Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Oda

Jacek Kaczmarski

Oda do Nieodgadnionej


Wciąż milczysz, Cytrynowooka
w koronkach retro srebrnoszara,
niby rozparta w kącie ciotka
niemłoda już, a i niestara,
więc, choć niewarta wzmianki pensja -
wpatrzona w siebie i w pretensjach.

Jak te brytyjskie ladies w skwarze,
żołnierskie, niezniszczalne żony,
zbrojne w fiszbiny i wachlarze
i falbaniaste pantalony
dające przykład dzikim ludom
jak - rządząc światem - żyć z obłudą;

wszak urządzały five o'clocki
na egzotycznych polach śmierci,
gdzie taksowały zimnym wzrokiem
ile jest wart młodziutki Churchill,
nie omieszkając (plotki studźmy)
ciążę służącej skryć przed ludźmi.

Widziały swoich mężczyzn rzezie -
Kabul, Omdurman, Bałakławę,
bacząc, czy tabor klęski wiezie
ich porcelanę i zastawę,
choć z trzaskiem tam pękały czaszki
z jakim Ty gryziesz dziś fistaszki.

Kto tyle widział i pamięta -
rozumiem, że chce milczeć w glorii,
kiedy w wypiekach młody pętak
pyta o tryumfy za Wiktorii,
zwłaszcza, że cuchną wielkie czyny
od krwi i ropnej wydzieliny.

A możeś głupia jak makówka
i nie masz nic do powiedzenia?
Nie wiesz, jak ubrać w cudze słówka
Wielki Dylemat Oswojenia?
(bo widać po wilgoci trocin,
że - co wymyślisz - to wyknocisz!)

I milczysz, moja Szarokrwista,
a ostrzegali, żeś gaduła.
Znalazłaś u mnie złotą przystań,
otacza Cię opieka czuła,
a Ty, sawantki wzór czy jędzy,
miast gadać - wolisz gryźć się w język.

Schylam się, niby u ołtarza,
sprzątam spod Ciebie ekskrementy,
(wiem, że to może upokarzać)
nie żądam, byś mi jadła z ręki
i wodę zmieniam Ci co rano
cofając rękę podziobaną.

Jeśli na taki los się zżymasz -
zważ, choć Ci może życie zbrzydło,
że w końcu jest się czego trzymać
tam, gdzie są kraty i poidło.
W dzisiejszym świecie to nie fraszka
dzień w dzień zdobywać gdzieś fistaszka.

I wiedz, że nocą wszystko słyszę.
Łazisz po klatce w dół i w górę,
w swojej schizofrenicznej pysze
gniewnie na ciemność strosząc pióra.
Skrzeczysz bezradnie, groźnie, długo...
jak kazał Dobry Bóg papugom.

Osowa, 6.5.2003

Oda do Nieodgadnionej II (Dylematy wolności)

Odkąd Ci otworzyłem klatkę
wspinasz się - jak najwyżej można
by stamtąd zerkać w dół ukradkiem -
i obojętna, i ostrożna,
wyniosła, swoja własna Pani,
żywe popiersie, szary granit...

Tam, ponad nami, pióra stroszysz,
wysyłasz tajemnicze trele,
niby donośny krzyk rozkoszy
więźnia, który opuścił celę
i władać gotów całym światem,
choć nie wie, czy ma na to patent.

Na razie - jestem wolna! - kwilisz,
ale nas, w dole, to nie wzrusza;
jak żyliśmy - będziemy żyli
w zapaskudzonych kapeluszach...
Dlatego chowasz łeb pod skrzydło,
jakby Ci wolne życie zbrzydło!

W końcu na ziemię szumnie spadasz,
gdzie ze złowróżbnym piór szelestem
kroczysz niezdarnie, patrząc jadła,
jak tłusty kurak, którym jesteś,
nielepszy od kłótliwej wrony,
choć egzotycznie upierzony.

Drzesz się ze strachu - Ty, pokraka,
Wolność łakomstwem uziemiona,
więc wszyscy chodzą na czworakach,
przed Tobą karki gną w ukłonach
i podsypują świeżej spyży
by nie urazić... nie poniżyć...

