Jakub
Łoginow
Nie ma kangurów w
Austrii
Temat: Wydawco, płać autorom w terminie!
A jeśli nie możesz, odpowiednio wcześnie informuj o opóźnieniach.Chciałbym zwrócić uwagę na ważny, a często bagatelizowany problem. Otóż wiele osób, w tym ja, utrzymuje się nie ze stałej pensji wypłacanej na podstawie umowy o pracę, tylko ze zleceń. Tak, z tych drobnych honorariów autorskich, na tej zasadzie, że z tych 70 złotych, 100 złotych czy nawet 30 złotych wypłacanych za artykuł w miesiącu ma się uzbierać te 2000 złotych czy ileśtam, z których taki człowiek opłaca czynsz, kupuje jedzenie i utrzymuje rodzinę.
W dużych mediach korporacyjnych to funkcjonuje tak, że np. na portalu trojmiasto.pl w listopadzie opublikowałem 5 artykułów, za każdy jest powiedzmy 100 złotych, więc zawsze 1 i 2 dnia następnego miesiąca księgowa robi rozliczenie i do 6-8 grudnia wpływają pieniądze na konto za listopad. Podobnie jest w innych "dużych" mediach, takich jak OnetBiznes, Gazeta Krakowska itp. Do czego zmierzam? Do tego, że dziennikarz też człowiek i musi zaplanować swoje wydatki. Więc tego 1 grudnia mogę sobie zrobić mały bilans i wiem, że gazeta A przeleje mi za kilka dni 700 złotych, portal B - 340 złotych, portal C - 70 złotych, portal D - 280 złotych i tak dalej, a razem uzbiera się np. 2800 złotych. I wtedy wiem, że opłacę 1000 złotych rachunków, tyle a tyle muszę wydać na życie i mam rezerwę np. 600 złotych, więc mogę sobie pozwolić kupić narty lub pojechać na wycieczkę.
Problem pojawia się wtedy, gdy np. 8 grudnia mam dostać te 700 złotych, a tu nic. Człowiek czeka dzień, dwa, pięć, a zleceniodawca po prostu sobie zapomniał albo coś.
Czy można sobie wyobrazić, że pracodawca zapomni wypłacić pensji w terminie? Albo stwierdzi, że mamy problemy z płynnością, to pensje grudniowe wypłacimy w lutym, a najpierw opłacimy rachunki za prąd lub cośtam. Już sobie wyobrażam, co by się wtedy działo.
Dlatego apeluję o odrobinę wyobraźni i zrozumienie, że te 70 złotych honorarium autorskiego to jest takie samo wynagrodzenie, z którego się ludzie utrzymują (po pozbieraniu tych drobnych wypłat z wielu źródeł) tak samo, jak ludzie zatrudnieni na umowę o pracę. I proszę, nie traktujcie tego jak wydatku, który może poczekać miesiąc, dwa lub pięć. Ja rozumiem, że fajnie jest mieć bezpłatny kredyt kosztem współpracowników, ale to trochę nie tak.
Są oczywiście takie sytuacje, że wydawca fizycznie nie ma pieniędzy na koncie, bo z kolei jemu ktoś się spóźnia z płatnościami. I nic się na to nie da poradzić. Ale wtedy nic nie stoi na przeszkodzie, by uczciwie poinformować, że honorarium za tekst opublikowany w listopadzie wpłynie w lutym. Albo w kwietniu. Jak dla mnie OK, jeżeli z góry wiem, że pieniądze przyjdą choćby i za pół roku, to sobie to wszystko inaczej rozplanowuję i kalkuluję.
Niestety, dzięki stadu jeleni gotowych piać z zachwytu pisząc za darmo, wśród wydawców (również tych porządnych) wytworzyło się przekonanie, że honorarium autorskie to coś w rodzaju nadzwyczajnej nagrody, a nie zwykłego wynagrodzenia, z którego autor musi się utrzymać, opłacić rachunki i zadbać o rodzinę. Ja obecnie czekam na wypłatę honorariów za teksty, które opublikowałem w kwietniu, czerwcu, lipcu (!). Gdy napisałem grzecznego maila z zapytaniem, kiedy mogę się spodziewać wypłaty (tylko zapytanie, a nie żadne ponaglenie czy żądanie), to w odpowiedzi pani strzeliła focha, że ona ma tyle pracy i nie ma kiedy zrobić rozliczeń, że wierszówka przyjdzie "chyba pod koniec listopada" a w ogóle to co to za pytanie. I to jest, drodzy koledzy i koleżanki, chore.