konto usunięte
Temat: Ukrainizacja czy leczenie kompleksów
Właśnie czytam wywiad z Krzesimirem Dębskim, człowiekiem o korzeniach polsko-kozackich. Jego obserwacje związane są z ukrainizowaniem na siłę wspólnego dorobku kulturalnego wielu narodów."Aleksander Szycht: Przypomina mi się historia, kiedy Ukrainiec z Tarnopola o dobrym sercu wziął autostopowicza - mojego znajomego ze studiów - historyka i zaczął mu tłumaczyć, że to wszystko tj. Lubelszczyzna i Podlasie to była kiedyś Ukraina. Historyk chciał się dowiedzieć, jakimi kategoriami kierowca myśli i zaczął udowadniać, że to nieprawda. Ukrainiec jednak niewzruszony powiedział, że mówił o tym mądry człowiek – on nawet książkę napisał. Nie pomogły argumenty, że książkę może napisać każdy. Czy nie sądzi Pan, że wielu prostych i dobrych Ukraińców jest ofiarami ukraińskiej propagandy nacjonalistycznej?
Krzesimir Dębski: Na to wszystko nałożył się zarówno komunizm jak i opóźnienie jakiejś świadomości politycznej – społecznej. Nawet wśród inteligencji ukraińskiej zaobserwowałem duże zsowietyzowanie. Oni praktycznie nie uczyli się historii ukraińskiej, co pokazały seminaria polsko-ukraińskie. Ci naukowcy są w powijakach, zaś walka o ich tożsamość powoduje nadużycia, które stosują jacyś ekstremalni działacze, którzy znajdą posłuch, ponieważ trafiają na niezaoraną glebę. Przy okazji kręcenia filmu Jerzego Hofmana o Ukrainie niektórzy naukowcy dowiadywali się pewnych rzeczy o swoim kraju pewnych po raz pierwszy. Ukraińcy mają potężną pracę do wykonania i dlatego głos Polski jest tak ważny, by polsko-ukraińskie relacje były obiektywnie naświetlone.
(...)
"Aleksander Szycht: Sama ludność cywilna Ukrainy cierpiała niezwykle nie tylko w czasie wojen światowych. Istnieje jednak praktyka dorabiania do tego nacjonalistycznej ideologii. To dokładnie tak samo jak robienie z powstania Chmielnickiego świadomego powstania narodowego… Taką ukraińską kulturę czy świadomość narodową mieli nawet wg pewnych teorii ukraińscy chłopi
Krzesimir Dębski: Dobrze byłoby, gdybyśmy doszli do tego, że to jest wspólna historia jednej ziemi, na której dwa narody żyły pokojowo obok siebie – nawet nie tylko dwa. Musi dojść do zrozumienia pewnych sytuacji. Przykładem takiej ekspansji przyczepiania na siłę tej czystej ukraińskości jest dumka ukraińska. Wszystko, co tylko się słyszy, to jest podobno ukraińskie. „Hej sokoły” mają być ponoć melodią ukraińską, a jest to tak naprawdę austriacka piosenka ludowa z dorobionymi w 1919 roku słowami Hallerczyków. Często spotykam się ze stwierdzeniami Ukraińców, że to jest absolutnie ukraińska melodia. A to nie jest melodia ani ukraińska, ani polska. Polskie są natomiast słowa. Trzeba wytłumaczyć Ukraińcom, że to była wspólna ziemia, że dumki ukraińskie pisał Moniuszko, pochodzący z terenów dzisiejszej Białorusi. I nie chodzi tu o to, że przymiotnik „ukraińska” wziął się z Ukrainy, ponieważ wtedy posługiwano się nazwą Ruś. Chodziło o krainę gdzieś „u kraju”, na końcu. Moniuszko napisał 150 dumek i setki innych kompozytorów pisało dumki, zanim jakikolwiek ukraiński kompozytor zaczął pisać dumkę ukraińską. Były też odpowiednio dumki białoruskie, litewskie, kompozytorzy wymyślali nawet, nieco rzadziej dumki polskie.
Setki twórców żyło czasami bez świadomości, jakiej są narodowości, tak jak np. Gogol. Uznano go za ukraińskiego pisarza, a on sam nie wiedział czy jest Rosjaninem, czy Ukraińcem. Nie było czasami ostrego rozgraniczenia. Twórca rosyjskiej szkoły narodowej, kompozytor Michaił Glinka, którego teraz Ukraińcy adoptują jako Ukraińca, był np. człowiekiem, który najchętniej przyjeżdżał na zimę do Warszawy jako do najwygodniejszego „rosyjskiego” miasta na zimę… Rozgraniczanie „to jest Ukraina to nasze a nie wasze” jest jakimś anachronicznym myśleniem.
Aleksander Szycht: Nacjonaliści ukraińscy czasami nawet tłumaczą swoje zbrodnie zbrodniami „polskiego Rusina” Jeremiego Wiśniowieckiego sprzed kilkuset lat...
Krzesimir Dębski: To tak samo absurdalne, jak to, gdy Rosja czyni swoim świętem narodowym wyzwolenie z rąk Polaków, czyli praktycznie również „zdobycie Moskwy”. To świadome polityczne budzenie zamierzchłych duchów przeszłości. Sami zaś Rosjanie nie znają nawet tej daty. Obserwujemy więc przykład jakiegoś sztucznego budowania swojej tożsamości, czyimś kosztem. Szczerze wątpię również, czy w bitwie pod Grunwaldem obie strony cechowała jednolita świadomość narodowa. Na tej samej zasadzie te powroty do Jaremy Wiśniowieckiego i powstania Chmielnickiego jako narodowego pachną jakimś komunistycznym myśleniem.