Nażartej wskażą uniżenie
którędy droga wzwyż bezbłędna,
byś się wdrapała pod sklepienie,
gdzie niedosiężna Twoja grzęda.
O krok tam od Papuziej Bozi
Prócz samotności - nic nie grozi.

Bo, żeby kochać, być kochanym -
wśród kochających żywot śmiałka,
co czasem ścierpi, że spętany,
a czasem, zamiast ćwierkać - załka...
lub tkwij samotnie tam, gdzie wlazłeś,
gardząc, paskudząc, mając za złe...

Osowa, 30.9.2003
Zofia H.

Zofia H. Życie jest poezją,
poezja-życiem.

Temat: Oda

Jack Kaczmarski

Oda do mego (wstydliwego) księgozbioru


O, książki moje! Tomy tłuste,
Mrowiska pracowitych czcionek!
Gdy wzrokiem grzbiety Wasze musnę,
Już czuję, jak rozkosznie tonę.

Jest w Was pokusa, pusta rozkosz,
Narzędzie mordu (czas - ofiarą)
I tarzać można się w Was bosko
Pławiąc się w zbrodni... (gardząc karą).

A przecież potraficie gryźć
I sen usunąć z ciężkich powiek,
Lecz bez Was - jak przez życie iść,
Mówiąc o sobie jeszcze - Człowiek?

Choć mnóstwo czarno-białych bzdur
Widzi w Was sposób na przetrwanie -
Jesteście, jak ogromny chór,
Gdzie każdy własne miewa zdanie.

Zatem bezwzględnie można mieć
Do współbrzmień Waszych zastrzeżenia,
Lecz w demokracji - każdy śmieć
Musi mieć coś do powiedzenia.

Zbieracie - mówią żony - kurz.
Ba! Wtedy, kiedy nikt nie czyta!
Mieć w domu Wasz Jadłospis Dusz
I móc nie najeść się do syta!

Przy Was, jak ostrzyżony Samson,
Choć ślepy - nie dam się poniżyć.
Kto umie czytać piękne kłamstwo -
Do Prawdy się (być może) zbliży...

Więc proszę jeszcze! Więcej! Tłuściej!
Treściwiej! W lęku i w inwencji!
Bym sączył, co czyjś talent chluśnie -
Smakując wrzątek...i esencję.

Osowa, 28.5.2003
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Oda

Bogdan Czaykowski*

* * *


O dawco imion, wysłuchaj mej ody.
Idąc przez puszcze, wszedłem w świat dziwniejszy,
Gdzie dzikie drzewa zrodziły ogrody:
Granica dębów, a za nią jabłonie,
Wiśniowe sady za granicą buków,
Śliwy stojące w gąszczach dzikich jagód,
I ukwiecone obłoki uruków.
Idąc przez dżungle wszedłem w lasy sadów.

O dawco imion, kto sadził te drzewa,
Pustynne stepy przemienił na błonie,
I gdzie się ukrył, czemu wyjął dłonie
Błogosławieństwa z zimnych ogni kultur,
I spalił, w żywym ogniu, spalił, o bezdłonny,
Genezę raju i początek piękna?

O dawco imion, kaleki, ułomny,
Wśród śliw dojrzałych i rumianych jabłek,
W trawie wśród wiśni stlałe szczątki ciała,
I ogorzała kość, i kiść zbielała,
Leżą, i odrąbane, sczerniałe kikuty
I łuska węża, i wina spalona.

Obłęd po lesie pohukuje, woła,
Echo za echem zatraca woń ziół,
I dymią liście w mgieł kosmicznym szumie.

O dawco imion, twe imiona
Kiedyś rytmicznie kołysały wiersze,
A teraz pustka zjęzyczona
Grozi pęknięciem wszerz, w poprzek, i w głąb.

*Notka o autorze w temacie Autoportret w lustrze wiersza
Michał M.

