Jakub Dec

Jakub Dec We Feed You

Temat: GW: "Obcy" to "Żyd", czyli wróg

Raz od wielkiego dzwonu w lokalnej wyborowej pojawia się fajny artykuł :). Polecam.

http://miasta.gazeta.pl/lodz/1,35136,6583535,_Obcy__to...

Krzysztof Kowalewicz, Jakub Wiewiórski

Obrazek


Wystają w bramach. Popijają, popalają. Betonowe podwórka to cały ich świat. "Swój" może czuć się spokojnie, "obcy" to "Żyd", czyli wróg
Przed wojną Wschodnia była jedną z najbogatszych łódzkich ulic. Podwórka zdobiły japońskie ogrody, a do dziś w niektórych mieszkaniach zostały pokoiki z osobnymi wąskimi wejściami dla służby. Okolicę zamieszkiwali głównie Żydzi (było siedem synagog). Część życia spędzili tam również Reymont i Piłsudski.

W PRL-u z przedwojennych mieszkańców nie pozostał na Wschodniej prawie nikt. Za to rozkwitał tam całodobowy handel nielegalnym alkoholem.

Dziś Wschodnia to ulica biedy, szarych podwórek i podchmielonych mężczyzn. Ale działa tam też Galeria Wschodnia i modna restauracja Golonka z wystrojem z socjalistycznych czasów gastronomicznych. A sąsiednia Włókiennicza była pierwowzorem tekstu "Kochankowie z ulicy Kamiennej" Agnieszki Osieckiej.

Od trzech lat na Wschodniej, w bramie pod numerem 45 (lokal 31a), ma siedzibę Centrum Kultury Żywej prowadzone przez Białe Gawrony. Założyło je troje studentów, a dziś już absolwentów Uniwersytetu Łódzkiego i Akademii Sztuk Pięknych. Gawrony przyciągają na imprezy i warsztaty dzieci, młodzież, emerytów, artystów, bezrobotnych, menedżerów, profesorów, poetów. Największy rozgłos przyniosły im "Święta ulicy Wschodniej" - czyli "rozkręcanie podwórek". Były wtedy koncerty, plenerowe pokazy filmów, parady szczudlarzy i spektakle tańca z ogniem.



Rozmowa z Piotrem Bielskim*



Krzysztof Kowalewicz, Jakub Wiewiórski: Zaparkowaliśmy w bramie. Stracimy lusterko lub felgi?

Piotr Bielski: Przyjeżdżają do nas różni goście i nikomu nic się nie stało. Wschodnia jest trochę przereklamowana.

Jak to przereklamowana? W pracy doktorskiej poświęconej Wschodniej pisze Pan: "Część chłopaków w wieku powyżej 11 lat posiada rozwiniętą tożsamość przestępczą, chwaląc się, że "siedzą na Krokusowej" [od adresu Pogotowia Opiekuńczego nr 1 - przyp. red.]. Bywanie na Krokusowej pozwala uzyskać wpływ i prestiż w grupie." A 12-latkowie opowiadają Panu, że kradną kołpaki, bo "to chyba dobrze, że zarabiają".

- Chodząc na uniwersytet też omijałem Wschodnią, ale teraz jestem już swój. Kiedyś zaczepiło mnie kilku panów stojących na rogu: "Dawaj na piwo". Odparłem: "Zaraz, wiem, że pana siostrzenica przychodzi do centrum kulturalnego, które prowadzę". Odpowiedział: "Szacuneczek" i podał mi rękę. A poeta Zdzisław Jaskuła, który na Wschodniej mieszka od lat, opowiadał, że w latach 70., kiedy się tu wprowadzał, gdy coś mu ukradziono, odzyskiwał to następnego dnia. Myślę, że pod tym względem niewiele się zmieniło. Swój to swój. Wielu ludzi nawet nie zamyka mieszkań.



Dlaczego postanowił Pan utworzyć ośrodek w tak niebezpiecznej okolicy?

