Marcin Nowak

Marcin Nowak Handel B2B

Temat: Chińska Republika Olimpijska

W narodzie chińskim trwa pełna mobilizacja przed igrzyskami, bo te mają ilustrować potęgę kraju
Najdroższa, największa i najlepsza - taka będzie olimpiada w Pekinie. "Wielki Marsz" do igrzysk ma porwać Chińczyków jak kiedyś hasła Mao.
W Pekinie trwa gorączka. Na ulice wyległy hordy wolontariuszy. Niebieskie uniformy, karminowe szarfy i jeden wspólny cel: zrobić z pekińczyka wzorowego petenta. - Ludzie cywilizowani nie wpychają się do kolejek! To chwalebne być uprzejmym! - agitują. Na celowniku są też inne społeczne plagi: przekleństwa, grubiaństwo, plucie na ulice, trącanie łokciami przechodniów, smarkanie na trotuary. Rodzice pekińskich uczniów chodzą na kursy dobrych manier.

Trwa rozpaczliwa akcja nauki angielskiego - na pierwszy ogień poszło 480 tysięcy taksówkarzy. Wkuwają 300 najpotrzebniejszych fraz. Władze z zapałem zwalczają też "chinglish", popularną w Chinach mieszankę angielskiego i chińskiego, która owocuje miejskimi szyldami w rodzaju "Toaleta zdeformowanych ludzi" (zamiast toaleta dla niepełnosprawnych) albo "Park rasizmu" (park miejski z ekspozycją poświęconą wielokulturowości Chin).

Całości dopełniają budowy i inwestycje. Tysiące kilometrów nowych autostrad, trzy linie metra z 72 stacjami, miasteczko olimpijskie na 150 obiektów - w tym gigantyczny stadion Ptasie Gniazdo i równie wielkie centrum pływackie Wodny Sześcian. Nowemu musi ustąpić stare - zburzono już 300 tysięcy budynków, wśród nich części XV- i XVII-wiecznych dzielnic Pekinu. Bez dachu nad głową zostało 400 tysięcy osób.






- Przyszli nocą, kiedy wszyscy spali. Nagle runęła cała ściana naszego domu. Mieszkało w nim sporo osób, na parterze mieliśmy nawet sklepik - opowiada organizacji Human Rights Watch jeden z mieszkańców zburzonego domu przedstawiający się jako Zhang.

Jednym słowem - do sierpnia przyszłego roku wszystko ma być dopięte na ostatni guzik, a Pekin gotowy na odegranie najdroższego w historii olimpiad show dla całego świata. Show, w którym sportowe rozgrywki będą tylko pretekstem do globalnej promocji nowych, wielkich Chin.

Jesteśmy krajem wysokorozwiniętym

25 stycznia to wielki dzień dla Khonga Fanzhi, szefa ochrony zabytków w Pekinie. Fanzhi nie ma łatwego życia - przy gwałtownej rozbudowie miasta z jego opinią mało kto się liczy, a w konkurencji zabytek-drapacz chmur wygrywa zazwyczaj ten ostatni. Teraz jednak specjalnie dla Khonga zwołano międzynarodową konferencję prasową. Wszystko dlatego, że na placu budowy olimpijskiego miasteczka odkopano dwie XV-wieczne świątynie. Takiej szansy nie można było przegapić. Komitet Olimpijski natychmiast szumnie zapowiedział ich odnowę, a nawet przeniesienie w inne miejsce, a słowa Khonga Fanzhi przysłoniły to, że pod nowe budowle burzy się całe połacie starego Pekinu.
Gdyby nie olimpiada, Pekin raczej nie przejmowałby się niszczeniem zabytków. Ale teraz władzom doradza amerykańska firma PR-owska Hill & Knowlton. Na koncie ma sukcesy mocno kontrowersyjne - od milionowych kontraktów z krajami oskarżanymi o łamanie praw człowieka po promowanie w USA pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. To Hill & Knowlton w 1990 roku posłało do Kongresu pielęgniarkę Nairę, której opowieść o okrucieństwach dokonywanych w irackich szpitalach na kuwejckich dzieciach zbulwersowała kongresmanów i amerykańską opinię publiczną. Potem Naira okazała się córką ambasadora Kuwejtu w USA.

