Marcin Nowak

Marcin Nowak Handel B2B

Temat: Przyzwyczailiśmy się już do Chin w roli przyszłej...

Brazylijska lekcja dla Chin


Obok mojego biura w Szanghaju znajduje się jeden z najbardziej luksusowych sklepów, jaki w życiu widziałem. Jego angielska nazwa "Plaza 66" niewiele mówi, ale po chińsku brzmi ona "Wiecznie prosperujący".

W środku znaleźć można jedynie najbardziej ekskluzywne marki, a w weekendy trzeba się ustawiać w kolejce, żeby dostać się do lokalnego oddziału Louisa Vuittona. Przypomniałem sobie o "Plaza 66" podczas niedawnej wyprawy do Brazylii, kiedy to zostałem zabrany do "Daslu", najbardziej snobistycznego centrum handlowego kraju. Musieliśmy tam wjechać samochodem – nie można do niego wejść prosto z ulicy – a dalej wpuścił nas odźwierny. W środku można było zobaczyć dokładnie te same marki, co w Szanghaju.

Istnieje jednak jedna wielka różnica pomiędzy oboma miejscami. "Daslu" jest często dyskredytowane jako symbol brazylijskich bolączek, plac zabaw zepsutej elity. Dziennikarze nabijają się z miejscowej klienteli. "Plaza 66" w wielu przypadkach cytowana jest jako symbol sukcesu Szanghaju, magnes dla młodego, bogacącego się pokolenia.

Być może źle rozumiemy znaczenie istnienia "Plazy 66". Podróż powrotna z Sao Paulo do Szanghaju daje prawdziwe poczucie ryzyka, które podejmują Chiny poprzez swój model "rozwoju za wszelką cenę". Niektóre części chińskiego społeczeństwa przywodzą nieodzownie na myśl latynoską sytuację, nie ograniczając się jednak do nowobogackiego zuchwalstwa.

Pod koniec lat 60. i 70., kiedy Brazylia była dyktaturą, a gospodarka rozwijała się w szalonym tempie, polityka socjalna została zepchnięta na dalszy plan. "Niech tort rośnie teraz, podzielimy go potem" – tak brzmiała mantra przywódców. W ciągu ostatnich dwudziestu lat Chiny przyjęły dość podobną postawę.

Jedną z mniej znanych cech chińskiego boomu jest wycofanie się państwa z sektora zdrowotnego i edukacyjnego. Za dyktatury Mao, służba zdrowia była daleka od doskonałości, ale dzisiaj większość Chińczyków nie ma nawet ubezpieczenia zdrowotnego. W obszarach wiejskich nietrudno jest znaleźć rodzinę, doprowadzoną do bankructwa przez wysokie rachunki za usługi lekarskie i leki. Szkoły tracą milion dzieci rocznie, ponieważ ich rodzice nie mogą sobie pozwolić na opłaty za naukę. Biorąc pod uwagę to, że Chiny są często stawiane za przykład sukcesu, a Ameryka Łacińska za porażkę, warto pamiętać, że w ciągu ostatniej dekady, rząd Brazylii wydał dwa razy więcej PKB na zdrowie i edukację niż komunistyczne Chiny.

Co więcej, nierówność społeczna w Chinach coraz szybciej osiąga poziomy znane z Brazylii, mimo spadającego wskaźnika biedy. Wykorzystując wskaźnik Giniego do zmierzenia rozłożenia dochodów, gdzie "zero" oznacza doskonałą równowagę, a "jeden" jej całkowity brak, Brazylia ma wynik 0,53 z tendencją wzrostową, a Chiny 0,47 z tendencją spadkową. (Na marginesie, ten sam wskaźnik w USA wynosi 0,41 a w Indiach – 0,31).

Chińska nierówność nie polega jedynie na różnicy pomiędzy terenami miejskimi i wiejskimi, ale również na różnicach wewnątrz samych miast. Zurbanizowane Chiny mają dwie klasy obywateli: permanentnych rezydentów, którzy mogą liczyć na subsydowane usługi, oraz biednych, migrujących pracowników, którzy często płacą za wszystko sami. Przestępczość nie dorasta do pięt tej znanej z Ameryki Południowej, ale można zauważyć oznaki napięć. Biedota wiejska widzi bogactwo jedynie w telewizji; biedota miejska doświadcza jej istnienia na co dzień.

Ameryka Łacińska ucierpiała z powodu wygodnych umów pomiędzy elitami biznesowymi i politycznymi, ale jaki rodzaj elity powstaje w Chinach? We wczesnych dniach reformy, przedsiębiorcy pochodzili często z dna społecznego – kilku spędziło nawet niegdyś pewien czas w więzieniu. Dzisiaj wielu chwali się na wizytówkach swoją pozycją w Partii Komunistycznej. Chińska lista bogaczy zdominowana jest przez właścicieli nieruchomości, którzy muszą przymilać się do rządu i urzędników, by odnieść sukces.

Czy Chiny stają się więc krajem na podobieństwo Ameryki Łacińskiej? Takie stwierdzenie byłoby zbyt pochopne. Podział społeczny w Ameryce Południowej uległ eskalacji w latach 80., kiedy to gospodarka utonęła w zadłużeniu zagranicznym. Chiny mają rezerwy w wysokości 987 miliardów euro. Nierówności w Ameryce Południowej zakorzenione są w stuleciach kolonializmu i niewolnictwa, a nie tylko dwóch dekadach nierównego rozwoju. Wielu chińskich migrujących pracowników ma swój kawałek ziemi, do którego mogą wrócić, jeśli kariera w mieście się nie powiedzie – nie staną się więc więźniami miejskich slumsów. Co więcej, przywódcy Chin są świadomi tego, że duże nierówności mogą wywołać zamieszki i stworzyć stała podklasę społeczną, rozkazali więc wprowadzić duże podwyżki wydatków w sektorze usług społecznych. Wen Jiabao, chiński premier, obiecał przychodnię w każdym mieście i zero opłat szkolnych dla biedniejszej części społeczeństwa.

Sukces nie jest jednak gwarantowany. Miejscowe władze mogą połknąć zwiększone dotacje, zanim dotrą one do szkół i szpitali. Polityczne i biznesowe elity przeciwstawią się przepisom i planom, które mogą zwolnić ich prywatne tempo rozwoju gospodarczego. Niech tort rośnie teraz, rozdamy go jutro.

Przyzwyczailiśmy się już do Chin w roli przyszłej największej gospodarki świata, ale los projektów Wena pomoże zorientować się, jakie społeczeństwo powstanie na jej fundamentach. Jak widać po przykładzie Ameryki Południowej, szybki rozwój może zostawiać głębokie blizny społeczne.

Autor: Geoff Dyer

Autor jest korespondentem FT w Szanghaju

http://ft.onet.pl/10,7198,brazylijska_lekcja_dla_chin,...