- Zdecydował rzut monetą urzędniczki w wydziale lokalowym. Szukaliśmy lokum w centrum miasta, gdzie chcieliśmy założyć alternatywne centrum kulturalne propagujące twórczość młodych. Najczęściej oferowano nam ruiny, a my nie mieliśmy pieniędzy na remont. Tutaj też pomieszczenie było zapuszczone - kiedyś był to służbowy lokal kominiarzy. Gdy zdecydowaliśmy się na nie, tego samego dnia zgłosił się do wydziału lokalowego człowiek, który chciał mieć tutaj magazyn waty cukrowej. Nie doszliśmy do porozumienia, dlatego doszło do rzutu monetą. No i jesteśmy.

Jak przyjęli Was mieszkańcy?

- Część z niechęcią. Puszczano nawet plotki, że skoro chcemy zajmować się dziećmi, to pewnie jesteśmy pedofilami. Gdy robotnicy wysypali na podwórku piasek, dzieci zaczęły budować zamki. Mówię sąsiadce: "byłoby super zrobić dla nich piaskownicę". A ona: "Pan jest głupi. 30 lat nie było piaskownic, a teraz nagle mają być, bo pan się tu pojawił". Wkurzało mnie panujące wokół przekonanie, że świata się nie da zmienić.

Ale wzbudzaliśmy też pozytywne zainteresowanie. Ludzie przychodzili, zaglądali przez okna, pytali: "po co tu jesteście?". Stojący w bramie zapraszali mnie na piwo.

Wypił Pan zapoznawczego "brudzia"?

- Nie wiedziałem, jak się zachować, bo nie chciałem być kumplem do wypicia, ale bałem się - jak zareagują na odmowę. Zasięgnąłem języka u Jaskuły. Powiedział, że konsekwentnie nigdy nie pił z miejscowymi, bo chciał zachować dystans. Ja też odmówiłem i oni to uszanowali. Czułem, że to może być niebezpieczna przygoda, nie miałem pewności, że byłaby jednorazowa. Poza tym to często byli nieletni. Ale pod naszymi drzwiami i tak zrobiło się centrum picia i imprezowania. Gimnazjaliści znudzeni wystawaniem w bramach i na klatkach przychodzili, bo u nas zawsze coś się działo. Pili browara za browarem, czasem namazali ŁKS w koronie, ale mimo zaproszeń nie wchodzili do środka. Oni czują się jak wolne wilki, których środowiskiem jest ulica. W grupie są mocni. Za to - kiedy pojawiali się pojedynczo - chętniej opowiadali historie o sobie. Spadały im maski twardzieli.

Jakie to są historie?

- Przeróżne. Nie można powiedzieć, że na Wschodniej w każdym mieszkaniu znajduje się melina. Tak jak i w blokowisku - żyją tutaj różni ludzie. Są problemy z alkoholem, rozbite rodziny. Są mężczyźni mający kilkoro dzieci, każde z inną kobietą. Są kilkulatki wygrzebujące ze śmietnika papierosy. Są dzieci z zaburzeniami rozwojowymi, wynikającymi być może z tego, że matka piła w ciąży. Jest dziewczynka wychowywana przez prababcię - rodzice ją zostawili, babcia też pije i dziecko nie lubi do niej chodzić. Ale są też tzw. normalne rodziny, w których problemem jest nie tyle bieda, co brak czasu dla dziecka.

Kolejna sprawa to podwórka, na których dzieci się wychowują. Wysoka studnia, beton, ewentualnie trzepak. Brakuje zieleni. Co można robić - siedząc codziennie w takim miejscu? Postanowiłem ożywić podwórka. Chciałbym, żeby tylko w połowie mogły parkować na nich samochody, a resztę zajmował plac zabaw dla dzieciaków. Nie jest to łatwe. Na skucie betonu potrzeba wielu pozwoleń. Dlatego stworzyliśmy ogródek recyklingowy. Do opon nasypaliśmy ziemię, a w nią wsadziliśmy drzewa i krzewy. Miejsce to dopiero baza do prowadzenia działań artystycznych. Postanowiliśmy pokazać mieszkańcom, że życie może być ciekawsze, niż wystawanie z flaszką na klatce. Poprzez różne warsztaty i konkursy aktywizujemy maluchy. Pokazujemy im, że każdy ma jakiś talent i może zostać artystą.