(...)
Kilka lat temu, gdy trochę częściej jeździłem do Lwowa – teraz jakoś straciłem na to ochotę - spotykałem wielu znakomitych artystów ukraińskich, profesorów uniwersytetu, znanych kompozytorów. Czasami zdumiewała mnie mała znajomość historii Lwowa. Oczywiście być może oni znali swoją historię, ale np. trudno pominąć takie fakty, że w mieście mieszkał Sacher Masoch twórca pojęcia masochizmu i literatury tego gatunku. Sypałem anegdotami wiele razy a oni nie znali nawet samych podstaw. Namawiali więc mnie, że ponieważ „nic się nie dzieje w naszym Lwowie” to może urządziłbym jakiś lwowski festiwal. Ja osobiście wtedy nie ruszałem polskich tematów by nie „zadrażniać”. Powiedziałem więc: Zorganizujcie festiwal mozartowski. Tu syn Mozarta był dyrektorem opery. Gdzieś jest pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim, znajdźcie więc grób. Byli bardzo zdziwieni takimi informacjami. Opowiadałem też, jak koncertował tu Ravel i „położył” swoje „Bolero”. Był wtedy jakoś chory i źle się czuł. „Skąd ty to wszystko wiesz” – pytali. Odpowiadam „Mój ojciec urodził się we Lwowie”. Wtedy większość z wielką złością odpowiedziała „A mój w Krakowie”. Bardzo bym się cieszył gdyby się rzeczywiście urodzili w Krakowie. Nie potrafię ocenić czy była to bardziej zabawna czy tragiczna reakcja.
(...)
Aleksander Szycht: Jest chyba tak, jak pisał Mickiewicz. Soplicowo leży na Litwie, ale gdy przychodzi do Soplicowa kawiarka, wieszcz pisze, że nie ma nigdzie takiej kawy jak właśnie tu w Polsce.
Krzesimir Dębski: Pisał tak i o Polsce Casanova, który tu przebywał w Warszawie. Cały dwór swobodnie mówił po francusku i mógł z nimi swobodnie dyskutować o poezji. Pisał, że król był oczytanym i inteligentnym człowiekiem – nie ma takiego drugiego władcy na świecie. Nie była to jego stronnicza relacja. Nie miał w tym żadnego interesu. Chciał tu dostać jakąś pracę sekretarza królewskiego, nie dostał jej, a jednak po tej odmowie napisał taką relację.
Zawsze przebiegały procesy mieszania się ludności – rozwój kultury, wybuchy niesamowitej pomysłowości a potem nacjonalizmy i regres w stylu „To jest nasze, to jest wasze. To była okupacja, a to nie”. Miejmy nadzieję, że czasy tych nacjonalizmów miną, musimy nad tym pracować, ale i dbać o to co było nasze, co wspólne, a przede wszystkim wiedzieć o tym w ogóle. Zapominanie bowiem to jest najgorsze, co możemy zrobić.
Aleksander Szycht: Taka wielokulturowość nie zaprzeczała nigdy i nigdzie polskości, ale ją wzbogacała...
Krzesimir Dębski: Oczywiście. Wystarczy spojrzeć na przykłady wspaniałych Polaków i gorących patriotów obcego pochodzenia – Lelewel, Linde, Pol. Jeśli się ktoś stał Polakiem z wyboru, to się z tego cieszmy i cieszmy się, że nie było odwrotnie. Walka o jakieś sztuczne zmory z przeszłości nie ma sensu. Litwini mają do nas pretensje, że to my gnębiliśmy Litwę. To jest bezsensowne. My moglibyśmy posługiwać się odpowiednim myśleniem - przecież to naszymi królami zostali Jagiellonowie. W zasadzie można pół żartem pół serio powiedzieć też odwrotnie, że oni nam tyle przysporzyli kłopotów – Ci wszyscy Radziwiłłowie, Pacowie, Sapiehowie. To jest jednak naprawdę wspaniała część naszej wspólnej historii i kultury.
Aleksander Szycht: Dziadek Leopold Dębski przyjaźnił się z żydowskim aptekarzem Gerszonem Drikierem, który go sponsorował. Dziadek zaś od strony mamy Antoni Sławiński we wczesnym dzieciństwie został sierotą i wychował się w rodzinie żydowskiej. To świadczy nie tylko o wspaniałym bogactwie kulturowym przedwojennej Polski i dziedzictwie tolerancji Kraju bez stosów, ale o niesamowitej symbiozie. Dziś wydaje się, że sporo ludzi chce widzieć między Polakami a Żydami w przeszłości tylko antagonizmy.
Krzesimir Dębski: Tak, ale istnieje też nieco proste - inne myślenie. A przecież w każdym narodzie są ludzie fajni i ludzie niedobrzy. Tak samo było i na Wołyniu. Pamiętam relację mojego ojca, jak ludzie żyli ze sobą przed wojną na Wołyniu normalnie, w zgodzie, aż w czasie wojny jakiś diabeł ich opętał. Wszystko zaczęło się od władzy sowieckiej, która zaczęła dzielić. Później nastał dziki ukraiński nacjonalizm, po którym została spalona ziemia. Tam, gdzie były piękne miasteczka, miejscowości, stał kościół, cerkiew, bożnica, było kilka knajp we wsiach, jakieś kluby, grało się nawet w bilard, teraz są ruiny, a ludzi, którzy to wszystko zniszczyli gloryfikuje się. "
całość na stronie:
http://www.wolgal.pl/art42.htmlMarcin J. edytował(a) ten post dnia 11.01.09 o godzinie 16:14