynią szerokiego repertuaru kantatowego i oratoryjnego oraz długoletnim pedagogiem śpiewu w macierzystej uczelni - dziś Akademii Muzycznej w Katowicach. Wykształciła wielu śpiewaków, zyskując nawet tytuł pedagoga roku nadawanego przez Polskie Stowarzyszenie Pedagogów Śpiewu. U niej zdobywali artystyczne szlify m.in.: Jolanta Wrożyna, Barbara Dobrzańska, Maria Zientek, Czesław Gałka i Adam Żaak.”

Marek Ziemniewicz (śpiewak operowy, baryton):
„(…) trzeba (…) głęboki oddech "zamknąć" i utrzymać, a to wymaga dużej siły mięśni brzucha i podbrzusza (słynnej "tłoczni brzusznej", o której wiele razy mówiła śp. Pani Profesor Stanisława Marciniak - Gowarzewska - dla mnie Nieodżałowana, Kochana Stasia: mój Boże, ileż to spektakli i koncertów razem prześpiewaliśmy... (…)”.

Źródła:
- Grażyna Brewińska, W kręgu wokalistyki śląskiej – ośrodki i przedstawiciele [w:] I Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura. Bytom Katowice 17-25.X.2004, wydawnictwo okolicznościowe, s. 49-50.
- Marek Brzeźniak, Stanisława Marciniak-Gowarzewska nie żyje. Primadonna i maestra [w:] http://www.silesia.art.pl/gazeta/2007/gazeta0107.html
- Karol Rafał Bula, Być może Halka najlepsza w Polsce [w:] Twoja muza, nr 3(22), czerwiec-lipiec 2007, s. 31-32
- Jacek Chodorowski, Stanisława Marciniak-Gowarzewska 1931-2006 [w:] Trubadur 3 (44) 2007, http://www.trubadur.pl/Biul_44/Marciniak.html
- Henryk Comte, Zwierzenia adiutanta w Belwederze i na Zamku, Warszawa 1976;
- Tadeusz Kijonka, W rytmie tradycji [w:] Stanisław Moniuszko, Halka – opera w IV aktach. Realizacja jubileuszowa z okazjo 50 – lecia Opery Śląskiej, wydanie okolicznościowe, Katowice 1995, s. 62-63,
- Katarzyna Osińska, Polskie życie muzyczne w Moskwie (1915-1916) [w:] Muzykalia IX zeszyt rosyjski 1
- Rocznik polityczny i gospodarczy, Państwowe Wydawnictwo Ekonomiczne, 1961, s. 953.
- Słownik biograficzny Teatru Polskiego 1765 -1965 ,Warszawa 1973, s. 372-373.
- Who is who w Polsce. Wydanie III uzupełnione 2004, s. 2571
- http://www.psmgliwice.pl/absolwenci.htm
- http://www.montes.pl/montes29/montes_18.htm
- http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/31819.html
- http://www.twojamuza.pl/index.php?w=6&id=489&g=2
- wspomnienia własne.

Na koniec, za zgodą i dzięki wielkiej życzliwości Pani Reginy Gowarzewskiej, córki Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej, możecie Państwo posłuchać, jak śpiewała Bohaterka niniejszego artykułu.

http://www.youtube.com/watch?v=Qkbn5H9GKHo

Więcej utworów można posłuchać w innym miejscu na stronie youtube.

Przemysław Ponczek

Następna dyskusja:

Twoje emocje i znani polscy...




Wyślij zaproszenie do