Temat: filmy z Azji rodem, o których nie sposób zapomnieć
Zgadzam się odnośnie "Przyczajonego tygrysa...", ale "Domu latających sztyletów" nie trawię. Niestety, nie widzę w tej historii nic pięknego. Wyszedłem z kina, delikatnie mówiąc... zirytowany. Ciężko powiedzieć, co bardziej zepsuło mi odbiór:
1. kiepskie, drewniane dialogi (bariera kulturowa, złe tłumaczenie czy spieprzona robota scenarzystów?),
2. fatalnie poprowadzony wątek miłosny (
Jesteś miłością mojego życia. <= to z filmu)
3. źle skonstruowana historia - naprawdę, momentami się nudziłem; pewne ciekawe wątki zostały kompletnie nie wykorzystane (jeden z bohaterów wciąga dawnych towarzyszy w pułapkę - padają tylko 2 zdania na ten temat i jest jedno krótkie ujęcie)
4. wreszcie, spartaczone sceny walki.
Tak! Dobrze przeczytaliście.
Film kung-fu ze spartaczonymi scenami walki. Wiele mogę wybaczyć, ale nie to. Ciągle cięcia, zbliżenia, nie kojarzę jednej dłuższej sekwencji, w której aktorzy i kaskaderzy pokazaliby, co potrafią.
I w ogóle wszystko to jakieś koślawe i bez wdzięku.