Jak się Pan nasłucha tych wszystkich bolesnych historii, to zapewne rodzi się chęć pomagania.

- W pierwszym odruchu ciągle coś tym dzieciom kupowaliśmy, ale to rodziło konflikty. Ala dostała ładniejszą lalkę, "dlaczego ja mam trzy balony, a on aż pięć" itd. Na każdym kroku słyszałem takie pretensje. Dlatego zdecydowaliśmy, że prezenty, najchętniej książki, by wyrobić nawyk czytania, mogą być, ale tylko na specjalne okazje, np. urodziny. Te dzieci mają silną roszczeniową postawę. Jakbyśmy im pozwolili, to pozabieraliby do domu z ośrodka wszystko. Dlatego zamiast pomagać doraźnie materialnie, staramy się żeby w ośrodku ciągle coś się działo.

W pracy doktorskiej zajmuje się Pan m.in. wartościami i celami życiowymi młodzieży ze śródmiejskich podwórek. Co jest najważniejsze dla dzieci ze Wschodniej?

- Zdecydowanie Łódzki Klub Sportowy. Opowiem historię. Któregoś wieczoru usłyszałem dobijanie się do drzwi. Otworzyłem. Grupa chłopaków, średnia wieku 12 lat, zziajani, część ma w rękach kije. "Żydzi przyszli, zapejsowali całą Wschodnią, daj się schronić" - krzyczeli jeden przez drugiego i wpadli do środka. Sprowokowałem rozmowę:

- Co to znaczy, że Żydzi zapejsowali?

- No jak to, nie wiesz?

- No nie wiem.

- No z Pomorskiej te Żydy przyleciały, stłukli chłopaków na Włókience, namazali swe żydowskie napisy, cudem im uciekliśmy.

- Wy mówicie na nich Żydy, a jak oni na was mówią?

- Też Żydy.

- No i w ten sposób wszyscy jesteście Żydami?

- Bo ich, ten Widzew, no to Żydzi założyli.

Wtem nagle jeden z chłopaków rzuca: "A ŁKS też jeden Żyd założył, dwóch Polaków i jeden Żyd, ten Żyd od Manufaktury". Zaczyna się kłótnia, bo jego koledzy optują za tym, że ŁKS założyli sami Polacy.

- No ale ich założyli Żydzi z klasy niższej, a nas Żyd z klasy wyższej - podsumowuje z dumą chłopak, który wywołał kłótnię zjednując sobie poparcie kolegów. - Tak, nas z klasy wyższej - zgadzają się

Zaskoczyła mnie ta znajomość terminów z zakresu socjologii, jak "klasa wyższa". "ŁKS Król", "ŁKS Pany" - potrzeba zwycięstwa oraz związania się z klasą wyższą, nobilitacji własnej pozycji jest powszechna.



Mimo że dzieciaki nazywają Żydami swoich wrogów, trudno podejrzewać ich o świadomy antysemityzm?

