Temat: 10 płyt, które mnie ukształtowały
Oto moje zestawienie, które ma charakter "muzyczny". Kolejność chronologiczna.
1. Electric Light Orchestra – „Time”
- mój Tata bardzo ich lubił. Miał kilka kaset. I kiedyś sięgnąłem po jedną z nich. Trochę przypadkowo padło na „Time”. Muzyka okazała się całkiem interesująca. W każdym razie było to coś innego, od tego co zdarzało mi się usłyszeć (z reguły przypadkowo) w radio czy telewizji. Mogę śmiało napisać, iż była to pierwsza świadomie przesłuchana płyta, od której zaczęło zainteresowanie muzyką.
2. AC/DC – „Highway To Hell”
- pierwsza samodzielnie nagrana płyta. Z radia oczywiście. O takiej możliwości wiedziałem od Taty. O zespole wiedziałem od kolegi z klasy, który nieco wcześniej zainteresował się muzyką. Może to nie był cios, ale po przesłuchaniu płyty uświadomiłem sobie, że „to jest to”. Płyta, od której zaczęło się zainteresowanie „cięższymi brzmieniami”.
3. Iron Maiden – „The Number Of The Beast”
- mimo, że AC/DC twierdzi, iż nie gra heavy-metalu, tylko rock’n’roll to właśnie ten gatunek stał się głównym obiektem moich muzycznych zainteresowań. Z kilkunastu kapel, których wtedy słuchałem IM lubiłem najbardziej. W pewnym stopniu stali się „Wzorcem z Sevres” jeśli chodzi o takie granie.
4. TSA – „Live”
- w przeciwieństwie do Andrzeja, na początku słuchałem wyłącznie „zachodniej” muzyki. Ta płyta to zmieniła. O zespole dowiedziałem z jakiejś gazety. Dopiero później usłyszałem muzykę. Okazało się, że heavy metal po polsku też fajnie brzmi. A poza tym uświadomiłem sobie, że w naszym kraju też są ciekawe zespoły.
5. Marillion – „Fugazi”
- płyta polecona przez kuzyna, który był fanem zespołu Fisha. Okazało się, na hard’n’heavy muzyka się nie kończy. Było to bodziec, by nieco rozszerzyć swoje muzyczne horyzonty.
6. Metallica – „Kill 'Em All”
- zastanawiałem się, czy umieścić to wydawnictwo w moim zestawieniu. Jednak miało ono wpływ na moje muzyczne zainteresowania. Niby był to heavy-metal, ale jakiś inny. Wiem, że zabrzmi to śmiesznie, ale takie granie było dla mnie zbyt ekstremalne. Płyta, po przesłuchaniu której zacząłem sobie zadawać pytanie , czy „ciężkie granie”, to na pewno moja muzyka.
7. Depeche Mode – „Some Great Reward”
- płyta, która pojawiła się w samą porę Był to czas, kiedy słuchanie muzyki zeszło na dalszy plan. I nagle usłyszałem coś, co było totalnie inne od tego, co słuchałem dotychczas. Nieważne, że nie było gitar. Ważne, że brzmiało super. Dzięki DM dowiedziałem się o istnieniu nurtu zwanego „New Romantic”. I wkrótce zespoły z nim związane stały się moimi ulubieńcami.
8. The Sisters Of Mercy – „Floodland”
- niedawno napisałem, że cały czas mam “ciary” gdy słyszę początek “Dominion/Mother Russia”. Utwór, który pierwszy raz usłyszałem bodajże w LP3. I niemalże od razu stałem się ich fanem. Mimo, że była to nieco inna muzyka, niż „New Romantic”, to jakoś mi to ze sobą współgrało.
9. King Diamond – „Abigail”
- i znowu stałem się „metalowcem”. Płyta podsunięta przez kolegę. Początkowo niespecjalnie mi się podobało. Z czasem się jednak przekonałem. I ponownie zacząłem słuchać hard’n’heavy, a „Nowi Romantycy” poszli w odstawkę.
10. Led Zeppelin – „Remasters”
- w czasie mojej pierwszej przygody z heavy-metalem słuchałem głównie tego co „tu i teraz”. Bo wtedy (początek lat 80-tych) audycje, z których można było coś nagrać, nadawały przede wszystkim nowości. Gdy ponownie zainteresowałem się „ciężkim graniem” postanowiłem nieco cofnąć się w czasie i posłuchać tzw. klasyków. W przypadku LZ zacząłem od składanki. Okazało się to całkiem fajne. Sięgnąłem więc po regularne albumy. Może nie od razu, ale z czasem LZ stał się moim osobistym „numerem jeden”
11. Pearl Jam – „Ten”
- przeżyłem okres, kiedy mógłbym niemalże na okrągło słuchać „Nevermind”. Ale dopiero debiut PJ w pełni przekonał mnie do zjawiska zwanego „grunge”. Być może wynikało z faktu, iż Nirvana była zbyt punkowa, a ja za tym gatunkiem specjalnie nie przepadam. Jedna z najważniejszych płyt w moim życiu, bo wskazała mi gatunek, którego jestem fanem do dziś.
12. Miles Davis – „Tutu”
- do momentu usłyszenia tej płyty, na słowo „jazz” reagowałem z niechęcią. Zupełnie nie rozumiałem takiego grania. Po przesłuchaniu „Tutu” musiałem zrewidować swoje poglądy. Jazz też daje się słuchać. Przez pewien czas bliżej zainteresowałem się tą muzyką. Miłośnikiem jazzu się nie stałem, ale dzięki Milesowi mam inne podejście.
13. The Beatles – „A Hard Day's Night”
- muzyka The Beatles była ze mną od zawsze. No, może prawie. Bez względu na to, co akurat było u mnie na „topie”, to co jakiś czas sięgałem po ich wydawnictwa. Głównie po składanki. W pewnym momencie zawziąłem się i zacząłem „katować” regularne płyty. I wtedy zrozumiałem, dlaczego dla większości jest to najważniejszych „zespół w dziejach”. Jak widać, musiałem dojrzeć;-) Wybrałem tę płytę, bo podoba mi się od początku do końca. I jest w tym pewien paradoks, bo zdecydowanie wolę ich wydawnictwa z drugiej połowy lat 60-tych.
14. Placebo – „Without You, I’m Nothing”
- odkąd zacząłem interesować się muzyką, to nie miałem okresu, w którym całkowicie zaprzestałbym jej słuchania. Co najwyżej schodziła ona na dalszy plan. W końcówce lat 90-tych stałem się jednak „Inżynierem Mamoniem”, i jeśli już kupowałem nową płytę, to była ona nagrana przez artystę, którego znałem i lubiłem. W tym przypadku zaczęło się od teledysku do utworu „Every You, Every Me”. A cała płyta uzmysłowiła mi, że cały czas powstają ciekawe nagrania. Może nie kamienie milowe, ale na pewno jest to twórczość zdecydowanie warta poznania.
Dodam, iż nigdy się nie myślałem nad tym, czy moje muzyczne hobby ma wpływ na to, jaki jestem. Może tak, a może nie. Ale może kiedyś trzeba będzie się nad tym zastanowić.
Ten post został edytowany przez Autora dnia 18.06.14 o godzinie 13:12