Maria S.

Maria S. Civis totius
mundi...

Temat: Wojna polsko- masłowska

"Wojna polsko- ruska pod flagą biało- czerwoną" to powieść, o której prawie każdy słyszał, a której prawie nikt nie czytał. Jeden z tych wypadków w historii rodzimej literatury współczesnej, kiedy siła szemranego marketingu wyniosła ponad poziomy przeciętności iście hermetyczne dzieło i uczyniła zeń swoistą maskotkę mediów.


Debiut Doroty Masłowskiej był tematem wielu prasowych recenzji, zanim jeszcze książka stała się ogólnie dostępna, zaś dziennikarze idąc tropem tych omówień szybko zaczęli rozgłaszać pojawienie się młodziutkiej rewelatorki polskiej prozy. Sama powieść sprzedała się w oszałamiającej liczbie egzemplarzy, umożliwiła Pawłowi Duninowi Wąsowiczowi rozwinięcie działalności wydawnictwa Lampa, doczekała się licznych dodruków i wznowień, koniec końców wyszła poza obręb literackiego dziwadła. A nie powinna.

Siła debiutu Masłowskiej tkwiła przecież w radykalnej nieprzystępności. Pisana z lingwistycznym przewrażliwieniem, snuta rozchybotaną narracją, oniryczna w tonacji, powieść nie nadawała się w ogóle na czytelniczy hit. Lecz właśnie owa chropowatość stylu zdołała przyciągnąć uwagę mediów.


Powtarzane hasła o pierwszej powieści dresiarskiej, nastohańbie polskiej literatury, udanie sprzedały produkt, choć niewiele miały wspólnego z samą książką. Po pierwsze, powieść Masłowskiej nie była żadną eksploatacją społecznej grupy zwanej dresiarstwem, ona jedynie wykorzystywała konfigurację żargonów środowiskowych, by budować na nich fantazyjną metanarrację, biorącą wszystko w cudzysłów. Po drugie, autorka nawet gdyby chciała, nie mogła niczego zhańbić, bo jej zabiegi literackie wpisywały się w długą tradycję eksperymentów formalnych polskiej literatury.

Konsekwencją medialnej wrzawy, rozpętanej wokół debiutu Masłowskiej, było późniejsze zainteresowanie jej osobą, które kulminację osiągnęło w momencie przyznania nagrody Nike za następny utwór autorki – "Paw królowej". Rzecz charakterystyczna, książka będąca właściwie autotematyczną medytacją nad pozycją pisarki po sukcesie debiutu, zjadliwie wyśmiewająca całą rzeczywistość medialną zyskała uznanie jury, które wcześniej nie dało nagrody za znacznie bardziej przełomową "Wojnę". "Paw królowej" nie wytrzymuje bowiem porównania z debiutem, choćby dlatego, iż brak w tym komiksowym słowotoku imaginacyjnego polotu. To typowy syndrom pozycji przejściowej.

O nowej powieści Masłowskiej na razie nie słychać, tymczasem "Wojna" kontynuuje swój triumfalny pochód w oficjalnej kulturze. Miarą pozycji autorki jest choćby fakt, iż stała się celem środowiskowych ataków, w tym bohaterką obrazoburczej powieści Alana Sasinowskiego "Sukces", która bezwzględnie obnaża mechanizmy medialnej obecności pisarki. Ataki te wrócą zapewne przy okazji planowanej premiery ekranizacji "Wojny", która zapowiada się albo na rewelację albo wielki zawód.

Przeniesienie powieści, rozgrywającej się właściwie w płaszczyźnie retorycznej i pozbawionej tradycyjnej fabuły, na ekran zakrawa na nie lada wyzwanie. Wpierw chciał się tym zająć Jan Jakub Kolski, co zwiastowało adaptację mocno rewizjonistyczną, być może kosztem ducha oryginału. Ostatecznie za ekranizację odpowiada Xawery Żuławski, syn owianego sławą skandalisty Andrzeja Żuławskiego, który wcześniej debiutem "Chaos" udowodnił, że wyczuwa nerwowy puls współczesności.

Interesująco czyta się wypowiedzi Żuławskiego juniora dla "Gazety Wyborczej" (tekst tu). Przyznaje on, że przy pierwszym kontakcie z książką Masłowskiej, odłożył ją po kilkunastu stronach, będąc pewnym, iż wie o co chodzi. To symptom większości krytyków "Wojny polsko ruskiej", którzy samą formę utworu uznali za przewidywalną i niewartą zgłębiania. Młody Żuławski jednak dostrzegł w powieści jakąś naddaną wartość. Deklaruje, że jego film ma być bardzo wierną adaptacją.

Jeśli ekranizacja będzie literalnym odzwierciedleniem książki, obraz może ugrzęznąć w martwym punkcie dyskursywności. Zaletą utworu Masłowskiej jest konfesyjna wylewność, ale kiedy zaleje ona ekran, widz poczuje się przytłoczony i znudzony. Po wywiadzie młodego Żuławskiego, raczej trudno wywnioskować, czy znalazł on dla powieści odpowiedni klucz wizualnej translacji. Szkoda byłoby marnować potencjał tego reżysera, jeżeli film ma być po prostu teledyskiem do słów Masłowskiej.

Sama pisarka mocno zaangażowała się w proces powstawania ekranizacji. Musi niestety liczyć się z tym, iż w wypadku nakręcenia przez Żuławskiego nieskładnego potoku sekwencji, pod pręgierz krytyki trafi i jej powieść. Te kilka lat, które minęło od debiutu, wystarczy, aby z dystansem spojrzeć na rzekomą rewelacyjność powieści. A to może skończyć się kolejną wojną wymierzoną w medialny status autorki. Oby nie chciała jej wygrać za pomocą kolejnego "Pawia". (KO)