Michał M. powoli zmierzam do
celu

Temat: Oda

Karol Maliszewski

Oda do literatury

A gdybym ci powiedział, że widziałem,
jak duch święty wypełzał z Andrzeja
Sosnowskiego.

(ze snu)


Jakość utworu nie ma znaczenia
ani połysk włosów. Wiem, że
oddychasz gdzieś w pobliżu.
Kocham cię człowieku.
W ogromnie małych oczach
odbija się prześwit, o który chodzi.

(Ale powiedz, powiedz,
Możesz nawet oświadczyć.

Literatura nie powinna mieć
swych biur, bo te starzeją się

i popadają w dewocję.
Widziałem pijących wciąż to

samo piwo. Nic się nie działo w ich duszach.
Twarze gotowe na przyjęcie migawki.
)
Michał M.

Michał M. powoli zmierzam do
celu

Temat: Oda

Pablo Neruda

Oda do miłości


Miłości, rozliczmy się z sobą.
W moim wieku
już nie jest możliwe
oszukać ciebie lub siebie.
Łajdaczyłem się po drodze,
nie przeczę
i nie żałuję.
Minuta gnębi,
jakiś kwiat magnolii
zmiażdżony w zębach
i światło księżyca,
którym mówi niebo.
Znakomicie, jakiż tego bilans?
Samotność utkała mi
sieć przetykaną mroźnymi
ogrodami jaśminu
i wtedy
tę, która zaplątała się we mnie,
mianowałem królową
róż na wyspach.
Miłości,
z jednej kropli,
choćby padała
przez wszystkie noce
wiosny,
noc po nocy,
nie utoczysz oceanu!
I stałem się nagi,
samotny i w oczekiwaniu.

Zdarzyło się jednak, że ta,
co mnie przeskoczyła jak fala,
co znaczyła nie więcej
niż smak wieczornego owocu,
zatrzepotała jak gwiazda,
zapłonęła w powietrzu jak gołąb
i znalazłem ją w mojej skórze
szerzącą się radośnie
jak stos z rozwianym włosem.
Miłości, od tego dnia
wszystko, wszystko stało się
prostsze.
Posłuchałem rozkazów
wzgardzonego serca
i ścisnąłem jej talię,
z całą siłą zbrojną
moich pocałunków,
jak król, co oblega
wraz z bezsilną armią
niepozorną wieżę, w której
kwitnie
dzika lilia jego dzieciństwa.
I dlatego myślę, Miłości,
że zawikłana i twarda
może być twoja droga,
lecz w końcu wracasz
ze swoich polowań
i wtedy złocisz
ponownie swój ogień,
jak chleb na stole,
bo takie, najzwyczajniej,
ma być to, co kochamy.
Miłości, wiem to od ciebie.
Gdy po raz pierwszy
weszła w me ramiona,
opadła jak wody
porywistą wiosną.
Dziś ja wciąż z nich czerpię.
Zbyt wąskie są moje dłonie
i małe
zagłębia oczu,
by przyjąć w siebie
całe jej bogactwo,
kaskadę
nieskończonego światła, wątek
złoty,
chleb jej zapachu.
Tym wszystkim, Miłości, ja po prostu
żyję.

przeł. Krystyna Radowska

z tomu "Ody elementarne", 1954

Wiersz ten jest także w temacie Miłość - M.M.Michał M. edytował(a) ten post dnia 22.02.10 o godzinie 23:17
Michał M.

Michał M. powoli zmierzam do
celu

Temat: Oda

Pablo Neruda

Oda do Cezara Vallejo


Wobec
kamienia, który legł
na twej twarzy,
Vallejo,
przed bruzdami
jałowej sierry,
wspominam moją pieśnią
twoje czoło,
ogromne
na kruchym ciele,
czarny zmierzch
w twoich oczach,
co ledwo odgrzebane
z ziemi,
tamte dni
niejednakie,
każda godzina niosła
różną gorycz
albo czułość
jakże odległą,
płomienie życia
dygotały
w mżącym powietrzu
ulicy,
powracałeś
z podróży
powoli, pod ziemią,
a na wyżynach
okrytych bliznami Kordylierów,
uderzałem do bram,
niechaj otworzą się
mury,
niech się potoczą
drogi.
Właśnie przybywszy z Valparaiso,
wchodziłem na okręt w Marsylii.
Ziemia,
rozkrojona
niby wonna cytryna,
rozchylała
dwie świeże żółte półkule,
a ty pozostałeś
tam - wydany
nicości
na śmierć
i życie,
razem z piaskiem,
który spadał,
odmierzając cię
i pustosząc
w powietrzu
i w dymach,
na rozbitych ulicach
zimy.