- Ja tylko wykonuję swoją pracę - tłumaczy Tzyy Wang z biura Hill & Knowlton w Pekinie odpowiedzialna za promocję olimpiady. - Pokażemy, że Chiny to nowoczesny kraj o wielowiekowej kulturze. Sport z polityką nie ma nic wspólnego, a pytania o reżim i polityczne cele proszę kierować do rządu.

Jest jasne, że igrzyska nie będą jedynie wydarzeniem sportowym. - Dla Pekinu to szansa pokazania, że Chiny są na arenie światowej nową potęgą - mówi profesor Stefan Landsberger, analityk chińskiej propagandy z Centrum Badań Azji Wschodniej na Uniwersytecie w Lejdzie. - Polityczny komunikat brzmi: być może mamy pewne niedoskonałości, ale nie jesteśmy już częścią Trzeciego Świata. Jesteśmy krajem wysokorozwiniętym - dodaje.

Wielki spektakl Chin skierowany jest do konkretnych widzów. Najbardziej agresywna kampania promocyjna będzie w USA i Unii Europejskiej, ale równie ważnymi odbiorcami olimpijskiego show będą sąsiedzi - Japonia i Tajwan.

- Igrzyska staną się demonstracją potęgi. Pekin chce zrobić wrażenie zwłaszcza na Tajwanie, olśnić jego mieszkańców przepychem olimpiady. Mają poczuć dumę, że są częścią tego narodu - mówi profesor Vincent Wei-Cheng Wang z Uniwersytetu Richmond, sinolog i politolog tajwańskiego pochodzenia.

Trudno wymarzyć sobie lepszy moment na promocję. Do Chin wybiera się ponad 20 tysięcy dziennikarzy - więcej, niż kiedykolwiek gościło w komunistycznym państwie. Specjalnie dla nich wydano nawet dekret łagodzący przepisy prasowe: zachodni reporter nie musi się już starać o zezwolenie na poruszanie się po kraju. Jednak w chórze zachwytów nad liberalizacją cenzury rzadko słychać głosy, że przepis obowiązuje tylko do października 2008 roku i nie dotyczy dziennikarzy chińskich.

Olimpiada zamiast komunizmu

Najwięcej do ugrania na tych igrzyskach rząd chiński ma we własnym kraju. Olimpiada stała się czymś więcej niż wspólnym przedsięwzięciem - to zastępcza ideologia, wokół której mobilizuje się cały kraj. - Po 25 latach wmawiania Chińczykom, że mają pracować więcej, zarabiać więcej i napędzać wzrost gospodarczy, trudno oczekiwać, by porwały ich idee komunizmu. Olimpiada wypełnia ideologiczną lukę - mówi Wei-Cheng Wang.

Igrzyska stały się więc opium dla mas. Krytyka olimpiady lub naśmiewanie się z jej symboli jest zabronione specjalnym dekretem, a w jej sponsorowaniu prześcigają się największe chińskie firmy. Naród trzyma kciuki, aby chińscy atleci zdobyli wszystkie złote medale. Pekin przekonuje, że przywilej organizowania olimpiady jest wyrazem międzynarodowego uznania dla rządu. - To jedne z najbardziej nacjonalistycznych igrzysk w historii - zapowiada profesor Landsberger.

Oficjalne odliczanie do ceremonii otwarcia zaczyna się pod koniec marca - 500 dni przed zapaleniem olimpijskiego znicza. Na placu Tiananmen stoi już wielki zegar ze złotymi cyframi "500". Gdy liczba ta zacznie maleć, kampania promocyjna na świecie będzie coraz intensywniejsza. I gdy w sierpniu przyszłego roku wreszcie zgasną światła i w Pekinie rozpocznie się ceremonia otwarcia igrzysk (reżyseria - Steven Spielberg i Zhang Yimou, autor filmu "Zawieście czerwone latarnie"), na pewno damy się olśnić. Ale nie dajmy się zwieść.

http://wiadomosci.onet.pl/1395169,2678,1,1,kioskart.ht...