- W ubiegłym roku zgłosili się do mnie organizatorzy Festiwalu Dialogu Czterech Kultur, chcąc zorganizować na Wschodniej koncert hiphopowego izraelskiego zespołu Hadag Nahash. Miałem zbadać grunt. Jaką deklarację usłyszałem od chłopaków ze Wschodniej? Że nie są przeciwko Żydom z Izraela, nawet nie są tak bardzo przeciwko Żydom mieszkającym na dalekim Widzewie, są natomiast przeciw tym z Pomorskiej. Funkcjonują jak plemiona, które mają jasno określone terytorium i czasami zapuszczają się na terytorium wroga, aby bić i zamazywać napisy. Oni są za ŁKS-em, Pomorska za Widzewem. Stąd Pomorska to w ich żargonie "Żydzi", czyli wrogowie, obcy. Wróg musi być blisko. Marzy mi się, żeby taką rywalizację zastąpić rywalizacją pozytywną, np. która ulica zrobi fajniejsze święto. Studiowałem rok w Hiszpanii, obserwowałem lokalne fiesty. Sąsiedzi się zbierali, stawiali stół, na nim jedzenie i tańczyli. Był konkurs na najpiękniej wystrojoną ulicę. Gdy uruchomiłem coś podobnego na Wschodniej - ludzie pukali się w czoło. Przygotowaliśmy plakaty. Nasi wolontariusze rozlepiali je po podwórkach. Nagle wpada do nas krępy nastolatek, rzuca mi w twarz zmięte plakaty i krzyczy: "Który to wieszał na moim podwórku bez mojej zgody! Bo zabiję, a was podpalę". Kolejnego dnia zabrał nam z kumplami wiadro farby i wylał na drzwi. Dopiero gdy na naszą prośbę porozmawiał z nim zaprzyjaźniony sąsiad, więcej takich nieprzyjemnych zdarzeń nie było. Przyszedł nawet na organizowany przez nas koncert podczas Święta Wschodniej, wpadał porapować. A gdy widzi mnie na ulicy - rzuca "siema".

Czy podział na "my za ŁKS-em" i "oni za Widzewem" jest jedyny?

- Jest jeszcze subtelny podział wynikający ze stosunku do jeszcze biedniejszej ulicy Włókienniczej, która jest powszechnie uważana za jedną z najniebezpieczniejszych w Łodzi. Nasz lokal mieści się na skrzyżowaniu Wschodniej z Włóknem, czyli dawną Kamienną. Starsi mieszkańcy Wschodniej uważają ją za "ulicę kryminału" i narzekają, gdy na Wschodniej pojawia się "element z Włókienki", a za naszą sprawą - także dzieci stamtąd. Jednak, choć Wschodnia w mniemaniu jej mieszkańców stoi w hierarchii wyżej niż Włókiennicza, nie ma większych konfliktów, bo jednoczy je ŁKS.

Jakie są marzenia dziesięciolatka z bramy?

- Kiedyś pytaliśmy, gdzie najbardziej chcieliby pojechać. Odpowiedź? Do Rzeszowa albo do Bydgoszczy. Dlaczego? Bo ŁKS trzyma z Resovią Rzeszów i Zawiszą Bydgoszcz. To jedyny powód, bo o samych miastach nic nie wiedzą.

Inny przypadek: poprosiliśmy na zajęciach plastycznych dzieci, by namalowały coś, co jest dla nich ważne, czego nie można kupić. W ten sposób chciałem skłonić ich od myślenia o wartościach. Wielu domagało się podpowiedzi. Ktoś narysował mamę, ktoś inny pieska. Pewien 10-latek namalował paczkę papierosów. "Są ważne, a nie sprzedaliby mi ich nawet wtedy, gdybym miał kasę" - wytłumaczył. To nie była wymyślna ironia. Dzieci nie były w stanie zrozumieć bardziej abstrakcyjnych pojęć. To dużo mówi o tutejszej młodzieży.

Kolejny przykład: sąsiedzi pytali, czy zorganizowalibyśmy wycieczkę do Krakowa. Do... aquaparku. Wyglądało, że niczego więcej w Krakowie nie mieli potrzeby obejrzeć. Chodzą też do Manufaktury podziwiać kolorowy świat sklepowych wystaw z niedostępnymi produktami. Przy tych wszystkich ograniczeniach tutejsze dzieci nie są jednak wyłączone z globalnej popkultury. Świetnie orientują się w "High School Musicalach" czy "Hannah Montanie". Bardzo szybko potrafią opanować komputer. Pewna 11-latka świetnie porusza się w internecie, gra sobie w ubieranie lalek. Nawet udało się jej przekonać pewnego reżysera teatralnego, który tu do nas przychodził prowadzić zajęcia, by w trakcie zajęć wpuszczał ją na zaplecze - do komputera. Potrafiła udać, że dzwoni do mnie z komórki, a potem blefowała, że ja się na to zgadzam. Więc, jak to się mówi, rozwinięte umiejętności interpersonalne też mają.