Byłeś w Paryżu, mieszkałeś
w obskurnych
hotelikach dla biedoty,
Hiszpania
poczęła krwawić.
Nadbiegaliśmy.
I znowu
pozostałeś w dymach,
aż kiedyś przestałeś
być - nagle
nie było już ziemi,
blizn
nie było ani
andyjskiego kamienia,
który zagarnął twoje kości,
tylko dym,
szron
zimowego Paryża.

Dwakroć wygnany,
mój bracie,
z ziemi, z powietrza,
z życia i ze śmierci,
wygnany
z Peru, z twoich rzek,
nieobecny
w rodzinnej glinie.
Nie brak mi było ciebie w życiu,
tylko w śmierci,
szukam cię kropla po kropli,
ziarno prochu za ziarnem,
w głębi twej ziemi
i brunatna
jest twoja twarz,
urwista
jest twoja twarz,
pełen jesteś
starych klejnotów,
rozbitych pucharów,
wchodzę
po dawnych schodkach,
gdzie zabłądziłeś
spowinięty
nićmi ze złota,
pokryty
turkusami,
milczący
albo
we wnętrzu twojego narodu,
twojej rasy,
ziarno
wyłuskanej kukurydzy,
posiew
sztandaru.
Być może właśnie teraz
przepływasz i powracasz,
przybijasz
do kresu
podróży,
aż któregoś dnia
znajdziesz się
w samym centrum
twej ojczyzny,
zmartwychwstały,
żywy,
kryształ kryształów i płomień
nad płomieniami,
promień purpurowego kamienia.

przeł. Michał Bieszczadowski

z tomu "Ody elementarne", 1954

Wiersz jest także w temacie Poeci poetom - M.M.

notka o Autorze oraz linki do innych wierszy
w temacie Poezja iberyjska i iberoamerykańska


pozostałe wiersze Pablo Nerudy w tematach:
Poezja iberyjska i iberoamerykańska, Czym jest wiersz?,
Motyw wieży, Śmierć, Miłość, Poeci poetom
Michał M. edytował(a) ten post dnia 08.06.11 o godzinie 21:06

konto usunięte

Temat: Oda

Józef Łobodowski

Oda na Rustawelego


Cichną już za oknami spiże zgiełkliwym centuriom,
milkną doczesne dźwięki, właściwa powraca miara;
wówczas niebo się chyli nad mglistą Swanetią i Gurią,
szumiąc wieczornym liściem w nadsłuchujących czynarach.

O takich zmierzchach cień, zadumą wieków pochmurny,
na rękopisach moich codzień się kładł i — jeżelim
dosłyszał ciche kroki w dźwiękach dalekiej zurny —
wiedziałem, żeś ty nade mną przystanął, o, Rustaweli!

Czy kwiatom twoich słów na grzędach moich żyźniej,
że długo nie odchodzisz i z drogi ciągle zawracasz,
słuchając własnych tęsknot w rozkołysanej polszczyźnie,
jakby ci wdzięczna się zdała niepróżna moja praca.

A przychodzili goście, i jak uprzejmy gospodarz
przez sine ścieżki ogrodu szedłeś im naprzeciw;
krzyżowały się błyski na niebie, jak dźwięczne rymy w odach
tak na odległość lat rozmawiają ze sobą poeci.

Słowiki cichły, gdy cień twój ująwszy za ręce
ktoś mroczny spływał, jak stary wiew Ghibellinów,
i była wielka radość w gwiezdno-mistycznej Firenze,
że oddech archanielski w późnym odradza się synu.

