Temat: 5 ostatnio ogladanych
Mad Max: Na drodze gniewu . Matko, co ja paczyłam! Ten film ma zawartość fabuły bliską zeru, ilość i poziom dialogów podobnie, pola do popisu dla aktorów też w nim nie za wiele, ale jak to się ogląda! Realizacyjnie i wizualnie Mad Max wymiata, więc jeśli ktoś jest w stanie wysiedzieć na seansie dwie godziny bez cienia choćby jednej głębszej myśli (ja dałam radę na luziku), niech pędzi do jakiegoś multipleksu, o ile jeszcze gdzieś to grają. Bo jeśli ten film oglądać, to wyłącznie w kinie; tylko tam ma to sens. Aha, Mad Max nie jest ani trochę
mad, poziomem ekspresji przypomina raczej Brudnego Harry'ego, i to jest w całej tej fabularnej kreskówce najsłabsze.
Locke . Po Mad Maxie musiałam sprawdzić czy Tom Hardy: 1. naprawdę mówi TAKIM głosem (nie mówi); 2. potrafi choć trochę grać (oj, potrafi). Podobał mi się koncept, podobał mi się bohater, podobał mi się moment, w którym film się kończy - bo nie pokazuje, jak rozegrał się dalszy ciąg historii człowieka, który kładąc na szali całe swe życie prywatne i zawodowe, jedzie na spotkanie z odpowiedzialnością za konsekwencje swego nierozważnego kroku. W bonusie świetna ścieżka dźwiękowa.
Uprowadzona. Obejrzałam w końcu, bo myślałam, że to będzie przynajmniej coś w stylu "Na żywo" z Deppem, a to - niestety - była schematyczna do sześcianu i boleśnie prosta nawalanka. Nie wiem co tam robił Liam Neeson. Szkoda czasu.
Ostatni dzień lata. Film, który w warstwie realizacyjnej ciut się zestarzał, ale chyba nigdy nie zestarzeje się jeśli chodzi o poruszany temat. Bo pewnie do końca świata będą się spotykać mężczyźni z przeszłością i kobiety po przejściach, jednocześnie i chcąc być razem, i bojąc się tego. Siła "Ostatniego dnia lata" tkwi w jego maksymalnej prostocie. Irena Laskowska świetna, młody Jan Machulski w roli chłopaka trochę zbyt teatralny, ale za to piękny.
Nieracjonalny mężczyzna. Po obejrzeniu Blue Jasmine jakoś odzyskałam na nowo wiarę w Woody'ego, utraconą niemal całkowicie po "Północy w Paryżu". Najnowszy Allen okazał się być nijakim filmem o niewielkim ciężarze gatunkowym, praktycznie pozbawionym charakterystycznego poczucia humoru (jaka szkoda!), no i niestety obarczonym błędem obsadowym w postaci Emmy Stone, która pasuje do allenowskiego ducha jak wół do karety. Inna sprawa, że z tego ducha niewiele już chyba w Allenie zostało.