Czyli komórki dzieciaki z biednej Wschodniej mają?

- Oj tak, są dla nich niezwykle ważne. Mogą być w kontakcie, wymieniać się numerami - cały rytuał. A ponadto to symbol statusu. W tej chwili komórkę ma praktycznie każdy.



Jak się potoczą losy tych dzieciaków? Też będą stały w bramach?

- Chciałbym wierzyć, że będzie inaczej. Każde dziecko to osobna planeta, trzeba godzin porządnej pracy nad ich indywidualną motywacją, wielu potrzebowałoby wsparcia terapeutycznego. Ile może zrobić paru pasjonatów? Możemy zainspirować ich do malowania czy rozwiązywania konfliktów bez "dawania w mordę". Ale czy to sprawi, że te dwunastolatki nie zajdą w niechcianą ciążę za trzy czy pięć lat? Dzieciaków wymagających opieki jest dużo, a nas mało i dodatkowo działamy zrywami, społecznie "po godzinach". Nie wiem, czy zmienimy na trwale ich życie, ale na pewno pokazujemy im, że istnieje inna droga niż browar na klatce. Myślę, że wielu z nich długo będzie pamiętać muzyków filharmonii koncertujących na ich podwórku, albo skrzypka, który grał na klatce schodowej. Albo to, że mogą z nami porozmawiać o różnych sprawach. Niektórzy rodzice kibicują naszym działaniom, ale uczciwie trzeba przyznać, że to nie jest sam dół drabiny społecznej. To ludzie, którzy najczęściej pracują, interesują się losem swoich dzieci. Sąsiadki nawet przygotowały kanapki na wernisaż, a dzieciaki z wojowniczością pilnowały, żeby nikt na te kanapki nie pluł. Ale z drugiej strony, gdy organizowaliśmy wyjazd tramwajem na Retkinię na piknik do Centrum Zajęć Pozaszkolnych, część rodziców nie chciała zapłacić za bilet. Stwierdzili, że nie mają na to pieniędzy. Rodziców części dzieci jeszcze nigdy nie poznaliśmy.

Na stronie internetowej Białych Gawronów widnieje numer konta. Ktoś wam pomaga?

- Ludzie się nami interesują, ale najczęściej ci z cienkim portfelem. Zimą sytuacja była dramatyczna. Nie mieliśmy pieca. Lokalni politycy przyłączali się do apelu o zbiórkę na piec, ale mimo obietnic żaden z nich nie wpłacił nawet złotówki.

Czyli polityków Wschodnia nie obchodzi?

- Bywa, że się pojawiają, ale nic z tego nie wynika. Czasem zdobędziemy z miasta grant na konkretny projekt, ale to szczęście, które na pstrym koniu jeździ. Raz się uda nam, raz komuś innemu. Stałego wsparcia od miasta nie mamy. Smutne, że władze wolą dać milion artyście na koncert, niż 10 procent tej kwoty zainwestować w działania na takich ulicach jak Wschodnia. Z mojej perspektywy rządzący Łodzią są zdecydowanie bardziej zainteresowani wirtualnym nowym centrum, niż istniejącym i popadającym w ruinę centrum starym.

Rozmawiali Krzysztof Kowalewicz i Jakub Wiewiórski

* Piotr Bielski - socjolog, współtworzy i prowadzi Fundację "Białe Gawrony"


Źródło: Gazeta Wyborcza Łódź

konto usunięte

Wypowiedzi autora zostały ukryte. Pokaż autora



Wyślij zaproszenie do