Jak malarz na rusztowaniu w ruinach starej budowy
spod tynku wydobywa szacowne malowidła,
tak ja odgadywałem przez gęstą mgłę obcej mowy
twe zniekształcone i zmięte,
a przecie potężne skrzydła.

Jeszczem rysów nie dojrzał, ledwiem je wyczuł w dłoni,
jak ślepiec, co tyle widzi, ile dotykiem wyżebrze,
i w palcach mi prześwitywał urok twojej harmonii
w czarnym wykutej granicie i w miękkim wyrytej srebrze.

Teraz kresu dobiegłem, przebytą drogę oglądam,
jakbym żałował pośpiechu, żem nie wędrował dłużej,
a słońce razem ze mną ku cichym zstępuje lądom
innym otwierać uroczne i wzruszające podróże.

Gdy noc już zejdzie na góry, majestatyczna jak Thamar,
sypiąc różami gwiazd ku twym nieśmiertelnym prochom,
nim dźwięk ostatniej strofy w sercu mi zamarł,
w pieśń się owinę, jak w płaszcz,
i znowu w niej się rozkocham.

Wtedy, cieniu niknący, powolnym rytmem wiosła
odpłyń dokąd cię wzywa ojczyzna twoja kaukaska,
i sponad Gruzji uśpionej daleką dłonią błogosław
kraj, który w dźwiękach twej pieśni
stanął jak w łunach i w blaskach.

konto usunięte

Temat: Oda

Sándor Csoóri*

Uporczywa oda do kobiet


Miałbym oglądać się za wami dopiero spod ziemi?
Nieodwracalną nocą,
kiedy kamień i kwiat napadną na siebie nawzajem
w prastarej nienawiści?
Kiedy perły głębin
wysypią się z kosza mórz,
a rąk mi już nie stanie, by je dla was zbierały?

Z mroku gliny, przez zasłonę korzeni?
Spod zapadłych ruin świątyni wiosny?
Rozpychając sztachety padliny końskiej i kozich szkieletów,
póki żółcą się w górze mlecze i dzikie kopry?
Peryskop zapadłego czołgu byłby moim okiem,
a powyżej wasze włosy, wyzywająco,
pędziłyby jak roje myśliwców.

Bezustannie grożą wojny, to znów dni powszednie.
Jedynym rozejmem są wasze uśmiechy.
Wasze ręce słońce twarz mi smaży, w końcu lata, nieprzytomnie.
Zostawiłem wszystko, czegom dotychczas dotykał,
wy jesteście jedyną kolonią,
którą mógłbym podbijać choćby każdego dnia.
Wasze usta wspominam, jak morskie podróże:
śmiertelne wody pode mną, powyżej toń nieba.

z węgierskiego przełożył Konrad Sutarski

*notka o autorze i linki do innych jego wierszy w temacie Modlitwa

Wiersz jest też w temacie Kobiecy portret

konto usunięte

Temat: Oda

Adam Zagajewski

Oda do wielości


Nie rozumiem wszystkiego i nawet
cieszę się, że świat jak niespokojny
ocean przerasta moją zdolność
pojmowania sensu wody, deszczu,
kąpieli w Stawie Piekarza, w pobliżu
granicy niemiecko-czeskiej, we
wrześniu 1980; szczegół bez większego
znaczenia, głęboki germański staw.
Niech niedotlenione Ego spokojnie
oddycha, pływak przecina linię
południka, jest wieczór, sowy budzą
się z dziennego snu, w oddali
leniwie warczą samochody. Kto raz
dotknął filozofii, jest zgubiony,
nie uratuje go wiersz, zawsze
pozostanie nie dająca się obliczyć
reszta, żal. Kto raz poznał szalony
bieg poezji, nie zazna więcej
kamiennego spokoju rodzinnej prozy,
gdzie każdy rozdział jest gniazdem
jednej generacji. Kto raz żył, nie
zapomni zmiennej przyjemności pór
roku, nawet łopiany będą mu się
śniły i pokrzywy, pająki niewiele
brzydsze od jaskółek. Kto raz zetknął
się z ironią, będzie parskał śmiechem
podczas wykładu proroka, kto raz
modlił się nie tylko suchymi wargami
zapamięta obecność dziwnego echa
idącego od którejś ze ścian. Kto raz
milczał, nie będzie chciał mówić
przy deserze, kogo poraził szok
miłości wróci do książek ze
zmienioną twarzą.
Stoisz, pojedyncza duszo, wobec
nadmiaru. Dwoje oczu, dwie ręce,
dziesięć pomysłowych palców i
tylko jedno Ego, ćwiartka pomarańczy,
najmłodsza z sióstr. Przyjemność
słyszenia nie psuje przyjemności
wzroku, lecz rausz wolności burzy
spokój pozostałych łagodnych zmysłów.
Spokój, grube nic, pełne słodkiego
soku jak gruszka we wrześniu.
Krótkie chwile szczęścia znikają
pod lawiną tlenu, w zimie samotny
gawron uderza dziobem o biały
lód jeziora, kiedy indziej
para dzięciołów spłoszona
przez siekierę szuka pod moim
oknem dostatecznie chorej topoli.
Nieobecna kobieta pisze długie
listy i tęsknota pęcznieje jak
opium; w muzeum egipskim na brązowym
papirusie roztarta ta sama
tęsknota, starsza o kilka tysięcy
lat, niezłomna i nie złamana.
Miłosne listy zawsze trafiają
w końcu do muzeum, ciekawscy są
wytrwalsi niż zakochani. Ego łapczywie
chwyta powietrze, rozum budzi się
z dziennego snu, pływak wychodzi
z wody. Piękna kobieta pozuje do
szczęścia, mężczyźni udają nieco
odważniejszych niż są naprawdę,
muzeum egipskie nie tai ludzkich
słabości. Istnieć, oby istnieć jeszcze,
być może oddając się w dzierżawę
którejś z zimnych gwiazd. I czasem
drwić z niej, że chłodna jest i śliska
jak żaba w stawie. Wiersz rośnie na
sprzeczności lecz jej nie zarasta.

z tomu „Oda do wielości”, 1982

wiersz jest też w temacie Być poetą...
Marta K. edytował(a) ten post dnia 05.10.11 o godzinie 06:05
Ryszard Mierzejewski

Ryszard Mierzejewski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i
wydawca; wolny ptak

Temat: Oda

Pablo Neruda

Oda na urodziny jelonka


Położyła się łania
poza
siatką z drutu.
Jej oczy były
dwoma migdałami ciemnymi.
Wielki jeleń czuwał
i w południe
korona jego rogów
jaśniała
niczym
ołtarz płonący.

Krew i woda,
tobół pęczniejący,
pulsujący,
a w nim
bezbronny, bezkształtny
jelonek.

Leżał w swoich mętnych
pieluchach
na poplamionej trawie.
Łania go lizała
srebrnym językiem.
Nie mógł się poruszać,
ale
z tego niewyraźnego,
parującego zawiniątka,
brudnego, mokrego, bezwładnego,
powoli wyłaniał się
kształt,
spiczasty pyszczek
królewskiego
rodu,
oczy najokrąglejsze
na świecie,
szlachetne
nogi,
strzały
pochodzące z lasu.
Lizała go łania
nieustannie, czyściła go
z mroku, i czystego
oddawała życiu.

Wtedy wstał,
kruchy, ale doskonały,
i zaczął się poruszać,
obracać, istnieć,
odkrywać wody w lasach.
Patrzył na nas promienny.

Niebo ponad
jego malutką głową
było jak winne grono
przezroczyste,
i przylgnął do wymienia łani
cały drżący, jakby przyjmował
błyskawice światła z nieboskłonu.

Z tomu „Tercer libro de las odas”, 1957

tłum. Jan Zych

wersja oryginalna pt. „Oda al nacimiento de un ciervo”
w temacie Poezja iberyjska i iberoamerykańska
Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 14.03.12 o godzinie 16:21

Następna dyskusja:

Oda do naczelnego Expressu




Wyślij zaproszenie do